14. WYJĄCE PSY
Dzisiejszy dzień był deszczowy. Atmosfera w domu pogrzebowym Spellmanów była ciężka do przełknięcia i przygnębiająca. Wszystko to przez pewne wydarzenie, które miało miejsce jakiś czas temu wieczorem, przy kolacji.
Zelda miała swoje gorsze i lepsze dni. Kilka dni temu jednak nadarzył się ten gorszy, ale mimo wszystko wciąż starała się zignorować wszystkie złe myśli i kontynuować pracę. To niestety nic nie dało. Myśli o Hekate, które przez pewien zdawały się odpłynąć, ostatnio wróciły ze zdwojoną mocą.
Była zdenerwowana od samego rana, a fakt, że ślub Hildy zbliżał się coraz bardziej, wcale nie pomagał. Poza tym, jakby tego było mało, Sabrina zachowywała się dziwnie podejrzliwie, a Ambrose jakby próbował coś ukryć.
Wiadome było, że to tylko kwestia minut, albo godzin nim któreś z nich nie wybuchnie.
Trafiło na Zeldę, która nie mogąc wytrzymać już tego napięcia pomiędzy swoją bratanicą, wprost, przy obiedzie zapytała się jej, o co jej i Ambrose chodziło. Oczywiście początkowo Sabrina zaprzeczyła, że nic się nie dzieje, ale Zelda znała ją już tak dobrze, że nie dała się zwieść jej wymówkom. Jej zdenerwowanie powoli zaczęło wypływać na zewnątrz i uderzało Sabrinę, którą zaczęła obrzucać komentarzami na temat jej kłamstw i tego, do czego ich doprowadzili.
No i wtedy Ambrose wykrakał.
Że on i Sabrina szukają informacji na temat Hekate i tego, jak mogliby uwolnić Zeldę od konieczności spłaty długu.
– Ciociu, może da się jakoś obejść waszą umowę, może są w niej jakieś luki i wcale nie musisz spłacać długu. Potrzebujemy tylko...
– Dosyć!
A potem Zelda nie wytrzymała i wybuchła jej złość.
Nakrzyczała na nich, zabraniając jakiegokolwiek zainteresowania jej długiem wobec Hekate.
Ale po jakimś czasie sama zaczęła się nad tym zastanawiać, dlaczego tak bardzo zależało Hekate na tym, by uczynić z niej swoją żonę. Raczej wątpiła w to, czy na to zasłużyła i mimo wszelkich starań wiedziała, że otrzymanie za to nagrody nie będzie tak wielkie i honorowe. Nic nie miało w tym sensu.
W miarę upływu dni Zelda zaczęła tracić nadzieję, że Bogini powróci, więc przełożyło się to na jej zachowanie. Albo do późna przesiadywała w akademii i wracała do domu na chwilę, by się przespać, albo nawet zdarzało jej się już zostawać tam na noc.
Wszyscy byli świadkami, jak dumna i godna podziwu wiedźma, Najwyższa Kapłanka ich sabatu, stała się chodzącą zmarą, bardzo zmęczoną i nerwową kobietą. Zelda miała podkrążone oczy, zapadnięte policzki i okropnie bladą twarz, wszystko to w wyniku rzucenia się w wir pracy. Paliła papierosy jeden po drugim z taką szybkością jak nigdy dotąd.
Hilda martwiła się o nią, kiedy pierwszy raz ją taką zobaczyła i chciała z nią poważnie porozmawiać, ale Zelda zawsze ją zbywała, udając, że ma coś ważnego do zrobienia, a w pewnym momencie nawet posunęła się tak daleko, że jej unikała.
Udało jej się ją tylko zaskoczyć, gdy zwinęła jej z biura jakiś ważny dokument i zostawiła go w ich domu, aby siostra miała wreszcie powód, by tam się pojawić. Kiedy Zelda właśnie chciała wyjść z nim w dłoniach, Hilda zagrodziła jej drogę.
– Hildo, spieszę się, więc...
– Nie, nie masz nic ważnego do zrobienia – przerwała jej twardym tonem, który nieco zaskoczył rudowłosą. – Musimy porozmawiać i tym razem nie uciekniesz – dodała hardo, co sprawiło, że Zelda wyprostowała się, mrugając kilka razy oczami. Hilda, kiedy była poważna nie była dla niej przyjemna i ciężko było jej się postawić. Zelda nie była do końca pewna czemu tak było.
– Bardzo dobrze, słucham. – Skrzyżowała ręce na piersi i wpatrywała się w nią w oczekiwaniu.
– Ostatnimi czasy bierzesz na siebie zdecydowanie za dużo. Bycie dyrektorką i Wysoką Kapłanką cię wykańcza, a ty nawet na chwilę nie myślisz o tym, by odpocząć. Cały czas siedzisz w akademii, a mi tylko napływają plotki o tym, że zdarzyło ci się nawet nakrzyczeć na kogoś na lekcji. Ostatni raz byłaś w domu cztery dni temu. Czy to przez tę kłótnię? To dlatego tak się zachowujesz? – spytała, rzucając jej zmartwione spojrzenie, delikatnie kładąc jej rękę na ramieniu.
Zelda dopiero teraz przypomniała sobie, że pokłóciła się jakiś czas temu ze swoją bratanicą, ale to nie było powodem jej zachowania. Jednak wolała wcisnąć Hildzie kłamstwo o tym, że to ją tak martwiło, niż sprawa z boginią. Musiała tylko być wiarygodna, by jej siostra nie wyczuła tego podstępu i nie zmusiła się do przeczytania jej myśli, które przez jej zmęczenie mogły się okazać głośne.
– Może – odpowiedziała zimno, odwracając głowę, byle tylko nie spojrzeć jej w oczy. Wiedziała, co by tam ujrzała. Litość, a ona nie chciała by ktoś się nad nią litował. Już dawno z tego wyrosła, o ile w ogóle kiedyś chciała czyjejś litości.
– Zeldziu, nie możesz się obrażać na Sabrinę. Ona i Ambrose chcieli tylko pomóc. – Próbowała łagodnym głosem jej jakoś uniewinnić tę dwójkę, ale to na Zeldę nie działało. Co jedyne to może trochę bardziej denerwowało.
– Jest dzieckiem i myśli, że ma wpływ na wszystkie wydarzenia, jakie się dzieją. Ale nie ma, kiedy w końcu przyjmie to do wiadomości? – westchnęła z frustracją, nie chciała kolejnej kłótni, szczególnie z siostrą. Nie miała na to po prostu siły, najchętniej zamknęłaby się w swoim biurze i w samotności spędziła ten czas. Tak samo, jak przez ostatnie dni.
– Ona cię kocha...
– To jej nie usprawiedliwia, Hildo! – syknęła zła, zaciskając pięści i wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną część ręki, która miała już kilka śladów, po jej ostatnich nerwach. – Wymówka, że nas kocha przestaje tutaj wchodzić w grę. Musi przestać, bo przez nią możemy ściągnąć na siebie jeszcze większe problemy, a ja nie zamierzam powtarzać znowu tego wszystkiego. Tym razem tego nie zniosę – dodała ciszej, ze zrezygnowania spuszczając głowę, by nie pokazać siostrze swojej słabej maski. Widziała ich już zbyt dużo.
– Hej, już spokojnie, Zeldziu. – Objęła ją jedną ręką, delikatnie gładząc spięte plecy czarownicy, która na ten gest nieco zaczęła się rozluźniać. – Myślę, że każdy zaczyna się denerwować przez tę pogodę i ostatnie nerwowe wydarzenia, a ty miałaś bardzo ciężki czas. No już, wypij herbatę, a potem pomyślimy co na obiad... – Nie dane im było dokończyć, gdyż obie usłyszały głośne szczekanie i wycie psów na dworze. – Na Hekate, czy to wilki? Nigdy nie zapuszczały się tak daleko.
– Zelda. – Usłyszała cichy głos, tak dobrze już jej znajomy, a sądząc po niezmienionej twarzy Hildy – usłyszała go tylko ona. Udała, że na niej również nic to nie zrobiło. Musiało jej się to przesłyszeć. Była już zmęczona, to pewnie przez to. Jednak kiedy ten głos po raz kolejny zabrzmiał i tym razem o wiele głośniej i wyraźniej, kobieta nie wytrzymała.
– Hildo, dziękuję, że się o mnie troszczysz, ale... Myślę, że muszę się przejść – powiedziała szybko, nieco za szybko, ale Hilda chyba nie zdążyła tego zauważyć. By nie dać się ponownie porwać w szpony siostry, Zelda sprawnie odsunęła się od niej na kilka kroków, będąc coraz bliżej drzwi.
– W taką pogodę? – spytała zaskoczona, spoglądając to na okno, za którym deszcz rozpadał się już na dobre, a noc owładnęła światem, to na swoją siostrę, która zarzuciła tylko na siebie czarny płaszcz, w którym, według Hildy, nie będzie jej za ciepło. – Zeldo, naprawdę myślę...
– Potrzebuję pomyśleć – przerwała jej głosem nieniosącym sprzeciwu. – Sama – dała nacisk na ostatnie słowo.
– Ale... – Nie skończyła, ponieważ Zelda już zatrzasnęła za sobą drzwi. Hilda miała nadzieję, że w tym deszczu i ciemnościach nic jej się nie stanie, szczególnie, od kiedy stała się trochę... słabsza, przez te wszystkie obowiązki, jakie sobie narzuciła. – Och, Hekate, miej ją w swojej opiece, bo jeśli tak dalej pójdzie, to nie wiem.
*
Szybkim krokiem szła przez leśną ścieżkę, kierowana jedynie swoją intuicją i dźwiękami, które prowadziły ją, ku własnemu zaskoczeniu, w miejsce, gdzie Hekate i ona przeżywały swoje największe koszmary. Tym razem jednak to nie był sen. To wszystko było prawdziwe, a ona czuła nieprzyjemne uczucie w środku.
Głośny grzmot przeszył czarne niebo i wkrótce jeszcze większa warstwa deszczu spadła na nią. W ciągu kilku sekund jej całe ubranie i włosy były przemoczone, a stopy zatopiły się w błocie. To jednak nie sprawiło, że zawróciła. Wciąż zdecydowanie brnęła coraz głębiej w las. Gdyby ona sama, sprzed kilku miesięcy, widziałaby teraz siebie, z pewnością byłaby zawiedziona swoją własną głupotą.
Lecz Zelda nie myślała o tym teraz. Teraz liczyło się to, dokąd szła, a w środku jej niepewność coraz bardziej rosła. Czy doprawdy była tak naiwna i w jakiś dziwny sposób stęskniona za nią, że jej umysł zaczął świrować i wykręcać jej takie numery?
Wycie psów stawało się coraz głośniejsze, co sprawiło, że po jej plecach przebiegły dreszcze. Jeszcze tego, by brakowało, by umarła przez pogryzienie przez psy. Nie, Hekate by na to nie pozwoliła, w końcu wciąż miała dług do spłacenia. No chyba, że mogła zrobić to będąc martwą.
Powoli traciła nadzieję, że ona tam będzie i, że dała się wkręcić w jakąś swoją paranoję. Już miała odwracać się powrotem, by wrócić, ale przystanęła w miejscu, jak wryta wpatrując się przed siebie z rozchylonymi ustami.
Stała tam.
Z pochodnią w ręku, niegasnącą od deszczu, otoczona przez wielkie ciemne wyjące psy, które jak tylko Zelda podeszła bliżej, zamilkły, wpatrując się w nią swoimi czerwonymi oczami. Wyglądała tak pięknie, że zapierało jej dech w piersiach. Czarna suknia, czarna peleryna z kapturem i jej długie czarne włosy, to wszystko tak odznaczało się od jej niemal białej skóry, świecącej niczym blask księżyca.
Wpatrywała się w nią ze spokojem w fiołkowych oczach jarzących się tak intensywnie i żywo, że Zelda miała wrażenie, iż za chwilę wypalą w niej dziurę. No i ten zapach, och, jak ona tęskniła za tym słodkim zapachem, który po tylu dniach samotności i goryczy, był, jak najsłodszy dar.
– Wróciłaś – wydusiła tylko tyle, wciąż ze zdziwieniem wpatrując się w nią. W jej głowie panował mętlik, była prawdziwa? Czy ona śniła? Tak bardzo błagała, by to nie był sen. Tak bardzo pragnęła, by była rzeczywista.
– Tak – odpowiedziała jej spokojnie tym pięknym głosem, co sprawiło, że w oczach czarownicy pojawiły się łzy bezsilności.
Jak ona śmiała ją tak bez słowa zostawić i pozostawić z masą pytań samą, a potem spokojnie wrócić i znowu jej namieszać w głowie? Jej umysł krzyczał o tym, przypominając jej o bolesnym fakcie, przez co nie powinna się tak cieszyć na jej widok. W tamtym momencie miała gdzieś, czy była boginią. Takich rzeczy się nie robiło.
Zamiast jednak o to wszystko zapytać, stała jak rzeźba, wpatrując się w nią, jakby była tylko fatamorganą utworzoną w jej wycieńczonym po tych wszystkich ciężkich dniach umyśle.
– Czemu tak długo? – spytała z wyrzutem, powoli zbliżając się do niej. Wielkie czarne psy odsunęły się od nich i zaczęły okrążać je obie, jakby w formie obrony. Zelda zerknęła na nie przez chwilę, lecz po chwili znowu skupiła się na Hekate.
– Były... rzeczy, które wymagały ode mnie większej uwagi niż się spodziewałam – odpowiedziała, co jednak nie usatysfakcjonowało Zeldy. – Zajęłam się też synem Hypnosa, który spowodował ten nieprzyjemny koszmar. – Na tę wzmiankę po jej plecach przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Nie chciała wracać do tego wspomnieniami. – Nie będzie już ciebie ani żadnej wiedźmy z waszego kowenu niepokoił. Sądzę, że...
Spellman przytuliła ją bez zastanowienia, a nieco zaskoczona bogini owinęła ramiona wokół jej bioder, obejmując plecy. Dopiero wtedy rudowłosa zdała sobie sprawę, że w emocjonalnym uniesieniu przypadkowo przytuliła Mroczną Matkę, przez co szybko się od niej odsunęła, delikatnie rumieniąc na policzkach.
– Przepraszam, nie powinnam...
– To było całkiem przyjemne, poza tym, jesteś cała mokra od deszczu i zapewne jest ci zimno – odparła niewzruszona Hekate. Zbliżyła się do niej i wyciągając w jej stronę rękę, którą oszołomiona rudowłosa przyjęła. – Wracajmy, nie możesz się rozchorować.
– W życiu nie byłam przeziębiona. Nigdy nie choruję – odpowiedziała bez zastanowienia, marszcząc brwi.
– Chcesz się przekonać? – Uśmiechnęła się podstępnie, przez co Zelda przełknęła nerwowo ślinę i poczuła, jak robi jej się dziwnie ciepło. Nie wiedziała co się z nią działo, ale ciężko było jej to kontrolować. – Chodźmy, Zeldo.
Na dźwięk swojego imienia w jej ustach wiedźma opuściła głowę, by ukryć delikatny uśmiech i czerwoną twarz. Choć chciała temu zaprzeczyć, to czuła się przy niej zbyt dobrze, przez co nie potrafiła być na nią zła za zostawienie samej. Lecz wewnątrz wciąż pozostawało to nieprzyjemne uczucie, które przypominało o sobie.
Lepiej późno niż wcale, prawda? *nerwowy śmiech*. Macie tutaj coś na pocieszenie, może nie jest, to mój najlepszy edit, ale jestem z niego bardzo zadowolona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top