Rozdział ósmy
Frigga obudziła się cała zlana potem. Ciężko dysząc, budząc przy tym męża wybiegła z komnaty i skierowała się do ogrodów. Gdy biegła, można było na oświetlonej pochodniami ujrzeć wyraz przerażenie. Magią otworzyła wrota ogrodowe i w oddali ujrzała swojego młodszego syna. Leżał nieprzytomny z paroma ledwo widocznymi, szarymi smugami na ciele. Przykucnęła szybko i wzięła go w ramiona. Przeleciała nad nim ręką sprawdzając jego stan i na szczęście nie było najgorzej. „Straże!" : zawołała. Natychmiast przyszli i za rozkazem królowej, zanieśli go do komnat księcia. Frigga szła już spokojniejsza za nimi, zastanawiając się co się stało. Wiedziała kto to zrobił, ale powód tego musiał być naprawdę silny... Kiedy oporządzono jej syna, uzdrawiała go z resztek złej siły, która go dotknęła. Był niespokojny, coś mu się śniło, coś niedobrego. Majaczył strasznie, a co jakiś czas wymawiał imię córy Heimdalla. Następnego dnia, gdy Loki odpoczywał, był naprawdę wyczerpany, postanowiła jej poszukać. Przeszła cały pałac wzdłuż i wszerz, a ta jakby zapadła się pod ziemię! Pytała się strażników, czy wychodziła gdzieś, jednak nikt jej nie widział. Trzeba było poczekać aż Loki się obudzi. Wydarzyło się to dwa dni później. Lekko otworzył oczy, a słońce raziło go niemiłosiernie, jak nigdy. Czuł się niewiarygodnie słabo... Wstał powoli i z lekkim trudem się ubrał. Nawet jego długi płaszcz wydawał się być ciężki. Wyszedł z pokoju i skierował się na arenę, gdzie spodziewał się spotkać... swą oprawczynię. Trudno było uwierzyć, że ona mogła coś takiego zrobić. Nie była sobą, definitywnie! Wszedł na arenę, ale jej nigdzie nie było. Kręcił się dookoła, jak nagle miałaby wyskoczyć zza rogu.
- Czego tu szukasz? - usłyszał „przemiły" głos Sif.
- Esther... Wiesz, gdzie może się podziewać? - zapytał, mając nadzieję, że zna odpowiedź.
- Najpierw ją krzywdzisz, a potem szukasz po całym pałacu? Dobrze, że cię tak urządziła...
- Słucham? - zirytował się i spojrzał na nią bykiem.
- Jeden ze strażników was widział, musiał się wyspowiadać Fridze, a ona wezwała nas-odparł Volfstagg.
- Co, po co?
- By jej szukać- odparł ponuro Thor.- Zniknęła, Loki.
- Przez ciebie- syknął Fandral.
- A co wy tacy nagle zmartwieni? Ostatnio prawie przez was umarła- wyszydził.
- Chcieliśmy ją przeprosić, ale była tak zajęta tobą, że nie mogliśmy- odparł Fandral patrząc na niego złowrogo.
- A więc to moja wina? Nie siedziałem z nią całą dobę, nikt wam tego nie bronił, wasze gadanie to tylko zwykłe wymówki- warknął odszedł. Miał dosyć tych dwulicowych rycerzyków. Sam nie był lepszy, ale nie tłumaczy się głupio! Zdenerwowany poszedł do Friggi, która wiedziała chyba najlepiej, gdzie może być Esther, zna ją od małego. Wszedł do jej komnat, nawet nie pukając. Nie zdenerwowała się, wiedziała co czuje i że trzeba go zrozumieć.
- Matko...
- Wiem, Loki, wiem- uśmiechnęła się do niego smutno- siadaj, zaraz ci wszystko opowiem. Lecz najpierw, ty mi się wyspowiadaj.
- Nie mam z czego- burknął siadając naprzeciw niej, w złocistym fotelu.
- Oj, masz mój drogi chłopcze- spojrzała na niego znacząco. - Nie była w takim stanie od lat, coś naprawdę mocnego musiało ją doprowadzić do tego stanu.
- My... Znaczy ja... Okłamałem ją. Zawsze wiedziałem, że coś ukrywa. W końcu chciałem się dowiedzieć, o co chodzi, więc postanowiłem, że zacznę udawać jej przyjaciela. Szło dobrze, ale pewne wydarzenie, mój błąd, to zaprzepaściło i się na nią później obraziłem, ale później chciałem w końcu, by mi wszystko wyznała... Zorientowała się, że kłamałem, właśnie przed tym, gdy mnie znalazłaś – spuścił wzrok i pochylił głowę w geście załamania.
- Loki... Ile razy mam ci mówić, byś nie kłamał? - złapała go i ścisnęła za chłodne, drżące dłonie.
- Inaczej bym tego z niej nie wyciągnął...
- Nie chodzi mi teraz o nią, mój drogi- złapała go za brodę i uniosła ją lekko, tak by na nią spojrzał. - Okłamujesz samego siebie...
- Co? - nie zrozumiał, o co chodzi jego matce. - Samego siebie?
- Tak- uśmiechnęła się ciepło i pogładziła go po policzku. - Z początku udawałeś, ale ją naprawdę polubiłeś- spojrzała głęboko w jego oczy, kiedy to mówiła i ujrzała coś jeszcze piękniejszego w nich niż kiedykolwiek. Błysk, - a teraz ją kochasz. Wiem, że to trudne do zrozumienia- dopowiedziała, jak już miał protestować- nie dopuszczasz takiej myśli do siebie, ale taka jest prawda. Kochasz ją, a ona ciebie.
- Nie... Nie kocha mnie- odparł ponuro. - Pocałowaliśmy się, ale po chwili mnie odtrąciła.
- Nie było tak jak myślisz... Była przerażona, prawda?
- Tak...
- Niech ci sama powie, czemu cię odtrąciła, ale na pewno nie dlatego, że cię nie kocha, a wręcz przeciwnie, robi to i dlatego musiała to zrobić.
- Ale... Gdzie ona jest? - zapytał z nutą nadziei w głosie, myślał, że wie.
- Nie mam pojęcia- odpowiedziała opierając się wygodnie w fotelu. Jej syn posmutniał. - Nie martw się, znajdziemy ją. Na pewno jest w lesie. Zapewne kieruje się w góry.
- Ruszę za nią.
- Nie. Ucieknie ci. Boi się, nie wróci w ten sposób. Nie można jej ścigać, trzeba ją odnaleźć, a w tym może ci pomóc to- podała mu księgę oprawioną w czarną skórę.
- Legendy? - zapytał z wyczuwalną kpiną w głosie. - Mam wszystkie przeczytać?
- Jedną. Będziesz wiedział, którą- powiedziała i zatarła ręce. - To teraz cię przeproszę, ale muszę wyjść, a ty poczytaj. To ci wszystko rozjaśni- odrzekła wesoło i poczęła iść do wyjścia, kiedy jednak znalazła się daleko od chłopaka dopowiedziała ponuro- albo przyciemni ci umysł w całości...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top