17. Życie - Kageyama
Ciepły, łagodny wiatr otulił moją twarz rozwiewając splątane kosmyki włosów. Delikatne promienie słoneczne ogrzewały policzki uwydatniając ich blady kolor, a słodki zapach azali łaskotał mnie przyjemnie w nozdrza. Pierwsza połowa czerwca pozostawała już daleko za mną, ukazując początkowe oznaki nadchodzącego lata. Pogoda rozpieszczała swoją obecnością dając również przyrodzie powoli rozkwitnąć na nowo. Dzięki temu też, coraz częściej można było napotkać swobodnie spacerujących ludzi, którzy teraz z chęcią korzystali z uroków przepięknej aury.
Radosne krzyki dzieci dochodziły do moich uszu, gdy stawiałem ciężkie kroki przechadzając się po pobliskim parku. Droga ta, nie była mi obca. Mógłbym ze śmiałością stwierdzić, że nauczyłem się jej niemal na pamięć, znając każde, nawet najmniejsze rozwidlenie.
Zboczyłem z głównej ścieżki zostawiając za plecami gęsto porośnięte korony drzew i przeszedłem przez żelazną bramę pokaźnych rozmiarów. Minęło parę dobrych minut zanim znalazłem się w odpowiednim miejscu. Odetchnąłem głęboko i ścisnąłem trzymany w ręce drobny bukiet białych chryzantem.
— Cześć Shōyō – przywitałem się unosząc lekko kąciki ust ku górze.
Położyłem kwiaty na betonowej, ciemnej powierzchni, upewniając się wcześniej, po której stronie będą one najbardziej pasować. Przejechałem palcami po brzegu prawej dłoni wyczuwając chropowatą skórę, która była pamiątkową blizną po wypadku. Parsknąłem pod nosem wbijając wzrok daleko przed siebie.
— Wszystkiego najlepszego głupku — przerwałem — dzisiaj są twoje urodziny — powiedziałem z uśmiechem — kto by pomyślał, że kończyłbyś już 26 lat.
Dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, z nieubłagalnie pędzącego czasu. Minęło już 10 wiosen odkąd straciłem Hinatę wraz z całym dotychczasowym szczęściem. Ten chłopak był jedynym sensem mojego marnego życia. W chwili gdy go zabrakło byłem pewien, że już na zawsze nie pozbędę się dziwnej pustki panującej w mym sercu. Mimo upływu lat doskonale pamiętałem każdy szczegół tego feralnego popołudnia pozwalając towarzyszącym wtedy emocjom znów opanować moje ciało. Przywołałem w myślach scenę jak bardzo rozpaczny byłem, gdy próbowałem wmówić lekarzowi, że rudowłosy chłopak rozmawiał ze mną parę minut wcześniej i jest to niemożliwe, że właśnie zmarł. Nie potrafiłem zrozumieć, kiedy ze stoickim spokojem tłumaczył mi jakie są skutki zatrucia dymem i choć rzadko się to zdarza, zawał serca również może przytrafić się bardzo młodej osobie. Rozkładał ręce i przecząco kręcił głową mówiąc, że ten przypadek był jedyny w swoim rodzaju, a on mimo wielkich starań nie mógł zrobić kompletnie nic żeby go uratować.
W jednym aspekcie miał jednak racje, Hinata był wyjątkowy i z pewnością dla mnie doskonały. Wspominałem każdy najmniejszy rys jego rozmarzonej i zawsze wesołej twarzy. Duże oczy z tysiącami tańczących ogników oraz te płomienne, rude włosy wiecznie pozostawione w nieładzie. Cieszyłem się, że to właśnie taki obraz chłopaka pozostał w odmętach mojej pamięci i miałem nadzieje, że nigdy jej nie opuści.
Ledwo powstrzymałem napływające do oczu łzy, zagryzając mocno dolną wargę. Schowałem ręce do kieszeni i jeszcze raz przełknąłem głośno ślinę.
Krótko po śmierci chłopaka miewałem różne myśli. Bardzo często były one zbyt mroczne, aby móc mówić o nich na głos i zbyt bolesne, by zaakceptować je na stałe. Gdy skłaniałem się już ku najgorszemu, zawsze w myślach rozbrzmiewał mi jego ciepły głos. Słowa były powtarzane jak mantra, krążąc po głowie i powstrzymując za każdym razem przed zrobieniem sobie krzywdy.
— Bardzo chciałem do ciebie dołączyć — westchnąłem — i pewnie leżałbym teraz gdzieś blisko ciebie, gdyby nie ta twoja idiotyczna obietnica.
Dokładnie pamiętałem o danym rudzielcowi słowie i za żadne skarby świata, nie byłbym w stanie go złamać. To właśnie to trzymało mnie nadal przy życiu. Obiecałem mu przecież, tego dnia, w szkolnej klasie, że nigdy się nie poddam i będę wiódł długie, szczęśliwe życie. Poniekąd czułem też żal, że kazał mi wypowiedzieć takie słowa. Zupełnie jakby wiedział, o swoich ostatnich chwilach i podświadomie przeczuwał najgorszy możliwy scenariusz.
— Śmiać mi się chce wiesz? — zachichotałem lekko — wszyscy mówili, że to ja uratowałem ci życie, wyciągając z budynku. To nie prawda — wbiłem wzrok w błękitne niebo, które dzisiejszego dnia było całkowicie bezchmurne i czyste, jak samotna łza spływająca po moim policzku — to ty uratowałeś mnie Shōyō i to w każdym możliwym znaczeniu tego słowa.
Otarłem kciukiem kąciki oczu uśmiechając się szeroko. Zawsze, kiedy przychodziłem do niego w odwiedziny mimo, początkowego smutku zawsze wychodziłem z dziwnym spokojem i uczuciem ciepła. Tak jakby chłopak stał tuż obok i mocno ściskał moją dłoń, szeptając słodkie słowa do ucha. Tak było i tym razem, nie mogłem powstrzymać swoich emocji.
— W sumie to nie przyszedłem tu, aby znowu ci się żalić i rozpamiętywać stare dzieje — złączyłem ze sobą palce nerwowo nimi przebierając — chciałem ci powiedzieć, że poznałem kogoś.
Zamilkłem na moment, tak jakbym oczekiwał od niego odpowiedzi. Wokół mnie panowała jednak zupełna cisza. Nawet wiatr ustał w swoim szaleństwie, a śpiew ptaków oddalił się nieco gubiąc pośród drzew. Uznałem, że to rodzaj akceptacji ze strony chłopaka. To zabawne, że nadal doszukuje się znaków w przyrodzie, mając nadzieje, że to Hinata chce mi właśnie coś przekazać.
— Mam nadzieje, że się ucieszysz, bo wiesz — podrapałem się nerwowo po karku — on jako pierwszy wysłuchał mnie do końca i przede wszystkim zaakceptował mój podły charakter — zaśmiałem się — ja, boje się tego trochę i nadal nie mam pewności, ale czuje...czuje, że to może wyjść.
Zza pleców usłyszałem cichy szelest, na co delikatnie się wzdrygnąłem. Obok mojej stopy spadł ciemnoczerwony liść z pobliskiego drzewa. Jedyny w swoim rodzaju. Jak mógł się tu znaleźć, skoro do jesieni jeszcze tak daleko?
Czy to ty Shōyō?
Uniosłem kąciki ust ku górze i przykładając dłoń do serca poczułem jak szybko ono bije.
— Dobrze wiesz, że zawsze będziesz zajmował specjalne miejsce w moim sercu i wiem, że zawsze to mówię, ale dziękuję ci, że byłeś, jesteś i zawsze będziesz moją idealną miłością.
Westchnąłem, wypuszczając całe powietrze z płuc. Jeszcze raz spojrzałem na małe zdjęcie chłopaka stojące pośród kolorowych kwiatów na betonowej płycie. Zamknąłem oczy i ścisnąłem mocno powieki odchylając głowę w tył.
— Nie mówię ci żegnaj Shōyō, bo to nie jest pożegnanie — powiedziałem z pewnością w głosie — bardziej pasuje tu do zobaczenia.
Odszedłem, kierując swe kroki w stronę pobliskiego parku i jakby znów poczułem znajomy, słodki zapach pomarańczy unoszący się w powietrzu. Dzisiejszy dzień jest naprawdę piękny.
________________________________
Doszliśmy do końca tej opowieści ♥
Z tego miejsca chciałabym bardzo podziękować WSZYSTKIM czytelnikom. Dziękuję, za każdą gwiazdkę, komentarz i wszelkie motywujące słowa. Jest mi bardzo miło, że mogłam tworzyć to dzieło razem z wami i że tak pozytywnie je odebraliście.
Jest to moje pierwsze opowiadanie w życiu, które udało mi się doprowadzić do końca. Wszystkie poprzednie były chowane "do szuflady" lub porzucane w połowie pisania. Tutaj jednak jest inaczej ♥ Zdaje sobie sprawę, że jest wiele niedociągnięć i pełno błędów, oczywiście ciągle staram się je eliminować i pisać coraz lepiej :D
Co do zakończenia... Jest ono takie jakie od początku miało być. Od pierwszego rozdziału ta opowieść miała się tak zakończyć. Jeśli kogoś zawiodłam to bardzo przepraszam, lecz musicie wiedzieć, że ja po prostu tutaj nie widzę innego zakończenia. Wiem, że wiele osób prosiło mnie o dobry koniec, ale ja myślę, że on jednak w pewnym sensie jest dobry, w zależności jak kto chce na to spojrzeć i jakie wnioski pragnie wyciągnąć ♥
Jeszcze raz bardzo dziękuję za dotrwanie do końca. Jeśli ktoś ma ochotę, to oczywiście może zostawić tu po sobie ślad, abym mogła zobaczyć ile osób tak naprawdę przeczytało to od początku do końca :D
Do zobaczenia w kolejnych dziełach ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top