3. Nie myśl o tym!

Poszedłem do swojego jakże prestiżowego i na poziomie mieszkania.

Usiadłem na materacu, z szafki wyjąłem żyletkę i jak, co wieczór zacząłem się ciąć. Gdy, to robię czuję okropny ból, ale za każdym razem mam nadzieję, że padnę na podłogę i nie będę go czuć.

Ciekawe jakie, to uczucie nie czuć absolutnie niczego?

Robiąc, to nigdy nie płakałem, ale teraz po moim policzku spłynęła łza, czyli tak zwana w moim przypadku krew.

Wiem, że to chore, ale w pewnym sensie mnie to uspokaja i wycisza. Pozwala odciąć się od moich problemów i zewnętrznego świata.

Ciekawe co by było gdybym umarł?

Pewno, każdy miałby to w dupie, a ci co w jakimś stopniu się mną interesowali, to uważaliby, że wyświadczyłem światu przysługę. Z kolei Betty na pewno by się załamała i odechciało by jej się żyć. Pewno by...

Nie Jughead, stop! Nie myśl o tym!

Po zrobieniu kilku ran, poczułem ogromne zmęczenie, chociaż jest dopiero 20:00. Ostatnio strasznie szybko robię się śpiący. Gdybym mógł, to cały czas bym spał.

Niewiele myśląc, przebrałem się w piżamę, a następnie położyłem się na materacu i zasnąłem.

***

Obudziłem się jakieś pół godziny później.

Poduszka była cała we krwi.

Czy ja płakałem przez sen?

Spojrzałem na swoje rany na nadgarstkach. Leciała z nich krew.

Aha już wszystko wiadomo.

Po przebudzeniu nie mogłem zasnąć.

Gdy dochodziła druga w nocy, stwierdziłem że pójdę się przejść, bo i tak już nie zasnę. Ubrałem się i opuściłem składzik.

Tułałem się po Riverdale bez celu, aż w końcu zauważyłem, że znajduję się na osiedlu Betty. Poszedłbym do niej, ale na pewno śpi, a Alice Cooper by mnie zabiła.

Od zawsze mnie nienawidziła i była przeciwna naszemu związku, dlatego ja i Betts, spotykamy się potajemnie, tak aby się nie dowiedziała.

Usiadłem na krawężniku i gapiłem się w drzwi do jej domu jak zahipnotyzowany.

***

*Archie Andrews*

Kurde, nie umiem zasnąć.

Po, co mi było, to oglądanie "Trzech kroków od siebie"? Teraz płaczę i zastanawiam się czemu Will, zostawił Stellę? Przecież mogliby być szczęśliwą parą. Trudno, najwyżej obaj by umarli, bo Stella zaraziłaby się jego bakterią, ale kogo to obchodzi.

Stwierdziłem, że pójdę się przejść, dlatego ubrałem się i wyszedłem przez okno.

Obszedłem dom, a na krawężniku, wpatrzony w dom Betty, siedział Jughead. Wyglądał na strasznie zamyślonego, ale postanowiłem do niego zagadać.

-Elo stary!- przywitałem się.

Chłopak aż podskoczył.

Ha, ma się ten urok. Niby czemu Ronnie ze mną jest? Nie mogła się oprzeć mojej nieprzeciętnej urodzie oraz seksownemu głosowi jaki posiadam.

-Kurwa mać, Andrews!- przywitał się.- Mógłbyś się tak nie skradać?

-Nie, nie mógłbym. A tak w ogóle, to co tutaj robisz?- spytałem.

-Raczej, powinienem spytać co ty tutaj robisz!- pokazał na mnie palcem.

-Ach, no wiesz. Nie mogłem zasnąć, więc wyszedłem z domu- oznajmiłem.

-Wiesz, co Andrews? Jesteś debilem- skomplementował.

Kurde, Jones ostatnio cały czas sypie samymi komplementami. Betty, to z kolei obraża mówiąc, że jest ładna i urocza. Mnie mówi, że jestem skretyniałym imbecylem, który do niczego się nie nadaje.

Z jego ust, brzmi to idealnie.

Chyba się w nim zakochałem, ale on jest zaślepiony moją seksowną sąsiadką.

W ogóle ona przebiera się przy oknie, więc wszystko widzę i mam kilka jej pół nagich zdjęć. Jug o tym nie wie, ale mam zamiar kiedyś mu, to powiedzieć. Chyba zrobię, to teraz.

-Ej w ogóle wiesz, co?- zacząłem.

-Co?- przewrócił oczami.

-Mam kilka zdjęć, twojej panny jak się przebiera przy oknie- zaśmiałem się cicho.

-Ty skretyniały imbecylu!- wstał i popchnął mnie na środek drogi- Masz je natychmiast usunąć!

-Dobra, ale nie teraz bo telefon, zostawiłem w pokoju- obiecałem.

-Świetnie- przewrócił oczami.

Jeszcze chwilę się kłóciliśmy, jednak zauważyłem samochód.

Serce mi stanęło.

Popchnąłem Jugheada a dalej to nie pamiętam co się stało.

***

*Jughead Jones*

Poczułem jak rudy mnie odpycha w tył.

W pierwszej chwili miałem ochotę mu przywalić, ale gdy zobaczyłem przed czym mnie uchronił, zrobiło mi się słabo.

Potrącił go samochód.

O nie, nie, nie, nie.

-Uważajcie, gdzie leziecie durne bachory!- wydarł się na mnie kierowca.

-Nie widzi pan, że potrącił pan człowieka!- wydarłem się na niego.- Niech mi pan pomoże, bo pójdzie pan siedzieć!

Najwyraźniej mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, co zrobił ponieważ zadzwonił po pogotowie, podczas gdy ja sprawdzałem czy oddycha.

Nie oddychał, ale puls dalej miał wyczuwalny.

Nasze krzyki obudziły rodzinę Cooperów. Wywnioskowałem, to po tym gdy na dwór wyszła zaspana Betty.

-Juggie? Co się stało?- podbiegła bliżej, a gdy zobaczyła że to Archie, rozpłakała się.- Żyje?- szlochała.

-Jeszcze tak...- wyjąkałem.

Po jakichś kilku minutach przyjechała karetka.

Betty szybko pobiegła się ubrać. Założyła jakieś dresy oraz związała włosy w niedbały kok.

Jej rodzice zawieźli nas do szpitala.

Siedzieliśmy z Betts w poczekalni, trzymając się za ręce. Betty nie mogła przestać płakać, a ja natomiast powstrzymywałem łzy.

-Będzie dobrze- szeptałem jej do ucha, drżącym z przerażenia głosem.

Pół godziny później przyszedł lekarz. Jego twarz nie wyrażała absolutnie nic.

-Przykro mi. Pacjent nie przeżył- oznajmił.

Po tych słowach Betty wybiegła ze szpitala cała we łzach.

Pobiegłem za nią i prosiłem aby się zatrzymała, jednak nie reagowała.

Biegłem za nią coraz, to bliższy płaczu.

Betty pobiegła do swojego domu, otworzyła drzwi, a ja wszedłem za nią do środka.

Rzuciła się łóżko i szlochała.

-Czemu mnie przy nim nie było?- obwiniała się.

-Nie mogłaś tego przewidzieć- pocieszałem ją.

-To moja wina- mówiła.

-Nie, Betts! To moja wina. Mogłem go odepchnąć, a zamiast tego, to on oberwał a nie ja- wyszeptałem.- Nie obwiniaj się o, to.

I tak wyglądała nasza rozmowa przez piętnaście minut i może trwałaby resztę nocy, gdyby nie Alice Cooper i jej mąż Hal.

-Betty, kochanie- podeszła do niej, a mnie jak zwykle posłała mordercze spojrzenie.- Nie obwiniaj się- głaskała ją po plecach.

-Mogło ciebie potrącić, to auto! Zobacz w jakim stanie jest moja córeczka!- krzyknął na mnie Hal.

Przewróciłem oczami, a następnie wstałem.

-Nie wiem czy pan wie, ale gdybym zginął to Betty już by tutaj nie było- powiedziałem z chamskim uśmieszkiem i wyszedłem.

Debil, ale najgorsze jest to że ma rację.

Mnie mogło potrącić, a nie jego!

Ja zasługuję na śmierć, a nie on!

Mogłem do uratować.

Mogłem się zorientować, że zaraz będzie wypadek.

Mogłem zwrócić uwagę, na najeżdżający samochód, a nie skupiać się na wyzywaniu go.

Cóż może kiedyś się spotkamy...

Co?

Przecież on pójdzie do nieba, a ja do piekła.

To jest logiczne.

Wróciłem do "domu" i rzuciłem się z płaczem na poduszkę. Krzyczałem i obwiniałem się za wszystko, a z moich oczu poleciało strasznie dużo krwi.

Wziąłem żyletkę i ponownie zacząłem się ciąć.

Wolę czuć ból, niż żal i smutek.

Z tego wszystkiego zrobiło mi się słabo i zemdlałem.

***

Hejka!

Kurde, dwa rozdziały jednego dnia!!!

Po prostu strasznie mi się nudzi, a skoro mam wenę, to korzystam ;)

Fajnie, że uśmierciłam rudego?

Do następnego!




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top