~7~
Pov. Todd
- [...] Dalej wróżki
Lekkie nóżki... - recytowałem niepewnie, czując, jak grudniowy mróz, krzepnie koniuszki moich palców i nadaje im odcienie ciemnego różu. Jednak widziałem entuzjazm na twarzy Neila i nie miałem serca, aby nie pomóc mu w ćwiczeniu roli. Był w swoim żywiole, tylko wtedy był prawdziwe szczęśliwy.
- Włóż w to więcej serca, Toddie. Mocniej! - uśmiechnął się słodko, a ja nabrałem powietrza do płuc i powtórzyłem kwestię Oberona.
-Dalej, wróżki,
Lekkie nóżki
Dobrych tańców mają czas;
A o świecie czekam was! - starałem się włożyć w to jak najwięcej pewności siebie i charyzmy ile tylko mogłem. Nie miałem jej w sobie zbyt wiele, więc zainwestowałem w to kilka wierszowanych słów wszystko, co miałem. Dałbym wszystko, żeby zobaczyć tę iskierkę w ciemnych oczach mojego chłopca.
-Jeśli was nasze obraziły cienie,
Pomyślcie tylko (łatwe przypuszczenie),
Że was sen zmorzył, że wszystko, co było,
Tylko uśpionym we śnie się marzyło.
Jeżeli dzisiaj senne to marzenie
Wasze łaskawe zyska przebaczenie,
Dołożym chęci, aby się poprawić,
I widowiskiem lepszem was zabawić.
A jak Puk jestem i człowiek uczciwy,
Jeżeli dzisiaj dość będę szczęśliwy, [...] - wydeklamował pięknie, ostanie słowa mówiąc mi prosto w usta, stykając nasze czoła i nosy ze sobą. Potem szybko pocałował mnie delikatnie i odskoczył kilka metrów w tył, aż drewniany pomost zatrząsł się i zaskrzypiał boleśnie. Dokończył swoją kwestię i znowu wrócił do mnie.
- Jestem z ciebie taki dumny Neil, jesteś wspaniałym aktorem. - przytuliłem go mocno i pociągnąłem w kierunku pól, na których wiosną rosło mnóstwo kwiatów. Teraz polany były białe, usypane grubą warstwą błyszczącego w słońcu śniegu.
Dzień, najprościej mówiąc, był piękny, jasny. A pora, jaką był wczesny ranek, nadawała mu dziwnego uroku.
- ORIENTUJ SIĘ! - krzyknął chłopak, a kulka zimnej masy zderzyła się ze skórą mojego policzka.
- Głupek! - pisnąłem, a moje ciało przeszło milion kujących jak igiełki ciarek. Szybko uformowałem własną śnieżną kulkę i cisnąłem nią w Perry'ego, który krzyknął: Ałć!, a potem oddał celny rzut. W odzewie ruszyłem na niego, powodując, że przewrócił się na ziemię, a ja razem z nim.
Neil leżał teraz w zaspie i śmiał się pięknie i głośno. Głowę miałem przyciśniętą do jego serca, słuchałem, jak bije szybko i równo. Tętniał życiem. Jego serce oczy dłonie i śmiech. Był płomykiem jakiejkolwiek nadziei i szczęścia w mojej raczej szarej egzystencji. Wreszcie nie czułem się samotny.
W końcu położyłem się obok i chłód znowu mnie otulił.
- Chcesz?- zapytał Neil, podając mi metalowe pudełko na papierosy. Kiwnąłem głową twierdząco.
- Od kiedy palisz? - zaciągnąłem się mocno, krztusząc się trochę, gdy nikotyna podrażniła mi gardło.
- Nie palę. - mruknął, a potem spojrzał na mnie i oboje się roześmialiśmy. Z papierosem w ustach wyglądał tak kusząco i jakby poważniej. Oczy za zasłoną szarawego dymu, zamglone, miały niepokojącą, tajemniczą barwę.
Złapaliśmy się za ręce i leżeliśmy ślepo zapatrzeni w niebo.
- Todd, ucieknijmy stąd. - powiedział nagle, trochę smutno.
- Jak to? Co masz na myśli? - zapytałem głupio, rumieniąc się w zakłopotaniu. Nie spodziewałem się wtedy takiego pytania.
- Po prostu ucieknijmy, wsiądźmy do jakiegokolwiek pociągu i zniknijmy. Proszę. - rzucenie wszystkiego nigdy nie wydawało mi się takie proste i realne. Bo zawsze chciałem się wyrwać, teraz ktoś chciał wyrwać się ze mną.
-Dobra. - rzuciłem twardo i uśmiechnąłem się szeroko. Perry pocałował mnie mocno, dym unosił się wokół naszych ust, a ja czułem, że wkrótce coś może się w moim życiu zmienić.
***
Neil każdego dnia skupiał się głównie na szkole i wcielaniu się w Puka, dlatego nie poświęcał mi za wiele uwagi. Zaczynałem za nim tęsknić, ale nie miałem prawa mieć żadnych pretensji, miał obowiązki i musiał się z nich wywiązywać.
Siedziałem właśnie w swojej ulubionej pozycji z podkulonymi nogami, na kolanach trzymałem swój zeszyt-pamiętnik. Pisałem coś, co miało być wierszem i pierwszy raz zdawało się względnie satysfakcjonujące. Wokół było cicho, a za oknem prószył śnieg. Te urodziny spędzałem jak zwykle bez żadnego rumoru na mą cześć. Postanowiłem sprawdzić, czy nie przyszły do mnie żadne przesyłki lub listy. Zostawiłem więc notatnik i wybyłem z pokoju, udając się do dostępnej dla uczniów skrytki pocztowej. Znalazłem tam podłużne pudełko, które zacząłem rozpakowywać, w drodze powrotnej do pokoju. Szary papier zerwałem szybko i ujrzałem coś, czego w pewnym sensie spodziewałem. Zestaw na biurko. Pieprzony zestaw na biurko. Taki sam jak w zeszłym roku.
Czując jak łzy, napływają mi pod powieki, wybiegłem z ustrojstwem na dziedziniec. Byłem tak okropnie zły, tak rozczarowany. Rozpaczliwie samotny. Nie pozwalałem sobie na płacz, tylko ściskałem pięści, a nogi trzęsły mi się jak oszalałe. Próbowałem zapanować nad swoim oddechem i usiadłem na zamarzniętej posadzce, opierając się plecami o balustradę.
- Todd? Co tutaj robisz? Zamarzniesz!
- Mam dziś urodziny...
-Masz dziś urodziny? Wszystkiego najlepszego...- uklęknął naprzeciwko mnie i spokojnymi oczami wpatrywał się moje, zaszklone i zaniepokojone. -Hej, wszystko w porządku? Dostałeś coś?
-To. - burknąłem potwornie opryskliwie. To był wynik żalu, który czułem na swoim sercu. Metaforyczny ucisk w klatce piersiowej, który rósł z każdym nowym oddechem oraz blokująca płynną mowę gula w gardle. Podałem mu pudełko, które wcześniej kurczowo ściskałem w dłoniach. - To samo co w zeszłym roku. - dodałem, patrząc się gdzieś w lewą stronę.
- Zestaw na biurko?
- Mhm...
- Może pomyśleli, że przyda ci się nowy. - Neil próbował załagodzić sytuację i uśmiechał się niemrawo. Jednak nie był tym w stanie nic uzyskać.
- Raczej w ogóle nie pomyśleli. - rzuciłem twardo.
-Todd, oni na pew...- urwałem mu.
- Nie, Neil. Oni nigdy o mnie nie myślą, bo jestem tylko ich problemem, rozczarowaniem. Cholerną porażką!
- Przestań, to nie prawda. - miał spokojny głos, ale ja go nie słuchałem. Jego słowa były jakby za mgłą gniewu, którą mną zawładnął. Czułem jak moja twarz staję się czerwona, a zimno przestaję tak bardzo doskwierać. Wyrzucałem z siebie to, co od lat leżało mi na sercu i żałowałem tylko, że wyładowuje swoje ciężkie jak spiż emocje na Neilu. Chciałbym, żeby w tamtej chwili stali przede mną Diana i Henry Andersonowie. Osoby, które sprowadziły mnie na ten paskudny świat, a potem sprawiły, że żyjąc, czuje się największą, możliwą klęską ludzkości.
- Po co im taki ktoś jak ja, kiedy mają mojego idealnego brata? Po co im taki obrzydliwy nieudacznik, jak ja?! - przystałem na chwilę, ciepłe łzy, płynęły po moich policzkach, a oddech miałem rozszalały, tak jak ogrom budujących myśli w mojej głowie. Perry w którymś momencie podszedł do mnie bliżej. Nie miałem śmiałości na niego spojrzeć, tylko czułem jego obecność, bardzo blisko siebie. Potem objął mnie mocno, długimi rękoma. Byłem zamknięty w jego uścisku, szlochałem w jego pierś. Czułem się bezbronny, niemiłosiernie zmęczony i słaby jak małe dziecko. Gniew pomału ustępował z każdym cichym szeptem mojego ukochanego. - Oni mnie nigdy nie kochali. Nigdy! - płakałem, bijąc się w myślach. Sądząc, że jestem niesamowicie żałosny.
Nie wiem, kiedy znów znalazłem się na korytarzu bursy. Nie pamiętam, dlaczego stałem wtedy przed swoim pokojem, nie wchodząc do niego. Byłem w dziwnym amoku, jakbym wypił za dużo wina. Piekły mnie oczy i twarz, wysuszone nadmiarem łez. Z nosa ciekł uciążliwy katar, bo przeziębiłem się w tamtym mrozie. Potem z pokoju wyszedł pan Perry. Nie pamiętałem momentu, w którym tam wchodził. Może po prostu w ogóle nie byłem tego świadkiem?
Udałem się do środka, zamknąłem za sobą drzwi. Z własnego zaćmienia wyrwał mnie głuchy dźwięk. Zamrugałem szybko, żeby móc skupić spojrzenie. Neil miał zamknięte oczy, nawet mnie nie zauważył. Stał przy beżowej ścianie i uderzał w nią pięściami, a knykcie jego jasnych dłoni nabierały coraz intensywniejszej barwy czerwieni.
- Neil! Neil, przestań do cholery! - ale on nadal uderzał, bił bez pamięci. Toczył walkę z nieustępliwym przeciwnikiem. - Stop, już stop! - odciągnąłem go siłą, spychając go na łóżko.
Siedział na nim roztrzęsiony, a ja klęczałem przed nim, trzymając delikatnie poobijane dłonie, które na kostkach były mocno czerwone i gdzieniegdzie słabo krwawiły.
- Neil? - chciałem, żeby coś powiedział. Jego spojrzenie było nieobecne, a twarz w półmroku, którą oświetlała mała lampką z biurka, wydawała się być z kamienia. Obojętna i pusta, jakby był posągiem greckiego filozofa.
- Ojciec wie o przedstawieniu. Mam zrezygnować. - powiedział, patrząc w nieokreślony jakiś punkt. Miał przyciszony głos, który skupiał w sobie tak wielką rozpacz i rezygnację, że czułem, jak mój żołądek pogłębia swój zacisk. Wiedziałem, jak wiele znaczyła dla niego ta sztuka i aktorstwo. Nie mógł tego porzucić. To by go zniszczyło. Zbiło porcelanę, z której był zbudowany.
-Nie możesz zrezygnować, przecież to już jutro... - powiedziałem, nie wiem, czy bardziej do niego, czy do mnie.
-Nie mam wyjścia. - przeszył mnie swoim smutnym wzrokiem. Jego oczy były jeszcze ciemniejsze niż zwykle, więc wyglądały, jakby były zrobione z czarnego szkła. Przeszedł mnie dreszcz.
- Porozmawiaj z Keatingiem, może on coś wymyśli... - zaproponowałem luźno. Chłopak rzucił na mnie spojrzeniem, a potem zawiesił się na kilkadziesiąt sekund. Wtedy wstał i runął do wyjścia. Miałem nadzieję, że nasz kapitan coś zaradzi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top