Rozdział XXXV

Odgłosy śpiewania ptaków, były zdecydowanie tym czego mu brakowało. Tego powietrza, nie zatrutego fetorem miasta...

Słońce przechodziło przez kolorowe witraże mieszczące się u samego sufitu jego alkowy, w której na jego ramieniu spokojnie oddychając spał Eliot.

Nicholas przetarł powieki przyjmując pozycje siedzącą. Wreszcie noc w której mógł się wyspać. Bez jakichkolwiek zmartwień o to czy zostanie napadnięty lub obrabowany.

Przeniósł wzrok na Kai'a, który leżał po drugiej stronie łoża okryty pościelą. Nie spał a jedynie wpatrywał się w swojego Pana ze szczęściem i błyskiem w oczach.

- Jest wcześnie. Już wstałeś? - zapytał z ciekawości Nicholas.

- W posiadłości majordomus nie dawał nam zbyt długo pospać, więc teraz budzę się odruchowo - wyjaśnił chłopak - Dzień dobry, Panie

Ten uśmiechnął się jedynie, po czym ziewnął - Słyszysz ptaki? - zapytał.

- Tak, tu śpiewają o wiele głośniej i ładniej niż w mieście, Panie - przyznał, podzielając jego szczęście.

- Osobiście mam wrażenie, że w mieście w ogóle ich nie ma - mruknął, po czym usłyszał pukanie do drzwi. - Wejść - powiedział, okrywając swoje nagie ciało materiałem, po czym spojrzał na niewolnika, który padł na kolana wchodząc do środka.

- Panie - pokłonił się dotykając czołem podłogi - Przepraszam, że zakłócam spokój, jednak mój Pan, Sir Cyryl zaprosił cię Panie na uroczyste śniadanie na głównym tarasie rezydencji, na pierwszym piętrze. - powiedział drżącym głosem.

Czy rozgniewał obecnego tu pana swoim przybyciem? Chyba go nie obudził...
W końcu wraz z nim było jeszcze dwóch niewolników.

Zmarszczył brwi.

Dlaczego oni byli w jego łóżku, przecież... To było niegodne...

- Dobrze, - skinął głową - Przekaż memu kuzynowi, że przyjdę - odparł spokojnie.

- Rozkaz, Panie - niewolnik wyszedł z pokoju na klęczkach.

Pomyślał, że pewnie Pan wykorzystuje tych niewolników seksualnie, dlatego z nim leżą. Tak, tak pewnie było...

- Ubierz mnie - odparł Nicholas patrząc na Kai'a, oddychając głęboko i przeciągając się.

Niewolnik od razu zaczął zakładać na niego czystą tunikę, przez ramię przeciągając również czerwony, miękki materiał przypinając go złotymi ozdobami, po czym uklęknął na przeciw niego.

- Wiem, iż mój kuzyn skąpi swoim niewolnikom jedzenia, ale wam z mojego polecenie każę przygotować więcej. W czasie podróży nie jedliście za dużo. Zwłaszcza ty - powiedział do wpatrzonego w niego pełnymi miłości oczami blondyna.

- Panie, nie musi się Pan kłopotać - chłopiec uśmiechnął się do niego.

Nie chciał jeść. Bał się, że przytyje i przez to przestanie się Panu podobać.

- Chcesz kwestionować moje rozkazy? - zapytał, udawanym poważnym tonem.

-Oczywiście, że nie Panie. Przepraszam - opadł głową na podłogę i przytulił się do jego stóp.

Ten wywrócił oczami wzdychając, po czym uniósł jego podbródek.

- W porządku. - powiedział, przeczesując jego włosy, spoglądając w zlęknione oczy - Chodź - przejrzał się w stojącym pod ścianą zwierciadle.

Eliot podszedł do swojego pana i pocałował go w szyję widząc, jak ten przegląda się w lustrze - Pięknie Pan dziś wygląda.

- Dziś? A więc wczoraj tak nie było? - uniósł brew, odwracając się do niego.

Ten zarumienił się lekko, jednak i tak starał się zachować kamienną twarz. Przestał już bać się ich Pana. A zaczął traktować jak... przyjaciela? Tylko z większym szacunkiem.

- Dziś wyjątkowo pięknie. Czyste powietrze Panu służy.

- Myślę, że jeśli mój kuzyn nie będzie zbyt często wchodził mi w drogę nasz pobyt tutaj może się przedłużyć.

Eliot'owi podobało się tu o wiele bardziej niż w mieście. Wychował się w końcu na łonie przyrody.

- Cieszy mnie to, Panie...

Ten odetchnął jeszcze, po czym otworzył drzwi i wyszedł z komnaty wraz z dwójką niewolników podążającą za nim. Tam też czekał na niego klęczący na ziemi niewolnik.

- Zaprowadzę cię, Panie - powiedział ulegle - Znajdę też miejsce Twoim niewolnikom. - dodał

- Niech zostaną dobrze posileni. W podróży spotkało nas wiele nieprzyjemności. Zasłużyli - odparł, spoglądając na dwójkę.

- Dziękujemy, Panie - niewolnicy odpowiedzieli chórem.

Po chwili Pan siedział już na uczcie ze swoim kuzynem gdy oni zmierzali za innym niewolnikiem w nieznane im miejsce. Chłopak milczał, bojąc się odezwać do nieznajomych.

Po chwili otworzył drzwi do naprawdę dużego pomieszczenia. Znajdowało się w nim conajmniej 30 innych niewolników, którzy cicho rozmawiali po między sobą spożywając posiłek. O ile można było to tak nazwać, gdyż oprócz wody i odrobiny kaszy na ich miskach nie było niczego.

- Usiądziecie tutaj, dobrze? - zapytał z lekkim przestrachem chłopak.

Widać było, że są wysoko w hierarchii. Ich właściciel dziwacznie dobrze ich traktował. Co jeśli poskarżą mu się na coś i to jemu się dostanie? Za pewne tak by się stało...

- Oczywiście - Kai uśmiechął się do niego miło - Nie bój się nas. Nie jesteśmy niemili. Nasz Pan mówi, że trochę tu zostaniemy, więc chyba powinniśmy się poznać.

- Ciemnowłosy chłopak przygryzł wargę i skinął głową - Zaraz powinni przynieść dla was jedzenie - dodał, wciąż niepewnie.

- Dziękujemy - odpowiedział znów przyjaznym głosem blondyn.

Nie wiedział, dlaczego chłopak się go boi. Przecież nie byli Panami.

Tuż po jego słowach do pomieszczenia weszło dwóch innych niewolników niosąc na tacach dość sporą ilość jedzenia. Głównie były to pozostałości z kolacji. Między innymi sery, chleb i owoce.
Postawiono na przeciw nich tace a na sali zapanowała cisza.

Wszystkie spojrzenia przeniosły się w ich stronę.

Eliot westchnął ciężko. Kai być może nie zdawał sobie sprawy z tego w jakim otoczeniu się znaleźli, ale on szybko je poznał. Tutaj niewolnicy nie trzymali się razem. Walczyli jak zwierzęta.

Przybliżył swojego braciszka do siebie, po czym rozejrzał się po sali.

- Co się tak na nas patrzycie? - warknął niezbyt miło.

Siedzący na przeciw niego chłopak od razu się wzdrygnął i spuścił głowę spoglądając przelotnie po twarzach innych. Bał się odezwać, ale wiedział, że w razie jakiekolwiek sytuacji to on zostanie ukarany.

- Czemu oni mają tyle jedzonka? - zapytał ściszonym głosem jakiś chłopiec z tyłu.

- Shh - odpowiedział mu jakiś inny spoglądając z przestrachem na Kai'a, który na dziecięcy głos, odwrócił się.

- Nie zwracajcie uwagi... - powiedział cicho stojący przed nimi chłopak - Jedzcie...

- Tego jest bardzo dużo... Jestem pewnien, że możemy się podzielić - Kai wziął kawałek serka i poszedł do na oko jedenastoletniego dziecka.

- N-naprawdę mogę? - zapytał ten, patrząc na niego lekko przestraszonymi brązowymi oczkami.

- Nie Tirso - starszy chłopak złapał go za rękę - Nie możesz. To jedzenie jest dla was. Pan nas ukaże jeśli dowie się, że je wzięliśmy. - zerknął na Eliot'a.

- Ale... Ja jestem nadal głodny - powiedział bardzo cicho, jednak cofnął dłoń - Nie chcę kary...

- Nie powiemy mu - obiecał blondyn ze smutnym uśmiechem.

Nie lubił patrzeć na cierpienie, a już w szczególności to dzieci.

Chłopiec jednak cofnął się i pokręcił głową.

- Ja nie mogę, Pan by mnie zbił - powiedział, po czym odsunął się.

- Kai. Chodź tu - westchnął Eliot.

Tak, to była prawda. Może oni nic by nie powiedzieli, ale nie wiadomo jak inni niewolnicy w tym pomieszczeniu. Czy nie wyjawili by prawdy, żeby zdobyć względy ich Pana?

- Tirso to jeszcze dziecko - zaczął niewolnik, który ich tutaj przyprowadził - On... Nie wie co mówi, wybaczcie mu - powiedział powoli.

Kai wyglądał na niepocieszonego, posłusznie jednak wrócił do starszego niewolnika.

- Nie mówi nic złego. To prawda, gdyby Pan dowiedział się, że je nasze jedzenie pewnie dostałby karę - Eliot udawał niewzruszonego.

- Przecież... To ja mu je dałem... - powiedział smutno Kai, patrząc na niego a potem również na innych niewolników.

Większość z nich była dosyć młoda, w jego ale i też dziecięcym wieku.

- To okropne...

- Jedz, Kai. Po prostu jedz - brunet już dawno zapychał się jedzeniem.

Nie wiadomo kiedy będą mieli jeszcze okazje zjeść tak dużo.

- Jak możesz jeść w takiej sytuacji? - zapytał z niezrozumieniem blondyn - Nie widzisz ich wzroku? Oni... Cierpią.

- Tak samo było w moim poprzednim domu. Nie wybrzydzaj. Nie chcę, żebyś też chodził głodny.

- Straciłem chęć jedzenia - przyznał, po czym spojrzał na niewolnika na przeciw siebie - Jak często karmi was Pan? - zapytał troskliwie.

- Codziennie. Rano, czasem wieczorem jak dobrze się sprawimy. Wybrani mogą też zjadać resztki z jego posiłków.

Kai pokiwał głową z westchnieniem

- Postaram się coś z tym zrobić - dotknął jego dłoni, jednak chłopak na ten gest jedynie zadrżał.

- I tak dobrze - wtrącił znów Eliot - A teraz, proszę jedz Kai, chyba nie chcesz znieważyć Pana?

- Nie - powiedział, po czym zaczął jeść.

Widział wpatrzone w ich jedzenie spojrzenia i naprawdę czuł się źle jedząc, gdy inni czuli głód a on nie mógł im pomóc.

___________________________

Cześć skarby!

Jak mija wam czas? Jak się czujecie i czy jesteście zdrowi?

Chętnie posłucham co tam u was ciekawego 🌻❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top