23. On umarł...
*Dwa tygodnie później*
*Betty Cooper*
Dzisiaj wypuszczają Jugheada ze szpitala. Nie mogę się już doczekać i mam nadzieję, że nie prędko tam trafi, bo biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, to zdarzało się to bardzo często.
W międzyczasie odbyła się rozprawa, po której Reggie został skazany na pięć lat więzienia, a Hiram na dziesięć. Veronica, całe szczęście nie została skazana, jednak musiała zapłacić grzywnę w wysokości stu tysięcy dolarów. Bar został zamknięty, a wszystkie pieniądze które zostały zarobione dzięki nie mu, zostały odebrane. Z tego, co mówiła mi Ronnie, to jest to około trzech milionów dolarów!
Ciekawe ile prowadzili ten interes, że aż tyle zarobili?
Nagle zadzwonił dzwonek, informujący nas o zakończeniu ostatniej lekcji.
-I jak? Cieszysz się, że odbieramy dzisiaj Jugheada ze szpitala?- podeszła do mnie V.
-No pewnie!- przytuliłam ją i wyszłyśmy z klasy, następnie ze szkoły.
Poszłyśmy do szpitala i weszłyśmy do sali, w której leżał Juggie.
-Hej...- powiedziałam z entuzjazmem jednak, to co zobaczyłam sprawiło, że ciepły uśmiech momentalnie zniknął z mojej twarzy.
Jughead leżał na podłodze. Był cały we krwi. Obok leżał ostry nóż.
-Jughead!- krzyknęłam ze łzami w oczach. Natychmiast do niego podbiegłam.
Nie oddychał.
Czyli moją ostatnią nadzieją jest jego puls.
Sprawdziłam i... nic nie czułam.
On umarł...
Zaczęłam płakać, krzyczeć i całować jego martwe ciało. W głębi duszy miałam nadzieję, że to tylko zły sen, jednak tak się nie stało...
-Oh Betty- podeszła do mnie V. i mnie przytuliła.- Strasznie ci współczuję.
-To niemożliwe! On musi żyć!- krzyczałam.- Juggie, kochanie proszę obudź się.
-Betty, on nie żyje. Pogódź się z tym- przytuliła mnie V.
-Pogódź się z tym. Czy ty się słyszysz?!- krzyknęłam na nią.
Nagle wszystko zaczęło mi się rozmazywać przed oczami, a po kilku sekundach zaczęłam widzieć ciemność. Słyszałam jakieś głosy, które najprawdopodobniej należały do Ronnie, ale nie wiedziałam co mówi.
Po chwili jednak ujrzałam sufit mojego pokoju i poczułam że leżę na miękkim materacu mojego łóżka.
Uff, czyli to był sen.
Sięgnęłam po telefon na szafce nocnej aby sprawdzić, która jest godzina. Była 4:00 rano. Za dwie godziny muszę wstawać. Stwierdziłam, że na pewno nie zasnę, dlatego wzięłam z biurka mój pamiętnik i zaczęłam opisywać wszystko co mnie ostatnio spotkało.
O moich problemach, rozterkach, nawet o tym śnie.
Nim się obejrzałam była już 6:00, czyli teoretycznie powinnam już wstawać.
Ubrałam się i zeszłam na dół. Oczywiście nikogo nie było, bo była 6:20. Zrobiłam sobie płatki, a następnie usiadłam do laptopa.
Włączyłam sobie odcinek serialu, jednak nie mogłam się na nim skupić. Cały czas myślałam o Juggiem. Dzisiaj ja i V. odbieramy go ze szpitala. Boję się, że moja wizja się spełni, chociaż prawdopodobieństwo jest niewielkie.
***
-Hej, ziemia do Betty- zza myślenia wyrwała mnie Veronica.- Słuchałaś mnie w ogóle?- spytała czarnowłosa.
-Tak, tak- odparłam rozkojarzona.
-Na pewno wszystko okej?- drążyła temat.
-Nie- nie miałam siły dalej ukrywać co mnie męczy. Brunetka zrobiła zdziwioną minę. Sądząc po jej wyrazie twarzy chciała zadać mi serię pytań, jednak ja ją wyprzedziłam.- Opowiem ci wszystko.
Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami. Mój sen i moje wszystkie przemyślenia.
-Oj Betty- położyła rękę na moim ramieniu.- Oczywiście, że tak się nie stanie- uśmiechnęła się.- Sny, to nie zawsze wizja przyszłości. Jughead jest rozsądny, nie zrobiłby ci tego- zapewniała mnie przyjaciółka.
-Wiesz, chyba masz rację- odpowiedziałam niechętnie.
-Właśnie, chodź na lekcję, bo się spóźnimy- powiedziała i wstała z kanapy.
***
Ja i V. odebrałyśmy Juga. Całe szczęście moje obawy się nie potwierdziły. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby faktycznie mój sen okazał się prawdą...
Ja i Jughead siedzieliśmy w pokoju i rozmawialiśmy tak jakbyśmy nie widzieli się kilka lat. Powiedział mi, że nie muszę się o niego martwić, bo jest już z nim co raz lepiej.
Ciekawe na ile to jest prawda?
Stop, Betty! Niby czemu miałby zaś kłamać?
Naszą rozmowę jednak przerwała wiadomość od Ronnie.
Od: Veronica
Hej B. Wiem, że jest już późno, ale możesz wyjść na spacer? Ty i Jug?
Była już 19:00, ale na dworze było już ciemno. W końcu mamy listopad.
Do: Veronica
Okej, spotkamy się w Pop's.
Gdy odpisałam włożyłam telefon do kieszeni.
-Idziemy na spacer z V.- oznajmiłam wstając z łóżka.
Jughead westchnął ciężko.
-Muszę?- spytał niechętnie.
-Tak, Juggie. Musisz gdzieś wyjść, praktycznie przez dwa tygodnie nie wychodziłeś. Ja bym zwariowała- próbowałam go przekonać.
-No dobra- niechętnie podniósł się z materaca i wyszedł z pokoju.
Poszłam za nim, a następnie wyszliśmy z domu.
***
*Jughead Jones*
Poważnie?
To nie do pomyślenia, że gdy ludzie nie mają co robić w domu, to wychodzą na spacer. Teraz, to najchętniej wziąłbym laptopa, usiadłbym na łóżku i zaczął pisać. Ale oczywiście, że nie, bo jakiś spacer jest ważniejszy.
Szliśmy z Betty do Pop's w ciszy.
Przez kilka minut blondynka próbowała utrzymywać ze mną rozmowę, jednak widząc mój brak zainteresowania, przestała się wysilać i zamilkła.
Nim się obejrzałem już byliśmy przy barze, gdzie czekała na nas uśmiechnięta Veronica.
-Hej- przywitała się z nami.
-Hej- odpowiedziała Betty, a ja tylko skinąłem głową.
Veronica spojrzała na mnie z... współczuciem? Nie wiem jak, to nazwać i weszliśmy do środka. Zajęliśmy nasz ulubiony stolik przy oknie i zaczęliśmy szaleć z zamówieniem. W zasadzie dziewczyny zaczęły, bo ja zamówiłem sobie jedynie herbatę, co oczywiście nie obeszło się bez tekstów Betty, że powinienem coś zjeść i inne takie.
Gdy dziewczyny zjadły, udaliśmy się nad rzekę Sweet Water.
Przyjaciółki zachwycały się przepięknym widokiem, ja jednak nie wiedziałem co jest w tym takiego fajnego. Przecież nic nie widać.
Nagle usłyszałem szelest w krzakach. Odwróciłem się, aby zobaczyć co to, jednak nic nie zauważyłem.
-Ej, słyszeliście to?- spytała nas V.
-Tak, jakby... Ktoś nas śledził?- zasugerowała Betty.
Wtedy odwróciłem się w drugą stronę i zamarłem.
Dwa metry ode mnie stał człowiek. Po sylwetce wywnioskowałem, że był to mężczyzna, a ręce miał pistolet.
-O Jughead to ty- po głosie poznałem, że to Hiram.- Czekałem na ciebie.
Wtedy Veronica i Betty, odwróciły się, a na ich twarzy malował się szok.
-Tato, odłóż to- rozkazała V.
-Nie! On musi zginąć za, to co zrobił!- krzyknął Lodge.
-Za, co niby?- rzuciłem obojętnie.- A tak w ogóle, to powinien pan być w więzieniu.
-Za wydane mojej firmy!- krzyknął.- A z więzienia uciekłem- uśmiechnął się w stylu psychopaty.
-Ale, to pan sam siebie wsypał- wzruszyłem ramionami.- Poza tym i tak jest mi już wszystko jedno. Jeżeli da, to panu satysfakcję- rozłożyłem ręce- to niech pan strzela.
-Jughead jak możesz tak mówić?!- zawyła Betty. -Błagam niech pan mu nic nie robi.
-Zrobię! Nie słyszałaś, głupia suko co twój chłopaczek powiedział?!- krzyknął na Betty.
-Odłóż, to do cholery!- zażądała Veronica.
-Jakieś życzenia?- spytał mnie z sarkazmem, zupełnie ignorując rozwścieczoną brunetkę.
-Nie, może pan strzelać.
Wtedy usłyszałem huk i coś powaliło mnie na ziemię.
Nie czułem bólu.
Czy ja umarłem?
Lekko przekręciłem głowę w lewo i zobaczyłem rude włosy.
Kto, to do cholery jest?
-Archie?!- krzyknęła z niedowierzaniem Betty.
-Andrews?- spytałem i wtedy te duże brązowe oczy na mnie spojrzały.
-Tak Jughead. To ja- odparł ku mojemu zdziwieniu, nie głupkowato lecz normalnie.
-Co?- byłem bardzo zaskoczony.- Przecież ty zginąłeś i, to z mojej winy- oznajmiłem.
Rudowłosy nic nie odpowiedział, tylko wstał i podszedł do zszokowanego Hirama.
-To, co? Dzwonimy na policję?- to zdanie jakby totalnie wyrwało Lodge'a z zamyślenia.
-Nie, pójdę już- odparł.
-I tak zadzwonię- oznajmił Archie i wyjął telefon z kieszeni. Wtedy mężczyzna rzucił się do ucieczki.
I w tym momencie Archie wcisnął mi telefon do ręki i zaczął gonić ojca Veroniki. Szybko go dogonił i jedyne, co nam pozostało to czekać na przyjazd szeryfa.
Kilka minut później szeryf przyjechał i przywiózł Hirama z powrotem do więzienia.
Patrzyłem się na tą całą sytuację z ulgą. Jeszcze trochę aby mnie postrzelił. Chociaż kazałem mu strzelać, w głębi duszy chciałem aby tego nie robił. Nie wiem czy Betty by to przeżyła. Jednak z tego szalonego wieczoru, najbardziej zastanawia mnie, to dlaczego Andrews przeżył?
W sensie, fajnie że jednak żyje tylko jakim cudem?
-Ej Archie. Jakim cudem przeżyłeś?- podszedłem do niego. Chciałem, to wiedzieć i nie interesowało mnie, to jak zabrzmiały wypowiedziane przeze mnie słowa.
-Chodź do mnie, to wszystko ci opowiem- zaproponował.- Betty, Veronica wy też.
Wszyscy udaliśmy do domu Archiego.
Pan Andrews był zaskoczony naszym przybyciem, ale wpuścił nas do środka.
-No dobra, to o co chodzi?- zacząłem rozmowę.
-W nocy, w której potrąciło mnie auto, tak naprawdę nie umarłem. Rodzice zapłacili lekarzowi, aby przekazał wam fałszywą informację...- już chciał dokończyć ale Ronnie mu przerwała.
-Ale dlaczego?- spytała pretensjonalnie.
-Bo jakby, to powiedzieć... rodzice zapisali mnie do takiej szkoły, w której nauczyliby mnie dyscypliny, a co za tym idzie? Zmądrzałbym, a oni nie chcieli przepuścić takiej okazji, dlatego postanowili zrobić taki myk- rozłożył ręce.- Pojechałem tam i... wydaje mi się, że to faktycznie pomogło.
-I, to jak- wstałem z łóżka.- Ale naprawdę, sporo cię ominęło.
-No, to opowiadajcie- powiedział rudy i oparł się o ścianę.
Gadaliśmy chyba do pierwszej w nocy. Śmialiśmy się i w ogóle było super. Archie jest kompletnie innym człowiekiem. Dobrze się wypowiada i nie śmieje się jak debil, a najlepsze jest, to faktyczne opowiada fajne żarty.
***
*4 lata później*
-Chodź Jughead! Spóźnimy się na wykład!- krzyknęła Betty z pokoju obok.
-Już idę Betts!- odpowiedziałem i wyszedłem z pomieszczenia.
Ja i Betty mamy mieszkanie, nie daleko naszej uczelni, na której uczę się ja, Betty oraz Veronica i Archie.
-No wreszcie- powiedziała Betty i wyszła z pokoju.
Szliśmy korytarzem do windy, aż nagle Betty zatrzymała się.
-Juggie, z każdym dniem gdy na ciebie patrzę nie mogę uwierzyć, że wygrałeś z depresją. Była, to ciężka walka, ale wyszedłeś z tego i, to jest najważniejsze- przybliżyła się do mnie.- Kocham cię, Juggie. Jestem z ciebie dumna- powiedziała i pocałowała mnie usta, co odwzajemniła.
-Też cię kocham Betty- odpowiedziałem, gdy nasze wargi się od siebie odsunęły.
***
Hejka!
I w taki o, to sposób doszliśmy do zakończenia tej jakże cudownej książki haha.
Bardzo dziękuję wam za czytanie, to wiele dla mnie znaczy :) Pisałam tą książkę ponad miesiąc i dotarliśmy do końca mając:
750 wyświetleń
185 gwiazdek
407 komentarzy
i 23 rozdziały
Wiem, że niektóre momenty to był istny CRINGE, ale kiedyś to poprawię :)
Jak już pisałam wam w ogłoszeniach, niestety ale nie pojawi się fanfiction z moich pomysłów :((( Zamiast tego pojawi się książka pisana z:
Opowiadanie będzie dostępne na obu naszych profilach :)))
No cóż... smutno mi że kończę tą książkę. Strasznie się z nią związałam. Przez ten miesiąc praktycznie poświęciłam się tylko tej książce :) Były momenty, że nie miałam weny, ale wy mnie motywowaliście i nagle wena powracała haha :)
Dobra, koniec gadania głupot i tak nikt tego nie przeczyta heh.
Do zobaczenia wkrótce!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top