17. Bałam się, że umrzesz
*Betty Cooper*
Siedziałam w radiowozie, obok V. i płakałam. Nie mogłam się uspokoić, bo przed oczami miałam nieprzytomnego Jugheada, całego w ranach i siniakach. Jak mogli mu coś takiego zrobić?! Już i tak wyglądał jak siedem nieszczęść, a teraz boję się mu nawet spojrzeć w oczy, bo... nie mogę uwierzyć w, to że Juggie z uśmiechniętego i beztroskiego chłopaka jakim był rok temu, stał się smutnym i chorym na depresję szesnastolatkiem. Najgorsze jest, to że on nie umie przyznać się przed samym sobą, że choruje i nie chce się leczyć. Chociaż i tak w głębi duszy wierzę, że wyjdzie z tego, a ja będę go wspierać.
-Betty, wszystko będzie z nim dobrze- pocieszała mnie Ronnie i położyła dłoń na moim ramieniu.
-Dzięki, ale... Skąd wiedziałaś, że Jughead akurat tutaj będzie?- nagle mnie olśniło. Może ona o tym wiedziała, a mi nie powiedziała. Modlę się, aby to nie była prawda.
-No... przeszukałam dokumenty ojca i... był tam adres domu, w którym był przetrzymywany- spuściła wzrok na swoje stopy.
-Ja nie mogę dlaczego mi nie powiedziałaś!- krzyknęłam.- Mogłam ci pomóc i być może Jug, by tak nie wyglądał! Kiedy to odkryłaś?!
-Tydzień temu- odpowiedziała.
-Ile?! Laska, mogłaś mi do cholery jasnej powiedzieć! Uratowałybyśmy go!- wpadła w furię.
-Nic nie rozumiesz! Nie miałam wcześniej czasu, aby go ocalić, a nie chciałam ci o tym mówić, abyś się nie martwiła!- wykrzyczała mi w twarz.- Betty, ja tego nie zrobiłam, bo cię nie lubię, ja nie gram przeciwko tobie! Jesteś dla mnie najważniejsza i nie przeżyłabym gdyby coś ci się stało.
Nie mogłam uwierzyć, w to co właśnie powiedziała. Zrobiła, to po to żeby mnie chronić?
-V. ja...
-Nic już nie mów. Jesteś zmęczona, a kłótnie w niczym nie pomogą Jugheadowi- ucięła rozmowę dziewczyna.
***
*Jughead Jones*
Obudziłem się w szpitalnym łóżku, jednak nikogo obok mnie nie było, co mnie bardzo zaskoczyło, bo raczej spodziewałem się zapłakanej Betts trzymającą mnie za rękę.
Czy ona mnie olała?
Porozglądałem się po pokoju i w rogu pomieszczenia stał... Archie?
Co on tu do cholery robi? Przecież on już dawno nie... O nie, a co jeśli ja...?
-Dokładnie Jughead. Umarłeś- powiedział chłopak i usiadł na brzegu łóżka.
-Czy ty widzisz wszystkie moje myśli?- spytałem.
-Tak, ty też możesz widzieć moje- wzruszył ramionami.- Jednak nie, o tym teraz. Chcę ci coś pokazać- chwycił mnie za rękę i pociągnął do lustra.
Nie mogłem uwierzyć. Wyglądałem na... beztroskiego i szczęśliwego, zupełnie tak jak kiedyś. W moich oczach nie było widać bólu, tylko radość. Nie miałem pociętych nadgarstków ani licznych ran i siniaków na ciele. Nie byłem blady i wychudzony, tylko wyglądałem... zdrowo. Czy właśnie tak będę wyglądał przez całą wieczność? Jak tak, to nie narzekam.
-Nie musisz mi mówić. Wszystko słyszałem- przerwał moje rozmyślania rudowłosy.- Zabrać cię na twój pogrzeb?
-Na, mój co?- zmarszczyłem brwi.
-Pogrzeb, chodź- powiedział i wtedy znaleźliśmy na cmentarzu w Riverdale.
Wokół było dużo ludzi ubranych na czarno, a na ziemi leżała otwarta trumna. Postanowiłem do niej podejść, a w środku... było moje ciało. Moje pokaleczone i wyniszczone ciało... Na ten widok zachciało mi się płakać, jednak powstrzymałem łzy, bo to nie miało sensu. Przecież nie żyję i nie ma to najmniejszego znaczenia.
-Teraz, zapraszam dziewczynę zmarłego. Betty Cooper- zakończył ktoś przemówienie.
Wtedy z miejsca z przodu wstała cała zapłakana blondynka. Podeszła do podestu i zaczęła przemowę.
-Jughead był moim chłopakiem, jednak od kilku miesięcy zachowywał się strasznie dziwnie. Cały czas chodził przygnębiony i praktycznie w ogóle nic nie jadł. Był chudy, blady, a mnie to okropnie niepokoiło. Straszliwie się o niego martwiłam, a on... zerwał ze mną bo miał dość mojej nadopiekuńczości. Myślał wtedy, że go oleję, jednak nie... Nie byłam w stanie patrzeć na, to jak cierpi- rozpłakała się.- Gdy wykryto u niego depresję, to nie brał leków i zaczął się ciąć. Zapewne robił, to cały czas, ale zauważyłam, to kilka tygodni temu. Jughead jeśli mnie słyszysz, to pamiętaj, że cię kocham i nigdy nie przestanę. Nigdy nie zakocham się po raz drugi, bo zawsze będę przypominała sobie o tobie- zeszła z podestu i położyła do trumny zdjęcie z naszej pierwszej randki.- Kiedyś się spotkamy Juggie- dodała i wróciła na miejsce. Następnie wtuliła się w ramię Ronnie i dalej płakała.
Czemu nie mogę do niej podejść i ją pocieszyć? Powiedzieć coś, aby przestała płakać, jednak nie mogę. Nie usłyszy mnie, jestem zwykłym duchem.
-Sto, stop, stop!- nagle z miejsca wstał Hal Cooper, ojciec Betty.- Będziemy opłakiwać mordercę! On zabił syna mojego sąsiada!- krzyknął.
-Tak, to prawda!- poparła go Alice i Fred.
-Nie chcemy mordercy!- zaczęli krzyczeć pozostali, a ku mojemu zdziwieniu Betty ich poparła.
-Ty pieprzona świnio!- uderzyła moje martwe ciało w twarz, co mnie zabolało.- Nienawidzę cię- zaczęła mną trząść.
-Nie Betts!- krzyknąłem i wtedy ziemia zaczęła się zapadać, a ja wpadłem w czarną otchłań.
Przez kilka sekund nic nie czułem. Bólu, zmęczenia. Dosłownie niczego.
Nagle zaczęło razić mnie światło i słyszałem jakieś głosy. Niestety, ale ból wrócił i poczułem okropne zmęczenie.
-Wszystko z nim dobrze?- usłyszałem głos Betts.
-Tak, żyje, ale jest mocno osłabiony- usłyszałem głos lekarza.
-Mogę z nim zostać?- spytała i poznałem po głosie, że jest bliska płaczu.
-Tak, oczywiście.
-Dziękuję- podziękowała.
Lekarka opuściła salę, a ja (chyba) zostałem sam na sam z Betty.
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że się odnalazłeś- wyszlochała i chwyciła mnie za dłoń.- Bałam się, że umrzesz, a ja bym tego nie przeżyła. Kocham cię Juggie. Mam nadzieję, że kiedyś wyzdrowiejesz i powróci do mnie dawny i pełny życia Jughead, którego pokochałam- wyszeptała.
-Też cię kocham Betty- odpowiedziałem słabym głosem.- Jestem ci niezmiernie wdzięczny, że nie opuściłaś mnie w najtrudniejszym okresie mojego życia- dodałem bliski płaczu, jednak nie mogłem tego zrobić. Nie teraz i nie w tym momencie.
-I cię nie opuszczę- dokończyła i pocałowała mnie w czoło.
-Lepiej już idź Betty. Nie chcę, abyś przeze mnie płakała- chciałem jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.
-Dobrze. Nie długo wrócę- odparła i zrezygnowana opuściła pomieszczenie.
W końcu! Mogę odpocząć i nikt nie będzie zawracał mi głowy.
Zastanawiam się, tylko o co chodziło z tym snem. Naprawdę myślałem wtedy, że umarłem. Nieważne, takie coś na kiedy indziej chcę iść spać.
Gdy już przysypiałem nagle drzwi do mojego pokoju się otworzyły.
No kto znowu?!
-Jughead, wiem że jesteś zmęczony, ale to jest cholernie ważne- powiedziała Ronnie i usiadła na krześle obok mojego łóżka.
-Tak?- westchnąłem zrezygnowany. Chyba dzisiaj się nie wyśpię.
-Musisz za wszelką cenę zrezygnować z mieszkania i pracy u moje ojca. To przez niego się tu znalazłeś!- krzyknęła V.
-Co?- ledwo kontaktowałem.
-Twój ojciec ma u mojego ojca dług, a jako że FP nie może go spłacić, odpowiedzialność spada na ciebie, dlatego musisz jak najszybciej zerwać wszelkie kontakty z Hiramem!
-Ale skąd, to wiesz?- najbardziej, to mnie zaciekawiło.
-Podsłuchałam rozmowę mojego ojca z jednym z kolesi, którzy cię porwali! Z tym, że mój tata chciał być bohaterem miasta, to była zwykła przykrywka, żebyś się nie zorientował- wyjaśniła dziewczyna.
-Czekaj, czekaj- musiałem sobie wszystko poukładać.- Z mieszkania zrezygnuję, ale z pracy już nie. Ronnie, to moje jedyne źródło dochodu, a ja muszę z czegoś żyć- sprzeciwiłem się.
-No, dobra- westchnęła.- Rozumiem, że to dla ciebie ważne. Jeżeli chodzi o dach nad głową, to pogadałam o tym z Betty i bez problemu może cię przyjąć.
-Co? Betty? Nie chcę robić jej problemu.
-Musisz Jughead- chwyciła mnie za rękę.- Musisz jakoś żyć.
-No, okej- westchnąłem zrezygnowany.
-Dobra, to ja już lecę, bo widzę, że jesteś okropnie zmęczony. Pa!- pożegnała się i opuściła salę.
***
Hejka!
Myśleliście, że Jughead umarł?
Na początku pisania książki, chciałam go uśmiercić, ale potem jednak stwierdziłam, że nie mam serca tego zrobić, więc tak o to dalej jest ;)
Jones został uwolniony, jednak to jeszcze nie koniec książki :)
Następny rozdział o 18:00 hehe.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top