Rozdział LX
- Jak Ci się podoba? - zapytał Kai, patrząc na Eliota gdy wieczorem wyszli z głośnej sali na taras.
- Nigdy nie lubiłem takich uroczystości. A część znajomych Pana nieustannie chce mnie cały czas głaskać. Jak jakiego psa. - wzdrygnął się z obrzydzeniem.
- Mi tam się to podoba — oparł się o barierkę, czując wiatr rozwiewający jego włosy — I uwierz, gdyby chcieli Cię głaskać, robiliby to. Po prostu nasz Pan się na to nie zgadza — zachichotał.
- I bardzo mnie to cieszy — spojrzał na horyzont, wzdychając.
- Jak długo jeszcze będzie to trwać? Mam dość patrzenia i słuchania tych nudnych komplementów na mój temat w rodzaju
"Może nie jest zbyt urodziwy, ale na arenie by przetrwał"
Lub
"Sprawiłeś sobie pięknego pieska Nicholasie, ale wygląda, jakby częściej szczekał, niż jęczał"
Wyliczył, gestykulując, na co Kai jedynie chichotał.
- To... Miłe, że tak uważają.
- I nawet nie mogę odpowiedzieć by umilkli, bo po pierwsze, lubię swój grzbiet, a po drugie nie chcę przynieść wstydu Nicholasowi...
- Dlaczego... Tak mówisz? - przekrzywił głowę ciekawsko blondyn.
- Tak, to znaczy? - dopytał Eliot, nie do końca rozumiejąc pytanie.
- Po imieniu... Przecież to nasz Pan i...
- Wiesz, że moja relacja z Panem jest niecodzienna — przeczesał jego włosy. - Lubi gdy zwracam się do niego po imieniu.
- Ja bym tak nie umiał chyba — przyznał cicho — Sam nie wiem dlaczego...
- Każdy jest inny Kai. Ty jesteś jego małym kociakiem i dobrze, że nazywasz go Panem -uśmiechnął się do swojego przyjaciela.
Chłopak zarumienił się urokliwie — A ty... Kim jesteś? Nie mogę wymyślić dobrego określenia — zaśmiał się.
- Sam nie wiem, jestem jego Eliotem. To już chyba wystarczy prawda? - odetchnął.
- Ale... Jesteś też moim Eliotem, prawda? - przysunął się bliżej, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Oczywiście, Jestem twoim prawie starszym Bratem — objął go umięśnionym ramieniem.
Ten uśmiechnął się jedynie, po czym przymknął oczy — A ja jestem twoim Kai'em.
Lubił być w ramionach starszego niewolnika. Sprawiało mu to prawdziwą radość i dawało poczucie bezpieczeństwa...
- Kai? - po chwili do ich dwójki podszedł Danzel.
- Tak? - chłopak uśmiechnął się radośnie do kolegi, odsuwając nieco.
- Pan Cię wzywa do siebie, Ciebie z resztą też — spojrzał na Eliota.
Czuł do niego dziwny rodzaj szacunku i respektu. Był taki wielki, jakby jednym uderzeniem mógł go zabić. Jednocześnie był tak delikatny i kochający, że to aż dziwne...
Niewolnicy razem ruszyli do Pana, zastanawiając się, jak tym razem mogą mu służyć. Po wejściu do sali od razu dostrzegli, że wielu z gości już opuściło przyjęcie, jednak spora ich połowa również została, bawiąc się w najlepsze w rytm cichej muzyki granej na lutniach i harfach.
- Kai — powiedział Nicholas, dotąd głaszcząc po głowie szczęśliwego Lorasa.
- Tak Panie? - ten opadł na kolana, czekając.
- Pomożesz Lorasowi przygotować moją alkowę — powiedział, na co siedzącemu przed sobą chłopakowi błysnęły oczy ze szczęścia.
A więc może jednak coś znaczył dla Pana?
- Oczywiście Panie — uśmiechnął się.
Miał nadzieję, że ta czynność złączy go z drugim nałożnikiem. Nie chciał, by była pomiędzy nimi niechęć.
- Chce spędzić z Tobą noc — dodał, patrząc na Kai'a.
- Czy Loras też ma się przygotować? - dopytał cały rumiany na samą perspektywę.
- Nie — pokręcił głową — Chcę, byś pokazał mu wszystko, co i jak ma wyglądać w mojej alkowie — powiedział, na co błysk z oczu drugiego blondyna zniknął, a zastąpiła je tafla łez, które z trudem pohamował. Uczucie w sercu, jakie poczuł, było tak straszne, że najchętniej zabiłby drugiego niewolnika tu i teraz.
- Już Panie — Kai przygryzł wargi i razem udali się do alkowy. Chłopak, widząc czerwone oczy niewolnika, zmarszczył brwi — Coś się stało?
Ten zacisnął usta, patrząc na niego morderczo. — Nie Twoja sprawa — prychnął, idąc przed siebie.
- J-jeśli chcesz, mogę porozmawiać z Panem. -zaproponował zakłopotany.
- Nie zauważyłem, żeby za dużo z Tobą rozmawiał, chyba preferuje jedynie, abyś go zaspokajał — powiedział szorstko.
- To mój Pan. Ma prawo zrobić ze mną, co zechce... - spuścił wzrok i nerwowo przyspieszył — Zrobiłem ci jakąś przykrość?
- Nie jesteś kimś, kogo zdanie szczególnie mnie interesuje — prychnął.
- Rozumiem, ale... — zaczął, jednak spuścił wzrok, nie odzywając się więcej. Nieco przygnębiony zaprowadził go do Komnaty.
Chłopak jedynie stał i patrzył na poczynania blondyna, który staranie układał pościel i nalewał wina do dzbanów. Pomiędzy nimi panowała cisza. Gdy w końcu skończyli, Kai usiadł na swojej poduszce i przełknął ślinę.
- Chcesz usiąść? Zapewne to jeszcze chwilę potrwa, a tutaj możesz spocząć, bo należy do mnie — pogłaskał materiał poduszki, jakby był skarbem.
- Nie skorzystam — odparł.
- Dobrze — zaczął bawić się skrawkiem swojej białej tuniki.
Ten już nic nie odpowiedział, jednak nie oderwał od niego wzroku. Po chwili do pomieszczenia wszedł Eliot, od razu dostrzegając gęstą atmosferę.
- Coś się stało Kai? - spojrzał na chłopaka, widząc jego niemrawą minę
- Nie, nie. Wszystko jest w porządku — zaczął się bawić swoimi włosami.
- Goście już poszli, miałem sprawdzić, czy wszystko w porządku — dodał, patrząc na niego uważnie.
- Tak, skończyliśmy szykować komnatę i czekamy na Pana.
- Wyśmienicie — spojrzał na Lorasa — Jak wam poszło? Zrozumiałeś wszystko?
- Oczywiście nie jestem głupi — wymamrotał.
- Nie uważam, że jesteś — skinął głową, przyglądając mu się — Jednakże nawet taka praca może wydawać się łatwa i wcale taka nie być
- Dam sobie radę, skoro on dał — wskazał na Kai'a unosząc dumnie głowę.
- Kai ma wieloletnią wprawę, a ty jesteś tutaj od kilku dni — przypominał mu Eliot.
- Jednak od paru lat służyłem innym Panom -odparł butnie.
- Każdy człowiek ma inne wymagania i przyzwyczajenia — mruknął, po czym odwrócił się gdy pomieszczenia wszedł Nicholas.
- Możecie wyjść — powiedział do dwójki niewolników, po czym spojrzał na Kai'a — Rozbierz mnie, Lorasie, podaj mi wino.
Chłopak wyraźnie się rozpogodził, mogąc zrobić coś dla Pana. Z gracją zaserwował mu napój, pochylając głowę.
Kai w tym czasie zsunął szatę Pana — Uważaj na pierścień — powiedział Nicholas — Są cenne, zwłaszcza ten, który dziś otrzymałem w podarunku.
- Jest piękny Panie — Kai przyjrzał się czerwonemu kamieniowi.
- Zgadza się, to prawdziwy rubin — skinął głową, delikatnie zdejmując mu go z palca i z prawdziwą ostrożnością odkładając na komodę.
Loras trzymający w dłoniach złoty dzban z winem przyglądał się jego ruchom w skupieniu, zawieszając się na pierścieniu. Jego oczy zalśniły złowrogo, a na ustach pojawił się ledwie zauważalny uśmiech.
***
- Eliot! - zawołał Kai, rozglądając się po ogromnym korytarzu.
Ciemnowłosy stał po jego przeciwległym końcu.
- Tak? - zapytał, odwracając się w jego stronę.
- Znalazłeś coś? - zapytał, na co ten odkrzyknął jedynie, że nie i westchnął. - Jak to możliwe, że Pan go zgubił? - zapytał, na co mężczyzna jedynie wzruszył ramionami.
- Prawdopodobnie dziś podczas śniadania. Wczorajszego wieczoru go jeszcze miał — powiedział Eliot i rozejrzał się po korytarzu — Sprawdzę ogród, a potem... - zaciął się.
- A potem? - Kai przekrzywił głowę, na co ciemnowłosy przygryzł wargę.
- Potem zaczniemy przeszukiwać kwatery niewolników — wymruczał niechętnie.
- O czym ty mówisz? Myślisz, że... Ktoś by go wziął? Przecież to... Niemożliwe. Po co?
- Nie mam pojęcia po co — przyznał — Może któryś z niewolników planuje uciec i ten pierścień ma być jego gwarancją, że przekroczy bramy miasta? Jest nowy i nie ma na nim inicjałów Pana, więc... Może dzięki niemu uda mu się dostać na statek?
- To okropne, że twierdzisz, że ktoś z naszych braci mógł go wziąć. - westchnął blondyn.
- Trzeba wziąć pod uwagę każdą możliwość. Nicholas powiedział, że jeśli nie uda nam się znaleźć go do zachodu słońca, zaczną się oficjalne przeszukiwania. - powiedział, na co Kai oparł głowę na jego ramieniu.
- Mam nadzieję, że się odnajdzie i nikt nie dopuścił się czegoś takiego jak kradzież. To by było okropne...
- Jeśli któryś z niewolników go ma i Pan się o tym dowie... Potraktuje to jak zdradę. A za zdradę jest tylko jedna kara
- Jestem pewien, że się mylisz — odrzekł na to jedynie Kai i otarł dłonią spocone czoło.
Godziny mijały, jednak pierścienia nie udało się odnaleźć. Nicholas cały ten dzień chodził wściekły jak osa. Cała ta sytuacja wydawała mu się niepojęta.
Kto w ogóle śmiał zabrać jego własność?
- Jak wiecie, doszło do zaginięcia mojego pierścienia, który był podarkiem od Sir Teodora i jest mi niezwykle drogi. - rzekł, lustrując wzrokiem wszystkich niewolników oraz służbę stojącą przed nim w kilku rzędach. - Dam wam szansę do jutrzejszego poranka. Jeśli ten, który go ma, położy go w głównej sali, przy największej kolumnie nie zostanie ukarany. Jednak gdy się nie znajdzie... - przejechał wzrokiem po wszystkim zebranych w pomieszczeniu niewolnikach — Kara dla złodzieja będzie surowa i nie będę miał litości — wycedził, po czym odwrócił się na pięcie i wrócił do swojej Komnaty zmęczony, tym samym kończąc spotkanie. Naprawdę nie rozumiał, jak mogło dojść do takiej sytuacji w jego domu. Chciał, by było to jedynie nieporozumienie.
Przymknął powieki.
Prześpi się tylko chwilę, krótką chwilę...
- Panie? - usłyszał dosłownie kilka sekund po tym, jak zamknął oczy.
Uniósł spojrzenie na Eliota, który siedział na skraju jego łoża.
- Co się dzieje...? - zapytał sennie, na co niewolnik jedynie pogładził go po włosach.
- Przespałeś cały dzień Nicko — powiedział, dotykając jego policzka, na co ten zmarszczył brwi.
- Jak to możliwe...? Przecież ledwie się położyłem. - zerknął za okno, widząc jasny pół okrągły księżyc.
Westchnął głęboko.
- To przez stres — stwierdził Eliot spokojnie.
- Odnaleźliście pierścień? - zapytał, jednak ciemnowłosy pokręcił jedynie głową — Z samego rana masz zacząć przeszukiwać baraki. - westchnął niechętnie.
- Może jeszcze raz obszukamy teren... Wątpię, aby...
- Taki jest mój rozkaz. Każ przyjść Kai'owi. Dotykanie go mnie relaksuje...
Eliot skinął jedynie głową, wychodząc z pomieszczenia i po kilku minutach wracając z blondynem, który uśmiechnął się jedynie, klękając u drzwi.
- Rozbierz się i połóż się koło mnie — powiedział Nicholas, biorąc łyk wina — Lubię patrzeć na twoje ciało — rzekł, przyglądając się blondynowi, który zwinnie rozpiął swoją tunikę i rozwiązał przepasany w biodrach sznurek. W chwili gdy zsuwał ją z talii, z jego kieszeni coś wypadło i potoczyło się po podłodze. Uchylił przymknięte powieki na ten dźwięk, a potem rozszerzył je w zaskoczeniu.
Na ziemi leżał jego pierścień.
__________________________
Witajcie! ✨
Cóż mogę rzec, jak widzicie dużo się dzieje. Jestem ciekawa co sądzicie. Co wydarzy się dalej...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top