10. NIECH ŻYJE MROCZNA MATKA
Wszyscy tłoczyli się w holu, ciągle pomiędzy sobą szeptając z najczęściej zadawanymi pytaniami dlaczego się tutaj znaleźli. Wśród nich pojawiły się też osoby, które widziały już Potrójną Boginię i tłumaczyły innym, że prawdopodobnie będzie ona coś chciała im ogłosić. Przez te słowa zrobiła się jeszcze większa zawierucha, którą nijak dało się opanować.
Zelda wraz z Prudence, Ambrose i Hildą stali na pierwszym piętrze i spoglądali na uczniów Akademii, którzy podekscytowani mówili o tym, jaka jest piękna i potężna Mroczna Matka. Hilda z zainteresowaniem spoglądała na nich, a Amborse i Night po cichu rozmawiali, stojąc trochę dalej od wszystkich. Widać, że była to jakaś poważna rozmowa.
Najstarsza Spellman z zaciśniętymi wargami, trzymała się mocno drewnianej balustrady, tylko po to by w jakiś sposób wyładować swoje zdenerwowanie, tym co się wydarzyło w jej gabinecie. Wiedziała, że chyba nic złego nie zrobiła, ale jakaś część jej podpowiadała jej, że nie powinna. W końcu wciąż była związana w jakiś sposób z Hekate długiem, który mogła spłacić na dwa różne sposoby. Ta sama strona szeptała jej też, że w jakiś sposób zdradziła Boginię. Tylko w jaki? Przecież nic oprócz długu je nie łączyło. Chyba.
W jej myślach stanął też obraz dziwnie spokojnej Marie i wpatrującej się w nią z obojętnością Potrójnej Bogini. Co się mogło tam teraz dziać? Czy rzeczywiście Hekate dotrzymała słowa i nie skrzywdziła Mambo? Nie, przecież nie obiecywała jej tego. Mogła zrobić z tamtą kobietą co chciała. Mogła nawet ją zabić, jednak czemu Zelda wierzyła do końca, że jednak jej nie skrzywdzi?
– Zeldo, wszystko w porządku? – Zapytała troskliwie Hilda widząc nieobecny wzrok siostry i wbite paznokcie w drewnianą balustradę. – Gdzie Marie i Hekate?
– Zostały same w moim gabinecie. Mam co do tego złe przeczucia – odpowiedziała nie spoglądając na nią. Hilda położyła rękę na jej ramieniu chcąc tym samym dodać jej otuchy. Rudowłosa zaciągnęła się mocno papierosem zanim wypuściła dym i kontynuowała. – Wie, że coś pomiędzy mną, a Marie jest – dodała ciszej, nie chcąc by ktoś oprócz jej siostry o tym usłyszał.
– Jak zareagowała?
– Nie za dobrze. Od razu kazała mi wyjść i zostawić je same – przymknęła oczy próbując się opanować. W tym momencie coraz bardziej się denerwowała i martwiła o Marie. Minęło już trochę czasu i obie powinny wrócić. – Powinny już być – warknęła pod nosem.
– Hej, raczej Hekate nic jej nie zrobi. Może się znają i dawno się nie widziały? Może chcą nadrobić zaległości? – Próbowała złagodzić jakoś sytuacje, ale nie za bardzo jej to wychodziło. Zanim Zelda zdążyła jej odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, drzwi otworzyły się z wielkim hukiem, a przez nie władczym i pełnym gracji krokiem wkroczyła Hekate.
Co najbardziej zdziwiło Zeldę, to jej wygląd. Jej włosy były rozpuszczone i układały się w piękne fale, a na głowie miała srebrny diadem z trzema fazami księżyca. Zamiast prostej, wcześniejszej koszuli i spódnicy miała na sobie długą, czarną suknię z kopertowym dekoltem. Przy każdym kroku zdawała się też błyszczeć i ciągnąć za nią po ziemi co dodawało Bogini jeszcze większej tajemniczości i potęgi. Na szyi miała również srebrno-czarną kolie, a do tego nieduże kolczyki. Jej makijaż zdawał się być nieco ciemniejszy i mocniejszy, tak jakby... chciała coś nim zamaskować. Choć najstarsza Spellman próbowała to ukryć, o i tak w pewien sposób ten wygląd Bogini poruszył ją.
– Prudence, podejdź – rzekła swoim jedwabistym głosem, który w jakiś sposób sprawił, że serce Zeldy zabiło szybciej.
Night posłusznie podeszła do czarnowłosej i delikatnie ujęła jej wyciągniętą w jej stronę dłoń, która została przyozdobiona licznymi pierścieniami, jednak Zelda dostrzegła znowu ten sam srebrny pierścień z białym kamieniem, który widziała za pierwszym razem, gdy się spotkały.
– Gdzie jest Marie? – Zapytała rudowłosa szybko odzyskując rezon po pierwszym wrażeniu, jakie Hekate na niej wywołała. – Skrzywdziłaś ją? – Dodała podchodząc do niej szybkim krokiem. Mroczna Matka powoli spojrzała na nią z obojętnością po czym niespodziewanie prychnęła, a jej usta rozciągnęły się w litościwym uśmieszku, który w tamtym momencie czarownica miała ochotę jej zetrzeć. – Jeśli tak...
– Jest cała i zdrowa – odpowiedziała spokojnie.
– W takim razie gdzie jest? – Przestąpiła jeszcze krok do przodu, a stojąca obok nich Prudence zmrużyła oczy, tak jakby szykowała jakiś komentarz. Jedynym co ją powstrzymało było to, że nie chciała się narażać Mrocznej Matce i nagłe otwarcie tych samych drzwi przez które weszła tutaj Hekate.
– Nie martw się, Zeldo. Jestem cała i zdrowa – rzuciła lekko rozbawiona Mambo, jednak jej rozbawienie nie sięgnęło jej oczu.
Rudowłosa jako jedyna zauważając to przekrzywiła głowę i jeszcze bardziej się jej przyjrzała. Wydawała się wyglądać normalnie, tak jakby rzeczywiście Hilda miała racje i po prostu obie ze sobą spokojnie rozmawiały. Wciągnęła gwałtownie powietrze zauważając pięć niedużych nakłuć na szyi ciemnoskórej, które mimo tego, że były prawie niewidoczne, to były dziwnie świeże. Marie widząc, to, że Zelda zauważyła to czego nie powinna, spojrzała w bok.
– Ty... – wysyczała wściekle odwracając głowę w stronę Hekate. Czuła, jak w jej żyłach wraz z krwią buzuje cała jej złość, którą miała ochotę skierować na Mroczną Matkę.
– Zeldo, to pewnie głupi zbieg okoliczności – Hilda bezskutecznie próbowała uspokoić swoją siostrę.
– Może wyciągasz pochopne wnioski, Zeldo? – Spytała obojętnie czarnowłosa po czym podniosła podbródek odsłaniając swoją bladą szyję. Jej ręce powędrowały do zapięcia złotej koli, która nie była założona tylko w celu dodatkowej ozdoby jej wyglądu. Oczom Zeldy ukazało się nieduże nacięcie, tak jakby ktoś przyłożył Hekate sztylet do gardła. Co najbardziej zdziwiło rudowłosą, to to, że było ono... świeże. Mimo tego, że Hekate była Boginią to ta rana goiła się dziwnie powoli. Tak jakby ostrze, które ktoś by ją zranić było jakoś przeklęte.
Wzrok Zeldy szybko powędrował do Marie, która zacisnęła wargi w wąską linię. Tym razem to jednak nie twarz kobiety przykuła jej uwagę, a przypięty do paska sukienki Mambo pokrowiec, a w nim... sztylet.
Nie zastanawiając się dłużej, szybkim krokiem podeszła do niej i wyciągnęła sztylet z pokrowca. Od razu, gdy to zrobiła poczuła przepływającego przez niego magię, która ku jej małemu rozczarowaniu nie należała do magii Hekate. Była to magia Marie. Bardzo potężna magia, która mogłaby być wstanie... zranić Boginię.
Zdziwiona spojrzała na nią, a ta nic jej nie odpowiedziała, wciąż uciekając od niej wzrokiem, jakby bojąc się, że to co zrobiła ją rozczaruje. Rudowłosa z powrotem podeszła do również milczącej Hekate. Bez słowa wzięła jej rękę po czym nie czekając na jej pozwolenie delikatnie nakłuła palec skazujący Bogini. Tamta nie skrzywiła się, nie odezwała. Milczała z małym zaciekawieniem przyglądając się czynom Zeldy, która coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to nie Hekate zaatakowała pierwsza.
– Zeldo...? Co jest? – Zapytała zmartwiona Hilda, jednak zamilkła czując na sobie chwilowe spojrzenie Mrocznej Matki. Przełknęła nerwowo ślinę i nie wiedząc co ma zrobić po prostu stała obok nic, dalej wpatrując się w swoją siostrę, która milczała.
– Czemu to zrobiłaś? – Spytała cicho zawiedziona rudowłosa. Zacisnęła mocno palce na magicznym ostrzu, którego mimo wszystko nie zamierzała oddawać. Ani Marie, ani Hekate. Czuła, jak jego energia przepływa przez jej ciało dając jej uczucie przyjemnego chłodu. – Czy rzeczywiście ty ją zaatakowałaś? Jako pierwsza?
– Ja... Zeldo posłuchaj – jąkała się Marie co w jakiś sposób tylko utwierdziło Spellman w tym co powiedziała Potrójna Bogini. – Nie miałam wyboru.
– Co znaczy, że "nie miałaś wyboru"? – Zapytała sarkastycznie kobieta po czym nerwowo zaciągnęła się papierosem. Mambo nie wiedziała co ma jej odpowiedzieć. Ponownie opuściła wzrok co spowodowało prychnięcie Zeldy, która miała już powoli po dziurki w nosie tej rozmowy. – Zawiodłam się na tobie, Marie. Zdradziłaś mnie, zaatakowałaś Mroczną Matkę, a teraz próbowałaś to jeszcze ukryć – rzekła cichym i zmęczonym głosem. Chwilę milczała zanim ponownie się odezwała. – Opuść Akademię póki jeszcze jestem spokojna – syknęła podnosząc podbródek, a w jej oczach błysnęły łzy.
Nie chcąc by ktoś je zobaczył szybko wyminęła wszystkich i wyszła przez boczne drzwi, mocno nimi trzaskając. Hilda już chciała pójść za nią, jednak zatrzymała ją ręka Hekate na ramieniu.
– Później – wyszeptała obojętnie po czym nie patrząc już na wszystkich zaczekała aż drzwi przez, które ona i Marie weszły się ponownie zatrzasną za drugą kobietą, której to Zelda kazała opuścić Akademię. Dopiero wtedy ujęła ponownie dłoń Prudence i uniosła ją wyżej, jakby chcąc pokazać, że to będzie chwila właśnie dla niej. Obie podeszły do drewnianych barierek i spojrzały z góry na tłoczący się tłum. – Moje dzieci! – Zaczęła głośnym głosem, a wszyscy przestali pomiędzy sobą szeptać i jak zaczarowani spojrzeli w jej stronę. – Przez wiele lat byłyście okłamywane, że waszą magie czerpiecie tylko od jednej osoby, której macie bezgranicznie służyć. Wiecie o kim mówię. Lucyfer mydlił wam oczy mówiąc wam, że tylko on może wam dać moc, że tylko on może wam zapewnić ochronę i, że tylko on jest waszym jedynym panem – jej głos był spokojny, bardzo podobny do tego samego, którym zwracała się do Prudence, gdy ta odkryła swoją wewnętrzną magię. – Wmówił wam, że odebrał wam moc – powoli abrała wdechu zanim kontynuowała. – To było kłamstwo, a stojąca tutaj Prudence Night jest dowodem na to, że nie potrzebujecie pana, który będzie wam dawał moc – przymknęła oczy, a gdy je otworzyła miały już barwę fiołkową. – Ta magia jest w was. Musicie tylko wiedzieć, jak ją rozpalić – machnęła dłonią w kierunku wielkiego żyrandola, który nagle groźnie buchnął fioletowym płomieniem, a reszta świateł zgasła przez co on stał się jedynym oświetleniem. Pośród osób stojących na dole można było usłyszeć ciche ochy i achy, gdy ujrzeli, jak Mroczną Matkę oplata fioletowa mgiełka, a jej blada skóra zaczyna lekko błyszczeć. – Od jutra będziecie się uczyć, jak wykrzesać iskrę, która rozpali płomień w waszych duszach. Prudence Night, na pewno udzieli wam wielu rad, gdy ja nie będę mogła, ale jestem pewna, że za niedługo nie będziecie potrzebować naszej pomocy – spojrzała dumie na białowłosą, która uśmiechnęła się i podniosła podbródek. Nie czekając ani chwili dłużej klasnęła nad sobą w dłonie, a oświetlenie powróciło do normalnego stanu. Uważając już przemówienie za zakończone odwróciła się i ruszyła powolnym krokiem przed siebie.
– Niech żyje Mroczna Matka! – Wykrzyknęła głośno Night.
– Niech żyje Mroczna Matka! – Uśmiechnęła się pod nosem słysząc radosne okrzyki wszystkich.
Szybko ten stan jednak minął, gdy poczuła nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej i lekkie mroczki przed oczami. Nie dała jednak po sobie tego poznać i dalej dumnym krokiem weszła przez drzwi, którymi wyszła wcześniej Mambo, a gdy się one za nią zatrzasnęły podeszła do najbliżej stojącego wazonu i od razu do niego zwymiotowała.
Kierowanie martwego już od kilkunastu minut ciała Marie i stanie obok, starając się zrobić obie rzeczy w normalny i nie podejrzany sposób było jednak trochę wyczerpującą rzeczą. Szczególnie, gdy Zeldę Spellman było bardzo trudno okłamać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top