11. KOSZMAR NAD KOSZMARAMI cz.4
Hekate otworzyła oczy i rozejrzała się uważnie po salonie Spellman'ów. Tam gdzie rozpoczął się koszmar Zeldy. Nigdzie jednak nie dostrzegła rudowłosej, a więc jej koszmar musiał ją poprowadzić gdzieś indziej.
Hekate na początku chciała przeszukać domostwo zaklęciem, ale przypomniała sobie, że nie była w realnym świecie, a każde jej najmniejsze zaklęcie mogłoby zwrócić uwagę Ikelosa co zapewne zwróciłoby się przeciw niej i wtedy obie by utknęły w koszmarze. Wtedy miałaby poważny problem.
Ale zamiast wejść głębiej w dom i przeszukiwać jego pokoje, skierowała się do wyjścia. Jej przeczucie podpowiadało jej, że to nie w domu była Zelda, lecz na zewnątrz. Prawdopodobnie w lesie. Ponadto, to właśnie od strony lasu można było wyczuć mocną magię.
Bogini najszybciej jak tylko mogła pokierowała się do tego miejsca, mając wciąż na uwadze to, że nie może użyć magii dopóki nie znajdzie Zeldy. Jednak nie zajęło jej to dużo czasu. Do Zeldy poprowadziły ją jej płacz, przez, który Hekate czuła, jak jej serce pęka. Czym prędzej przedarła się przez krzaki nie mogąc tego znieść.
I wtedy ujrzała ją.
Leżącą na ziemi i płaczącą. Ubrudzoną ziemią, liśćmi i błotem. Pogrążoną w żalu i histerii, które spowodował widok przed nią. Tego widoku właśnie Hekate się obawiała. Przez ten widok jeszcze bardziej znienawidziła syna Hypnosa.
Gdy tylko to wszystko się skończy, złoży mu niezapowiedzianą wizytę o której jego ojciec się nie dowie i upewni się, że nigdy już nie tknie tego co należy do niej, bądź jest jedną z czarownic wysławiających ją.
Przymknęła oczy i spróbowała wyczuć czy w pobliżu nie ma boga, jednak na całe szczęście ulotnił się. Lepiej dla niego.
Nie czekając ani chwili dłużej podbiegła do płaczącej kobiety i objęła ją przyciągając do siebie, tym samym zasłaniając jej widok tego co spowodowało jej cierpienie. Zelda nie myśląc wiele, wtuliła się w nią i zaniosła jeszcze większym szlochem.
– Nic już ci nie grozi, jesteś bezpieczna, Zeldo – okryła ją swoją białą peleryną, chcąc jej w jakiś sposób zapewnić swoją ochronę i ciepło. Musiała sprawić żeby czuła się bezpieczna. – To tylko koszmar, a ja czuwam nad tobą - podniosła jej podbródek, tak by spojrzała na nią.
– To moja wina. Ja im to zrobiłam – zaszlochała co chwilę przestraszona rozglądając się po lesie, jakby słysząc jakieś głosy, których Hekate nie mogła usłyszeć. – To przeze mnie cierpią...
– Zeldo Fiono Spellamn, spójrz na mnie – rozkazała stanowczo i położyła swoją dłoń na jej policzku. Rudowłosa posłuchała się jej, mimo to wciąż nie potrafiła się opanować. – Wszyscy najbliżsi twemu sercu są zdrowi i nic im nie jest – powiedziała spokojnie i otarła kciukiem jej łzy. – Znalazłaś się w koszmarze. Bardzo potężnym koszmarze, ale już jest wszystko dobrze. Jestem tu. Jestem tu dla ciebie, a za chwilę wybudzisz się z tego okropieństwa. Będziesz w swoim domu i zostaniesz otoczona uściskami swojej rodziny, bo to tylko koszmar – odgarnęła kosmyki jej włosów z czoła. – A teraz – pochyliła się i ucałowała ją w czoło. – Obudź się.
*
Otworzyła szeroko oczy i podniosła się do siadu. Zaczęła łapczywie wdychać i wydychać powietrze. Oszołomiona objęła się ramionami jeszcze dochodząc do siebie po tym co zobaczyła i poczuła. Jej policzki były mokre od łez, a jej ciało spocone. Była wyczerpana, mimo, że spała.
Rozejrzała się, stwierdzając, że leży na podłodze, a wokół niej byli jej bliscy, tak jak powiedziała Bogini. Wszyscy wstrzymali oddech z niedowierzaniem, ale też i radością wpatrując się w nią.
– Nic wam nie jest – powiedziała zdziwiona, wciąż się w nich wpatrując.
– Nie, czemu miałoby nam coś być, ciociu? – Sabrina zmarszczyła brwi i jako pierwsza ją przytuliła, a Hilda poszła zaraz za jej przykładem. Zelda zdzwiona oddała uścisk, wciąż będąc zbyt oszołomioną by czemukolwiek zaprzeczyć.
– Kuzynko, uważaj na świece – nakazał głośno Ambrose, który jako jedyny wciąż nie wykazywał aż tak wielkiej euforii na widok jednej obudzonej kobiety. Pozostawała jeszcze druga zaklęta w śnie i musieli uważać.
Zelda zdezorientowana, dopiero teraz zauważyła, że obok niej leżała Bogini, którą trzymała za rękę. Zamrugała oczami widząc, jak jest w jakimś śpiączko podobnym stanie. Nie puściła jej ręki, nie zamierzała, bowiem w pewnym sensie trzymając ją czuła się bezpieczna. Ba! Kto by się przecież nie czuł, gdyby trzymał rękę Mrocznej Matki?
– Czy ktoś mi wytłumaczy co się tutaj, na Hekate, dzieje? – spytała powoli odrywając wzrok od czarnowłosego uosobienia piękna.
– Miałaś koszmar, Zeldziu – zaczęła łagodnie Hilda. – Nie mogliśmy cię obudzić, a gdy chcieliśmy użyć zaklęcia, Hekate z rozmachem otworzyła drzwi i wchłonęła nasze zaklęcie, jakby nic nie znaczyło. Nakrzyczała na nas, że moglibyśmy ci oderwać ciało od duszy. Matko, ale jej wtedy przestraszyłam. Chyba nie tylko ja...
– Nakazała nam położyć cię na podłodze i rozstawić świece – kontynuował Ambrose widząc, jak ciotka odchodzi od tematu. – Potem położyła się obok, mówiąc byśmy pod żadnym pozorem nie obudzili jednej z was, to pewnie też mogłoby poskutkować oderwaniem ciała od duszy. A potem... wyszeptała jakieś nieznane nam zaklęcia i zapadła w sen. W powietrzu było czuć na prawdę potężną magię.
– Ile to trwało? – spytała starając się brzmieć normalnie Zelda. Było to trudne. Bardzo trudne.
– Jakieś dwadzieścia minut. Może trochę więcej. Pod koniec zaczęliśmy nawet myśleć, że się nie obudzicie – powiedziała Sabrina, siedząc na łóżku i głaszcząc Salema.
– Bo się nie obudziły, tylko ciotka Z – poprawił ją Ambrose, patrząc nieco nieprzychylnie na kuzynkę, która zacisnęła usta w wąską linię. Czyżby i nawet jej kuzyn był przeciwko niej? To bolało i to bardzo. – Cioteczko Z? Co robimy – zapytał wskazując brodą na Bognię.
Zelda zagryzła wewnętrzną stronę policzka czując, jak stres w niej z chwili na chwilę narasta. Co mieli zrobić? Nie miała bladego pojęcia i to nie poprawiało sytuacji. Czy mieli czekać aż Hekate wybudzi się sama? To było chyba jedyne wyjście.
– Musimy poczekać.
*
– Zeldziu? – wspomniana kobieta, wyrwana z chwilowego zamyślenia spojrzała na siostrę. – Co tam widziałaś?
– Później – zaciągnęła się papierosem i wypuściła szare obłoki dymu. – Nie mam ochoty na wyżalanie się i zgrywanie ofiary – mruknęła spoglądając na wciąż śpiącą Boginię.
Nie podobało jej się to. To trwało już zbyt długo. Powinna się już wybudzić, a jej przeczucie podpowiadało jej, że coś jest nie tak. Szkoda tylko, że nie wiedziała co ma zrobić w tej sytuacji, która była dla niej całkowitą nowością. Zresztą jak większość rzeczy teraz. Wkroczenie Bogini do życia Zeldy zmieniło je w wielu aspektach i to w tak krótkim czasie. Czy było to rzeczą dobrą? W pewnym sensie tak, pomimo tych wszystkich problemów, które się natworzyły. Jednym z tych problemów było wyrzucenie przez nią Marie. Być może nie powinna być taka zła. Może powinna najpierw porozmawiać z nią na spokojnie, a nie poddawać się emocją i impulsowi. Co ją najbardziej zdziwiło, to to, że powinna chyba bardziej zaufać Marie niż Hekate. W ostatnim czasie zbyt dużo razy działała pod wpływem impulsu, a nie swojego rozsądku. Tak jakby gdzieś w głębi jej umysłu była jeszcze jedna osoba, która wiedziała swoje.
– Może zaparzę ci rumianku? – zaproponowała łagodnie blondynka, chcąc by jej siostra trochę przestała się tak stresować. Mimo, że Zeldzie mogło się wydawać iż tego po niej nie widać, to chyba wszyscy to zauważyli.
Kobieta bez słowa skinęła głową, a Hilda wyszła zostawiając ją samą z Amborsem i śpiącą Hekate.
– Ciociu, wszystko będzie dobrze...
– Nie pocieszaj mnie, jakby nie wiadomo się co działo. Oczywiście, że będzie dobrze – przerwała mu chłodno. – Musi być – dodała ciszej, jakby chcąc odpędzić te złe myśli. Zerknęła na czarnowłosą z troską w oczach, którą zdzwiony Ambrose dostrzegł.
Zelda omal nie wstrzymała oddechu widząc jak po bladym policzku Mrocznej Matki spływa samotna łza. Coś w sercu zabolało Spellman, która czuła się winna. Przez nią była teraz tam, jak ta łza. Samotna. Zmagająca się ze swoimi koszmarami.
Płomienie świec nieco zafalowały, jakby próbując przygasnąć, ale tak jednak się nie stało. Całe szczęście. Jednak tego było dla Zeldy za wiele.
– Ciociu, co ty, na Hekate, robisz? – Zapytał zdezorientowany Ambrose, gdy jego ciotka, pod wpływem kolejnego impulsu, podeszła do Bogini i z powrotem ułożyła się na miejscu obok niej. Czy ona chciała...
– Wracam po nią – odpowiedziała krótko i chwyciła jej rękę, zamykając oczy. Ku własnemu zdziwieniu znała słowa zaklęcia, które miała wypowiedzieć, by znaleźć się w tym samym koszmarze. W jej koszmarze.
*
Tym razem, gdy znalazła się w swoim domu, od razu ruszyła do lasu. Nie bacząc na to czy ktoś, lub coś może ją zaatakować. Była zbyt zdeterminowana by przystanąć w miejscu i pomyśleć. Musiała, ją znaleźć.
A gdy tak się stało, Zelda przeraziła się. I to nie z powodu, jakiegoś koszmaru, który utworzył w okół niej straszną scenerię, lecz tego, że Hekate była otoczona przez ciemność. Niby nic specjalnego, ale to na pewno nie była zwykła ciemność. Wyglądało, to trochę, jakby była w wielkiej czarnej kuli.
I choć wydawać się by mogło, że Zelda nie przekroczyłaby jej i nie weszłaby do środka, to właśnie tak się stało. Ku jej własnemu zdziwieniu, nic jej się nie stało, gdy przekroczyła barierę ciemności. Nie zastanawiała się jednak nad tym długo, bo jej uwagę przykuła skulona na ziemi czarnowłosa, której łzy płynęły po policzkach, a ona sama wyglądała jak siedem nieszczęść.
Jej biała peleryna była ubrudzona błotem i krwią, w paru miejscach strzępiąc się. Piękne kruczoczarne włosy były posklejane i poplątane, wlatując Bogini na twarz. Obejmowała się ciasno ramionami, boleśnie wbijając sobie w nie paznokcie. By tylko w jakiś sposób wyładować buzujące w niej emocje.
– Pozwól mi umrzeć, pozwól mi umrzeć, pozwól mi umrzeć – powtarzała nałogowo, szlochając. – Muszę do niej dołączyć. Muszę do niej dołączyć. To była moja wina – mamrotała dalej niezrozumiałe dla Zeldy słowa.
– Hekate – podeszła do niej i przyklękła obok. Nie wiedząc za bardzo co ma zrobić, po prostu przytuliła ją do siebie. Czuła jej słodki zapach, który zaczynał ją doprowadzać do szaleństwa. – Jestem tutaj, a teraz musisz się wziąć w garść – spojrzała jej głęboko w oczy, chcąc by te słowa jakoś na nią zadziałały.
– Wróciłaś po mnie, Eos...
– Nie zostawię cię, Hekate, ale musisz wziąć się w garść – Zelda udała, że wypowiedziane przez nią imię nie speszyło ją, ani nie spytała kim jest Eos, tylko puściła to mimo uszu. Zrobi to może później. – Musimy się wydostać z tego koszmaru – potrząsnęła nią lekko.
Bogini zamrugała oczami, jakby wyrwana z jakiegoś transu. Rozejrzała się w około siebie, po opuściła głowę, nie chcąc by Spellman zobaczyła jej emocje. Była zbyt słaba by wydostać je dwie, a nawet i jedną z nich. Potrzebowała pomocy, ale nie pomocy Zeldy. Potrzebowała pomocy innego Boga. Boga snów.
Wyprostowała się, podniosła do góry głowę i przymknęła oczy, przyciągając do siebie bardziej Zeldę.
– Hypnosie – wzięła głęboki wdech, jakby wypowiedzenie dalszej części zdania było dla niej niezwykłą trudnością. – Potrzebuję twojej pomocy. Wybudź nas – otworzyła oko, a potem drugie, jednak nic się nie stało. Wciąż były tutaj.
Zelda ze zmarszczonymi brwiami ostrożnie spojrzała na nią.
– Chyba nie jest za bardzo skory do pomocy – mruknęła cicho rudowłosa, a Bogini zacisnęła wargi w wąską linię, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie, by się zamknęła.
– Hypnosie, wybudź nas... proszę? – Powiedziała rumieniąc się lekko, co dla Spellman było całkiem słodkie.
Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo wokół nich zniknęła kula ciemności, a potem, światło zmusiło je do zamknięcia oczu, gdy obie wybudziły się z koszmaru.
To było długie, ale po tej przerwie wam się należy chyba taki rozdział. Co sądzicie o czwartym sezonie Sabriny? Jak dla mnie mógłby być lepszy, bo było zbyt dużo wątków upchanych w jeden sezon, tylko po to by to wszystko już zamknąć (co się nie udało, bo było wiele niewyjaśnionych spraw). No i fakt, że Zelda została znowu sama mnie jeszcze bardziej dobił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top