16. Chciałam cię uratować

*Veronica Lodge*

Do baru dojechałam taksówką.

Zapłaciłam samochód odjechał. Musiałam szybko otworzyć drzwi, bo lokal jest wyposażony w alarm. Będę musiała szybko złamać kod, bo inaczej się włączy no i będzie nie za ciekawie, gdy to się stanie.

Włożyłam klucz, przekręciłam zamek, otworzyłam z rozmachem drzwi i od razu rzuciłam się do wyłączenia alarmu.

W ostatniej sekundzie mi się udało. Całe szczęście, bo nie przeżyłabym najazdu policji ani miny mojego taty gdyby się dowiedział.

Następnie udałam się do gabinetu taty. Aby go otworzyć trzeba znać hasło, które jest banalne, bo to moja data urodzin. Mógł wymyślić coś bardziej oryginalnego, no ale cóż tak już jest kiedy jest się oczkiem w głowie tatusia.

Weszłam do środka i od razu zaczęłam przeszukiwać szafki w poszukiwaniu jakiś papierów, co nie było trudne bo praktycznie w każdej coś było. Najgorsze tylko będzie przestudiowanie tego wszystkiego. No cóż... czego nie robi się dla przyjaciół?

W dokumentach nie znalazłam nic co mogłoby mi się przydać w zaginieciu Jugheada.

Zrezygnowana postanowiłam przejrzeć komputer znajdujący się na biurku taty. Usiadłam na krześle i uruchomiłam urządzenie. Trzeba było wpisać hasło, ale to znowu moja data urodzin, więc od razu mogłam przejść do szukania dowodów, obciążających ojca.

Poklikałam we wszystkie foldery i nic, jednak zauważyłam że pominęłam plik o nazwie „Tajne". Kliknęłam na niego a tam był szczegółowy plan porwania. Przeczytałam, to i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Po stylu pisania wywnioskowałam, że chodzi o Jugheada. Muszę go jak najszybciej uratować, jednak widać było ze plan nie był tak dokładnie dopracowany, gdyż miał dwa zakończenia.

Pierwsze, to było że tata go uratuje, czyli wynajął ludzi do tego, a potem będzie udawał bohatera miasta, świetnie.

Drugi natomiast, przedstawiał ten gorszy scenariusz. Sprzedadzą go do handlu organami.

Muszę, go jak najszybciej uratować. Nie będę o niczym mówić Betty, bo będzie chciała mi pomóc, a wolę zrobić to sama, bo nie chcę aby przeze mnie miała problemy.

Patrzyłam się na to w osłupieniu, aż nagle usłyszałam czyjeś kroki na korytarzu.

Zamarłam.

Szybko wyjęłam telefon i zrobiłam zdjęcie monitorowi. Schowałem telefon do kieszenie i szybko schowałam się pod biurko.

Okazało się, że ukryłam się w samą porę, bo wtedy do pomieszczenia wparowali rodzice i policja.

-I mówi pan, że tutaj było włamanie?- upewnił się policjant, zapalając światło.

-Tak. Mój system wykrywania złodziei jest niezawodny- odparł tata.

Co? Jakim cudem dowiedział się, że tu jestem? Przecież wyłączyłam alarm.

-Jest pan pewien? System może się mylić- zapytał po raz kolejny policjant.

-Tak, specjalnie dodaliśmy ulepszenia, gdyby włamywacz znał kod- odpowiedziała moja mama.

Aha, to wiele wyjaśnia.

-No, jak widać nie ma nigdzie włamywacza ani nawet nie ma śladów włamania- wzruszył ramionami policjant.- Może jakiś pracownik chciał po coś wrócić, bo zapomniał. Nic nie zostało skradzione, więc najwyraźniej system się zepsuł- upierał się komendant.

-Faktycznie ma pan rację. Przepraszamy za kłopot- odparł speszony tata i opuścili biuro.

Dobra, teraz tylko zaczekać aż wyjdą.

Po kilku sekundach usłyszałam trzask drzwi wyjściowych i przekręcanie zamka. Dobra wyszli, a ja ucieknę tylnym wyjściem.

Już chciałam wstać, ale nagle przypomniałam sobie, że tata włączył alarm i teraz gdy się poruszę, a czujka to zauważy, to wtedy już po mnie. Pozostaje mi tylko jedno. Czołgać się.

Wypełzłam z pod biurka i kucając, otworzyłam drzwi. Udałam się do miejsca, gdzie można rozbroić alarm. Wpisałam kod, a alarm nie chciał się rozbroić. Spróbowałam drugi i trzeci, a on nic. Chyba ustawił na swój odcisk palca, cholera.

Na czworakach, udałam się do tylnego wyjścia. Pociągnęłam za klamkę i okazało się, że są zamknięte na klucz.

Kurde, muszę wyjść oknem. Tylko, że gdy do niego podejdę włączy się alarm.

Ze wszystkich sił próbowałam sobie przypomnieć, w którym pomieszczeniu nie ma czujek, a są okna.

I wtedy mnie olśniło. Stara kuchnia, nie używana przez nikogo. Tatuś, nie montował tam czujek, ponieważ uważał to za bezsens. Okej, pozostaje się tam tylko się zakraść.

Kiedy przeszłam przez drzwi do małego pomieszczenia, wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je i bez wahania z niego wyskoczyłam. Mogłam chociaż spojrzeć na, co skaczę, bo okazało się, że spadłam do kontenera pełnego śmieci. Byłam cała w brudach.

Szybko z niego wyszłam i udałam się do domu, gdzie umyłam włosy i poszłam spać. Idąc do łóżka, sprawdziłam godzinę i była 3:30.

Aha no, to się dzisiaj poświęciłam.

***

*Tydzień później*

*Jughead Jones*

Od czasu mojego porwania, nic się nie zmieniło. Poza tym, że jadłem jedzenie które mi dali i nie dlatego, że miałem na nie ochotę po prostu robiłem wszystko, aby nie wstrzyknęli mi tego czegoś po raz drugi.

Wszystko mnie bolało, bo praktycznie cały czas byłem bity, przez co zrobiłem się okropnie senny.

Zjadłem, położyłem się na podłodze i zasnąłem.

Mój sen nie trwał jednak długo, bo przerwało go głośne pukanie do drzwi wejściowych.

Kto, to może być?

Jeden z porywaczy wstał i otworzył.

-Wiem, że to wy za tym wszystkim stoicie!- rozległ się głos, podobny do... Veronici? Co ona tu robi? Nie powinno, jej tu w ogóle być.

-O, co ci chodzi?- spytał mój oprawca.

-Mam na was dowody!- krzyknęła.- Macie go w tej chwili wypuścić albo policzymy się inaczej!- groziła im.

Wtedy usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła, krzyk Ronnie, a potem kroki na dół. Drzwi do piwnicy otworzyły się, a tam jeden z mężczyzn niósł związaną dziewczynę do drugiego kąta pokoju.

-A czy przewidziałaś, taki obrót spraw?- zadrwił z niej porywacz.

Brunetka milczała. Chyba nie chciała, aby zrobili jej krzywdę.

Mężczyzna wyszedł i zamknął nas na klucz.

-Ronnie, dlaczego...?- chciałem spytać, ale dziewczyna mi przerwała.

-Chciałam cię uratować- powiedziała i zaczęła wić się w moim kierunku.- Wiem jaki mój ojciec bywa okrutny i chcieli handlować twoimi organami! Poza tym Jughead, zobacz jak wyglądasz. Betty się o ciebie okropnie martwi, cały czas chodzi zapłakana i boi się, że możesz już nie żyć- w jej oczach pojawiły się łzy.- Zaraz będzie szeryf i lekarze. Dzwoniłam do niech zanim tu weszłam.

-Dzięki V.- uśmiechnąłem się smutno.

-O Boże Jug. Co oni ci zrobili?!- krzyknęła patrząc na moje nadgarstki.

-Ta, zaczęli ciąć moje rany. Bolało okropnie, aż się popłakałem- byłem bliski płaczu na, to wspomnienie.

-Spokojnie Jug, zaraz przyjadą- pocieszała mnie Ronnie.

-Wiem- oparłam głowę o ścianę.

Nagle strasznie zaczęłam boleć mnie głowa i zrobiłem się senny.

-Wszystko okej, Jughead?- spytała przejęta V.

-Tak- odparłem, a dalej to już nie pamiętam co się stało.

***

*Veronica Lodge*

-Jezus Maria, Jughead!- krzyknęłam, gdy upadł na podłogę.

Zemdlał i znowu nie oddycha.

Kurde.

Nagle usłyszałam jak ktoś wywarza drzwi do piwnicy, a zza rogu wyłonił się szeryf Keller.

-Jak z Jugheadem?- spytał się mnie.

-Znowu zemdlał. Mówił, że go bili, co zresztą widać po siniakach na ciele- wyjaśniłam.- Są lekarze?

-Tak, czekają na górze- powiedział i zaczął mnie rozwiązywać. Gdy skończył, wziął Jugheada na ręce.

Poszłam za nimi na górę, a Jonesa położyli na kanapie i zaczęli podpinać do kroplówki. W drzwiach stała cała opłakana Betty.

-Mogę wejść V.?- spytała mnie z nadzieją.

-Nie B. Załamiesz się całkowicie- próbowałam ją powstrzymać, ale ona mnie popchnęła i przeszła przez drzwi do salonu.

Stanęła przed kanapą i schowała usta w dłoniach, a w jej oczach pojawiły się łzy.

-Jughead- chwyciła go za rękę.- Kocham cię, nie opuszczaj mnie- wyszeptała.

-Spokojnie Betty, przewieziemy go do szpitala- uspokajał ją szeryf, a blondynka wybuchła niepohamowanym płaczem.

Ratownicy medyczni, przenieśli chłopaka na nosze, a następnie opuścili budynek.

-Mogę jechać z wami?- spytała z nadzieją B.

-Możesz jechać moim radiowozem- oznajmił szeryf i zabrał nas do środka.

***

Hejka!

Kolejny rozdział dzisiaj o 15:00 :)

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top