20. Chcę się pożegnać

Siedziałem całą noc i przeglądałem jakieś podejrzane strony internetowe, chociaż nic tam nie znalazłem.

No nic, teraz tylko trzeba udawać że wszystko jest okej, a to jedyna rzecz w której jestem dobry.

Wstałem, ubrałem i zszedłem na śniadanie.

-Cześć Juggie- powitała mnie Betty.

-Hej Betts- odpowiedziałem niechętnie.

-Chodź na naleśniki- powiedziała z uśmiechem i zniknęła w kuchni, a ja udałem się za nią.

Usiadłem przed nią, a ona podała mi talerz z naleśnikami, jednak ja ich nie tknąłem. Patrzyłem się na nie w zamyśleniu i w nadziei że Betty nie będzie chciała dzisiaj nawiązywać ze mną jakiejkolwiek rozmowy. Nie mam ochoty z nią gadać, zupełnie nie wiem dlaczego.

-Czemu nie jesz?- zmartwiła się blondynka, kończąca pierwszy naleśnik.

-Nie jestem głodny- odparłem obojętnie.

-Juggie, musisz coś jeść- zatroskała się.- A, co jak...?- chciała dokończyć, ale ja jej przerwałem.

-Znowu zaczynasz?! Nie umrę i przestań traktować mnie jak dziecko! To moje zasrane życie i powinnaś mieć mnie w dupie jak inni z resztą!- wykrzyczałem, wziąłem torbę i wyszedłem z domu, pozostawiając ją w jadalni.

***

*Betty Cooper*

Czemu on mnie nie rozumie? Kocham go i chcę dla niego jak najlepiej. Odkąd zachowuje się dziwnie, nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, a on jak zwykle uważa że przesadzam.

Chociaż w sumie...

Może, to i prawda?

Ale w każdym razie, nie zamierzam mieć go gdzieś. To mój... chłopak? Przyjaciel? Sama nie wiem, ale wiem że nie mogę go opuścić. Nie w najtrudniejszym okresie w jego życiu.

Teoretycznie powinnam za nim wybiec, ale już powoli nie daję rady. Jestem co raz bardziej zmęczona tym wszystkim. Mam, tylko nadzieję że nie zrobi niczego głupiego.

A z resztą i tak już muszę wychodzić.

Wzięłam torbę, ubrałam się i opuściłam dom, udając się do szkoły, mam nadzieję, że Jughead też tam będzie.

***

*Jughead Jones*

Po kłótni z Betty udałem się do szkoły na nudne lekcje. W sumie, co miałem robić?

Wszedłem do budynku i idąc korytarzem do klasy, zauważyłem że wszyscy się na mnie patrzą. W sumie, nie byłoby to dziwne, gdyby nie fakt że głupkowato się uśmiechali i trzymali telefony w rękach.

O, co do cholery jasnej może chodzić?

-Witaj morderco- nagle przede mną stanął Reggie.

-Co?- spytałem zaskoczony.

-Nawet nie udawaj- przygwoździł mnie do ściany.- Cheryl powiedziała, że jesteście rodzeństwem, a na dodatek wchłonąłeś jej brata, a Blossomowie się ciebie wyrzekli, a Penelope próbowała cię zabić- zaśmiał się.- Szkoda, że jej się nie udało.

Kurde.

Najwyraźniej ta ruda małpa wszystko wczoraj słyszała i rozgadała.

No, to fajną mam siostrzyczkę.

-No, chciałbyś żebym umarł, co?- podpuszczałem go.

-No, pewnie- uderzył mnie w twarz, a mnie zrobiło się słabo.- To moje marzenie- usłyszałem słabiej.

-Zostaw, go!- usłyszałem czyiś krzyk, a Mantle postawił mnie na ziemię.- Juggie wszystko ok?- podeszła do mnie Betty.

-Tak- powiedziałem cicho.- Zaraz przyjdę- oznajmiłem i chwiejnym krokiem udałem się do toalety.

Stanąłem przed lustrem i pękłem. Krew zaczęła spływać po moich policzkach i miałem gdzieś czy ktoś to zauważy. Byłem wykończony moim życiem i problemami. Nie sypiam, nie jem, a na tym wszystkim cierpi jeszcze Betty. Chyba powinienem wyświadczyć światu przysługę i po prostu się zabić. I tak nikt by nad tym nie rozpaczał.

Spojrzałem lustro i zamarłem. W drzwiach stała Betty. Miała łzy w oczach i cała się trzęsła.

-Betts, ja..- podszedłem do niej.

-Kiedy zamierzałeś powiedzieć mi, że płaczesz krwią?- wyszlochała.- Ja chciałam ci tylko pomóc- wyszeptała i opuściła pomieszczenie.

No, pięknie! Betty dowiedziała się, o moim największym sekrecie i teraz zapewne nie chce mnie znać.

Zajebiście, jest patrzeć jak całe twoje życie się sypie.

***

Lekcje minęły mi okropnie. Betts mnie unikała i sprawiała wrażenie jakby zaraz miała się rozpłakać, a Ronnie nie było. Pewnie znowu była w pracy.

Po lekcjach wyszedłem z klasy i poszedłem nad rzekę Sweet Water i zacząłem patrzeć się w wodę. Zastanawiałem się, co by było gdybym teraz to zrobił? Gdybym teraz odebrał sobie życie? Mogę, to zrobić tylko nie mam czym. Cholera czemu nie wziąłem mojej ukochanej żyletki?

Zapewne siedziałem tam kilka godzin, bo zaczęło się ściemniać. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Była już 21:30, a o 22:00 mam być w barze.

Ale mi się nie chce, Boże!

Wiem, że zachowuję się jak dziecko, ale przez dzisiejszą akcję dosłownie nie chcę mi się żyć. Ale i tak tam pójdę. Nie wiem właściwie po, co.

Wstałem z trawnika i udałem się na północną część miasta.

Gdy dotarłem na miejsce, zauważyłem że na parkingu nie stoi żaden samochód, z wyjątkiem samochodu Hirama, oczywiście. Zaskoczony wszedłem do środka. Za ladą zauważyłem polerującą kieliszki, Veronicę.

Gdy chciałem do niej podejść, to jakby znikąd podszedł do mnie Hiram z bardzo wkurzonym wyrazem twarzy.

O, co może chodzić?

-Jesteś zwolniony!- krzyknął na mnie.

-Ale dlaczego?- odparłem zaskoczony.

-Jak mogłeś wydać nas na policji?! Czy ty jesteś poważny?!- ryknął Lodge.

-Co? Nie, to niemożliwe. Ktoś mnie wrobił- próbowałem załagodzić sytuację.

-Mamy na, to dowody! Zjeżdżaj mi z oczu!- krzyknął i wypchnął mnie za drzwi.

Aha, super. Jeszcze ktoś mnie wrobił, chociaż tego nie zrobiłem. No super.

Zrezygnowany wróciłem nad Sweet Water.

Usiadłem na trawie i ponownie patrząc w wodę, wymyślałem powody dla których mogę, to zrobić. No pomyślmy: Betty nie chce mnie znać, wszyscy uważają mnie za mordercę i życzą mi śmierci, a kiedy już myślałem, że gorzej być nie może nagle ktoś wrabia mnie o wydanie baru.

Ekstra.

Po jakiejś pół godzinie wstałem i poszedłem do przyczepy, bo chyba mam coś czym bez problemu mogę popełnić samobójstwo...

***

Wszedłem do środka i zacząłem przeszukiwać wszystkie pomieszczenia. Gdy nic nie znalazłem wpadłem w lekką panikę, co jednak nie trwało długo, bo przypomniało mi się że mamy w salonie jedną szafkę, która idealnie nadaje się na skrytkę.

Otworzyłem szufladę i nie pomyliłem się. W środku faktycznie była broń. Idealnie. Sprawdziłem czy jest naładowana i była. Jedyna wspaniała rzecz w tym dniu.

Okej, tylko gdzie to zrobić?

Nad rzeką Sweet Water, a gdzie indziej?

Wziąłem broń i poszedłem nad rzekę. Wyjąłem telefon z kieszeni i zadzwoniłem do Betty.

***

*Betty Cooper*

Siedziałam w swoim pokoju. Dochodziła północ, a ze względu na to że V. miała dzisiaj wolne, to zaprosiłam ją na noc. Przez cały czas rozmawiałyśmy o Jugheadzie. Opowiedziałam Ronnie, o tym co dzisiaj odkryłam a ona zrobiła zdziwioną minę.

-Poważnie, Betty? Bo kiedyś to widziałam... znaczy pomyślałam sobie, że to niemożliwe, bo płacz krwią nie jest rzeczą realną. Poza tym nie chciałam ci, o tym mówić, bo ostatnio jesteś jednym, wielkim kłębkiem nerwów- oznajmiła V.

-Nie, spokojnie Ronnie. Już nie mam siły się wściekać- uśmiechnęłam się smutno.- Cały czas się o niego martwię. Gdy chcę mu pomóc, on reaguje na, to krzykiem i robi wszystko abym tego nie robiła- w moich oczach pojawiły się łzy.- Boję się, że popełni samobójstwo, a ja... zostanę sama. Kocham go- wyżaliłam się.

-B. musisz być silna. Daj mu trochę swobody, on nie jest małym dzieckiem. Rozumiem, że się o niego martwisz, ale skoro nie chce niczyjej pomocy, to musisz to zaakceptować. Nie mówię, że masz go olać, absolutnie. Nie możesz po prostu oczekiwać, że będzie ci o wszystkim mówił- chwyciła mnie za dłoń.- I nieważne, co się wydarzy, to jestem z tobą- uśmiechnęła się.

-Dziękuję V.- rzuciłam jej się na szyję, jednak po kilku sekundach ją puściłam, bo zadzwonił mu telefon.

Był, to Jughead.

Bez wahania, odebrałam.

-Juggie?! Gdzie jesteś?- spytałam od razu.

-Betts, ja...- zaczął drżącym głosem.- Chcę się pożegnać, przyjedź nad rzekę Sweet Water- powiedział i się rozłączył.

Natychmiast zalałam się łzami.

-Betty, co się stało?- spytała przejęta V.

-Nie ma czasu! Jedziemy nad Sweet Water!- krzyknęłam i wybiegłam z pokoju, a przyjaciółka za mną.

Ubrałyśmy się i biegiem udałyśmy nad rzekę.

-Jughead!- zaczęłam krzyczeć.

-Tutaj jestem Betts- odezwał się głos za mną.

Odwróciłam się i zamarłam...

Trzymał pistolet przy skroni. Już chciał, to zrobić... Błagam, nie!

-Odłóż, to Jug- podeszłam do niego, a on się odsunął.

-Jak jeszcze raz tu podejdziesz, to zrobię to bez pożegnania- starał się mówić stanowczo, jednak głos mu drżał. Najwyraźniej się bał.

-Juggie, błagam cię, odłóż to- rozpaczliwie prosiłam.

-Betty, gdy cię poznałem byłem szczęśliwym i beztroskim chłopakiem. Rodzina w komplecie, szczęśliwe życie, pomimo tego że byliśmy biedni. A gdy w moim życiu zjawiłaś się ty, to po prostu oszalałem. Gdy rudy nas ze sobą zeswatał, byłem mu wdzięczny- uśmiechnął się smutno na, to wspomnienie.- Teraz jednak uważam, że jestem ciężarem, nie tylko dla ciebie ale też dla innych. Nie chcę abyś cierpiała z mojego powodu. Najlepiej będzie dla nas wszystkich, jeżeli zakończę swoje nędzne życie- po jego policzku spłynęła krew.- Pamiętaj Betts, że cię kocham i nigdy nie przestanę. Byłaś wspaniałą dziewczyną i kiedyś na pewno się spotkamy- chwycił za spust, a mnie serce stanęło.- Żegnaj- powiedział, a my usłyszeliśmy huk i Jones upadł na ziemię.

-Juggie!- zawyłam.

***

Hejka!

Jak tam po rozpoczęciu roku :)?

Jak myślicie, czy Jughead umarł?

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top