Rozdział 10 Inny świat
Minęło kolejnych kilka tygodni.
Moje relacje z Boyką są dosyć chaotycznie nie jasne. I nie, nie chodzi mi o te fizyczne, bo te akurat są najprostsze do rozszyfrowania.
Minimalnie przeszkadza mi to, że nie wiem co tak naprawdę ten kretyn o mnie myśli. O mnie i mojej walce.
Ale gdyby nie widział w tym najmniejszego potencjału, to nie trenował by mnie, prawda?
- Skup się!- usłyszałam jego głos i poczułam ostrzegawcze uderzenie w głowę.
No tak, w tej chwili ja mam na łapach owijki, a mój "sensei" takie małe, okrągłe al'a tarcze, w które uderzam.
- Brawo, z tym twoim łapaniem to za dwa lata będziemy mogli przejść do kopnięć.
- Cicho.- powiedziałam i silniej uderzałam, ale Boyka się nawet nie poruszył.
Pieprzony terminator.
- Czemu tak ci zależy?- spytał jakby od niechcenia.
- Nie wierzę! Ty umiesz składać wyrazy, inne od wyszczekiwanych komend.
- Za chwilę możemy wrócić do komend i tresury, suko.- oj biedactwo się zirytowało.
- Na chuj ci to wiedzieć?- spytałam, wymierzając coraz silniejsze ciosy, aż Boyka musiał cofnąć się krok w tył.
Tak, skarbie. Teraz to ty będziesz uciekał.
- Ludzie nie pchają się od tak na ring. Większość odstrasza mordobicie. Chrzanieni pacyfiści.
W jednym się z nimi zgadzam. Ten kto nie ma powodu, nie powinien się w to zagłębiać.
- Nie spodziewałam się od ciebie takich słów. Powiem ci, ale najpierw mi powiedz skąd twoje stanowisko.
- Pomyśl. To nie jest zabawa. Zabij albo daj się zabić. Na ringu ludzie umierają.
- Co nie trzyma ciebie z daleka.- stwierdziłam pewnie.
- Ja od zawsze walczyłem o siebie, o swoje życie. Zwłaszcza w tak skurwiałym miejscu. Pragnę zwycięstwa bardziej niż tlenu.
- Niczego innego się po tobie nie spodziewałam, wojowniku.- powiedziałam uderzając go lekko w ramię i odeszłam na parę kroków by napić się wody.
- Ostatnio trenujesz ciężej i właściwie przebywasz tylko tutaj.- zaczęłam znów temat.
- Do czego zmierzasz?
- Macie w tym więzieniu zawody, zgadza się?
- Poniekąd.- odparł wymijająco.
- Opowiedz mi.
- Co tak nagle zmieniłaś swój stosunek do walk, to czego chcesz się uczyć już dawno wykroczyło poza "samoobronę".
- To nie istotne.
- Tak samo jak dla ciebie, specyfika naszych walk.- stwierdził ucinając.
- Argh. Okej, wygrałeś...
- Też mi nowość.-przerwał mi.
- Mogę dokończyć? Dziękuję. Ja, obserwowałam raz ciebie gdy trenowałeś. I pierwszy raz od czasu dzieciństwa przypomniałam sobie jaka siła tkwi w tym sporcie. Przypomniało mi się jak sama się czułam naprzeciw przeciwnika, skazanego tylko na mnie. Widząc ciebie, na nowo dostrzegłam piękno w czymś, wydawać by się mogło, okrutnym.
- Zaraz się popłaczę.- zironizował.
- Nie śmiej się ze mnie! Ja ci już powiedziałam, teraz twoja kolej.
Mężczyzna westchnął i zdjął rękawice, gdzieś je rzucając. Usiadł na ławeczce, poklepując miejsce obok siebie.
Zajęłam je, prostując nogi i spojrzałam na fightera, w oczekiwaniu.
Ten w końcu zareagował na moją upartość i zaczął mi opowiadać o każdej walce jaka miała tu miejsce.
Opowiadał o swoich zwycięskich walkach, zasadach, przeciwnikach, a ja już wiedziałam dlaczego jest championem, w więzieniu i nie tylko.
On jest... niesamowity.
To prawdziwy król więziennych wojowników.
Patrzyłam się na niego, wsłuchując oczarowana w historię. Niby coś tak prostego, potrafił ubrać w jeden wielki majstersztyk.
Jeszcze bardziej chciałam znaleźć się z nim na ringu.
Choć wiedziałam, że to praktycznie samobójstwo, ale ja musiałam to zrobić.
Udowodnić sobie, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.
Udowodnić jemu, że jestem silniejsza i nie lekceważy się mnie.
Chcę spróbować się z nim równać.
- Jaki cel ma w urządzaniu tych walk Makov?
- Pieniądze, dragi, zapobieganie przeludnieniu się więzienia... Wymieniać dalej?
- Okej, to fakt. Ale to nie tłumaczy tego, że nalegał bym walczyła.- powiedziałam cicho.
Mój...kompan z celi? Kochanek? Znajomy? Siedział przez chwilę w zamyśleniu, a potem wstał, o dziwo podając mi rękę.
- Trzymaj się z daleka od Makov'a i jego pomysłów.
- To chyba niemożliwe skoro, częściowo jego pomysłem było, przyjęcie mnie do tego mamra.- odpowiedziałam i przybliżając się do Rosjanina, dodałam:
- szczególnie nie mogę trzymać się z dala od jego pomysłu umieszczenia mnie, w twojej celi.- uśmiechnęłam się lekko zadziornie.
Mężczyzna się uśmiechnął i spojrzał mi w oczy, a jego dłonie znalazły się na moich barkach.
- Nawet nie wiesz jak bardzo wolałbym, trzymać cię jak najdalej od ringu.
- Ale nie zrobisz tego, wiesz o tym.- przybliżyłam się i wyszeptałam to lekko, prawie dotykając jego ust swoimi. Musiałam przy tym stać na palcach, ale to nieważne.
- Wiem.- odpowiedział delikatnie, krótko, całując mnie chwilę później.
Byłam zaskoczona tym pocałunkiem. Trochę. To takie nie w jego stylu, nadal.
Ale zaczynałam się do tego niebezpiecznie przyzwyczajać. Kochałam jego pocałunki i całą pozostałą masę rzeczy, które ze mną robił. Nawet jeśli tylko się mną bawił, to się nie liczyło, kiedy zatracając się w jego spojrzeniu i ruchach byłam ukryta w jego ramionach, odgradzając się przed tym skurwiałym światem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top