03. POTRAKTOWANA ULGOWO
Moją żoną.
Te słowa krążyły po umyśle Zeldy, która nie potrafiła (albo nie chciała) ich przyswoić. Jakby te dwa słowa były w nieznanym jej języku, którego nawet nie rozumiała. Na początku myślała, że to jakiś głupi żart, że jej wyobraźnia płata jej figle, ale to oduczcie minęło, gdy przypomniała sobie z kim rozmawiała, a jakiś niewidziany ciężar opadł jej na ramiona.
Nie umiała złapać oddechu. To wszystko ją w jakiś dziwny sposób przerastało i po raz pierwszy w jej życiu pojawiły się wątpliwości czy dobrze zrobiła wskrzeszając swoją siostrę. Szybko jednak przeminęły, bo Zelda dobrze wiedziała, że mogłaby zrobić to jeszcze raz. Zrobiłaby wszystko by uratować swoją siostrę, nawet jeśli cena byłaby... tak wysoka.
Rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu papierosa, którego tak bardzo w tej chwili potrzebowała. Przygryzła wewnętrzną stronę ust, próbując się uspokoić pośród tej burzy emocji, bulgoczących głęboko w jej wnętrznościach. Gardło paliło ją niemiłosiernie, przez co nie umiała nic z siebie wykrztusić.
Hekate widząc jej zachowanie delikatnie przejechała kciukiem po wierzchu jej dłoni co natychmiast poskutkowało spojrzeniem rudowłosej, która jednak się nie odezwała. Ten gest ją nieco uspokoił co było nad wyraz dziwne, ale też i w jakiś sposób przyjemne.
– Zakładam, że szukałaś tego – wygięła palce, a po chwili w małej fioletowej chmurze pojawił się upragniony papieros Zeldy. Kobieta powoli wyciągnęła drugą rękę (nie chcąc by Hekate puściła tamtą) i wzięła papierosa. Przystawiła jego koniec do płonącej na stoliku świecy czekając aż się odpali. Po chwili z ulgą wypuściła szary dym, który owinął się wokół jej twarzy. Przymknęła oczy i pozwoliła się sobie rozkoszować tą chwilową błogością. Kompletnie zapomniała o siedzącej obok niej Bogini i o długu, który była jej winna.
– Dlaczego akurat w taki sposób chcesz bym go spłaciła? – Zapytała wciąż z zamkniętymi oczami.
– Chcę ci wskazać drogę. Chcę byś teraz ty coś dostała od życia – rzekła spokojnie Hekate. – Ciągle musisz się starać, ale nic nie dostajesz. To może być twoja nagroda. Zostaniesz wywyższona ponad wszystkie czarownice, Zeldo Spellman. Czy nie tego chciałaś? Przywrócić chwałę swojemu nazwiskowi? Zadbać o rodzinę i kowen? – Rudowłosa otworzyła oczy i spojrzała na tlącego się papierosa.
Czy nie tego właśnie pragnęła? Chwały i dobra dla swojej rodziny? Oczywiście, że tak. W końcu, gdyby tak nie było to nie posunęłaby się do poślubienia Blackwood'a. Czy miała tym razem posuwać się do poślubienia Bogini? Jak właściwie by to wyglądało? Może już nigdy nie mogłaby zobaczyć rodziny. Sabriny, Ambrose'a, Hildy... Czy nie taką cenę by zapłaciła za małżeństwo z Boginią, która zabrałaby ją do siebie i rzeczywiście wywyższyłaby ją ponad wszystkie czarownice?
To było takie proste. Życie za życie. Nie musiała zabijać, bo to nie zawsze na tym polegało. Nikt nie musiał umierać. Wystarczyłoby, że oddałaby swoje życie w ręce siedzącej obok niej kobiety, Bogini. Decyzja była łatwa, ale taka mogła się tylko wydawać dla osoby trzeciej, która nie miała nic do stracenia w przeciwieństwie do Zeldy.
– Ja... nie wiem – stwierdziła zdziwiona sama sobą. Po raz w pierwszy w życiu nie wiedziała co miała wybrać. Była w kropce. Nie widziała wyjścia z tego labiryntu decyzji. To miała być jej decyzja, która nie będzie dotyczyć jej rodziny, a jej samej.
– To zrozumiałe – uśmiechnęła się lekko w jej stronę. – Ale spokojnie, ja mam czas i mogę poczekać na twoją decyzję. Nie zamierzam cię do niczego zmuszać. Jeśli wybierzesz czyjąś śmierć, to dobrze. Jeśli zdecydujesz się na moją propozycję, to będzie jeszcze lepiej, ale to jest twoja decyzja, Zeldo Spellman i to ty musisz zdecydować – powiedziała łagodnym głosem, który nieco uspokoił drugą kobietę.
– Potrzebuję czasu – rzekła cicho na co Hekate skinęła w milczeniu głową.
– Dostaniesz go, tyle ile będziesz chciała – zapewniła ją. Zelda nieco spokojniejsza zaciągnęła się swoim na wpół wypalonym papierosem, a czarnowłosa upiła trochę herbaty, która już zdążyła się ochłodzić.
– Mam jeszcze jedną prośbę – odetchnęła głęboko chcąc się tym samym zebrać porozrzucane myśli.
– Tak?
– Czy możesz mi mówić po prostu "Zelda"? – Przygryzła wewnętrzną stronę ust czując, jak narasta w niej uczucie stresu. Zanim Hekate jej odpowiedziała, obie usłyszały kroki przez co Zelda z wstrzymanym oddechem spojrzała w stronę drzwi wejściowych, które lekko się uchyliły.
– Hej, cioteczko Z z kim rozmawiasz o tej wczesnej godzinie? – Zapytał jeszcze zaspany Ambrose, który wszedł do salonu nawet nie spoglądając na siedzącą obok Zeldy postać. Kiedy to w końcu zrobił zmarszczył brwi i uśmiechnął się nieco rozbawiony. – Wow, pani to chyba pomyliła epoki. Komuś się zmarło? – Spytał wciąż z wyraźnym zaciekawieniem przyglądając się Hekate ubranej w czarną suknię, która kompletnie odbiegała od dzisiejszej mody.
Zelda przełknęła ślinę i spojrzała kątem oka na spokojną Hekate, która również przyglądała się chłopakowi. Nie wydawała się być obrażona, jego słowami, co więcej, w jej oczach błądziła jakaś namiastka rozbawienia.
– Ambrose... nasz dom zaszczyciła Potrójna Bogini Mocy i Księżyca, Mroczna Matka, Przewodniczka Czarownic, Bogini Hekate – oznajmiła starając się powstrzymać wahanie w głosie. O dziwo, pomogła jej w tym wciąż trzymana ręka Bogini, która sprawiała, że się trochę rozluźniała.
– Proszę o moje wybaczenie, Pani! – Wyrzucił w popłochu i szybko ukląkł przy wciąż milczącej Przewodniczce. Zelda poczuła, jak jej twarz się czerwieni ze wstydu. Była najbardziej oddaną wychwalanym, głową rodziny, a nawet nie oddała siedzącej obok niej Bogini należytego szacunku. – Naprawdę nie wiedziałem – dodał nerwowo, a dopiero wtedy Hekate się odezwała.
– Nie oczekuję od moich dzieci całkowitego posłuszeństwa, młody Ambrose Spellman – rzekła swoim jedwabistym głosem od którego Zelda poczuła małe dreszcze. Swoją drugą wolną reką dotknęła jego policzka na co Ambrose przymknął oczy czując przypływ potężnej magii idącej od ciała Bogini do jego własnego. To było takie cudowne uczucie błogości i posiadania poczucia, że magia płynąca w jego żyłach łączy się z czystą energią. Chciał zaczerpnąć jej jak najwięcej, a Hekate mu na to pozwoliła. Karmiła go swoją magią, jak matka karmiąca swoje dziecię. – Nie jestem waszą Panią, a Przewodniczką, która wskazuje odpowiednią drogę. Dla tych, którzy zasłużyli będzie to dobra droga pełna szczęścia – jej spojrzenie na chwilę zawiesiło się na milczącej Zeldzie, która nieco wybita z tropu zamrugała oczami. – Ale dla tych, którzy nie będą posłuszni będzie to droga wiodąca przez liczne pechy i nieszczęścia – pogłaskała jego policzek po czym oddaliła swoją rękę przerywając połączenie magii, którą chłopak tak bardzo jeszcze pożądał. – A teraz wstań i usiądź z nami – wskazała na stojący niedaleko fotel. Ambrose posłusznie usiadł w nim i podparł swoją ręką podbródek.
– Jeśli mogę zapytać... – zaczął czekając na pozwolenie czarnowłosej, która mu go udzieliła – Czemu zawdzięczamy tą wizytę?
– Mam dług – odezwała się w końcu dotąd milcząca Zelda. Ambrose posłał jej nieco zdziwione spojrzenie, które co chwilę przenosił też na Boginię. – Wskrzesiłam Hildę – sprostowała.
– Życie za życie? – Bardziej stwierdził niż zapytał, ale rudowłosa i tak pokiwała głową po czym zaciągnęła się papierosem. – Będziesz musiała kogoś zabić – powiedział ponuro. – Może Blackwood się znajdzie gdzieś w pobliżu – zachichotał cicho, a jego ciotka posłała mu karcące spojrzenie.
Temat jej niedoszłego męża był dla niej wciąż nieprzyjemny, a to, że jednak przeżył i gdzieś się teraz kręcił po świecie, a może i nawet po Greendale, jeszcze bardziej przyprawiało ją o mdłości.
– Nie zawsze cena „życie za życie" wymaga od nas czyjejś śmierci, drogi Ambrose Spellman – powiedziała łagodnie czarnowłosa tym samym przerywając rozmyślania Zeldy nad Faustusem. – Twoja ciocia dostała drugą propozycję, którą może rozważyć.
– Jaką? – Zapytał coraz bardziej ciekaw tego co mogła jej ciocia usłyszeć od Bogini.
– Nie zaprzątaj sobie nią głowy – wtrąciła Zelda, która starała się nie pokazać po sobie zdenerwowania. Nie chciała by na razie jej rodzina dowiedziała się o tej drugiej możliwości spłaty długu, jeszcze nie teraz. Ona sama musiała się z tym oswoić, a gdy to zrobi może wtedy im powie. – Jeszcze nie zdecydowałam, a nasza Pani nie kazała mi się spieszyć. Do czasu mojej decyzji... – zamilkła i zerknęła na Hekate, która jakby rozumiejąc ją skinęła delikatnie głową. – Będziemy ją tutaj gościć.
– Okej – niezbyt przekonany co do słów ciotki Ambrose pokiwał powoli głową. – W takim razie obudzę może cioteczkę H.
– Ja to zrobię – uprzedziła go szybko rudowłosa i ku swojemu wewnętrznemu rozczarowaniu puściła rękę Bogini, wstając. – Zostań z... Hekate – z dziwnym trudem wypowiedziała jej imię na co ona się uśmiechnęła półgębkiem. – Na pewno będziesz miał wiele pytań na które może ci odpowie – odzyskała szybko swój rezon i nie patrząc na zainteresowanego zmianami nastroju swojej cioci chłopaka, wyszła.
– Więc – Ambrose pochylił się w stronę spokojnej Hekate. – Co to za propozycja?
– Nie mogę ci powiedzieć, ale mogę ci zdradzić, że twoja ciocia wcale nie musi kogoś zabijać – odpowiedziała mu uśmiechając się tajemniczo. Młody Spellman zmarszczył brwi, a w jego głowie zaczęły się już rodzić nowe domysły w jaki sposób jej ciocia mogła spłacić swój dług za wskrzeszenie Hildy.
Może miała coś zdobyć? Jakiś artefakt. Na przykład głęboko skrywany przed Bognią w Piekle, gdzie nie chcieli jej widzieć? To mogło być bardzo prawdopodobne zwłaszcza, że jego rodzina miała dużą styczność z Podziemiami, tym bardziej Sabrina. Właśnie. Może Bogini nie chciała by to Zelda coś zabrała z Piekła, a jego kuzynka? Może dług cioci był tylko jakąś przykrywką, by to Sabrina jej pomogła?
Hekate przyglądała się mu z małym rozbawieniem. Wiedziała, że swoimi słowami wprowadziła mózg chłopaka na najwyższe obroty. Powoli zaczynała się obawiać, że jego za długie milczenie i nieobecny wzrok były spowodowane jakimiś domysłami, które ukazywały ją w złym świetle. Nie chciała by tak wyszło, więc odchrząknęła tym samym zwracając jego uwagę.
– Przepraszam, zamyśliłem się.
– Nic nie szkodzi – posłała mu uroczy uśmiech, który postarał się nieśmiało odwzajemnić. Mimo tego, że starał się nie pokazywać po sobie tego, że jego własne teorie wprowadziły w nim pewną nieufność w stosunku do Bogini. – Zmieńmy temat – poprawiła się wygodniej na kanapie i wygładziła fałdy sukni. – Możesz mnie zapytać o co chcesz.
Widać było, że twarz Ambrose się rozjaśnia na te słowa. Miał do niej wiele pytań, których nigdy nie miał komu zadać, a teraz mógł to zrobić. Nawet nie wiedział od czego miał zacząć, bo było tego aż tak dużo.
Powstrzymał cisnące się na zewnątrz westchnięcie przepełnione podekscytowaniem, a zamiast tego oblizał usta. Zamierzał skorzystać z obecności Bogini, jak najlepiej.
Ja wam się na razie podoba? Macie jakieś uwagi, pomysły na historię? Z chęcią poczytam ^_^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top