Rozdział 21 Noc zwierzeń


- Kochanie?- usłyszałam głos, zgadnijcie kogo.
- Tak?
- Ile ty miałaś lat jak cię zgarnęli na dołek?
- Skąd to pytanie?
- A tak pomyślałem, że przypomnę ci chwile, gdy twój świat się rozpadł.- przekręcił oczami z ironią.
- Czy ja wiem czy rozpadł. Zawsze był zjebany. Strasznie się martwisz o to, czy posuwasz pełnoletnią laske, co?- zaśmiałam się.
- Teraz to się martwię o twoje zdrowie psychiczne.
- To fakt.- Westchnęłam i postanowiłam kontynuować: - Miałam 19, prawie 20 lat, pół roku później miałam zaczynać studia, ale nie wyszło.
- Jaki kierunek?
- Hm, pedagogika resocjalizacyjna z elementem kryminologii.- powiedziałam szczerząc się.- Czy to nie ironia losu?
- Cóż, może wtedy spotkalibyśmy się w kompletnie innych warunkach.
- Napewno.- prychnęłam.
- Pani psycholog więzienna. Pewnie byś nawet na mnie nie spojrzała.
- Zaczynasz chrzanić.- zaśmiałam się.
- Jak długo siedziałaś w Delfinie?
- Cztery lata. I chyba nadal mam niezamknięty wyrok, bo dość długo debatowali czy 25 lat, czy może jednak dożywocie.- przyznałam.

- Czyli w najlepszym możliwym scenariuszu...
- W każdym scenariuszu będą chcieli mnie uziemić za to co odwalałam w poprzednim więzieniu.- zaśmiałam się.
- Co za szczęście, że teraz jesteś tu.- stwierdził pół ironicznie.
- No tak. Racja, takiego skorumpowanego więzienia jeszcze nie widziałam. Myślisz, że będą mieli wyjebane?
- Skoro mieli wyjebane na brak koedukacji w tym więzieniu i osadzili cię tutaj, zamiast w oddziale dla kobiet, 150km dalej. Myślę, że to prawdopodobne.
- Pomyśleć można, że nie jesteś zadowolony z mojej obecności.- powiedziałam zaczepnie.
- Cóż miałem wcześniej mniej rzeczy do roboty.- zaśmiał się na moją minę i kontynuował: - Teraz doszło do tego trzymanie z dala od ciebie, strażników i reszty więźniów...
- Myślisz, że nie poradzę sobie sama?- spytałam z urazą w głosie.
- Wiem, że sobie poradzisz. Ale to z zasady. Pozwól mi czuć się w jakiś sposób potrzebny, fighterko.

W odpowiedzi zaśmiałam się jedynie przyciągając, do krótkiego buziaka mężczyznę, który leżał na mnie, między moimi nogami i trzymał głowę na mojej klatce piersiowej.
- Boyka, masz jakieś nadzieje na wyjście z tego pierdla?
- Może jakieś. Narazie będę tu walczył, a później zobaczymy co mi to przyniesie.- wzruszył ramionami.
- Jestem pewna, że świat boksu wiele traci.- na to zdanie, usłyszałam jego śmiech, który tak uwielbiam.
- Taa, to może być całkiem imponujące, gdybym dorównał mistrzom ringu, którzy mają lepsze warunki do trenowania.
- A ja wciąż nie wyszłam z podziwu, że zbudowałeś lub utrzymujesz mięśnie, na tych więziennych papkach i "zupie".
- Wbrew pozorom pakują tam białka na potęgę.- stwierdził śmiejąc się: - Zresztą moja wyższa pozycja w tym więzieniu nie ogranicza się tylko do braku kolejki po jedzenie.
- No tak, ma sens. Ale wciąż zazdroszczę mięśni.
- Jakbyś miała czego.- stwierdził przewracając oczami i podciągnął do góry moją koszulkę, mówiąc: - Hm czy ja tu widzę umięśniony brzuszek?
- Zostaw.- zaśmiałam się cicho.- Zimno.
- Zimno?- spytała z miną, która źle wróżyła.

I miałam rację bo jego usta znalazły się na moim brzuchu całując go.
- Ha ha. Proszę! Łaskoczesz. Może czas się ogolić, wikingu.- zaśmiałam się.
- Akurat. Wiesz ile zajmuje zapuszczanie brody i tych wąsów by nie wyglądało to na dziewiczy koper?
- Nie wątpię. Ale twój kilku-dniowy zarost na policzkach, którego nie chce ci się zgolić to masakra.
- I tak ci się podoba.- stwierdził pewnie.
- Nic takiego nie mówiłam.- powiedziałam cwanie. - Jakbyś wyglądał ogolony?
- Jak deweloper.- stwierdził i zasmialiśmy się wspólnie, przypominając sobie ówczesną rozmowę.
- Pewnie młodszy z dwadzieścia lat.- oznajmiłam zaczepnie.
- Może. Uważasz, że jestem za stary, dziecino?- oj nie mów, że cię uraziłam.
- Ani trochę.- zapewniłam, zresztą szczerze.- Ale w sumie mógłbyś się przyznać ile masz lat.- powiedziałam z lekkim rozbawieniem.
- Trzydzieści cztery.- odparł wzdychając.
- Hm dziesięć lat różnicy. Właściwie zero tragedii.- zaśmiałam się, mając jednakowoż zamyślony wzrok.
- Mówisz? Dostałbym błogosławieństwo ze strony twoich rodziców?
- Nie sądzę.- zaśmiałam się nieco wrednie.- Mama nie lubi kolesi z zarostem.- nie wspominając o jej podejściu do osób, które się biją w ringu. Ups.
- Aj, zabolało.- stwierdził, próbując być poważny, ale zdradził go lekki uśmiech na twarzy.
- Ale w większości nie miałaby czego ci zarzucić.
- Miałaś z nią dobry kontakt?
- Napewno lepszy niż z ojcem, ale i tak miałam jej kilka rzeczy do zarzucenia.

W odpowiedzi otrzymałam mocniejszy uścisk od Yuri'ego, na który się uśmiechnęłam i położyłam dłoń na jego policzku.
Miałam rację co do zarostu, stawał się już nieznośny i jeśli mój facet dalej się nie ogoli to sama zaciągnę go do łazienki, kalecząc brzytwą.
Z tych radosnych myśli wyrwało mnie spojrzenie mężczyzny.
- No już, pytaj.
- Co z twoim ojcem?
- Prawie nigdy go nie było. Im starsza się robiłam, tym bardziej o wszystko się mnie czepiał. Jak usrał mu się jakiś cudowny pomysł, ze mną w dodatku, to ja oczywiście nie miałam prawa głosu. A najbardziej wkurwiało mnie to, że nie potrafił zdechnąć, mimo hektolitrów chlanej wódy.

Te wspomnienia były już niczym, przeszłość się nie liczyła, gdy nie mogłam jej zmienić, więc roztrząsanie nie miało sensu. Mogłam, więc mu o tym powiedzieć bez żadnych przeszkód i dodatków w postaci łez.

- Nie mieliśmy czasem tego samego ojca?
- A jak było z twoimi rodzicami?- spytałam.
- Oprócz podobnych akcji, które odwalał to... mój ojciec zabił moją matkę, gdy byłem dzieciakiem. A potem się zastrzelił.
Cały czas boję się, że okażę się taki jak on...- przerwałam mu, unosząc dłońmi jego twarz i patrząc w oczy.
- Nigdy nim nie będziesz, rozumiesz? Nie jesteś taki jak on, musisz to zobaczyć. Widzę w tobie wspaniałego i odważnego faceta, honorowego, czułego, a przede wszystkim człowieka mającego uczucia, których nie musisz ukrywać.

Po tej przemowie pocałowałam go, chcąc mu przekazać ile dla mnie znaczy. A znaczył bardzo dużo, w tak krótkim czasie stał się moją siłą i osobą, której najbardziej na świecie ufałam.

Nasz spokój został jednak przerwany przez szczęk metalu, kroki na korytarzu i brzęk kluczy. A chwilę później otworzyła się cela, w której przejściu stanął Alexiej.
- Oszczędźcie mi tych widoków.- zaśmiał się, podobno potrafi zrobić to szczerze, ale jeszcze nie słyszałam:  -Panią zapraszam ze sobą.- mruknął.

I po kilku minutach kłótni bo ja, jak i mój chłop lubiliśmy mieć ostatnie zdanie, stałam na korytarzu i obserwowałam jak klawisz zamyka celę.
Podszedł do mnie, a w jego ręce zobaczyłam kajdanki.
- Ej! Te obrączki to ty schowaj.- powiedziałam z lekkim dyskomfortem w oczach.
- To tylko na chwilę. Rozumiesz, będziemy mieć tu osobę z zewnątrz. Trzeba stwarzać pozory.

Na jego słowa zaśmiałam się i ostatecznie dałam skuć, a potem poprowadzić korytarzem w rejony więzienia, będące bliższe wyjściu i wolności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top