10. Sen - Kageyama


Kolejny zimny podmuch wiatru zawładnął moim ciałem rozwiewając zawsze starannie ułożone, ciemne włosy. Stawiałem niepewne kroki, które z każdym kolejnym zdawały się coraz bardziej przybliżać mnie do nieznanego celu, którego w obecnej chwili nie mogłem wydobyć z pamięci. Nie potrafiłem także wytłumaczyć, dlaczego akurat to położenie wybrałem do samotnych i pieszych wycieczek, nie zważając na osaczającą mnie aurę schyłku dnia. Odchylając delikatnie głowę zauważyłem, że znajduje się w pośród wysokich drzew, szumiących wraz z akompaniamentem pohukiwania sowy. Otaczający mnie mrok chłodnej nocy, rozświetlany był jedynie blaskiem księżyca przebijającego się przez gęste korony drzew, będąc jednocześnie wyłącznym drogowskazem na obranych przeze mnie ścieżkach.

Pusta, zziębnięta i popękana ziemia bez choćby skrawka porastającej jej trawy kształtowała się w nierówny prostokąt przybierający formę boiska do gry w siatkówkę. Przetarłem zlepione, na w pół domknięte powieki próbując skierować swoje kroki w jej kierunku, gdy pod jedną z bosych stóp poczułem twardą, okrągłą powierzchnie. Wielobarwny przedmiot kształtujący się na owal znajdował się teraz w moich sinych, zmarzniętych dłoniach, które z dokładnością badały jego, każdy nawet najmniejszy szczegół. Piłka, którą podarował mi mój ojciec w dzieciństwie, była moją pierwszą, a zarazem tą najważniejszą, rozpoczynającą życiową szanse na stanie się zawodowym sportowcem. Dokładnie pamiętałem każdy jej element, rozległe przetarcia, zmazujące logo jej twórcy, czy też wykonany przeze mnie podpis, niezmywalnym markerem, który pozostał na niej, aż do chwili obecnej.

Przywołujący wspomnienia moment, przerwał szelest krzewów dobiegający z końca boiska, z których wyłoniły się dwie, potężnych rozmiarów sylwetki, kierujące swoje kroki w moją stronę. Tępe lśnienie nocnego księżyca rozświetlało ich blade, pozbawione wyrazu twarze, w których bez zawahania rozpoznałem moich już długo niewidzianych rodziców. Wysoki, barczysty mężczyzna w towarzystwie swojej niewiele niższej małżonki przeszywał mnie spojrzeniem pozbawionym źrenic, powodując rozszerzające się na najmniejsze zakamarki ciała konwulsje.

Tuż za nimi malowały się postacie, szkolnej drużyny siatkarskiej odwróconych przeciwnie do mojej osoby. Dobrze znany mi widok z czasów gimnazjum, powrócił do mojej pamięci nie z podwójną, a trafniej, z potrójną siłą, wzmagając tylko towarzyszące mi uczucie bezradności, rozsadzające mnie od środka. Osoby mi najbliższe, będące motywacją i równocześnie sensem życia, po raz kolejny były po przeciwnej stronie boiska, pozostawiając mnie samego na dnie, wraz z kumulacją wzburzonych myśli.

Był jednak wyjątek.

Najjaśniejsza, wschodząca gwiazda sportu jednocześnie będąca moim oparciem i ostatnim celem do zdobycia, wysunęła się na przód szeregu osób. Rudowłosy chłopak, stanął tuż naprzeciw mnie z nisko spuszczoną głową, zachowując jednak znaczną, dzielącą nas odległość.

- Hinata ! – krzyknąłem, najgłośniej jak tylko było to możliwe, wyciągając daleko przed siebie rękę w celu chwycenia jego drobnego ramienia – Hinata, chodź do mnie ! – pieczenie w przełyku sygnalizowało, zdarcie gardła niemal do cna. W rzeczywistości nie wydałem z siebie nawet najcichszego jęknięcia.

Wzrok chłopaka powoli podnosił się ku górze, lustrując moje całe ciało niemal od początku stóp. Niepoprawny optymizm dawał mi nadzieje, że moje słowa jednak nie były tylko głuchym wołaniem o pomoc, a naprawdę trafiły do chłopaka, który postanowił wyrwać mnie z tego piekła. Jakże nadzieja ta stała się złudna, w momencie, gdy zamiast płomiennych czekoladowych źrenic ujrzałem puste, pozbawione blasku gałki oczne, powodujące we mnie jeszcze większe dreszcze, które zapieczętował lodowaty podmuch wiatru.

- Jesteś nikim – odezwał się kamiennym głosem, który w żadnym wypadku nie był podobny do tego jakim operował na co dzień – jesteś niemy Kageyama- kontynuował – nikt tutaj cię nie usłyszy, prędzej czy później zostaniesz sam.

- Nie mów tak, Shōyō – słowa, miały rozdźwięk jedynie w mojej głowie, Hinata miał racje, teraz pozostaje bez głosu, wypowiadane zdania miały nigdy nie dotrzeć do ich uszu. Pragnąłem wrzeszczeć tak głośno, aby móc zatrzymać chłopaka, odchodzącego w głąb gęstego lasu wraz z grupą przyjaciół. Jednakże myśli, jakie starałem się przekazać, malowały się jedynie na moich ustach nie znajdując nigdy ujścia. 

Nieznajome dłonie chwyciły gwałtownie za moją szyje, utrudniając każdą próbę nabrania powietrza w płuca. Obraz stawał się coraz bardziej rozmazany, a oddech z każdą sekundą płytszy. Starałem się złapać nieistniejącą przestrzeń znajdującą się przed moimi oczami, lecz moje ręce oraz nogi odmówiły posłuszeństwa, pozwalając bezwładnemu ciału osunąć się wprost na zmarzniętą ziemię.

Niepohamowanym ruchem podniosłem głowę z poduszki, nieudolnie próbując złapać każdy, nawet najmniejszy oddech, którego w obecnej chwili tak bardzo potrzebowałem. Krople potu spływały po moich skroniach, serce przyśpieszało swoją pracę, a dłonie przykładane do czoła nerwowo drżały. Zamglone światło latarni, wpadało do pokoju przez niewielkie okno znajdujące się tuż obok łóżka sygnalizując trwającą nadal ponurą noc, co potwierdziła również godzina widniejąca na ściennym zegarze. Z niewielką ulgą odetchnąłem, zdając sobie sprawę z faktu, iż mara senna była jednym z mrożących krew w żyłach koszmarem, których już od bardzo dawna nie doświadczałem. Zbawienne było również stwierdzenie, że mój ukochany Shōyō nadal jest tym samym chłopakiem, na co wskazywała ostatnia wiadomość otrzymana od niego tuż po północy, w której życzył mi słodkich snów z nim w roli głównej. Parsknąłem pod nosem, uświadamiając sobie, że jego skryte intencje ziściły się jednak tylko w połowie, gdyż iluzji, która przytrafiła mi się tej feralnej nocy, nie można było określić w żaden sposób mianem słodkiej. Wpatrując się w oślepiający ekran telefonu wyświetlający kontakt do rudzielca, zastanawiałem się czy mogę w tej chwili zakłócić mu sen, kierując palec w ikonę zielonej słuchawki. W głębi siebie wiedziałem, że chłopak nigdy nie przyznałby się, że takie telefony mu przeszkadzają lub sprawiają kłopot, wręcz przeciwnie upierałby się, że jak najbardziej cieszy się z tego gestu. Nie chciałem jednak traktować, go jako prywatną linię pocieszycieli i postanowiłem odłożyć telefon na szafkę nocną, starając uspokoić myśli i ponownie pogrążyć się w śnie, który niestety tej nocy nie zaszczycił mnie już swoją obecnością.

Krzątając się po przestrzennej, białej kuchni, przeklinałem swoje kiepskie samopoczucie spowodowane bezsenną nocą. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że głównym powodem braku snu oraz męczących, upiornych koszmarów było odstawienie leków, które dnia poprzedniego schowałem głęboko w odmętach szafy, aby nie kusiły mnie stojąc na widoku. 

Wesoło pląsający pod nogami kundelek, dobierał się do moich kostek, delikatnie je podgryzając tym samym dając mi do zrozumienia, że nadszedł czas upragnionego spaceru podczas, którego zazwyczaj oddawałem się przyjemności joggingu. Szczególnie lubiłem wychodzić rano, kiedy to letni, rześki dający o sobie znać wiatr, sprawiał, że codzienna dawka ruchu była jedną z moich ulubionych czynności, tuż po otrzymywaniu porannych wiadomości od rudowłosego chłopaka. 

Przekraczając próg drzwi, na ułamek sekundy zwiesiłem spojrzenie na wiszącym ściennym kalendarzu, który wskazywał datę siódmego czerwca, co tylko przypomniało mi o tym, że zostały równe dwa tygodnie do urodzin Hinaty. Czas coraz bardziej poganiał mnie do przygotowania specjalnego prezentu, na który już od dawna w głowie rysował mi się pomysł. Początkowo miały być to wymarzone przez chłopaka czerwono pomarańczowe buty sportowe, o których potrafił przypominać nam niespełna każdego dnia. Mówiąc o nas mam na myśli również całą drużynę, która uprzedziła mnie, postanawiając wspólnie zebrać pieniądze, aby spełnić życzenie rudzielca. I ja także dołożyłem swoje przysłowiowe grosze, czując jednak niedostatek i za razem chęć, aby w tym dniu podarować mu dodatkowy upominek osobiście. Uczucie zawstydzenia ogarniało jednak mnie za każdym razem tak samo szybko, gdy uświadamiałem sobie co takiego chciałem mu wręczyć, dlatego też kupno prezentu odkładałem, aż do dnia dzisiejszego. Nie wiedziałem, że będę zdolny do tak romantycznego gestu, który dotychczas wydawał mi się zbyt dziewczęcy i niewinny, aby pasować do mojego charakteru. Oczami wyobraźni widząc jednak radość malującą się na kredowym obliczu Hinaty wraz z połyskującymi iskierkami w jego oczach nie mogłem zrezygnować z tego pomysłu tylko z powodu własnego tchórzostwa.

Wychodząc z niewielkiego sklepu mieszczącego się w najbardziej ruchliwej części miasta, ścisnąłem mocniej w dłoni ozdobną torebkę z pakunkiem nie ukrywając goszczącego na mojej twarzy subtelnego uśmiechu, któremu towarzyszył również nasilający się rumieniec. Zawołałem wiernie czekającego przed budynkiem psa i udałem się wzdłuż szerokiej, lecz jednocześnie bardzo zatłoczonej ulicy. Przechodząc obok kameralnej, doskonale mi znanej kafejki, będącej bardzo częstym punktem spotkań naszej drużyny, jak i też miejscem wyśmienitego jedzenia, usłyszałem znajomy, dość charakterystyczny śmiech za plecami. Przekręcając głowę w bok dostrzegłem, przez niewielkich rozmiarów okno restauracji, siedzących przy ogromnym stole mężczyzn. W jednym z nich, wysokim oraz dobrze zbudowanym bez wahania rozpoznałem swojego kapitana, który siedział tuż obok srebrnowłosego chłopaka popijającego parującą kawę. Kierując wzrok nieco dalej, spostrzegłem resztę osób z naszego zespołu, w składzie, których nie brakowało również Tsukishimy i Yamaguchiego. Każdy z nich wydawał się być pochłonięty trwającą rozmową, co potwierdzały tylko uśmiechy na ich twarzach wraz z wybuchami niekontrolowanego śmiechu. Wyglądało na to, że wszyscy na tym spotkaniu doskonale się bawią i nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że wśród nich nie było mnie, ani nawet Hinaty. Przez myśl przeszło mi, że być może rudzielec otrzymał zaproszenie, o którym również mi nie wspomniał, lecz doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie jest on typem osoby rezygnującej ze spotkań z błahych powodów. Żal w sercu, który odczuwałem w tamtej chwili był nieporównywalny z tym, jakim zmierzyć się miał Hinata po dowiedzeniu się, że jego najbliżsi i zarazem najlepsi przyjaciele mieli teraz odbywać towarzyskie spotkanie bez jego wiedzy. Za wszelką cenę musiałem dopilnować, aby ta informacja nigdy nie dotarła do jego uszu, nie sprawiając mu tym samym przykrości, która była i dla mnie już wystarczająca.

Dość szybkim biegiem, udało mi się dotrzeć do furtki prowadzącej do mojego domu, przy której już z daleka dostrzegłem mały czerwony rower oraz siedzącego przy nim chłopaka zapatrzonego w swój telefon.

- Co tu robisz Shōyō ? – zapytałem nadal niedowierzając w jego obecność.

- W końcu jesteś, pisałem, dzwoniłem, a ty nic – powiedział z widocznym zdenerwowaniem, posyłając mi zabójcze spojrzenie – więc postanowiłem do ciebie przyjechać.

- Musiałem zostawić telefon w domu - Odruchowo poklepałem się po kieszeniach spodenek, w których nie wyczułem żadnej zawartości – co było, aż tak ważne, że musiałeś tu przyjechać ?

- Tak naprawdę to chciałem żebyś gdzieś ze mną poszedł, no wiesz na randkę – zaśmiał się, nerwowo drapiąc się po karku.

- Ra-ndke ?

- No, ja pomyślałem, że tak robią pary, ale jeśli nie chcesz to  nie było pytania - jego twarz oblała fala czerwonych wypieków, które starał się jak najszybciej zakryć oddalając się w kierunku swojego pojazdu.

Złapałem kurczowo jego drobny nadgarstek, nie pozwalając tym samym na zrobienie jeszcze jednego, nawet najmniejszego kroku. Ta mała pomarańcza przejechała ogromny kawał drogi tylko po to, aby osobiście zaprosić mnie na spotkanie, a ja nie zamierzam odmówić mu tej przyjemności. Tak bardzo potrzebowałem jego kojącej obecności oraz ciepła bijących z karmelowych oczu, które okalał teraz płomienny rumieniec, w szczególności po bezsennej koszmarnej nocy i niezbyt miłym poranku.

- Chyba nie myślisz, że teraz pójdziesz sobie do domu – przyciągnąłem chłopaka bliżej swojej twarzy skradając mu delikatnego całusa – idę wziąć szybki prysznic i będę gotowy.

Ze względu na panujące upały, postanowiliśmy udać się do pobliskiego parku, gdzie znajdowała się jedna z najlepszych budek z lodowymi sorbetami. Dokładnie to miejsce Hinata wybrał sam, wiedząc jak przepadam za tutejszymi specjałami. Uparł się również, iż to on zapłaci jako pomysłodawca spotkania, co niesamowicie mnie rozczuliło i sprawiło, że po raz kolejny podziękowałem losowi, za zesłanie tego chłopaka blisko mnie. Zajęliśmy miejsce na jednej z szerokich ławek, na którą subtelnie padał cień z otaczającego ją drzewa. Tuż naprzeciwko znajdowała się fontanna, w której woda komponując się z popołudniowymi promieniami słońca połyskiwała na srebrzyste kolory. Wiatr, muskający twarz rudowłosego rozwiewał jego przydługie pasma włosów, dotychczas opadające na oczy sprawiając, że były teraz jeszcze bardziej widoczne mieniąc się w skąpanym blasku słońca. Obserwowałem, jak z zawziętością smakuje kupionych przez siebie truskawkowych lodów, kątem oka jednak ciągle spoglądając w moim kierunku.

- Co się stało ? – zapytał nagle kierując łyżeczkę z sorbetem w stronę moich ust – nawet nie zaprzeczaj, znowu masz minę jakbyś się czymś martwił.

- To moja twarz Shōyō z taką się urodziłem.

- Nie uda ci się wykręcić, za dobrze cię znam.

Przekląłem w myślach, gdzie przyznałem mu również rację. Jego wiedza na temat mojego zachowania, gestów, a nawet mimiki twarzy była tak ogromna, że interpretował wykonywane przeze mnie ruchy bezbłędnie. Zdałem sobie także sprawę, z faktu, iż przy tym chłopaku zaczynam zachowywać się raz za razem w bardziej naturalny sposób, co cieszyło mnie i zarazem bezmiernie drażniło, gdyż coraz gorzej szło mi ukrywanie swoich negatywnych emocji. Prawdą było to, że od rana biłem się z myślami w jaki sposób i czy w ogóle powiedzieć chłopakowi o sytuacji w kawiarence. Byliśmy razem, więc zasługiwał na szczerość z mojej strony jednocześnie jednak pragnąłem iść w zaparte, perfidnie kłamać i choć wiem że to niemożliwe, chronić go przed całym otaczającym złem.

- Nie chciałem ci tego mówić, ale chyba nie mam wyjścia- odruchowo zacząłem błądzić po powierzchni drewnianej ławki w poszukiwaniu jego drobnej, zawsze kojąco chłodnej dłoni – przed naszym spotkaniem, widziałem ich, to znaczy całą drużynę w naszej kawiarni – przełknąłem nerwowo ślinę – chyba dobrze się bez nas bawili – Tak bardzo bałem się spojrzeć w jego kierunku, obawiałem się przepełnionych smutkiem oczu, ku mojemu zdziwieniu jednak wyraz twarzy chłopaka nie zmienił się diametralnie, a jego wzrok nadal wbity był w szalejącą wodę w fontannie.

- Teraz już wszystko jasne – zaśmiał się pod nosem – dlatego, dostałem wiadomość od Sugi, żebyśmy przyszli trochę wcześniej jutro na trening.

- Jak to ? po co ?

- Może się coś stało, może chcą nam coś powiedzieć, nie wiem trochę się boję – ścisnął trochę mocniej nasze splecione ze sobą palce – ale jednego jestem pewien, musimy im o nas powiedzieć.

- Mówisz serio ?

- Tak, nie chce się nas wstydzić, ani ukrywać, muszą zrozumieć – jego głos brzmiał pewnie, jakby mówił o czymś oczywistym, a nie o rzeczy, na której rozmyślaniu spędził parę dobrych godzin w ciągu dnia.

- Shōyō koch... - nie było mi dane dokończyć zdania, gdyż rudowłosy przerwał mi łącząc nasze usta w długim, słodkim i przyprawiającym o przyjemne ciarki pocałunku.

Resztę dnia, będącym ostatnim przed rozpoczęciem ciężkiego tygodnia spędziliśmy na długich rozmowach, żarach, nie zapominając jednak o dogryzaniu sobie za każdym możliwym razem. Mimo pełni dostarczonych mi wrażeń, kładąc się wieczorem do łóżka nie czułem większego zmęczenia, zamiast tego towarzyszył mi lekki strach przed dniem jutrzejszym oraz możliwością powrotu koszmarów. Wyciągnąłem z szafki nocnej zapasowe, pudełko z lekiem nasennym. 

To ostatni raz przysięgam – pomyślałem łykając trzy białe tabletki, po których sen zmorzył mnie jeszcze szybciej niż mogłem się tego spodziewać. 

____________________

Witam wszystkich w ten mroźny dzień ♥

Mam nadzieje, że wprowadzę trochę  cieplejszy klimat do ostatnich zimnych dni w naszym kraju, choć ja osobiście bardzo je lubię :D

Jak zawsze bardzo dziękuję za uwagę oraz poświecenie czasu na przeczytanie tego opowiadania <3

Do następnego !~~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top