Drama Z Ojcem I Dyrkiem

-musiałaś suko się odzywać!?

-tak, pani Winter powinna wiedzieć o twoim zachowaniu

-ja pierdole. Mówiłem już, że cię nienawidzę?

-Panek, jak ty się wyrażasz? - witam i Pana dyrektora

-tak jak każdy normalny człowiek jak się denerwuje - powiedziałem dość spokojnym głosem

-tak jak każdy nie normalny homoseksualista, mówiłam Panu, że on jest gejem? Szymański także - zacząłem zabijać Monikę w myślach

-doprawdy?! Filip idziesz ze mną, Damian ty też! Natychmiast - temu to akurat się nie wyprę, jestem nim, niestety.

Byliśmy już w sekretariacie, dyrek kazał zaczekać chwilę przed wejściem aż nas nie zawoła. Czekaliśmy więc, w ciszy, ale ja już dłużej nie mogłem, wtuliłem się w Damiana z płaczem

-ej, nie płacz, wszystko będzie okej. A przynajmniej mam taką nadzieję

-na prawdę? - zapytałem patrząc w jego oczy

-na prawdę

-to powiedz mi coś co też jest na prawdę, żeby twoje słowa nie były fałszywe (hę?)

-kocham cię

-ja ciebie też - ucałowałem lekko jego usta, gdy w tym samym czasie mój wściekły ojciec wparował do pokoju sekretariatu

-Jesteś pedałem!? Ty cholerna żmijo, wydziedzicze cię chyba!?

-tato... Ja... Daj mi to wyjaśnić... - chciałem powiedzieć więcej ale mi przerwał

-i to jeszcze z tym... Tym nieudacznikiem

-nie jestem z nim! Czemu nikt tego nie potrafi zrozumieć!? To tylko zwykły przyjaciel! Nikt więcej! Czemu tylko ja nie widzę tej niby naszej miłości!? Czemu tylko ja jestem tak zaślepiony!? Niech ktoś odpowie! - byłem na skraju załamania nerwowego. Emocje buzowały, nie mogłem się opanować

Popatrzyłem morderczym wzrokiem na ojca, panią Winter i pełnym bólu na Damiana. Po czym po prostu wybiegłem z budynku starając się skierować w jakieś spokojne miejsce. Wybrałem parking.

Ten sam na którym zrozumiałem, że jestem chodzącą ideologią. Ten sam na którym zrozumiałem, że go kocham.

Kocham. Śmieszne słowo.

Tak śmieszne, że aż zrujnowało mi życie.

Położyłem się, chciałem poczuć się jak wtedy. Czuć jego ciepło obok i te przyjemne łaskotanie w okolicach podbrzusza.

Chciałem z nim być.

Po prostu, ale to i tak za wiele, że go lubiłem. To tak jakbym sam sobie kopał grób.

To wszystko jest tak beznadziejne. Ja jestem beznadziejny.

Chce znów aby był dla mnie zwykłym kolegą z klasy, tak jak wtedy gdy spytałem go o miejsce gdzie była klasa. Nic nie znaczące dla siebie 2 osoby.

Nikt wtedy nie cierpiał, nie był nękany nie to, że przez innych, a sam los.

Ale wtedy nie miałem nikogo, a teraz mam. I nie mogę pozwolić aby go stracić.

Może czas gdy to była zwykła Licealna Przyjaźń był najlepszy.

Głupie rozmowy, nocowanki, zakupy, śmianie się z innych i brak tak wielkiej miłości w jakiej tkwię teraz.

Kto wie, może kiedyś jeszcze będę szczęśliwy? Wystarczy czekać. Czekać na odpowiednie zrządzenia losu.

-tu jesteś, wszędzie cię szukałem! Twój ojciec gonił mnie z pistoletem, musimy uciekać!

Usłyszałem strzał...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top