21. On cię nie zawiedzie

-Juggie!- ryknęłam i podbiegłam do jego ciała. Zalałam się łzami, nie mogłam uwierzyć w, to że to zrobił.- V. on nie żyje!- krzyknęłam wtulając się w ramię przyjaciółki.

-Wiem B.- dziewczyna również płakała.- Czekaj, czekaj- oderwała się ode mnie.- Czemu pocisk nie jest w jego skroni, tylko na plecach?- zaciekawiła się.

-Czyli, to by oznaczało, że...

-Że ktoś go postrzelił i mamy szansę go uratować- dokończyła za mnie.

Wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam po karetkę. Po pięciu minutach, byli już na miejscu i przetransportowali Juga do szpitala.

Ja z Ronnie pojechałyśmy tam taksówką.

-Ja się boję- szlochałam.

-Betty, wszystko będzie dobrze- próbowała mnie pocieszyć, jednak wyglądała jakby sama w to nie wierzyła.- Jughead jest silny, ma szansę przeżyć.

-On chciał się zabić!- krzyknęłam, a ona mnie przytuliła.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, opuściłyśmy pojazd i udałyśmy się do sali w której operowano Jugheada. Usiadłam na krześle i dalej płakałam.

Strasznie bałam się, że Jughead mnie opuści, że nie da rady. Poza tym chciał umrzeć, a tak się złożyło, że ktoś go postrzelił. Jeżeli dowiem się kto, to zrobił, to ja osobiście zadbam, o to aby ta osoba dostała dożywocie! Juggie już tyle przeszedł... Depresja, zawody ojca, myśli samobójcze... płacz krwią, a na dodatek dowiedział się że jest adoptowany. Wydaje mu się, że jest słaby, ale on ma silne nerwy. Ja dawno bym już tego nie wytrzymała... po prostu bym się zabiła, nie patrząc na innych. Modlę się tylko aby operacja się udała, on musi przeżyć!

Jak umrze, to do niego dołączę i wcześniej spotkamy się w niebie.

-Jak myślisz ile potrwa operacja?- spytałam brunetki.

-Myślę, że do rana- westchnęła.

-Będę tu siedziała, dopóki operacja się nie skończy. Ja muszę wiedzieć czy się udało- odparłam stanowczo.

-Dobra, poczekam z tobą- odpowiedziała.

***

Siedziałam w poczekalni już trzecią godzinę i co chwilę patrzyłam na drzwi prowadzące na blok operacyjny, w nadziei że zaraz przejdzie przez nie lekarz i przekaże nam dobrą informację. Niestety tak się nie stało. Czekałam i czekałam. Veronica, już odpływała ja jednak patrzyłam na drzwi, oczekując, że ktoś przez nie przejdzie.

-Długo zamierzasz jeszcze czekać?- spytała mnie V.

-Nie spocznę, dopóki operacja się nie zakończy- powiedziałam, wpatrując się w drzwi.

Ronnie, poszła do automatu po kawę. Spytała się mnie czy coś chcę. Odmówiłam. Bo, co jeżeli będę zajęta piciem, a wtedy przyjdzie lekarz?

Veronica pogrążyła się w telefonie, jednak ja uparcie patrzyłam się na drzwi.

Już powoli opadałam z sił, a gdy już przysypiałam nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Wyrwana z drzemki, podniosłam głowę i ujrzałam doktora.

-Pan Jones, przeżył operację, jednak długo będzie dochodził do siebie- oznajmił mężczyzna.

-Jak długo?- spytałam przejęta.

-Z miesiąc- odparł.- Obudzi się około ósmej rano, a odwiedzać będzie można go po południu- powiedział i wyszedł, zostawiając mnie ze zdziwioną miną i łzami w oczach.

-Betty, nie płacz- podeszła do mnie od tyłu Ronnie.

-Jak sobie przypominam ile on cierpi w życiu, to nie potrafię powstrzymać łez- wyszlochałam.

-B., wiem że go kochasz i jest dla ciebie najważniejszy, jednak nic nie zmienisz. Ciesz się, że żyje- pocieszała mnie.

-Prawda, ale... tęsknie za nim- wyszeptałam.- Z każdym dniem zastanawiam się, co go spotka. Czy w ogóle dożyje jutra? Życie daje mu w kość, a... on dalej żyje- uśmiechnęłam się smutno.

-Bo ma dla kogo- uśmiechnęła się do mnie.

-Masz rację, ale strasznie się o niego martwię. Gdy zamykam oczy, przypominam sobie ten huk i jego upadek na ziemię...- wychrypiałam.- Albo jak odkryłam, że płacze krwią, albo gdy zobaczyłam jego poharatane nadgarstki- zalałam się łzami.- A najgorsze jest, to że on nie chce się leczyć, rozumiesz to?! On nawet nie potrafi sobie uświadomić, że ma jakiś problem! Wydaje mu się, to normalne!- krzyczałam przez łzy.

-Betty, nie wiem co powiedzieć... Nie mogę patrzeć jak ty i Jughead się sypiecie- wyszeptała.- Wróćmy do domu i odpocznijmy.

-Nie! Będę tu siedzieć, choćby nie wiem co!- krzyknęłam.

-Do ósmej rano? Betty, Juggie nie chce abyś się zamartwiała- próbowała mnie przekonać.

Patrzyłam na nią w osłupieniu. Nie wiem nawet dlaczego. Może rzeczywiście Jughead nie chce abym teraz się nim zamartwiała? Może jednak pójdę do domu, wyśpię się i przyjdę po południu?

-Ej Betty, wszystko dobrze?- zaniepokoiła się dziewczyna.

-Tak, tak- wymamrotałam.- Jeźdźmy do domu.

-Dobra, okej- chwyciła mnie za rękę i opuściłyśmy budynek.

Wsiadłyśmy do wolnej taksówki, która stała przed szpitalem i pojechałyśmy do domu.

***

*3 godziny później*

Obudził mnie budzik. Byłam okropnie zmęczona i nie pamiętałam co się stało dziś w nocy, jednak leżąca obok V. przypomniała mi o wszystkim.

Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać, co najwyraźniej obudziło Veronicę, bo poczułam jak ktoś mnie przytula.

-Nie zamartwiaj się tym tak B. Kocha cię i dla ciebie walczy. On cię nie zawiedzie, uwierz mi- powiedziała zaspanym głosem.

-Tak myślisz?- spytałam.

-A tak nie jest? Jughead tyle w życiu przeszedł, ale mimo wszystko dalej żyje, wiesz dlaczego? Bo ma dla kogo- uśmiechnęła się.- Uwierz mi, że tak jest.

-Dzięki V.- przytuliłam ją.- A teraz chodź bo się spóźnimy.

Wygrzebałyśmy się spod kołdry, a następnie poszłyśmy się ubrać i zjeść śniadanie. Pożegnałyśmy z moimi rodzicami i wyszłyśmy z domu, udając się na lekcje.

***

Przez cały dzień nie mogłam się na niczym skupić. Cały czas myślałam o Jugheadzie i o tym, czy już się obudził.

Jakaż była moja ulga, gdy usłyszałam dzwonek, zakańczający ostatnią lekcję.

Spakowałyśmy się i opuściłyśmy salę, a następnie udałyśmy się do szpitala odwiedzić Jonesa.

***

Zapłaciłyśmy, wysiałyśmy z taksówki i poszłyśmy pod salę, w której odpoczywał Jug.

-Dzień dobry, czy możemy wejść do środka?- spytałam się młodej pielęgniarki stojącej przy drzwiach.

-A kim są panie dla pacjenta?- spytała.

-Jesteśmy jego przyjaciółkami- odpowiedziała za mnie Veronica.

-Dobrze, tylko proszę zachować ciszę- odparła i wpuściła nas do sali.

Zobaczyłam Jugheada leżącego na łóżku, patrzącego się pusto w sufit. Ten widok sprawił, że zachciało mi się płakać, jednak nie mogłam teraz. Nie przy nim, on nie chce abym się zamartwiała.

-Cześć Juggie- usiadłam na krześle obok jego łóżka.

-Hej Betts, cześć Ronnie- przywitał się z nami.

-Jak po operacji?- spytałam.

-Jestem zmęczony- oznajmił Jug.

-Nie dziwię ci się- w moich oczach pojawiły się łzy.

-Betty, nie płacz. Nie chcę abyś cierpiała przeze mnie- wyszeptał.

-Ale ja nie potrafię- wyszlochałam.- Nie jestem w stanie patrzeć jak cierpisz- wyszłam z sali, a V. została z Jugheadem.

***

*Veronica Lodge*

Rozumiem B. Ja też bym się martwiła, gdyby mój chłopak mógł w każdej chwili umrzeć. Jednak powinna uszanować też, to że Jugheada może boleć, to że ona stale się o niego martwi, a on nie chce być dla nas ciężarem.

-Cały czas się o mnie martwi?- spytał mnie Jug.

-Tak. Ciągle płacze i o, tobie myśli- odpowiedziałam.- Boi się o ciebie.

-Wiem- westchnął.- To miłe, ale od jakiegoś czasu naprawdę przesadza. Ja nie chcę być osobą, która niszczy jej życie.

-Jughead, nie niszczysz jej życia. Nawet tak nie mów...- już powoli gubiłam się w swoich słowach. Praktycznie mówię jedno i, to samo, że to aż nudne.

-Już nic nie mów V. Ja i Betty cię wykończymy naszymi problemami- powiedział.

-Nie, no już przywykłam do bycia psychologiem- uśmiechnęłam się słabo.- To odpoczywaj. Ja już pójdę.

-Dobra, cześć- pożegnał się, a ja opuściłam pokój.

***

Hejka!

Ciężko jest mi powiedzieć kiedy będzie następny rozdział :((

Ostatnio jakoś nie mam weny, a poza tym zaczął się rok szkolny, a jest to dla mnie bardzo ważny rok, bo jestem w ósmej klasie i czeka mnie egzamin :( Nie zamierzam zawieszać książki, po prostu rozdziały będą pojawiały się trochę rzadziej. Postaram się coś dodawać w weekendy, aczkolwiek nie obiecuję, że co weekend wleci coś nowego. Muszę wam jeszcze powiedzieć, że niestety, ale zbliżamy się do końca tej książki :((( Zostało mi do napisania jeszcze z trzy rozdziały i startujemy z nowym fanfiction :)

Trzymajcie się ciepło i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top