11. KOSZMAR NAD KOSZMARAMI cz.2

Przed nią do czterech wielkich pali były przywiązane, nie, przybite cztery osoby. Dobrze znane i bardzo bliskie dla Zeldy, która w tamtym momencie miała wrażenie, że coś bardzo ostrego wbija się jej w klatkę piersiową, a potem serce. Metaliczny zapach krwi wdarł się do jej nozdrzy, a ona miała wrażenie, że coraz ciężej jej się oddycha.

Krew była wszędzie. Nawet ona sama była nią pobrudzona, a najbardziej jej ręce, tak jakby właśnie przed chwilą kogoś tymi rękami zabiła.

Wszystkie cztery osoby, choć zmasakrowane i przybite żelaznymi gwoździami do pali, wciąż były dla niej wiadome, co jeszcze bardziej powiększało jej ból. Z ich oczu i ust wypływała szkarłatna posoka, która skapywała na ziemię mieszając się z błotem, liściami i jeszcze większą ilością krwi.

Chciała podejść do czterech pali, ale jej ciało nie chciało się ruszyć, było odrętwiałe, jak z ołowiu. Chciała krzyczeć, ale gdy otwierała usta, żaden dźwięk się z nich nie wydobywał. Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła się do tego zmusić.

Puste spojrzenia Hildy, Ambrose'a, Sabriny i Marie przeszywały ją na wskroś i sprawiały, że jej łaknie stało się głośniejsze, a ciało zaczęło jeszcze bardziej drżeć. Umazana błotem i krwią, klęczała przed nimi, z rękami zaciśniętymi w pięści z bezsilności, jaka ją opanowała.

To twoja wina – powiedziała oskarżająco Hilda, a z jej ust wypłynęło jeszcze więcej krwi, którą zaczęła się krztusić. Po sekundzie wydała z siebie niezrozumiały odgłos, który zmroził krew w żyłach rudowłosej, a potem jej głowa bezwładnie opadła na bok.

– Nie, Hildy, nie... Błagam – jęczała żałośnie Zelda. – Hildo! – Załkała głośno czując, jak jej wewnętrzny ból się nasila.

To twoja wina – powtórzył głośniej Ambrose, a potem stało się z nim to samo co z Hildą, jednak jego całe ciało nagle zaczęło się wyżerać i niszczyć, jakby za sprawą śmiertelnego kwasu, którym go polano. Krzyczał i miotał się, wciąż przybity do palu. Zelda nie mogąc znieść tych krzyków wbiła sobie paznokcie w głowę i zasłoniła uszy, ale to i tak nic nie dało. Krzyki chłopaka były coraz głośniejsze, aż do momentu, gdy całkowicie ucichły, jednak ich wspomnienie będzie prześladować Zeldę jeszcze przez długi czas.

– Ambrose... nie...

To twoja wina! – Krzyknęła wściekle Sabrina, a jej oczy były przepełnione nienawiścią. Zaczęła się miotać w szale i krzyczeć z bólu, który powodowały jej ruchy.

Roztrzęsiona Zelda z przerażeniem wpatrywała się w nią, ale nie odważyła się odezwać, albo po prostu nie umiała. Otworzyła usta i ponownie załkała głośno, gdy jej bratanica nagle stanęła w płomieniach, a jej krzyki stały się jeszcze bardziej donośniejsze i jeszcze bardziej przepełnione bólem. Rudowłosa ponowiła próbę zagłuszenia krzyków dziewczyny, ale i tym razem to nie zadziałało.

Po chwili, która mogłaby się wydawać latami, wszystko ustało i pozostała ostatnia osoba, której zobaczyć Zelda obawiała się najbardziej. Nagle zapanowała kompletna cisza, którą przerywało łkanie kobiety.

Mimo woli podniosła ona głowę i spojrzała prosto w puste oczy Marie, które powodowały, że jeszcze bardziej płakała.

To twoja wina, Zeldo – powiedziała spokojnym, kojącym głosem. Takim samym, gdy zwracała się do niej w gabinecie przed zastaniem sam na sam z Hekate.

– Marie, błagam – wyłkała błagalnie z rękami wbitymi w ziemię. Nie umiała już znieść tego wszystkiego. Czuła, że ją to przerasta coraz bardziej. Że coraz głębiej spada w otchłań żalu i depresji. Zatracała się w tym coraz bardziej i bardziej, tak, że nie była już w stanie się z tego wszystkiego wydostać. Ten mroczna energia złapała ją w swoje ostre szpony i nie chciała wypuścić, jakby była jej najpiękniejszą i najcenniejszą zabawką. Bawił się nią.

A mogłaś inaczej – pokręciła ze smutkiem głową po czym za sprawą jakiegoś nagłego niewidzialnego ruchu z jej szyi zaczęła, jak z cięcia, wytryskać krew, która poleciała wprost na Zeldę. Tamta, jednak nie potrafiła się poruszyć. Zrobiła to dopiero, gdy ciało czarownicy zostało pozbawione życia. Emocje powróciły do niej ze zdwojoną siła, atakując ją boleśnie, prosto w serce.

– Marie! – Krzyknęła bezsilnie po czym znowu zaniosła się płaczem.

Objęła się ciasno ramionami, położyła na boku i zwinęła w kłębek. Tego wszystkiego było dla niej za dużo. Nie potrafiła już sobie z tym poradzić. Uczucie winy coraz bardziej ją pochłaniało.

Bo to była jej wina...

*

– Zelda, Zelda, obudź się! – Zmartwiona Hilda potrząsała energicznie ramieniem siostry. Blondynka została zbudzona w nocy jej krzykami i płaczem, tak jakby miała jakiś koszmar. Jednak mimo wielu prób obudzenia jej – każda kończyła się niepowodzeniem, a szloch i łzy spływające po policzkach najstarszej Spellman coraz bardziej raniły Hildę.

Drzwi od sypialni sióstr otworzyły się z niedużym hukiem. Dwie osoby szybkim krokiem weszły do środka, najpewniej zwabione głosem Zeldy.

– Ciociu, co się na Hekate tutaj wyrabia? – Zapytał zdyszany Ambrose. Za nim wychyliła się zmartwiona Sabrina, wciąż jeszcze lekko nie przytomna po obudzeniu. Ich wzrok od razu skupił się na Zeldzie. – Co się dzieje z ciocią Z?

– Ma jakiś okropny koszmar, ale za nic nie potrafię jej wybudzić – przyznała Hilda z lekkimi rumieńcami spowodowanymi wstydem. Czuła się winna, że jej siostra wciąż tkwiła w koszmarze, a ona nic nie potrafiła zrobić by ją z niego wybudzić. Na pewno, gdyby było na odwrót, Zelda już dawno by ją obudziła.

– Coś podobnego do Batibat – stwierdziła Sabrina i podeszła do rudowłosej z łamiącym sercem. Nie mogła znieść widoku jej cierpienia, gdy sama nie wiedziała co ma zrobić by jej pomóc. – Ciociu... – wyszeptała chwytając ją za rękę i próbując posłać do jej ciała jakąś małą cząstkę energii. Jednak to nic nie dało.

– Jeśli to byłaby Batibat, to w takim razie my też powinniśmy mieć koszmary. To osobna klątwa – powiedział zamyślony Ambrose.

– W takim razie musimy ją zdjąć – Sabrina podeszła do nich i oczekiwała dalszych rozkazów.

– Tak, racja. Dobrze... wyciągnijcie ręce w kierunku Zeldy i powtarzajcie po mnie – nakazała Hilda, która w miarę opanowała swój strach o siostrę. Wszyscy zgodnie z jej instrukcjami ustawili się w około głowy rodziny i zaczęli szeptać zaklęcie. Widzieli już, jak zielona wiązka magii leci w kierunku rudowłosej i już miała się z nią połączyć, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, a przez nie weszła Hekate, która mocno zamachnęła się rękami w ich stronę i przerwała zaklęcie, tym samym pochłaniając jego magię.

– Głupcy! Chcecie ją zabić?! – Wrzasnęła podchodząc do nich.

– Zaklęcie działało! – Warknęła pewna swych słów Sabrina, której złe emocje w kierunku Bogini aż było za dobrze widać. Zastąpiła drogę Mrocznej Matce, nie chcąc by ta dotknęła jej ciotkę. Nie ufała jej i nie zamierzała zaufać. Miała co do niej złe przeczucia i miała wrażenie, że w wielu kwestiach kłamie. – Gdybyś go nie przerwała to by się obudziła! – Dodała. Czarnowłosa zmrużyła oczy i podniosła podbródek.

– Głupia dziewczyno, może byś i ją obudziła, ale bez duszy – syknęła zimno, sprawiając, że po plecach pozostałych przebiegły nieprzyjemne dreszcze. W tamtym momencie niebezpieczna i mroczna aura Hekate objęła cały pokój sprawiając, że wszyscy wstrzymali oddech, bojąc się jakkolwiek odezwać. – To nie jest pierwsza lepsza klątwa i nie obudzisz jej ot tak – pstryknęła palcami. – Dusza Zeldy nie jest teraz w swoim ciele. Jest w innym, odległym miejscu i ktoś musi zanurzyć się w jej koszmar by ją sprowadzić. Dopiero wtedy będzie można ją wybudzić.

– W takim razie, ja to zrobię – oznajmiła bez ogródek dziewczyna, ale Hilda i Ambrose natychmiast wyrazili swój sprzeciw. – Dam sobie radę – próbowała zapewnić ich. Na jej słowa Hekate przewróciła wymownie oczami.

– Nie wiesz nawet, jak się tam dostać, nie wiesz nawet, jak się poruszać po tej krainie i nie wiesz nawet, jak sprowadzić duszę Zeldy z powrotem – przesunęła ją na bok i podeszła do leżącej oraz płaczącej Zeldy. Z ciężkim uczuciem w sercu spoglądała na jej twarz. - Przynieście mi świece i połóżcie ją na podłodze - nakazała poważnie. Pierwszy otrząsnął się Ambrose, który natychmiast popędził po świece, a Hilda i Sabrina przeniosły Zeldę na podłogę.

– Co mam z nimi zrobić? – Zapytał zdyszany chłopak.

– Ustaw je wokół mnie i jej – Hekate ściągnęła z siebie satynowy szlafrok, pozostając w czarnej koszuli nocnej. – Cokolwiek by się działo, nie możecie nas budzić. Jasne? – Wszyscy w ciszy skinęli głowami, będąc już zbyt bardzo oszołomieni tym wszystkim by jej zaprzeczyć. – Dobrze – machnęła dłonią, a świece buchnęły fioletowym ogniem. – A więc bądźcie cierpliwi – położyła się obok Zeldy i chwyciła jej rękę, szeptając w niezrozumiałe dla nich zaklęcia.

Już po chwili została otoczona przez czerń.

Zachęcam was do komentowania bo to bardzo motywuje do dalszego pisania :3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top