Liczniki, czyli jak połączyć dwójkę ludzi nie robiąc praktycznie nic

Na dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia w pokoju wspólnym Gryffindoru, jakby znikąd, pojawił się dość niecodzienny – jak na magiczną społeczność – przedmiot. Na ścianie naprzeciwko wejścia, dokładnie między schodami prowadzącymi do pokoi dziewcząt i chłopców, zawisł licznik. I to nie byle jaki licznik. Zajmował praktycznie całą ścianę, a jego wielkie cyfry jarzyły się wściekłą czerwienią. Dwanaście, bo tyle właśnie było na liczniku, kiedy Harry przekroczył próg pokoju wspólnego, nie mówiło gryfonowi zupełnie nic. Ot przypadkowa liczba jak pomyślał na początku. Nie długo jednak cieszył się swoją niewiedzą, ponieważ zaraz koło niego pojawiła się dwójka jego rudowłosych dobrych znajomych. Fred i George Weasley wyglądali na wyjątkowo zadowolonych z siebie.

– Z okazji zbliżających się świąt – zaczął Fred.

– Mamy dla ciebie prezent, Harry – dopowiedział George. Obaj w teatralnym geście wskazali licznik, który nadal wskazywał magiczną dwunastkę.

– Okej – powiedział sceptycznie Harry. – Zawsze chciałem mieć wielki licznik z okropnie oczojebno-czerwonymi cyframi – sarknął. – Tylko co on tak właściwie wskazuje, co?

– Właśnie na to pytanie – zaczął George.

– Czekaliśmy – dokończył Fred.

– Widzisz Harry ten oto magiczny przyrząd liczący został, dzięki uprzejmej pomocy jednego z wychowanków Slytherinu...

– Podłączony do czujki, a właściwie czujek, znajdujących się w pokoju wspólnym węży.

Potter skrzywił się nie rozumiejąc do czego bliźniacy zmierzają. Podświadomie wyczuł jednak, że mu się to niezbyt spodoba.

– Ktoś ze Slytherinu wam pomógł? I nie chciał nic w zamian? – spytał z niedowierzaniem.

– Kto mówi, że nic nie chciał – Fred uśmiechnął się łobuzersko.

– Powiedzmy, że wyświadczamy sobie nawzajem przysługi – George mrugnął porozumiewawczo. – W każdym razie wracajmy do licznika...

– Widzisz Harry, to cudowne ustrojstwo podlicza pewne słowa wypowiedziane przez Malfoya.

– Dokładniej drogi chłopcze – powiedział George uśmiechając się zawadiacko i zarzucił ramię na bark Harry'ego. Jego brat zrobił to samo. Harry utknął w dziwnym uścisku bliźniaków. – Liczy ile razy Draco Malfoy powie Potter...

– Albo Harry...

– Ewentualnie Harry Potter...

– Wydaje mi się George – rzucił Fred – że Bliznowaty również się wlicza.

– I po co to zrobiliście? – Zapytał Harry z zaskoczeniem.

– Och wydaje nam się...

– Że w końcu powinno do ciebie dotrzeć...

– Że Malfoy się w tobie podkochuje – Fred uśmiechnął się łobuzersko i poczochrał włosy Harry'ego.

– Co? Co wy pierdolicie? Kompletne głupoty – parsknął Harry strącając ręce chłopaków ze swoich ramion. – Powaliło was do reszty – mruknął kręcąc głową. Ruszył w kierunku swojego dormitorium mając nadzieję, że tak pozbędzie się bliźniaków.

– Spokojnie Harry, kochaneczku –Fred powiedział tonem przypominającym głos pani Weasley, ponownie zarzucając rękę na ramiona Harry'ego. Potter bez zawahania strącił jego ramię. Brunet przewrócił oczami i ignorując chłopaków z powrotem ruszył w kierunku dormitoriów.

– O i dla twojej wiadomości, Harry – Potter zatrzymał się w pół kroku, jednak nie odwrócił się.

– Licznik jest tu dopiero godzinę.

– I pozostanie do końca tygodnia – dodał ze śmiechem Fred.

Harry wziął głęboki wdech i jeszcze raz spojrzał na licznik. ,,14" jarzyło się teraz mocną czerwienią. Poszedł do swojego dormitorium nie oglądając się za siebie. Nie przeszkodziło mu to jednak rzucić dwóch zaklęć uciszających na stojących koło licznika bliźniaków.

Następnego dnia Harry wstał zdecydowanie lewą nogą. Voldemort wysyłał mu w nocy, dość kreatywne jak na Czarnego Pana, obrazy tortur jakimi uraczy, każdego przyjaciela młodego gryfona. To jednak był dopiero początek ciężkiego dnia. Próbując wydostać się z łóżka chłopak zaplątał się w pościel i jak długi wylądował na podłodze. W łazience pasta do zębów magicznie się skończyła i Harry musiał zawołać jednego z domowych skrzatów pracujących w Hogwarcie, by dostał kolejną tubkę owej mazi. Na jego (nie)szczęście przybył Zgredek, który po kilku minutach rozmowy znalazł powód, by zacząć się (znowu) okaleczać za swoją wymyśloną niesubordynację. Harry musiał uspokajać skrzata przez co zostało mu jedynie dwadzieścia pięć minut śniadania. W pośpiechu skończył poranną toaletę i wręcz wybiegł z łazienki. Jedynym plusem było to, że bezpośrednio po śniadaniu miał Historię Magii. W pośpiechu spakował najpotrzebniejsze książki i wybiegł z dormitorium. Szybko skierował się do wyjścia z pokoju wspólnego, mając nadzieję, że zdąży chociaż wziąć sobie jakiegoś tosta na drogę do klasy profesora Binnsa. Przechodząc przez dziurę pod portretem Grubej Damy przypomniał sobie o liczniku. Obejrzał się przez ramię. ,,128". Tyle wskazywał licznik. Harry przez moment stał w szoku, po czym jak najszybciej pobiegł do Wielkiej Sali.

Lekcje ciągnęły się chłopakowi niemiłosiernie. Historia Magii dawno nie wydawała się chłopakowi taka nieciekawa, wręcz niemiłosiernie nudna. Transmutacja wcale nie cieszyła bruneta, a eliksiry były jeszcze gorsze niż zwykle. Tylko jedna myśl cały czas zastanawiała Pottera - ile będzie wskazywał licznik, kiedy skończą lekcje. Harry sam przed sobą musiał przyznać, że był ciekawy. Jego, cholerna wręcz, ciekawość zżerała go od środku. Bo przecież Malfoy nie mógł o nim mówić, aż tyle. Przecież niedorzeczne, żeby aż tyle razy wymawiał jego imię, nazwisko czy też tę cholerną ksywkę, którą wymyślił! Musiał mieć w tym jakiś cel! – myślał Harry. Nikt nie wymawia czyjegoś imienia tyle razy w ciągu dnia, bez powodu! A jeśli bliźniacy mają rację? Jeśli on się we mnie kocha? – zastanawiał się. – Nie to idiotyczne. Malfoy jest facetem. Cholernym czystokrwistym arystokratą! Na brodę Merlina, on NIE może myśleć o mnie w ten sposób!

– Pieprzyć to – mruknął Harry pod nosem.

Kolacja trwała właśnie w najlepsze, a on nie mógł się kompletnie skupić na jedzeniu. Ron wydawał się nie zwracać uwagi na dziwne zachowanie Harry'ego. Hermiona natomiast, gdy tylko dowiedziała się o pomyśle bliźniaków, kazała im ściągnąć licznik pod groźbą szlabanu. Nic to jednak nie zdziałało, ponieważ jak się okazało Fred i George zaczarowali go tak, by zniknął dopiero po upływie równych siedmiu dni. Skończył się na niezbyt przyjemnym szlabanie dla owych dowcipnisiów – Hermina naprawdę się o to postarała – i pełnych współczucia spojrzeniach, które dziewczyna kierowała do Harry'ego. Potter jakimś dziwnym zrządzenie losu nie był jeszcze w pokoju wspólnym. No dobrze właściwie był, ale zmusił się, żeby nie patrzeć na licznik. Chciał porównać poranny wynik z wieczornym.

Dość szybko skończył kolację, a właściwie mieszanie łyżką w misce z rozmokłymi już płatkami i wstał od stołu.

– Gdzie idziesz stary? – zapytał Ron przeżuwając kolejnego, bodajże ósmego, jeśli Harry dobrze liczył, tosta.

– Jestem zmęczony. Idę się położyć – mruknął brunet.

– A wypracowanie na zielarstwo? – rzuciła za nim Hermiona.

– Spokojnie. Już je napisałem – skłamał gładko Harry i szybko ruszył w kierunku wyjścia. Przecież miał jeszcze tydzień.

Im bliżej pokoju wspólnego był, tym bardziej się denerwował. To nielogiczne – pomyślał – nie powinienem się przejmować. W końcu to ile razy o mnie Malfoy mówi to jego sprawa a nie moja. Prychnął wiedząc, że nie jest to jednak takie proste.

– Odwaga – mruknął stając naprzeciwko Grubej Damy. Lekki uśmiech wpłynął na usta pulchnej kobiety i portret odsunął się.

Jeszcze zanim Harry przekroczył prób pokoju wspólnego zauważył trzy jarzące się jaskrawą czerwienią cyfry. ,,279". Dokładnie tyle razy Draco Malfoy wspomniał o nim w swoich wypowiedziach od początku naliczania. 151 razy w ciągu dnia – przeliczył szybko Harry i miał wrażenie, że zaczyna mu się kręcić w głowie. Na miękkich nogach skierował się do dormitorium. W połowie pokoju wspólnego licznik przeskoczył na ,,280", a gdy brunet wchodził na schody czerwone ,,281" lśniło na ścianie.

Następne sześć dni Harry Potter przetrwał starając się nie patrzeć na czerwone liczby pojawiające się na ścianie pokoju wspólnego. Starając się nie myśleć Malfoyu wymawiającym jego imię. Próbując nie wyobrażać sobie w jakim kontekście ono pada. Usiłując nie myśleć jak jego imię brzmiałoby, jeśli Ślizgon wyszeptałby. Jeśli wykrzyczałby je. Jeśli, na brudne gacie Merlina, wyjęczałby je. I szło mu to cholernie dobrze, aż do momentu, w którym spoglądał na licznik lub nawet o nim pomyślał.

Jednak ,,tydzień licznika" jak bliźniacy Weasley ochrzcili czas, kiedy czerwone liczby znajdowały się na ścianie, dobiegł końca w niedzielę wieczorem. Około dwudziestej Fred i George zawołali go do pokoju wspólnego. Harry zszedł do nich z mieszanymi uczuciami. Był jednocześnie ciekawy ile ostatecznie wyniósł wynik, szczęśliwy, bo licznik w końcu zniknie ze ściany i (co przyznawał z trudem) odrobinę smutny, choć sam nie do końca wiedział z jakiego powodu. Bliźniacy stali właśnie z różdżkami wyciągniętymi w kierunku licznika, kiedy Harry wszedł do pokoju wspólnego.

– Cóż chłopcze – zaczął George.

– To ostatnia możliwość, żebyś zobaczył – dodał Fred.

– Ile razy w ciągu tygodnia...

– Niejaki Draco Malfoy mówił o tobie – dokończył Fred.

Harry spojrzał na czerwone cyfry i o mały włos nie dostał zawału. ,,3421". Dokładnie tyle. Nie mniej, nie więcej. Potter poczuł, że z jakiegoś niezidentyfikowanego powodu robi mu się gorąco. I duszno. Oparł się o ścianę. Na jego twarzy malował się ewidentny szok i dezorientacja.

– Musimy przyznać, Harry – powiedział Fred, a jego uśmiech był wyjątkowo szeroki. Zresztą tak samo jak uśmiech Georga.

– Że nie spodziewaliśmy się, AŻ takiego wyniku – rzucił George.

– Jednak musisz coś jeszcze wiedzieć...

– Taki cudny licznik zawisł nie tylko w wieży Gryffindoru. – Słowa Georga docierały do Harry'ego, jakby z opóźnieniem.

– Co? –  zapytał, zadziwiająco słabym głosem, Potter.

– Jak już mówiliśmy ten powstał dzięki uprzejmości...

– Naszego dobrego znajomego...

– Blaise'a Zaibiniego – dokończył Fred. Harry poczuł kolejną falę szoku.

– Jednakże warunkiem na zamontowanie czujek w pokoju węży – powiedział George.

– Było zamontowanie takich samych czujek w naszym pokoju wspólny – uzupełnił wypowiedź brata George.

Nie, kurwa nie  – jęknął w myślach Harry. Już wiedział do czego to zmierza.

– Po twojej minie, kochaneczku – zaczął Fred.

– Widzimy, że już wiesz co chcemy ci powiedzieć.

– Czujki w naszym pokoju wspólny liczyły ile razy TY wymienisz imię...

– Nazwisko...

– Albo obie te rzeczy – rzucił Fred.

– W odniesieniu do Malfoya, oczywiście – dopowiedział George.

– I jak wynika z licznika zamontowanego u ślizgonów...

– W ciągu tego tygodnia wspomniałeś o Malfoyu tylko jakieś..

– 3109 razy – powiedzieli jednocześnie.

Teraz Harry poczuł jak ewidentnie robi mu się słabo. I gorąco. Nagle przed oczami zaczęły pojawiać mu się plamki. Po chwili rozprzestrzeniły się one, a brunet poczuł jak odpływa.

Do tej pory nie wierzył, że można zemdleć z szoku. A jednak.

Harry czuł jak zaczyna wracać mu świadomość. Leżał na czymś stosunkowo miękkim. Zdecydowanie było to łóżko. Tylko jak się w nim znalazł? Był w pokoju wspólnym, rozmawiał z bliźniakami. Właśnie –Harry poczuł, że go olśniewa –rozmawiał z bliźniakami o tym pieprzonym liczniku. Licznikach –poprawił sam siebie w myślach. Przecież okazało się, że są dwa. I zemdlał. Z szoku jak sądził. Przecież nie codziennie dowiadujesz się, że twój wróg prawie trzy i pół tysiąca razy wypowiada twoje imię w ciągu tygodnia. TYGODNIA. Nie miesiąca, nie roku. Tygodnia. Z resztą sam nie jestem lepszy –pomyślał –ponad trzy tysiące razy.

Brunet spróbował otworzyć oczy, jednak gdy tylko uchylił powieki biel uderzyła w jego organ wzorku. Więc był w Skrzydle Szpitalny. Jęknął zrozpaczony.

– Jednak żyjesz, Potter – odezwał się sarkastyczny głosik, gdzieś z jego lewej strony. – Szkoda, by było gdybyś wykitował akurat po takiej akcji – rzucił Draco Malfoy.

Harry z niemałym trudem otworzył oczy i spróbował podciągnąć się do siadu. Jednak gdy tylko poderwał głowę zakręciło mu się w niej.

– Leż idioto – warknął Malfoy popychając go z powrotem na łóżko. – Okazało się, że Weasleyowie nie mają za dobrego refleksu, czemu nie szczególnie się dziwię i upadając nieźle zajebałeś w głowę. – Ślizgon uśmiechnął się ironicznie. A przynajmniej Harry miał wrażenie, że uśmiecha się o owy sposób, ponieważ bez okularów nie widział prawie nic.

– Co ty tu robisz, Malfoy? – warknął Harry sięgając na po okulary i zakładając je. Od razu świat stał się wyraźniejszy.

– Też się cieszę, że cię widzę, Potter – sarknął blondyn. – Jeśli musisz wiedzieć to dbam o to, żebyś przypadkiem nie zszedł z tego świata.

– Niby dlaczego? Ty mnie, kurwa, nienawidzisz – rzucił Harry z politowaniem w oczach.

– Powiedzmy, że zaistniała sytuacja nieco zmieniła moje nastawienie do ciebie – powiedział Draco i uśmiechnął się szelmowsko.

–Jaka znowu sytuacja? O czym ty pierdolisz, Malfoy?

– Merlinie, Potter... – głos ślizgona brzmiał, jakby chłopak załamał się ostatecznie. – Chodzi mi o te całe liczniki, które Weasleyowie zamontowali razem z Blaisem.

– Więc wiesz – mruknął Harry i poczuł jak jego policzki z nieznanych mu przyczyn pokrywają się rumieńcem.

– Wiem. Jednak muszę przyznać, że jestem zaskoczony – powiedział Malfoy. – Nie sądziłem, że myślisz o mnie aż tak często, Potter. – Blondyn uśmiechnął się sarkastycznie.

– Nie myślę. Tylko mówię – odparował Harry. Po chwili zorientował się jednak, że to wcale nie poprawia jego sytuacji. – Kurwa...nie...nie o to mi chodzi. – Wydał z siebie coś pomiędzy jękiem, a prychnięciem.

– Nie ważne. – Draco machnął ręką. – Nie zechciałbyś pójść ze mną do Hogsmeade w przyszły weekend? – zapytał z nonszalancją.

– Co? Malfoy czy ciebie coś boli? Ktoś rzucił na ciebie klątwę? Założyłeś się o coś? Zatrułeś się czymś? – Harry zasypał blondyna pytaniami.

Widząc jednak, że wyraz twarzy ślizgona jest nad wyraz poważny, zaprzestał. Brunet powoli podniósł się na poduszkach. Oparł się o wezgłowie szpitalnego łóżka. Przechylił głowę lekko w prawo i zlustrował Draco spojrzeniem. Przebiegł wzrokiem po perfekcyjnie ułożonych włosach, szarych, wręcz srebrnych oczach, kształtnym nosie, na chwilę zatrzymał się na wąskich ustach. Zjechał spojrzeniem na sylwetkę ślizgona. Wrócił spojrzeniem na twarz Malfoya.

– To prawdopodobnie przyprawi połowę Hogwartu o zawał –powiedział lekko Harry.

– Obstawiałbym raczej trzy czwarte uczniów.

– I połowę nauczycieli – rzucił z uśmiechem brunet.

– O to bym się nie martwił – sarknął Draco. – Dumbledore i McGonnagal od ponad roku tkwią w zakładzie dotyczącym nas.

– Co?

– Dumbledore twierdzi, że zejdziemy się do końca szkoły – powiedział z sarkastycznym uśmiechem Malfoy. – McGonnagal wręcz przeciwnie.

– Kurwa – mruknął Harry. – Nie sądziłem, że dam kiedyś wygrać Dumbledore'owi jakikolwiek zakład – dodał z udawanym żalem chłopak.

– Więc jak będzie, Potter? – zapytał blondyn z szelmowskim uśmiechem.

– Och, sądzę, że niektórym przyda się mała hospitalizacja pozawałowa – powiedział Harry uśmiechając się iście ślizgońsko. – Z chęcią pójdę z tobą do Hogsmeade, Malfoy.

– Draco – poprawił go blondyn.

– Draco – powtórzył brunet uśmiechając się.

Malfoy powoli podniósł się z wcześniej zajmowanego krzesła. Strzepał nieistniejące pyłki kurzu ze swojej szaty i wygładził ją.

– Do zobaczenia na zajęciach, Harry – rzucił, unosząc jedną brew, jakby w geście wyzwania i szybko wyszedł z pomieszczenia.

– Do zobaczenia, Draco – odpowiedział brunet nadal będąc w szoku. Pierwszy raz usłyszał ślizgona wymawiającego jego imię. Wymawiającego je w ten sposób. I zdecydowanie mu się to spodobało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top