Rozdział 23 Historia Boyki
Wszędzie takie same mordy pełne irytujących, przekłamanych uśmiechów albo obojętnych wywyższających się, durnych spojrzeń. Jak ja ich wszystkich nienawidzę.
Od tych debilnych dzieciaków, poprzez wychowawców, na psychologach i strażnikach kończąc.
Ci wszyscy dorośli się chyba zmówili przeciwko mnie, żeby na maksa utrudnić mi życie tutaj.
Bo nie wystarczy, że muszę tu tkwić jeszcze jebane cztery lata.
Mam dość tego miejsca.
Korytarzy jak z psychiatryka.
Stołówki jak ze szpitala i boiska przypominającego więzienny spacerniak.
I te codzienne rozmowy z psychologiem, jakby myśleli, że nie domyślimy się tego, że oni wszyscy i tak mają nas gdzieś.
Przeszukiwanie nas, naszych rzeczy; jakby naprawdę się łudzili, że nie umiemy porządnie schować swoich szlugów, alkoholu, zioła, noży albo pistoletu czy innych kastetów.
Gdybym wiedział, że trafię w takie gówno to zostałbym z tą patologiczną rodzinką, która wzięła mnie pod opiekę, po wykitowaniu moich starych.
W sumie przypominali trochę, moich starych.
Facet wiecznie wszczynający burdy, wyżywający się na dziecku i żona stojąca z boku, bojąca się odezwać.
Klasyk.
Ta, to było coś co znałem.
A teraz muszę znosić te zajebane szepty i spojrzenia wokół.
- Spójrz na niego...
- To jego ósmy zakład w przeciągu pół roku...
- Wygląda jak frajer...
- Miał ojca patola...
- Stary podobno kazał mu chlać razem z nim...
- Bił się na ulicy z psami o jedzenie...
I tak dzień za dniem.
Ale obiecuję kurwa, że do czasu.
•••
- Hej, Yuri! Właściwie co to za lamerskie imię jest? Ojciec cię tak nazwał?
- ...
- Odpowiedz, co? Ruski kundlu. Nikt cię nie nauczył szacunku do lepszych?
-...
- No tak, ojciec flachą zajebał ci matkę, zanim cokolwiek mogłeś skumać.- zaśmiał się przeciętnej wysokości, przeciętnej budowy, o przeciętnej urodzie blondyn
Szkoda tylko, że nie zauważył zmiany, która zaszła w umyśle i postawie Boyki.
A zaszła kurewsko duża.
Nie trudno się domyślić jak się też skończyła.
Zaciśnięta mocno pięść, ogień w oczach, głód krwii i obietnica złożona sobie; że już nikt go nie znieważy.
Mieszanka destrukcji i o tym się przekonał blondyn, gdy czarnowłosy doskoczył do niego powalając i przyciskając do ziemi, siadł na nim okrakiem.
Nie dając szansy na złapanie powietrza, napierdalał w niego pięściami, dając upust swoim emocjom. Dając nauczkę jemu i każdemu chłopcu, który był na korytarzu i obserwował.
Niewerbalnie przekazał z kim lepiej nie zadzierać, do czasu aż na horyzoncie pojawił się naczelny czub tego domu strachów.
Zwany potocznie wychowawcą.
Rozdzielił chłopców i jednego zabrał do pielęgniarki, drugiego zamknął w pokoju.
Ale to jeszcze nie był koniec.
•••
Gwiazdy jeszcze nigdy nie świeciły tak jasno, jak tej letniej nocy kiedy młody nastolatek palił szluga na dachu budynku i rozmyślał nad swoją przyszłością.
Czy czeka go w ogóle jakaś?
Może już zostanie skazany na zsyłanie od poprawczaka do poprawczaka.
W dodatku ma dużo więcej niż 13 lat więc jakakolwiek adopcja też przestaje być możliwa.
Oh jak on nienawidził swoich rodziców za to co go spotkało.
To wszystko przez nich.
Ale on się nie podda.
Weźmie los w swoje dłonie.
Zagryzie wszystko co stanie mu na drodze.
Z tym postanowieniem rzucił tlącego się peta na ziemię i przeszedł na drugą stronę dachu, gdzie były spiralne schodki prowadzące na dół.
Niezauważony wyszedł poza bramę poprawczaka i ruszył w nieznanym sobie kierunku.
Nigdy już tam nie wróci.
Właśnie spalił się most łączący go z jakąkolwiek przeszłością.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top