18. Nie lubię takich rzeczy...

*Dwa tygodnie później*

Dość szybko wypisali mnie ze szpitala. Przez ten czas praktycznie cały czas spałem, bo byłem okropnie wykończony. W międzyczasie przychodziła do mnie psycholożka, która w niczym mi nie pomogła, głównie dlatego, że nie współpracowałem. Nienawidzę gadać o swoim życiu oraz zwierzać się obcym ludziom. Musiałem również brać leki antydepresyjne. Oczywiście udawałem, tylko że je biorę, żeby nie było afery.

Zdjęli mi również gips, chociaż i tak nie czuję różnicy.

A jeżeli chodzi o moje porwanie, to z tego, co wiem to moi oprawcy dostali dożywocie, więc super.

Przez mój cały pobyt odwiedzała mnie Veronica i Betts. Mój tata w ogóle do mnie nie zadzwonił, co mnie trochę zasmuciło, bo obiecał dzwonić. Hiram, mnie nie odwiedził, w sumie to nawet dobrze, bo i tak nie chciałem go widzieć, po tym co mi zrobił, a właściwie po tym co dowiedziałem się od V. Dalej przeżywam porwanie i chyba jeszcze przez dłuższy czas będę, ale modlę się aby Lodge dał mi spokój.

Moje rozmyślania przerwała wchodząca do pokoju Betts.

-Hej Juggie- przywitała się i cmoknęła mnie w policzek na powitanie.

-Cześć Betts- odpowiedziałem.- Naprawdę mogę u ciebie zostać?

-Pewnie! Gadałam z rodzicami, opowiedziałam im o wszystkim i uznali, że przyda ci się wsparcie- uśmiechnęła się.- Pomogę ci z tym- zaproponowała, gdy wziąłem jedną torbę do ręki.

-Nie Betty. To moje rzeczy i sam, to zrobię- powiedziałem i chwyciłem jeden z bagaży. Był cholernie ciężki.

-Juggie, wiesz co mówił lekarz. Nie możesz się przemęczać- wyrwała mi torbę z ręki i wyszła z sali, a ja poszedłem za nią.

Nie miałem siły się z nią kłócić, po prostu westchnąłem ciężko i poszedłem do samochodu, w którym czekali Alice i Hal Cooperowie.

Wsiedliśmy z Betty do środka i odjechaliśmy. Strasznie cieszyłem się, że nie muszę już tutaj być, ponieważ strasznie nie lubię szpitali. Ta szpitalna atmosfera okropnie mnie przytłacza i czuję się jak w więzieniu.

-A co byś powiedział, na wypad na miasto ze mną i z V.?- zagadnęła do mnie blondynka.- Dawno nigdzie razem nie byliśmy, a obiecuję ci że będzie super- uśmiechnęła się do mnie promiennie.

-Wiesz, że nie lubię takich rzeczy...- westchnąłem.

-Juggie, ale co chcesz robić? Musisz gdzieś wyjść- próbowała mnie przekonać.

-Na ile?- odparłem znudzony.

-Dwie godziny.

-No, dobra- odparłem obojętnie.

-Jej, super!- krzyknęła radośnie.- Gdy dojedziemy, pokażę ci twój pokój, pomogę ci się rozpakować i idziemy na spotkanie.

-Okej.

Kilka minut później, samochód zaparkował pod domem Cooperów. Ja i Betty wzięliśmy moje rzeczy i udaliśmy się na górę.

-Proszę, o to twoje małe królestwo- uśmiechnęła się kładąc torbę na łóżku.

-A czy, to nie pokój Polly?- zaciekawiłem się. Było, tu za dużo kwiecistych wzorów jak na normalny pokój.

-No tak, ale Polly się wyprowadziła i teraz może być twój- oznajmiła i zaczęła rozpakowywać torbę.

-No dobra- westchnąłem i pomogłem blondynce rozpakować moje rzeczy.

Kiedy już skończyliśmy, opuściliśmy dom i udaliśmy pod dom V.

-Hej V.!- krzyknęła na powitanie Betty.

-Hej B., hej Jughead- zwróciła się do mnie.- To dokąd idziemy?

-Na rynek- uśmiechnęła się Betty.

-Właśnie Jughead, muszę z tobą porozmawiać- pociągnęła mnie za ramię V.

-O, co chodzi?- spytałem zaskoczony.

-Dzisiaj w pracy bądź ostrożny. Mój tata będzie miał cały czas na ciebie oko, bo nie podoba mu się, to że pomogłam ci uciec- oznajmiła.- Spokojnie ja i Kev, ci pomożemy.

-Dobra, dzięki. A teraz chodźmy do Betty- zarządziłem, aby blondynka niczego nie podejrzewała.

W trakcie drogi na rynek rozmawialiśmy, a w zasadzie Betty i Ronnie zawzięcie o czymś dyskutowały. Ja stałem z boku i pogrążyłem się w swoich myślach.

Zacząłem zastanawiać się, co by było gdyby Betty dowiedziała się o tym że płaczę krwią. Na pewno by się załamała całkowicie. Robię wszystko, aby nigdy to nie wyszło, aczkolwiek czuję to że ten dzień niedługo nadejdzie.

-Co tak nic nie mówisz Jug?- zaciekawiła się brunetka.

-Nie mam o czym- wzruszyłem ramionami.

-Już jesteśmy- oznajmiła Betty, gdy znaleźliśmy się przed naszą ulubioną pizzerią.

Dawno tam razem nie byliśmy, nawet nie wiem dlaczego. Może dlatego, że przywalił się do nas już świętej pamięci rudy i wszystkich nas wkurzał. Głównie mnie.

-Dzień dobry, co podać?- podszedł do nas kelner, gdy zajęliśmy miejsca przy stole.

Złożyliśmy zamówienie i zaczęliśmy rozmawiać.

-Świetnie, że nie ma z nami Archiego- powiedziała Veronica, upijając łyk soku.

-Dokładnie, Andrews tylko zawadzał- poparła ją Betts.- Chociaż w sumie, gdyby nie on ja i Jug nie bylibyśmy razem- chwyciła mnie za dłoń.

Ach, bym zapomniał. Z rudzielcem, wiąże się pewna zabawna historia.

Rok temu Betty zwierzyła mu się, że ja jej się podobam i podkreśliła, że to ściśle tajne i nie ma prawa tego komukolwiek powiedzieć, a już zwłaszcza mnie. Andrews, miał to do siebie, że zawsze rozumiał na odwrót, dlatego natychmiast poleciał do mnie i wszystko wypaplał. Bardzo mnie, to zszokowało, bo ja wtedy czułem coś do Betty. Podszedłem do pięknej blondynki i zapytałem się ją czy, to prawda, a ona skrępowana odpowiedziała, że tak. I w taki o, to porąbany sposób jesteśmy razem.

Dziwne, co nie?

Nagle przyszedł kelner z naszym zamówieniem. Nie wiedzieć czemu, ale na sam widok mojej ulubionej pizzy mnie zemdliło. O, co chodzi do cholery?

-Mmm, przepyszne!- skomplementowała V.

-Jughead, czemu nie jesz?- spytała zdezorientowana Betty.

-Zaraz przyjdę- rzuciłem, tylko i udałem się do toalety.

Zamknąłem się w kabinie i spojrzałem w lustro.

Nie chcę tu być.

Wolę siedzieć w domu, niż tutaj. Nie rozumiem również, dlaczego na widok jedzenia mnie zemdliło. Coś tu jest nie tak.

Mam tego dość, idę stąd.

Wyszedłem z łazienki i bez wahania udałem się do wyjścia. Oczywiście Betty i Veronica, to zauważyły i próbowały mnie zatrzymać, jednak ja spławiłem je, mówiąc że źle się czuję i idę do domu.

W rzeczywistości się tam nie udałem. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, aż nagle mnie olśniło.. Muszę sprawdzić, czy to prawda z tym, że FP Jones nie jest moim tatą. Jeżeli okaże się, że to prawda, to zerwę z tym człowiekiem wszelkie kontakty. Jeśli jednak, jest moim tatą, to jestem dalej na niego skazany.

No dobra, tylko gdzie zacząć szukania dowodów? W sumie mogę iść do przyczepy, może tam coś będzie.

Poszedłem na drugą stronę miasta i wszedłem do środka. Chyba nie muszę dodawać, że było okropnie brudno i śmierdziało alkoholem. Zacząłem przedzierać się przez stertę kartonów i szklanych butelek do sypialni. Gdy już, to zrobiłem zacząłem dokładnie przeszukiwać szuflady.

Po kilku minutach znalazłem moje dokumenty, jednak nie były to takie zwykłe papiery. Były, to dokumenty adopcyjne...

***

Hejka!

Zaskoczyłam was, czy jest to zbyt naciągane?

Jak myślicie z kim spokrewniony jest w takim razie Jughead?

Next, dziś o 21:00.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top