13. SAMOTNE DNI

Gdy Zelda się obudziła parę godzin później na kanapie, sama, przykryta kocem poczuła mały zawód, gdy nigdzie w pobliżu nie było Hekate. Oczywiście, jak obiecywała Bogini – była wyspana, ale zawód po obudzeniu się i zauważeniu, że jej nie ma był mocniejszy. 

Potem, po przejrzeniu całego domu okazało się, że jej nie było, a Hilda, która zdążyła wrócić powiedziała jej, że minęła się z nią, gdy ta wychodziła. 

– Och, minęłam się z Hekate, gdy wychodziła. Kazała ci przekazać, że miała bardzo ważną sprawę do załatwienia, dlatego może jej nie być przez jakiś czas – rzekła posyłając jej mały uśmiech. 

Jakiś czas. Ile? Dzień? Tydzień? Miesiąc? A może rok? Właściwie, to czemu się tym przejmowała? Dlaczego o niej myślała prawie cały czas. Nawet gdy chciała by jej myśli zajęły się czymś innym i na chwilę rzeczywiście się tak działo, to potem znowu Bogini zaczęła prześladować ją w myślach. 

Nie było jej, a mimo to wciąż w pewnym sensie Zelda miała wrażenie, że została. Jej słodki zapach, poczucie unoszącej się w powietrzu magii do której rudowłosa przyzwyczaiła się i która dawała jej poczucie spokoju. 

Dni mijały, a Zelda coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że Hekate nie będzie jeszcze przez długi czas. Nie chciała sobie robić nadziei, że, gdy następnego dnia obudzi się o poranku, na skraju jej łóżka będzie siedzieć Bogini, wpatrująca się w nią swoimi czarnymi oczami. To było po prostu głupie i nie pasowało do niej. 

Kobieta postanowiła się rzucić w wir pracy, bo tylko tak mogła odciągnąć swoje myśli od czarnowłosej i pytań na które jej ona nie odpowiedziała. Zajęła się w końcu tym co powinna od początku robić, a na co nie miała czasu. 

Zajęła się akademią. I choć pierwsze dni były trudne, bo opierały się głównie na papierkowej robocie, to była na to gotowa. Nikt nie mówił, że zmienianie całej reformy nauczania, którą zostawił po sobie Blackwood, było łatwą rzeczą. Szczególnie jeśli chodziło o naukę Blackwood'a, którego wciąż nie znaleziono. 

Potem jednak, gdy udało jej się w większości doprowadzić do porządku zajęcia, mogła zająć się przyjemniejszymi rzeczami. Po tym jak zburzyła ten okropny pomnik, który pod koniec swojego panowania postawił były Najwyższy Kapłan, na głównym holu zrobiło się niezwykle pusto. Po prostu brakowało czegoś. 

Więc, kiedy właśnie myślała nad tym, siedząc w swoim gabinecie i przeglądając kolejne pili dokumentów, do pomieszczenia weszła Prudence, uprzednio pukając oraz czekając na pozwolenie. 

– O co chodzi? – Spytała podnosząc na nią wzrok i czekając na szybką odpowiedź. Dziewczyna uśmiechała się lekko i ściskała w rękach jakieś kartki. Coś podpowiedziało Zeldzie, że nie były to kolejne dokumenty.

– Pani Spellman – zaczęła ostrożnie, powoli podchodząc do niej. – Ostatnio ja i Ambrose zastanawialiśmy się nad tym czy nie moglibyśmy postawić jakiegoś pomniku w głównym holu. Wie pani, po tym jak zburzony został ten przeklęty pomnik mojego ojca... zostało tam bardzo dużo miejsca przydałoby się, by jak zawsze coś tam stało – dokończyła starając się ostrożnie dobierać słowa.

– O jaki pomnik by ci konkretnie chodziło? – Podniosła brew, splatając ręce i kładąc je na biurku.

– O pomnik Bogini Hekate oczywiście – odpowiedziała pewnym głosem po czym położyła na jej biurku kartki. 

Zelda z zaciekawieniem spojrzała na nie, po kolei przewracając każdą. Były tam rysunki przedstawiające trzy kobiety odwrócone do siebie plecami i oparte o drzewo. Każda z nich była w innym wieku. Panna, matka, starucha. Nie przypominały może z twarz tej Hekatę, którą mieli okazję poznać, ale to może nawet lepiej.

– Interesujące – pokiwała głową wciąż wpatrując się w rysunki, delikatnie przejeżdżając po nich palcami. 

– Co pani myśli? – Zapytała podekscytowana Prudence. Wczorajszej nocy przyśnił jej się ten pomnik i od razu po obudzeniu go narysowała, by nie zapomnieć jak dokładnie wyglądał. Oprócz pomnika przyśniła się też jej ona sama, stojąca z pochodnią w ręku i szeptająca w jakimś niezrozumiałym jej języku słowa.

– Przekaż Ambrosowi, żeby dopilnował, by pomnik powstał jak najszybciej – odpowiedziała pchnięta jakąś dziwną pewnością, która nagle się pojawiła.  

– Oczywiście – zadowolona Night skinęła głową i zabrała rysunki z powrotem. 

– Nie jest tajemnicą, że ten kowen ma mroczną historię – zaczęła stojąc po środku utworzonego przez wszystkich koła z dymiącymi ziołami w ręku. – ale kiedy znaleźliśmy się na rozstaju dróg, nasza bogini o wielu imionach i trzech głosach, Hekate, czekała na nas – odwróciła się w stronę pomnika przestawiającego trzy kobiety. Odetchnęła głęboko za nim kontynuowała, powolnym krokiem okrążając pomnik. – Mroczna Matko, Przewodniczko, Opiekunko, Strażniczko, Dziewico, Matko, Starucho. Od dziś, my, Zakon Hekate, poświęcamy tę akademię... – przerwała wpatrując się trochę smutnym wzrokiem w pomnik. – Na twoją część – odłożyła dymiące zioła pod marmurowe nogi jednej z trzech postaci, w milczeniu oglądając potem, jak reszta kładzie dary pod pomnik. – Aby dodatkowo uczcić Mroczną Matkę. Za to co dla nas uczyniła, za jej opiekę i zjawienie się we własnej osobie, by nauczyć nas jak posługiwać się dotąd nieznanymi nam mocami. Co roku będziemy wybierać Dziewicę, Matkę i Staruchę dla upamiętnienia i uczczenia jej trzech oblicz – rozejrzała się po wszystkich zebranych. – Starucha, to strażniczka tajemnic i sekretnej magii. Choć jestem o wiele – rozłożyła ręce i uśmiechnęła się lekko rozbawiona, a parę osób zachichotała. – O wiele – rzuciła im poważne spojrzenia na co ucichli. – Za młoda by nosić to miano, ja będę w tym roku wyznaczoną Staruchą – oznajmiła. Ta decyzja była dla niej całkiem łatwa. Jako jedyna miała jak na razie tutaj największą wiedzę co do rytuałów i reszty rzeczy. – Następna jest Matka. Zdolna dawać życie i wytrzymać straszliwy ból narodzin dziecka. W tym roku ucieleśnieniem naszej Matki będzie... – spojrzała na swoją siostrę, która uśmiechnęła się podekscytowana. – Hilda – wszyscy zaczęli klaskać, a uśmiech jej siostry się powiększył. – Jako ostatnią – uciszyła oklaski. – Ale równie ważną, musimy wybrać naszą Dziewicę – wznowiła krok, tym razem rozglądając się po młodych czarownicach. – Dziewica uosabia ciekawość, pogoń za wiedzą i nieograniczony potencjał – zerknęła na Sabrinę, która uśmiechnęła się pewnie. Jednak to nie ją wybrała Zelda. Owszem na początku tak planowała, ale potem przypomniała sobie, że to nie była ulubiona przez Hekate czarownica. – W tym roku naszą Dziewicą będzie... – minęła Sabrinę, której uśmiech opadł. Niech Sabrina jej to wybaczy. – Prudence – spojrzała na zaskoczoną Night, która zamrugała oczami i pozwoliła się lekko uścisnąć Zeldzie w akompaniamencie oklasków. 

Rudowłosa posłała jej lekko wymuszony uśmiech po czym odwróciła się w stronę posągu. Wszyscy ucichli, gdy podniosła pewnie ręce do góry, a oni uczynili to samo. 

Oczami wyobraźni zamiast tej marnej podobizny Bogini widziała ją samą. Ubraną w tą piękną czarną suknię w której przemawiała do kowenu. Emanującą potęgą i wielką mocą.

Po chwili ukłoniła się szybko przed posągiem, przełykając gulę w gardle i niepewność co do tego czynu.

Ceremonia została zakończona. 

Wyprostowała się i nie czekając na jakikolwiek odzew ze strony zebranych, szybkim krokiem pokierowała się do swojego gabinetu, a dopiero, gdy zamknęła za sobą drzwi, pozwoliła sobie na opuszczenie maski pewnej siebie Najwyższej Kapłanki Zakonu Hekate. Zjechała na dół, opierając się plecami o drzwi i przycisnęła nogi do klatki piersiowej.

Była tak bardzo zmęczona.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top