11. Żal - Hinata

Orzeźwiający wiatr, pchał moje plecy jakby za wszelką cenę chciał dodać jeszcze większej prędkości do pędzącego już roweru. Każdego ranka mijałem te same domy, małe, kolorowe uliczki i szczekające psy próbujące złapać mnie zza ogrodzenia. Była to codzienna rutyna wkradająca się do mojego życia, poprzez niewielkie rzeczy. Od niedawna jednak, zauważyłem pewne zmiany, które kreowały się na postać wysokiego, przystojnego chłopaka, który towarzyszącego mi niemal każdego dnia, oddzielając mało urozmaiconą codzienność od szalonych pomysłów powstałych w naszych zakochanych umysłach. Ten sam chłopak każdego dnia podczas wspólnych wędrówek do szkoły, czekał na mnie oparty o barierki znajdujące się na rozwidleniu dróg. Tym razem, gdy udało mi się dotrzeć do wspomnianego miejsca, zamiast poważnego wyrazu twarzy bruneta ujrzałem rozchodzącą się przede mną pustkę.

Kageyama zawsze przychodził tam jako pierwszy, tłumacząc, że nie jest typem osoby śpiącej do późnych godzin, dlatego też zawsze ubiega mnie swoją obecnością. W rzeczywistości jednak wydawało mi się, że chłopak specjalnie wstaje wcześniej, aby nigdy nie dopuścić do sytuacji, abym to ja musiał niecierpliwie na niego czekać. Niezbyt przejmowałem się takimi drobnostkami, za każdym razem w głowie znajdywałem idealne dla niego wytłumaczenie.

Opierając więc rower o barierki wyszukałem odpowiedni kontakt w telefonie i postanowiłem od razu zadzwonić. Po drugiej stronie słuchawki odpowiedziała mi jedynie poczta głosowa, która włączała się za każdym kolejnym razem przy próbie połączenia. Także ten obrót spraw niezbyt mnie wzruszył, gdyż znając bruneta, zostawił on urządzenie w domu, bądź schował głęboko w odmęty swojego plecaka, aby nikt nie zakłócał jego cennego spokoju. Odkąd pamiętam zawsze powtarzał, że telefony to pożeracze czasu, który on woli poświęcić na trening. Z każdą minioną minutą czułem coraz to większe uczucie wściekłości z lekceważącej postawy Tobio, który zapewne w tym momencie z drwiącym uśmiechem przekracza próg szkoły.

Wsiadając na czerwony pojazd obiecałem sobie, że gdy tylko dojdzie dzisiaj do naszego spotkania odprawie mu kazanie, które zapamięta do końca swojego życia.

Irytacja, nie odpuszczała mnie ani na chwilę w momencie, gdy z impetem wpadałem do klasy otrzymując naganę za spóźnienie, czy też, gdy zostałem wywołany do odpowiedzi przy tablicy.

Ścisnąłem mocniej dłonie w pięść, słysząc dzwonek sygnalizujący początek przerwy. Udałem się w kierunku klasy bruneta układając w myślach wiązankę słów jaką za krótka chwilę wykrzyczę w jego głupkowatą twarz. Stawiałem pewne, szybkie kroki, z każdym kolejnym coraz bardziej zbliżając się do celu. Otwarte na oścież drzwi jedynie ułatwiły mi wejście do ich wnętrza oraz zbliżenie do ławki, która od dawna była zajmowanym miejscem przez czarnowłosego. Ku mojemu zdziwieniu, stolik i krzesło mieszczące się po środku sali, było puste, pozbawione najmniejszego znaku, iż ktoś mógłby dzisiaj je użytkować.

Błądziłem po szkolnych korytarzach zaglądając niemal do każdego pomieszczenia, sprawdzając nawet tak nieistotne miejsca jak pokój nauczycielski czy też dach, na który od dłuższego czasu nie chodziliśmy w pojedynkę. Byłem również w hali sportowej, z której zostałem natychmiast wyrzucony przez starszych uczniów z drużyny koszykarskiej. Zrezygnowany, spojrzałem na zegarek, który pokazywał jak niewiele czasu pozostało mi do zakończenia przerwy. Ostatnim ratunkiem w tej sytuacji wydawał mi się być trzecioklasista, będący jednocześnie moim kolegą z drużyny, potrafiący zawsze służyć dobrą radą oraz pomóc w kryzysowych sytuacjach. Postanowiłem zaryzykować i odnaleźć chłopaka pomimo ostatnich wydarzeń i spotykania się całej drużyny za naszymi plecami.

Stawiając niepewne kroki wychyliłem głowę zza drzwi w kierunku sali, w której Sugawara miał obecnie odbywać swoje lekcje. Chłopak siedział w ostatniej ławce, otoczony stosem kolorowych książek oraz notatek, ze skupieniem na twarzy zagłębiając się w ich lekturę. Wskazującym palcem, nieśmiało dotknąłem jego barku, chcąc wyrwać go z istniejącego transu. Odpowiedział mi swoim uroczym, rozbrajającym uśmiechem i wskazał na puste przed nim miejsce.

- Ja, mam taki mały problem – przerwałem odrywając na sekundę wzrok od jego ciemnych, łagodnych oczu – widziałeś może dzisiaj Tobio, to znaczy Kageyamę?

- Nie – odparł zdziwiony.

- Wiem, że wasze klasy mijały się dzisiaj wychodząc z zajęć – powiedziałem zrezygnowanym tonem, zdając sobie sprawę, że znam plan bruneta na pamięć.

- Faktycznie w poniedziałki zawsze widujemy się po drugiej lekcji, ale być może dzisiaj po prostu wyszedł trochę szybciej – Suga lekko się uśmiechnął, nie tracąc jednak wyrazu zdziwienia malującego się w jego spojrzeniu – wiesz jaki on jest, lubi chodzić swoimi ścieżkami, na pewno zobaczycie się na treningu.

- Mieliśmy się spotkać już rano, ale nie było go tam gdzie zawsze.

- Tam gdzie zawsze ? Hinata o czym Ty-

- Aaa !- krzyknąłem zażenowany – tak masz racje na pewno gdzieś jest, lepiej już pójdę – podniosłem mimowolnie kąciki ust tworząc wymuszony uśmiech.

- Hinata, czekaj – poczułem dużą, ciężką dłoń srebrnowłosego na ramieniu, który patrzył na mnie zatroskanym wzrokiem – próbowałeś dzwonić?

- Tak – odparłem cicho kierując spojrzenie ku dole –nie odbiera, ani nie odpisuje.

Czułem, jak wszystkie emocje kulminują się nagle w moim ciele, aby później móc znaleźć ujście w pojedynczych łzach spływających po moich policzkach. Przypomniałem sobie, że oprócz mnie w tej chwili, chłopak nie posiada nikogo bliskiego i gdyby cokolwiek stało mu się w domu lub po drodze w umówione miejsce, prawdopodobnie nikt nie zwróciłby na to większej uwagi. Zacząłem się poważnie martwić o bezpieczeństwo swojego ukochanego, z którym kontakt urwał mi się jeszcze ubiegłego dnia.

- Hinata, spójrz na mnie – chłopak wstał z krzesła, zajmując miejsce tuż obok, niemal zginając się w pół. Szybko otarłem zaszklone powieki rękawem od koszuli. Nie miałem w tej chwili siły, ani większej ochoty na zwierzanie się, jakkolwiek jednak wiedziałem, że srebrnowłosy nie poprzestanie teraz na jednym pytaniu. Mimo, że nie zdołałem wydobyć z siebie, nawet najcichszego słowa, chłopak nadal kontynuował – Nie chcesz nic mówić, ale widzę twoją reakcję i myślę, że musiało stać się coś poważnego – westchnął nieco zrezygnowany.

W tej sekundzie w naszych uszach rozbrzmiał dzwonek wołający nas na rozpoczynające się lekcje. Wiedziałem, że będę musiał wrócić do klasy i uczestniczyć w dalszych zajęciach z duszą na ramieniu.

- Nie myślałem, że kiedyś to powiem – odezwał się znów trzecioklasista – ja nie mogę teraz iść z tobą, bo zaraz zaczynają się prace zaliczeniowe, ale ty musisz jak najszybciej dostać się do jego domu Hinata.

Nie wiedziałem, czy moje ciężkie treningi w końcu się opłaciły, czy to jednak adrenalina towarzysząca mi w obecnej chwili sprawiła, że nigdy jeszcze tak szybko nie pokonałem dzielącego mnie od domu bruneta dystansu. Gdyby takie emocje dały mi o sobie znać podczas meczu, mógłbym przysiądź, że przeskoczyłbym całą siatkę. Wszystko za sprawą chłopaka, który w sekundę potrafił sprawić, że w moim brzuchu szalało stado kolorowych motyli, jak i równie szybko umiał doprowadzić do ich zniknięcia w zastępstwie za gorzkim rozczarowaniem.

Jego dom był ostatnim na jednym ze wzniesień naszego miasta. Potężne, czarne jak smoła ogrodzenie przysłaniało widok na oddalone o paręnaście metrów przeszkolone ściany, za którymi mimo ogromnych starań nie dostrzegłem żadnego ruchu. Domofon, umieszczony na furtce, nie działał, a raczej został przez chłopaka wyłączony, ponieważ jak sam stwierdził jedynym gościem zawsze jestem ja, a wszelka korespondencja przychodziła na nowy adres jego rodziców. Jakże wściekły byłem, gdy ze złudnością naciskałem, głupi mały guzik, którego dźwięk tak bardzo chciałem teraz usłyszeć. Przez krótką chwilę myślałem nawet o próbie przeskoczenia metalowej bramy, lecz okazała się ona nawet na moje możliwości, zbyt wysoka.

Zrezygnowany rozglądnąłem się dookoła siebie, w nadziei, że przed oczami ukaże mi się inne, tym razem to dobre wyjście z patowej sytuacji. Mój wzrok przykuła znajdująca się odrobinę niżej, nieco mniej okazała posesja samotnej, starszej pani, o której już parę dni temu Tobio zdążył mi opowiedzieć. Staruszka była moją ostatnią i zarazem jedyną nadzieją, która mogłaby pomóc mi w dostaniu się do czterech ścian bruneta, gdyż to tylko ona posiadała drugi pęk kluczy do jego mieszkania.

Mimo, że mój oddech był nierównomierny i rozszalały nie odczuwałem większego zmęczenia, gdy dosłownie waliłem pięściami w wejściowe drzwi.

- Już idę ! idę ! – usłyszałem cienki, lecz bardzo przyjemny głos dochodzący zza ścian.

Błękitne jak bezchmurne niebo oczy wpatrywały się zza grubych szkiełek w moją osobę z ogromnym niedowierzaniem. Jej zmęczoną twarz przykrywały falujące, siwe pasma włosów, które jedną ręką poprawiła za ucho przybliżając się do mojej twarzy.

- Dzień dobry Pani – wyjąkałem, nerwowo przeplatając ze sobą palce u dłoni.

- Witaj młody chłopcze, co takiego cię tu sprowadza?

- Ja tylko chciałem, zapytać się czy byłaby możliwość żebym, no ten – mamrotałem, zdając sobie sprawę, że kobieta prawdopodobnie weźmie mnie za złodzieja i zatrzaśnie drzwi przed nosem.

- Ja cię znam kochaneczku ! Z opowiadań ! Mały rudzielec, tak, tak już pamiętam!- wykrzyczała radosnym głosem obdarzając mnie szczerym i szerokim uśmiechem – jak mogę ci pomóc ?

- Chciałem się tylko zapytać, czy mogłaby mi Pani pożyczyć klucze do domu państwa Kageyama?

- Oj tak ! Mój mały Tobiś mówił, że jeśli kiedyś się tu zjawisz i będziesz chciał kluczyki to bez pytań mam ci je dać – powiedziała staruszka znikając mi z zasięgu wzorku na krótka chwilę, aby wrócić z pękiem kluczy, który podała mi do ręki.

Podziękowałem jej kłaniając się nisko trzy razy i ile sił w nogach podbiegłem do furtki bruneta. Drżącymi dłońmi udało mi się umieścić pierwszy klucz w jej zamku, który bez namysłu, szybko otworzyłem. Drugi również nie sprawił mi większego problemu. Z impetem wszedłem do rozległego pomieszczenia, w którym znajdował się jak zwykle świecący bielą i czystością salon razem z jadalnią. Zrzuciłem ciążącą mi torbę z książkami na jasne, drewniane panele i podążyłem schodami na górne piętro.

W pomieszczeniu panował zaduch, mieszający się z naturalnym zapachem bruneta. Porozrzucane po podłodze ubrania z dnia poprzedniego oraz rozpięty szkolny plecak sugerowały, że chłopak prawdopodobnie dzisiaj nawet nie opuścił swojego domu. Zaraz po nich skupiłem wzrok na wesoło merdającym ogonem psie, leżącym na łóżku pokrytym grubą, białą pościelą zza, której wystawały kruczoczarne pasma włosów, rozpływające się na poszewce poduszki.

- Ty skończony idioto ! – wykrzyczałem niemal zdzierając sobie gardło – ja się o ciebie martwię a ty jakby nigdy nic leżysz sobie w łóżku i smacznie śpisz! – podszedłem bliżej posłania, szybkim ruchem odkrywając chłopaka z kołdry, którą był szczelnie owinięty. Niestety, reakcja z jego strony była zerowa, co jeszcze bardziej podniosło moje i tak już wysokie ciśnienie. Mocno pchnąłem jego bark, który jakby od niechcenia z powrotem opadł na swoje poprzednie miejsce. Widok ten przyprawił mnie o nieprzyjemne dreszcze i bladość na twarzy. Czarne myśli dołączyły do zimnego potu pokrywającego moje skronie, gdy na szafce nocnej zobaczyłem rozsypane tabletki nasenne. Złapałem czarnowłosego za ramiona i gwałtownym ruchem szarpnąłem całym jego ciałem.

- Tobio do cholery obudź się durniu ! To nie jest zabawne!

Racjonalne myśli opuściły mój umysł, poddając się tej porażającej chwili coraz to mocniej potrząsając bezwładne barki chłopaka i krzycząc rozpaczliwie jego imię. Gdy resztki skrywanej nadziei, na dobre opuściły moją świadomość, ujrzałem jak powieki bruneta leniwie podnoszą się ku górze, odkrywając tym samym kobaltowe tęczówki.

- Shōyō, czemu tak krzyczysz ? – spytał niewyraźnie, powolnie podnosząc się na przedramieniu – Tak w ogóle to co ty tu robisz ? Przecież jest tak wcześnie – przetarł zaspane, zlepione oczy ponownie głęboko ziewając.

- Ty cholerny dupku ! Myślałem, że nie żyjesz !

Nigdy nie byłem zbyt dobry w ukrywaniu moich emocji, szczególnie jeśli chodzi o te negatywne. Starałem się w żadnej sytuacji nie pokazywać smutku czy też słabości, lecz czasami w życiu człowieka przychodzą takie chwile, gdy nie potrafi powstrzymać swojego poruszenia i musi poddać się w walce z samym sobą. Patrzyłem na wzburzony i zdezorientowany wyraz twarzy chłopaka, który natomiast z zawziętością szukał odpowiedzi na zadane wcześniej pytania. Ogromny ścisk w moim gardle powodował uczucie pieczenia, a po policzkach niemal strumieniami spływały gorzkie łzy, skapując na splecione ze sobą dłonie.

- Shōyō powiesz mi co się stało ? Która jest godzina ?

- Jest już grubo po południu, kretynie! – warknąłem – dzwoniłem, pisałem, szukałem cię po całej szkole, nawet poszedłem do Sugi i zawróciłem mu głowę przed egzaminami! Musiałem prosić twoją sąsiadkę o pieprzone klucze! – krzyczałem - Jesteś po prostu cholernym egoistą!

Chłopak odszukał swój zakopany głęboko telefon pod jedną z poduszek i z niedowierzaniem spojrzał na wyświetlacz, przeszukując wszystkie widniejące na nim powiadomienia.

- Budzik musiał mi nie zadzwonić, zaspałem.

- Zaspałeś tak sam z siebie? – zapytałem ironicznie – czy może pomogło ci to?– wskazałem palcem na opakowanie tabletek.

Brunet, nerwowo jedną dłonią przeczesał swoje rozmierzwione włosy, rozmasowując przy tym obolałe skronie. Szukał sensownego wytłumaczenia, którego niestety w obecnej chwili po prostu nie było.

- Ja ci wytłumaczę, posłuchaj, miałem-

- Obiecałeś – przerwałem, aby wytrzeć rękawem od koszuli mokry policzek – obiecałeś, że to odstawisz.

- Wiem, ja przepraszam Shōyō

- Nie chce twoich przeprosin – syknąłem, zaciskając palce na pościeli łóżka – myślałem, że jesteśmy parą i sobie ufamy.

- No przecież jesteśmy – przysunął swoją dłoń bliżej mojej, jednak, gdy tylko poczułem jego ciepło, wyrwałem się spod uścisku – ja ci ufam, naprawdę, inaczej nie wszedłbyś tutaj, bo sąsiadka nie dałaby ci kluczy prawda ? Chciałem nawet sam ci je dać, ale bałem się, że pomyślisz, że to może za wcześnie.

Spuściłem wzrok spoglądając na śnieżnobiałe, pomięte prześcieradło, które z każdą chwilą coraz bardziej wydawało się przesiąkać mokrymi łzami. Chłopak doskonale wiedział co powiedzieć, aby ostudzić moje rozszalałe emocje, zdawał sobie sprawę, że takie słowa działały kojąco na moje serce i za moment się złamie, rzucając się w jego ciasne objęcia. Niestety, pozostawałem nieugięty w tej sytuacji. Wiele mogłem wytrzymać, ale kłamstwo ze strony ukochanej osoby rozbiło moje serce na drobne kawałki, które wcześniej z płonących płomieni zmieniło się w bryłę lodu.

- To ja ci nie ufam Tobio – wydusiłem, nie potrafiąc już ponownie spojrzeć tak samo w jego tęczówki – ile ich wziąłeś?

- Trzy - zawahał się przez chwile, spuszczając wzrok.

- A ile możesz maksymalnie wziąć jednego dnia ?

- No, tylko jedną – chłopak niemal szeptał wypowiadając te słowa. Był wyraźnie zawstydzony oraz zawiedziony swoją postawą lecz nadal szedł w zaparte – ale wcześniej już wiele razy brałem więcej i nic mi się nie działo.

- I jesteś może z tego dumny ? Mówisz o tym jakby to była normalna rzecz.

- Nie wiesz, jak to jest, nie wiesz jak okropnie było mi bez nich.

- Mam nadzieję, że od teraz będzie ci lepiej - przerwałem - lecz tym razem beze mnie.

Po raz kolejny poczułem rozpalony ucisk w klatce piersiowej i odruchowo złapałem się za koszulę w okolicach serca. Przez cały czas, byłem pewien, że chłopak doskonale sobie radzi odkąd złożył mi tą pamiętną obietnicę. Wydawało mi się nawet, że jego podania stały się dokładniejsze i o wiele bardziej precyzyjne. Zdałem sobie sprawę z idealnie dobranych słów w moich myślach. Wydawało mi się. Chyba nie była to jedyna rzecz, która tylko sprawiała dobre pozory.

Wstałem z posłania ocierając resztki łez z kącików oczu i z tą samą kamienną miną skierowałem się do wyjścia. Wszystkie emocje opuściły moje ciało, pozostawiając znaną mi już zbyt dobrze pustkę. Było mi już wszystko jedno, nie dbałem o to czy chłopak będzie chciał mnie zatrzymać, czy też pozostanie na to wszystko obojętny.

Chwiejnym krokiem udało mi się zejść z drewnianych schodów w miejsce pozostawienia mojej torby z książkami. Gdy już miałem złapać za klamkę od drzwi prowadzących na zewnątrz poczułem obejmujące mnie od tyłu umięśnione ręce. Brunet przyciągnął mnie mocno do siebie, ukrywając twarz w burzy rudych loków. Zaciągnął się ich zapachem przysuwając moje plecy jeszcze ciaśniej do swojego torsu, szeptając przy tym cichutko moje imię.

- Shōyō – zaczął – nie idź – jego głos był płytki, rozsiewający dreszcze po moim ciele – zostań zrobię co zechcesz- kontynuował po chwili.

Jeszcze nigdy od początku naszej znajomości nie chciałem tak bardzo dotknąć jego rozgrzanego policzka, aby później móc złączyć nasze usta w pocałunku. Byłem bliski załamania czując za plecami jego odurzający zapach, który nie pomagał mi nad zapanowaniem ogarniającej mnie z porażającą prędkością żądzy. Moje ręce jednak odmawiały posłuszeństwa, gdy chciałem złączyć je ze jego dłońmi, zamiast tego gwałtownie wyrwałem się z silnego uścisku, lekko odpychając czarnowłosego za siebie.

- Ja już niczego od ciebie nie chce.

Tym razem udało mi się chwycić mosiężną klamkę, którą bez wahania szarpnąłem otwierając przed sobą drzwi.

- Shōyō kocham cię – powiedział z powagą w głosie – cholernie cię kocham, słyszysz ?!

Ostatnie słowa, dotarły do moich uszu z podwójną siłą, zatrzymując mnie w miejscu na krótki moment.

- Pójdę już.

Wybiegłem w kierunku uchylonej furtki i nie odwracając się za siebie podniosłem leżący na ziemi rower. Pędziłem przed siebie, jak zawsze, mijając wielobarwne jednorodzinne domy, wiedząc, o pozostawionym w progu drzwi rozżalonym czarnowłosym chłopaku.


_________________

Hej, hej, hej !

Od razu chciałabym baaaardzo podziękować wam za czytanie moich wypocin, bo na tej opowieści wybiło już tysiąc wyświetleń !

Nawet nie wiecie ile radości mi sprawiacie, z każdej nawet najmniejszej aktywności :D

Co do rozdziału kolejny za nami, mam nadzieję, że się spodoba :D

Do następnego !~~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top