Rozdział XL
Eliot przeczesywał włosy wciąż śpiącego na jego ramieniu Kai'a. Nie spał przez całą noc bojąc się spuścić go z oczu w otoczeniu innych niewolników. Skąd miał wiedzieć jakie mają zamiary? Pan też ich do siebie nie wezwał, więc nie widział powodu by zmieniać pozycję. Po jakimś czasie chłopak zaczął otwierać oczy.
- Jak się czujesz braciszku? - podrapał go za uchem.
- Wszystko mnie boli... - powiedział zgodnie z prawdą - Gdzie jest Pan?
- Nie wiem. Pewnie w swojej komnacie. Nie wzywał nas, więc stwierdziłem, że tam nie pójdziemy.
- Ale... Ja muszę przeprosić - powiedział próbując się podnieść, jednak pisnął tylko cicho.
- Leż. Wyraźnie zażyczył sobie nas nie widzieć. - westchnął zdenerwowany na mężczyznę. Miał ochotę jego zlać batem za ignorowanie Kai'a. Chłostę jeszcze rozumiał, ale... nie powinien go zostawiać.
- J-ja muszę iść, pomóż mi wstać, proszę - powiedział słabym głosem.
- Nie. Leż - unieruchomił go.
Nie chciał by jego braciszek dostał bardziej.
- Eliot - spojrzał na niego oczami w których pojawiły się łzy - Pan nadal jest na mnie zły. Muszę go przeprosić za swoje zachowanie...
- Shhhh... Musisz tu zostać - pogłaskał go. Chciał dla niego jak najlepiej.
- To... Możesz ty iść? Proszę? Nie chcę tu być - rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Dobrze, mały - puścił go - Spróbuję, ale masz tu zostać, tak?
- Dobrze - powiedział, przysuwając się bardziej do ściany. Nie czuł się tutaj bezpiecznie.
Ubrał na siebie szatę, po czym wyszedł z pomieszczenia, kierując się w stronę Komnaty Pana.
Nicholas powiedział mu w prawdzie, że nie chce go oglądać, jednak... W gniewie mówiło się różne rzeczy. Zakładał, że ta również nią była.
Zapukał, po czym nie czekając na pozwolenie otworzył drzwi i zatrzymał się w przejściu.
Jego Pan siedział w fotelu z kieliszkiem w dłoni z obcym mu niewolnikiem klęczacym u jego stóp trzymającym głowę na jego udzie. Mężczyzna głaskał go czule po włosach. Dokładnie w ten sam sposób jak robił to wcześniej z Kai'em.
Eliot uniósł brew i opadł na kolana przed Panem. Gniew w nim wzrósł.
Więc tak naprawdę Kai nic dla niego nie znaczył? Właściwie nie wiedział po co tu przyszedł. Czego się spodziewał...
- Chciałem Cię przeprosić, Panie.
- Dlaczego wchodzisz bez pozwolenia? - zapytał Nicholas z obojętnym wyrazem twarzy.
- Wyjdź - warknął jedynie Eliot wstając, patrząc na klęczącego chłopaka.
Był... zły na swojego Pana.
- Jakim prawem... - zaczął, jednak odetchnął głęboko - Wyjdź stąd - spojrzał na zalęknionego niewolnika.
Wtedy Eliot podszedł do niego powoli, następnie doskakując do niego i zatykając jego usta dłonią.
- Jesteś... Najgorszym człowiekiem jakiego spotkałem. Jakim prawem dajesz Kai'owi nadzieję, by potem od
razu mu ją odebrać? - warknął.
Nicholas zastygł w bezruchu. W jego oczach mimo tego, jak bardzo to od siebie odpychał, pojawił się strach. Próbował się wyszarpnąć.
Ciemnowłosy na to jedynie mocniej wbił go w fotel - Mam ochotę Cię zabić. Jesteś jedynym, co powstrzymuje go przed ucieczką. Po Twojej śmierci byłby szczęśliwy - zacisnął wolną dłoń na jego gardle.
- Puść mnie - mężczyzna odepchnął go od siebie - O czym ty mówisz?!
- On teraz cierpi. Rozumiem baty, ale czy musiałeś go zostawić? Dla was, Wielkich Panów jesteśmy gorzej niż zwierzętami. - podkreślił z mocą - A on jest człowiekiem. Bardzo wrażliwym człowiekiem! - powiedział z rozgoryczeniem.
- Nie rozumiesz... - wycedził - Nie mogę okazywać wam uczuć. Nie mogę was miłować. Nie mogę być tak słaby! - uderzył pięścią w ścianę.
- A któż Ci tego zabrania? - mówił cały czas z gniewem - I chcesz mi wmówić, że miłujesz Kai'a? Nie dość, że okrutnik to jeszcze łgarz!
- Uczucie są zgubne - warknął - Zwłaszcza do takich jak wy. Jestem głupcem, że przywiązałem się do was tak mocno. - odwrócił się do niego plecami czując coś, czego nie czuł naprawdę długi czas. Łzy zalśniły w jego oczach.
Eliot nie mógł ich zobaczyć!
Nikt nie mógł!
- Jesteś Panem. Możesz przecież robić co Ci się żywnie podoba - Brunet zmiękł nieco.
- Muszę robić to, co każe mi etykieta i zasady... Tu nie ma miejsca na uczucia. Już nie jedni przez nie zginęli. - pokręcił głową czując, że nie może pohamować łez - Jeśli będę słaby w stosunku do was... Stracę wszystko. - poczuł coraz mocniejszy ścisk w gardle - Stracę was...
Eliot słysząc, że jego Panu łamie się głos, podszedł do niego i przytulił lekko od tyłu.
Westchnął.
- U mnie w rodzinie też nie wolno okazywać uczuć. Ale... Kai mówi, że to nie jest złe...
Mężczyzna odsunął się do niego jak najdalej potrafił.
- Uczucia to jedno... A zdrada jakiej prędzej czy później się dopuścicie to coś zupełnie innego - wyszeptał.
- Kai Ci miłuje. Oddałby za Ciebie życie - przypomniał mu łagodnie.
- Nie pojmujesz? - odwrócił się w jego stronę - Jak myślisz, co się dzieje w przypadku gdy Pan podpada innemu Panu? Gdy dochodzi do konfliktów nie ważne o jakim podłożu? Kto jest przesłuchiwany w okrutny sposób? - zaśmiał się smutno - Wtedy uderza się w coś, co boli dużo bardziej. Panom, którym zależy na pieniądzach się je odbiera. A tym, którzy kochają konie, truje. Jak sądzisz? Jeśli moja słabość do was ciągnęła by się dalej, kogo by skrzywdzono?
Eliot umilkł na chwilę. Wcześniej nie patrzył na to w ten sposób...
- Więc po co żyje Pan nadal w mieście? Co to za przyjemność? - spytał z przekrzywioną lekko głową. Był już spokojny, a negatywne emocje poszły w niepamięć.
- Nie masz o niczym pojęcia - pokręcił głową - Mam wielu wrogów... Jak każdy z ogromnym majątkiem. To w jakiej rezydencji mieszkam nie ma żadnego znaczenia. - powiedział, po czym odetchnął - Tutaj się wychowywałem... Wyjeżdżać stąd by objąć urzędy po swoim ojcu obiecałem, że swoje uczucia i słabości zamknę w tych murach. Mogłem się spodziewać, że miłość jaką wtedy czułem będzie tu na mnie czekać i do mnie wróci. - opadł na łóżko chowając twarz w dłoniach - Po cóż was tu zabrałem...? Może moje emocje wtedy by opadły...
Ciemnowłosy usiadł obok swojego Pana i delikatnie objął. Nie odsunął się nawet czując jak mężczyzna go odsuwa.
- Nikt nie musi o tym wiedzieć. - wyjaśnił ocierając mu łzy - Tylko błagam, nie odsuwaj Kai'a.
- Mam ciągłę potrzebę okazywania mu czułości. Głaskania i chronienia. Nie tylko jego... Obojga was - wyszeptał w końcu posłusznie się do niego przysuwając - Jesteście moją rodziną...
- Owszem. Jesteśmy twoją rodziną - pocałował go w głowę i otulił ciaśniej ramionami - Możesz łkać, to... Pomaga.
- Jesteście? - uniósł na niego głowę - Jeszcze chwilę temu groziłeś mi śmiercią...
- Byłem zły... Zdradzony - wyjaśnił głaszcząc go po policzku.
- Nie czułbyś się tak, gdybym nie pozwolił Ci się do siebie zbliżyć - powiedział z goryczą.
- Nie, nie czułbym się tak, gdybyś nagle nie stwierdził, że odsuwanie mnie jest dobrym pomysłem. Jesteś dobrym człowiekiem. Obronię cię Nick'o - obiecał, drapiąc go po karku.
Ten uniósł na niego zraniony wzrok.
- Dawno nie słyszałem tego określenia... - przyznał - Odeszło razem z moją niewinnością.
- To twoje imię prawda? Nicholas? - uśmiechnął się do niego.
- Owszem. Zawsze go nie cierpiałem. Ojciec tak mnie nazywał, jeszcze za nim mnie odesłał.
- Hm... Imiona nie są ważne. Ale czy Nick'o cię rani? - spytał, cały czas kojąco go głaszcząc.
- Nie - uśmiechnął się lekko - Na osobności możesz tak na mnie mówić - skinął głową - Czasami mam dość tych tytułów.
- Szczerze mówiąc i tak o to nie pytałem. Potrzebujesz opieki więc będę Cię tak zwał. - zdecydował, znów całując go w czubek głowy.
- Wczorajsza noc była jedną z gorszych - oparł się o niego - Brakowało mi twoich ramion i ciepła Kai'a.
- Czy to oznacza, że Kai może tu przyjść? Siedzi teraz smutny w baraku pełnym obcych - westchnął ciężko. - Jest zziębnięty i spragniony.
- Idź po niego. Muszę mieć go przy sobie. Jest mój. - powiedział, po czym pokręcił głową - Nie, ja po niego pójdę!
- Dobrze, Panie. - uśmiechnął się zadowolony i pocałował go krótko w usta.
Nicholas'a, jednak ewidentnie to nie zadowoliło, bo przyciągnął go do siebie jeszcze raz, całując mocniej. Ich namiętność trwała, dopóki Nicholas nie stwierdził, że wystarczy i nie odsunął się. Wyszedł na korytarz.
- Gdzie on jest? - zapytał, idąc przed siebie.
- Panie? - spytał jednen z niewolników, myśląc, że mówi do niego.
Ten machnął na niego jedynie dłonią, patrząc na Eliot'a, który wyszedł za nim.
- W baraku - wyjaśnił, wskazując mu drogę. Już po chwili stali w dość obskurnym miejscu.
Niewolnicy gdy tylko zobaczyli Pana zaczęli padać na kolana. Po chwili drogę zastąpił mu jeden z niewolników widzianych na wczorajszym pokazie.
- Panie, tutaj... Nie może Pan tu wejść. To miejsce jest skalane...
- Odsuń się - wyminął go obojętnie rozglądając się w poszukiwaniu blondyna.
Od razu dostrzegł swojego chłopca, który siedział skulony pod ścianą z zamkniętymi oczami. Tak jakby chciał zniknąć.
- Kai? - Nicholas od razu do niego podszedł.
- Panie? - chłopak otworzył oczy i padł mu do stóp - Przepraszam, przepraszam, przepraszam - zaczął mamrotać.
- Shyy - wziął go w ramiona i zaczął kołysać - Ostrożnie, nie możesz się nadwyrężać - powiedział, po czym powoli złapał go pod kolanami - Wezmę Cię na ręce, idziemy do mojej Komnaty.
Chłopiec wtulił się w swojego Pana. Eliot jednak dotknął ramienia mężczyzny.
- Może ja go wezmę, Panie? Jest dość... ciężki.
- Dam sobie radę - podniósł się i przytulając go do siebie wyszedł z pomieszczenia czując spojrzenia innych niewolników na sobie.
Eliot idący za nim, jedynie spiorunował wszystkich wzrokiem. Był dumny ze swojego Pana.
___________________________
Dzień dobry wszystkim!
Jak widzicie, nasz Nicko się troszkę otworzył? Myślicie, że to dobrze? Czyżbyśmy byli na dobrej drodze...? ❤️💓
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top