Rozdział XII
Koń został wprowadzony na duży padok a następnie stajenny podszedł do nich z trzema dużymi pasami, które miały jednak związane pyski tak, by nie mogły zaatakować i pogryźć zwierzęcia.
Puszczono je razem. Koń od razu, jak można było się spodziewać, zaczął uciekać wściekłe wierzgając. Biegał tak przez jakiś czas aż Eliot nie odezwał się stojąc z tyłu.
- Zdaje mi się, że starczy. Zabierzmy teraz psy, Panie. Zobaczymy czy zacznie kuleć.
Mężczyzna popatrzył na niego jeszcze przez chwilę, po czym machnął ręką na stajennego, który po chwili złapał na łańcuch każdego z psów. Koń za to zaczął chodzić już wtedy normalnie. W te, i z powrotem nie utykając już na kopyto. Nawet po pewnym czasie jakby zapomiał o tym, że powinien udawać.
Medyk z wyraźnym grymasem na twarzy przyglądał się temu z nad mocno zmarszczonych brwi. - Cóż - wymruczał z niezadowoleniem przenosząc mało życzliwy wzrok na niewolnika - Czasami tak bywa, gdyby nie ten niewolnik, poczyniłbym podobne kroki, tuż przed decyzją o pozbawieniu go kopyta. - odparł
- Cieszę się, że mogłem pomóc, Panie - Ciemnowłosy uklęknął przed nim - Proponuję, żeby koń wrócił do normalnej pracy. Może jeszcze próbować symulować, ale szybko mu to przejdzie.
Mężczyzna przeniósł na niego wzrok. Cóż... Musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Nie miał jednak w zwyczaju chwalić swoje psy. Poczuli by się zbyt zuchwali i dumni. Wolał więc zaniechać tej niepotrzebnej czynności.
- Podsłuchiwanie rozmów Panów jest bezczelne - powiedział jedynie. Nie był jednak zły, stwarzał pozory.
- Przepraszam, Panie - kiwnął głową opierając czoło na ziemi w uległym geście.
- Może pozwolisz mi go zabrać na arenę? Byłby dobrą atrakcją i wróciłby żywy. A za takie zachowanie należy mu się kara - wtrącił jeszcze z niezadowoleniem starzec.
- Nie musisz mi mówić jak mam układać własnego niewolnika. - powiedział Nicholas, zirytowany komentarzami mężczyzny - I owszem ukarzę go, jeśli uznam to za stosowne. A co do twojej propozycji, wybacz, ale jestem zmuszony odmówić.
- Jeśli taka jest twoja wola Nicholasie. - skinął mu głową z szacunkiem - Wybacz, ale jestem zmuszony się już z tobą pożegnać. Inni również potrzebują moich rad - odszedł wciąż niezadowolony.
Eliot poczuł małą iskierkę satysfakcji, powoli przeniósł wzrok na swojego właściciela, który odprowadził jedynie wzrokiem medyka, po czym spojrzał ciężko na niewolnika. Nie mógł tolerować podsłuchiwania. Każdego innego na jego miejscu bez zastanowienia postawił by pod pręgierzem, jednak ten chłopak... W jakiś sposób go intrygował. A zwłaszcza jego postępowanie, które mimo, iż jak sądził dobrze wiedział, że jest zakazane, wciąż je powtarzał. Zaimponowało mu również jego podejście do konia oraz to, jak szybko rozpoznał jego dolegliwość oraz samą rasę. Zadziwiające...
Eliot klęczał wpatrzony w ziemię mając nadzieje, że Pan nie ukarze go zbyt mocno i może pozwoli pracować ze swoimi końmi. Wtedy miałby do nich dostęp i ucieczka byłaby możliwa.
- Poinformuj kuchnię, że chcę dziś dostać kolacje wcześniej. Możesz odejść - uciął krótko, po czym ruszył w stronę stajni.
Ten powstał i z niemałym zaskoczeniem uciekł do kuchni. Hmmm... Czyżby mu się upiekło? Wszedł do niej, od razu zauważając Kaia, który na jego widok wstał i przytulił go mocno.
- Eliot! - zawołał, ściskając go - Gdzieś ty był?
- To długa historia. Najpierw spałem z Panem w jednym łożu, a potem poszedłem szukać Ciebie do ogrodu. Podsłuchałem, jednak rozmowę Pana z nieumiejętnym medykiem i pomogłem mu uleczyć konia. A teraz mnie odesłał.
Blondyn rozszerzył oczy i powoli wypuścił powietrze - Ty naprawdę szybko chcesz umrzeć - powiedział, po czym spoważniał - Opowiedz mi wszystko powoli. Ale nie tutaj - rozejrzał się po innych niewolnikach zajętych swoimi sprawami i rozmowami.
Udali się na odosobniony taras, gdzie Eliot opowiedział wszystko ze szczegółami swojemu przyjacielowi.
Kai słuchał tego z szeroko otwartymi oczami i niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Wierzył jednak drugiemu niewolnikowi. Czemu miałby tego nie robić?
- I co o tym sądzisz? Myślisz, że mi się dziś za to dostanie? - spytał zaczynając konsumowanie winogron ciemnowłosy.
- Pan... Nigdy nie daruje nam kar - powiedział szczerze. - To chyba jego postanowienie. - stwierdził chłopak - Wątpię, by za twoją sprawą je złamał.
- Miejmy nadzieję, że przynajmniej mi nie pójdzie to na marne... - powiedział myśląc o koniach - Masz pomysł jaką karę może mi dać?
- Najczęściej stosuje chłostę. Lub przy takich przewinieniach jak moje, pasy. Widocznie uznał, że to co zrobiłem nie jest warte bata - powiedział z wdzięcznością w głosie blondyn.
- Tak, okazał ci łaskę. No nic, chyba pozostaje mi już tylko czekać . - skończył jeść owoce - Musimy założyć mi tą tymczasową obrożę, zanim Pan się zirytuje.
- Zupełnie o tym zapomniałem - zamarł chłopak - Wieczorem... Nie zauważył, że jej nie miałeś? Przecież to mi kazał się tym zająć. - zadrżał.
- Nie, nie zauważył. Chyba zbyt mu się podobało to co robiłem. Chodźmy. Może nas wezwać w każdej chwili.
- Tak, zajmijmy się tym, najlepiej od razu - pociągnął go za nadgarstek i ruszyli w stronę schodów.
***
Po jakimś czasie Eliot miał już na dłoni złotą dobrze przylegającą do przedramienia obręcz z inicjałami swojego Pana, których za nic nie mógł zrozumieć, gdyż były one w kompletnie niezrozumiałym mu języku.
- Ładna ta biżuteria - powiedział podchodząc do Kai'a - A co to właściwie ma przedstawiać? - wskazał na napis.
- Każdy Pan ma rodzaj pewnych znaków, inicjałów rodowych, które oznaczają, że dany niewolnik, koń lub inne zwierzę należy do niego. W razie ucieczki lub znalezienia czegoś należącego do Pana należy mu to błyskawicznie zwrócić. - wyjaśnił.
- To wiem. Ale nie rozumiem w jaki sposób te dziwne znaczki mają łączyć się z naszym Panem - powiedział, przejeżdżając palcami po metalu.
- Sam nie wiem... - wzruszył ramionami - Panowie, ci najbardziej znani w danym miejscu czy okolicy bez trudu rozpoznają swoje znaki. Tak samo przemytnicy i... W zasadzie większość kupców i innych wolnych ludzi. Gdy jakiś niewolnik będzie próbował wydostać się z miasta szybko zostaje zauważony. Kwoty za zwrócenie niewolnika przez kogoś, kto go znalazł i schwytał, są ogromne. - wyjaśnił chłopak.
- Dlatego, zanim niewolnik ucieknie musi pozbyć się z siebie znaku przynależności. - powiedział powoli Eliot bardziej do siebie. - Czy twój Pan wypala znaki? Czy stosuje tylko obroże? - uniósł na niego wzrok.
- Na szczęście tylko obroże. Ale jej nie da się zdjąć. Nie tak łatwo - wskazał na swoją. - Nie ma otworu na klucz w który można by włożyć coś innego. Nie ma też kłódki, którą można by zerwać.
- Trzeba do tego narzędzi kowala... - zamyślił się. - Często w stajniach można znaleść obcęgi. Będę musiał o tym potem pomyśleć. Ale narazie skupmy się na zaufaniu Pana.
- Eliot... - znów zaczął Kai - To, o czym myślisz to zły pomysł, zły i... Pewny niepowodzenia.
- Nie przejmuj się tym - pogładził go po policzku - Lepiej zastanów się czy nie chcesz uciec ze mną, zaszyć się w dalekich lasach i żyć na własną rękę. Z chcecią wezmę cię ze sobą.
- To... - Kai pokręcił głową - To niemożliwe. To była by zdrada. - powiedział niemal szeptem.
Eliot jedynie uśmiechnął się czule. - Możesz tu zostać jeśli jesteś szczęśliwy - powiedział ciepłym głosem - Choć. Zaszyjmy się gdzieś i odpocznijmy.
- Samo to, że o tym rozmawiamy jest zdradą. Myśl, że chcesz zostawić Pana. Dlaczego... Przecież, jest dla ciebie dobry, traktuje cię dobrze i nie krzywdzi. A ty chcesz uciec i go zdradzić?
- Traktuje mnie jak nic nie wartego psa. Ale jedynie dlatego, że jest dobry, nie zamierzam go skrzywdzić przed ucieczką. To... dobry człowiek, tylko zniszczony przez tą kulturę.
- Skrzywdzić? - powtórzył za nim Kai po czym zamilkł i odetchnął - Jesteś dobry, nie chcę żebyś zginął.
- Dziękuję. Miło mi to słyszeć - przeczesał jego blond kosmyki palcami - Jest tu jakieś miejsce gdzie nikt nie przychodzi? - spytał, przekrzywiając głowę.
- Nie powinienem ci na to odpowiadać - powiedział cicho - Wszystkie miejsca są dokładnie strzeżone.
- Jak chcesz Kai. Sam się przejdę i poszukam - zmierzwił mu włosy, po czym ruszył przed siebie.
- Eliot...! - zawołał chłopak za nim.
- Tak, Kai? - odwrócił się do niego patrząc na młodszego ciepłym wzrokiem.
- Proszę, nie rób tego - powiedział prosząco.
- Na razie tu zostanę. Przynajmniej na jakiś czas, dobrze? Muszę nabrać sił. Nie smuć się - podszedł do niego ponownie, by go do siebie przytulić. Nie rozumiał dlaczego chłopak jest tak smutny.
Ten przytulił się do niego.
- Naprawdę nie chcę widzieć jak umierasz - wyszeptał.
- Przypominasz mi mojego młodszego brata, wiesz? - przeczesał mu włosy palcami - Nie bój się. Nie umrę. Nie pozwolę się złapać.
- Miałeś brata? - zainteresował się - Nic nie mówiłeś.
- Już go nie ma. Niestety, zmarł wiele lat temu na potworną chorobę - oparł twarz o jego głowę - Już się z tym pogodziłem. Jednak nie chcę by coś stało się tobie.
- Ja się stąd nie ruszę - pokręcił głową stanowczo - I ty też powinieneś zostać.
- Nie znasz innego życia - uśmiechnął się do niego smutny - Skrzywdzili cię. Ale skończmy już. Chodź. Chciałem żebyś pokazał mi miejsce gdzie nikt nie przychodzi, żebyśmy mogli zrobić sobie tam nasz.... Dom - ostatnie słowo powiedział już znacznie ciszej.
- Dom? - powtórzył za nim Kai.
- Tak... Moglibyśmy tam stworzyć namiot z porzuconych części domu. I mieć prawdziwy dom. Tęsknie za moją rodziną. Mój dom u poprzedniego Pana spłonął, a ty... Nigdy chyba żadnego nie miałeś, prawda?
- Przecież... to jest nasz dom - spojrzał w stronę posiadłości - Od zawsze nim był...
- To tylko miejsce gdzie trzyma nas nasz Pan. - spojrzał we wskazaną stronę - Ale to nie jest dom. Tak samo jak prawdziwym domem konia nie jest stajnia. Jest nim pastwisko.
- Nie myślałem o tym w ten sposób - przyznał chłopak i pokiwał głową - Możemy spróbować, ale... Tak bez zgody? A jak Pan się dowie? Jak będzie zły? Jak nas ukarze albo o-odda? - w jego oczach pojawiło się przerażenie.
- Hej... spokojnie. Nie dowie się. Oni nigdy nie widzą nic, oprócz własnego nosa. Prowadź - położył mu dłoń na tali dla otuchy i pchnął lekko do przodu.
- Nigdy nie robiłem niczego, co nie było wyraźnym rozkazem lub poleceniem pana - powiedział zestresowany niebieskooki - Czuję się jakbyśmy popełnili zbrodnie.
- Nie panikuj, Kai. Będzie dobrze. Czy jeśli powiem, że jak się nie zgodzisz to będę cię łaskotać i nie masz wyboru to poczujesz się lepiej?
- Łaskotać? - zmarszczył brwi - Co to znaczy?
Mężczyzna wywrócił oczami. No tak. W końcu blondyn nie miał dzieciństwa. Spojrzał na niego krótko, po czym zrobił nagły ruch i zaczął łaskotać go z uśmiechem na ustach.
- Co robisz? - zaczął się osłaniać, zaczynając chichotać a potem śmiać jeszcze głośniej - Ej, przestań!
- To jest łaskotanie - śmiał się razem z nim nie przestając - I co? Poddajesz się?
- Tak, tak, tak! Poddaje! - pisnął roześmiany.
Wtedy mężczyzna puścił go.
- To teraz, jako iż wygrałem, prowadź gdzieś, gdzie możemy założyć dom.
Kai uśmiechnął się lekko, po czym ruszył z nim w stronę ogrodów gdzie znajdowały się różne altany i fontanny. Za tym znajdował się nieco zalesiony kawałek i opuszczone nie zabudowane jeszcze budynki.
_______________________
Hej hej hej!
Od jutra wolne i odpoczynek, cieszycie się? My nawet bardzo, mamy nadzieję, że ten rozdział uprzyjemnił wam ostatni ciężki dzień i że się podobał.
Czekamy na komentarze szczeniaczki! ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top