Rozdział VI

Niewolnicy wspięli się po schodach na górny taras posiadłości, z którego widok szedł na góry i wodę w oddali, oraz inne piękne, malownicze, pagórkowate tereny.

- Pięknie tu — Ciemnowłosy spojrzał na horyzont i głęboko westchnął. Dopadła go nagła nostalgia. - Nie myślałeś kiedyś, jakby to było, po prostu stąd uciec hen daleko? - zapytał, spoglądając na Kai'a.

Chłopak uśmiechnął się lekko na jego słowa.

- Myślałem, i chyba nie jako jedyny. Ale widziałem, co działo się z niewolnikami, którzy uciekli. Pan dbał o to, byśmy widzieli, czym kończy się zdrada. - spuścił wzrok.

- Eh, zastanawiam się, czy nie spróbować uciec już teraz. Twój Pan nie jest jeszcze do mnie w żaden sposób przywiązany. Może by mnie nie ścigał? - spojrzał na niego z powagą.

- To jeszcze gorzej. Skoro nie jest przywiązany... Nie będzie miał oporów, by zrobić naprawdę okrutne rzeczy. - chłopak odetchnął głęboko — Nie wiem, jak możesz tak myśleć...

- Tak, to znaczy? - uśmiechnął się, czując ciepły podmuch wiatru na twarzy.

- Jak możesz myśleć o ucieczce od Pana, który uratował cię przed tak strasznym losem. Zwłaszcza że nie uciekłeś nawet od Pana, który zgotował ci piekło.

- Próbowałem... - westchnął. - Nie skończyło się to dla mnie dobrze. Tu może byłoby inaczej...

- Jesteś naprawdę odważny... I dziwny — zaśmiał się cicho — Po tym, jak raz uciekłeś, chcesz próbować znowu?

- Widziałeś kiedyś dzikiego konia? - spytał, znów przypominając sobie swoją ojczyznę — Możesz go złamać i będzie dla ciebie pracował. Ale jak tylko trafi się okazja, zawsze zwieje.

- Koń nie ma rozumu. - powiedział stanowczo — W odróżnieniu od... Nas.

- Odnoszę wrażenie, że czasem ma więcej rozumu od niektórych ludzi. Czysto teoretycznie jest nas o wiele więcej, niż tych pożal się boże Panów. Moglibyśmy ich zniewolić a samemu się wyzwolić.

- Marzenia — westchnął głęboko, po czym wyprostował się — Zacznijmy, więc wciąż jestem zdziwiony tym, że masz tak małą wiedzę. Jakbyś był niewolnikiem od wczoraj.

Ciemnowłosy odetchnął głęboko i skinął głową. To była prawda, jego wiedza... Była strasznie mała.

- To... od czego zaczniemy? - spytał, przekrzywiając lekko głowę. Nie chciał podpadać, więc wolał słychać.

- Więc przede wszystkim nie mówisz do Pana tak jak ostatnio. - zaczął.

- A co w moim ostatnim zachowaniu było złe? Przecież dodawałem słowo "Panie" i...

- Jeszcze brakowałoby, byś o tym zapomniał — powiedział, wywracając oczami blondyn.

- To, co mam robić? - spiorunował go wzrokiem. Nie jego wina, że nikt, nigdy wcześniej mu nie tłumaczył, jak ma postępować. Nikt, prócz bata, którego uderzenie sygnalizowało o popełnionym błędzie. Nic poza tym.

- Nie możesz przede wszystkim kwestionować zdania Pana i jego słów jak poprzednio. Lub zadawać niepotrzebne pytania. - Dodał.

- Czyli, mam być bezmózgim przedmiotem, tak? - skrzywił się, domyślając, jaka będzie jego odpowiedź.

- Nie, by właściwe odpowiedzieć Panu, musisz mieć mózg — zapewnił Kai.

Eliot westchnął głęboko.

- Dobrze, chyba będę w stanie zachowywać się jak uległa owieczka. Co jeszcze muszę wiedzieć?

Chłopak zamyślił się na chwilę, szukając najważniejszych zasad w głowie.

- Gdy Pan jest w pobliżu, nie unoś głowy, nie odzywaj się niepytany i nie wtrącaj się, gdy coś mówi... Tak, jak zrobiłeś poprzednio — powiedział zamyślony, przygryzając wargę — Nie jest też ważne czy Pan stoi, czy siedzi, czy robi cokolwiek innego. Zawsze klęczysz, chyba że zadecyduje inaczej. Ale wtedy otrzymasz konkretne polecenie. Nie odwracasz się też do niego plecami i zawsze odpowiadasz na pytanie, bez względu na to, jak niekomfortowe by było. - powiedział, zaczynając chodzić wokół niego, wyliczając na palcach.

W końcu umilkł i się zatrzymał.

- Prawdopodobnie dzisiejszego wieczoru nada ci obrożę. I pozbędziemy się... Tego — wskazał na grubą niemal zrośniętą z jego skórą obręcz — Mam wrażenie, że klucz... Tutaj nie wiele pomoże — westchnął — Jak długo ci jej nie zdejmowali? - zapytał chłopak, przekręcając głowę, chcąc bliżej przyjrzeć się jego szyi. Na jego twarzy odmalował się smutek.

- Jakieś... trzy, cztery wiosny? Tak sądzę — odpowiedział, przyglądając się chłopakowi. On mu współczuł? Dziwne, do tego też nie był przyzwyczajony.

- Takie obroże powinny być od czasu do czasu zdejmowane, żeby... Nie zdarzyło się właśnie coś takiego — powiedział, wzdychając.

- Wiem o tym. Mam nadzieję, że Pan postanowi mi ją zdjąć. Czasem, potrafią być strasznie sadystyczni. Myślisz, że nie będzie chciał, żebym nadal cierpiał w tej?

- Nie, tego jestem pewien — mruknął — Jak zauważyłeś, wszystkie obroże niewolników naszego Pana, w tym moja, są zupełnie inne i ty również będziesz miał taką samą jak moja — zapewnił.

- To dobrze. Zakładał ci ją kowal? - dopytał, widząc, że nie ma w niej klucza, tylko jest zespawana. Dotknął jej dłonią, ponownie próbując się przyzwyczaić.

- Tak, była zakładana w specjalny sposób. Nie bolesny, jednak... Zdjęcie twojej nie będzie najprzyjemniejsze.

- Domyślam się — dotknął fragmentu swojej szyi, gdzie obroża praktycznie wrosła w skórę. - Przetrwałem baty, więc i to przetrwam. Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego oni traktują nas jak zwierzęta?

Chłopak zamyślił się, na chwilę — Nie — odpowiedział krótko — W życiu niewolnika nie ma czasu na zastanawianie się. Przynajmniej nie w moim — odparł.

- Cóż. Więc ty ucz mnie etykiety, a ja spróbuję cię nauczyć, że ty i twój Pan jesteście sobie równi.

Chłopak zaśmiał się radośnie — Nie wiesz, o czym mówisz — pokręcił głową.

- A więc, jaka jest prawda? - przekręcił głowę, patrząc na niego spokojnym wzrokiem. Zaczął się zastanawiać czy na pewno go przekonywać. Teraz wydawał się tu szczęśliwy.

- Prawda jest taka, że my służymy i należymy do Pana. A on w geście dobrej woli i łaskawego serca utrzymuje nas przy życiu, karmi i zapewnia dach nad głową — powiedział — Taka jest prawda.

Eliot ściągnął jedynie wargi.

- Tak, pewnie masz rację — przyznał z małym uśmiechem. Nie będzie go uświadamiać.

- Wracając... - chłopak znów zaczął opowiadać i tłumaczyć mu jego zdaniem, podstawowe rzeczy, które powinien wiedzieć już dawno temu, zwłaszcza że nie od wczoraj jest niewolnikiem. Jednak dla ciemnowłosego, niektóre mówione przez niego rzeczy, były wręcz absurdalne i puszczał je mimo uszu.

Postanowił jednak robić to co musi, by nie oberwać i móc w jakiś sposób się wydostać.

- Za dużo tych zasad — wymruczał w końcu niezadowolony. Przecież on tego nie spamięta.

Kai westchnął i uśmiechnął się lekko — To podstawy, musisz je znać — mruknął.

- Chyba naprawdę wolałem starą pracę. Tam nie było aż tyle reguł — powiedział — Chociaż, tutaj warunki są lepsze. Coś za coś prawda?

- Czym dokładnie zajmowałeś się w starej pracy? - zapytał z ciekawości chłopak.

- Kiedy jakiś Pan budował sobie dom, albo działo się coś w tym rodzaju, ja zostawałem wynajęty do pracy. Nic trudnego — uśmiechnął się.

- A poza tym? - zapytał, siadając na barierce, przyglądając mu się. Trzeba było przyznać, że miał bardzo delikatne rysy.

- Właściwe, tylko to robiłem od pojmania. Wcześniej zajmowałem się szkoleniem koni dla mojego rodu — W jego głosie usłyszeć można było nostalgię.

- Tak właściwie... Jak to się stało, że zostałeś niewolnikiem? - założył nogę na nogę.

- Mój ojciec popadł w długi oraz zaskarbił sobie wielu wrogów i tak to się skończyło. Do wyboru była albo jego śmierć, albo ja oddany w niewolę. Taka tradycja za znieważenie przywódcy plemienia — uśmiechnął się krzywo.

- Wybrał to... Drugie? - zapytał współczująco.

- Teoretycznie niewola miała trwać tylko dziesięć lat — wyjaśnił — Ale, Panom raczej nie uśmiechało się wypuszczenie mnie, więc nadal jestem niewolnikiem. Ja z resztą, nie do końca potrafiłem też liczyć.

Chłopak zeskoczył z murku i zrobił najmniej oczekiwaną rzecz, jakiej mówił spodziewać się Eliot — Objął go ramionami i przytulił.

Ciemnowłosy chwilę stał zdziwiony po czym, niepewnie uniósł dłoń i pogłaskał towarzysza po plecach dość sztywno.

- Dlaczego mnie przytuliłeś? Jesteśmy mężczyznami. - powiedział powoli, gdy Kai odsunął się od niego.

Ten przekrzywił głowę w niezrozumieniu — To... Jakaś przeszkoda? - niemal się zaśmiał.

- To znaczy, że nie powinniśmy się przytulać. To okazywanie zbędnych emocji. Powinniśmy być twardzi — pogłaskał go po puszystych włosach.

- Twardzi? - zaśmiał się — Cóż, może tam, gdzie byłeś, wymagalibyście byli twardzi — Ale tutaj... - pokręcił głową — Czyli... Nawet jeśli zacząłbym cię całować, to uważałbyś to za niemęskie?

- Cóż. Nie. Całowanie się, to sposób na sprawianie przyjemności. To nie jest mało męskie. I nawet tu muszę być twardy. Szczególnie teraz kiedy to uratowało mi życie.

- Przytulanie to też przyjemność. I nie jest zakazane... Za pocałowanie cię Pan by mnie ukarał. W końcu moje usta należą do niego tak jak ja. Nie mogę dotykać nimi kogokolwiek innego. Ale przytulanie... To co innego, nie musi mieć kontekstu erotycznego.

- Dlatego też uważam to za trochę dziwne. Mężczyzna przytula w ten sposób kobietę, albo dziecko, by je uspokoić. - podrapał się po karku.

Wiedział, o czym mówi chłopak, ale nadal było to dla niego niepojęte.

- Ehh — pokręcił głową — Trochę to zajmie, zanim zmienisz swoje przekonania. Ale to zrobisz — zapewnił, po czym zaczesał swoje włosy do tyłu — A teraz chodź, niedługo pora obiadu, a po nim pozbędziemy się... Tego — wskazał na obrożę, po czym ruszył przed siebie.

Obiad skonsumowali we względnej ciszy, co jakiś czas rozmawiając jeszcze o regułach domu i jakichś bzdurach. Gdy mieli już za sobą sycący posiłek, udali się do innego skrzydła, w nieznanym dla Eliota kierunku.

_____________________________

Witajcie szczeniątka!

Jak tam mija wam dzień? Zaczyna robić się ciepło. Też się cieszycie?

Miłego dzionka i mam nadzieję, że rozdział się podobał

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top