C-czy Ja Tak Umrę?...
Zsunąłem się powoli po ścianie. Gdzieś w środku jakiś głos krzyczał zabij się dupku, on cię nie kocha zacząłem walić w podłogę, głosy w głowie były zbyt frustrujące.
Ich brzmienie było dość oschłe. Coraz głośniej słyszałem te 4 słowa
ON CIĘ NIE KOCHA
Nie wiedziałem nawet o kogo chodzi. Ale czułem, że o kogoś bliskiego. Nie miałem sił płakać, krzyczeć, czy nawet oddychać.
Mój oddech zanikał, z każdą sekundą coraz trudniej było łapać powietrze. W uszach mi piszczało jakby ktoś specjalnie to robił.
Ściany w pokoju zastąpiło, białe, oślepiające pole. Były jak pokój z wielkich lamp.
Od tego widoku z moich ślepi zaczęła lecieć krew. Lała się ciurkiem niczym z rany. Czysta, bordowa krew. Ciecz zaczęła skapywać na moje dłonie i na podłogę.
Ten widok przyprawił mnie o mdłości. Nic nie jadłem, nie miałem czym rzygać więc po prostu plułem krwią.
Głos w głowie był zbyt wrzeszczący, czułem jak moje bębenki uszne eksplodują. Do tego te piski niczym mikrofon podstawiony do głośnika.
I znów ta krew. Lała się tym razem z moich uszu. Nic nie słyszałem, nawet nie byłem w stanie stwierdzić czy oddycham.
CZY JA JUŻ UMIERAM!?
Nie chce śmierci, nie chce kalectwa. Nie chcę. Nie chcę.
NIE CHCE!!
Na podłodze pojawiła się kartka i żyletka.
Przypomnij sobie jego imię...
Imię kogo?
Jakąś podpowiedź. Cokolwiek.
Z oczu wciąż sączyła się krew tym razem mocniej. Miałem pokrwawiony obraz i...
Przypomniałem sobie
Damian...
Wziąłem kawałek metalu drżącą się ręką, nie czułem jej ale widziałem co moje ciało robi. Najgłębiej jak to możliwe, wyciąłem sobie jego imię w żyłach.
Nie czułem już bólu, nie czułem nic.
Całe życie przeleciało mi przed oczami, ostatnie światło w tunelu i ciemność.
Umarłem...
Obudziłem się cały zdyszany i spocony. Mój oddech się już normował jednak nadal nie mogłem pojąć co właśnie przeżyłem. Pierdoloną śmierć.
Więc... C-czy ja tak umrę?
C-czy w przyszłości będę zakochany w nim?
A może już jestem i mój mózg po prostu daje mi znaki których sam nie dostrzegam?
Zacząłem płakać, zadzwoniłem po Damiana. Nie mogę być teraz sam. Po prostu nie mogę. Ma być na moje wszystkie zachcianki, więc nie wkurzy się za obudzenie o 2 w nocy.
-p-proszę p-przyjdź t-tu
Tyle zdołałem powiedzieć bo się rozłączyłem. Podkuliłem nogi i zatopiłem w nich twarz. Nie umiem już żyć, nie daje rady.
Poczułem, że jestem w czyichś ramionach. Tak to on. Wtuliłem się w chłopaka najmocniej jak potrafiłem. Łzy lały mi się same, przynajmniej oddech spowolnił, a serce nie waliło jak oszalałe.
-j-ja wiem jak to jest umrzeć, n-nie chce tego przeżyć drugi raz
Wciąż nie puszczałem Damiana
-csii... Proszę nic nie mów bo się nie uspokoisz
-błagam zostań tutaj, nie chce zostać sam
-zostanę.... Spokojnie....
-dziękuję
Wyszeptałem i znormowałem swój oddech z tym młodszego. Samoistnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Potrzebuję więcej takiej bliskości.
-jesteś w stanie opowiedzieć co ci się śniło? Nie chce cie narażać na ból psychiczny
-b-byłem w białym pokoju, t-ten żar ścian, wszędzie k-krew, p-potem twoje imię, żyletka i u-umarłem
Jąkałem się ale nic nie mogłem na to poradzić, zacząłem gorzko płakać, ja nie chce
~
Jajx. Mocne truszku
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top