Rozdział siódmy

Była przerażona. Nie mogli wrócić do tamtych stosunków, nie mogli! Nie chciała tego... Stał się jej tak bliski i nie wyobrażała sobie życia w ciągłym konflikcie z nim. Nie wiedziała, co ma począć. Automatycznie wybiegła z pokoju i ruszyła ku chłopaki w nadziei, że go dogoni. Miała szczęście, był niedaleko. Zawołała z nim, a on zatrzymał się i odwrócił z obojętną miną.

- Tak?

- Proszę nie miej mi tego za złe, to nie twoja wina, ja tylko...

- Co? - zapytał zniecierpliwiony. Spojrzała głęboko w jego oczy i prawie by wygadała mu całą prawdę...

- Nieważne... - odparła w końcu i spuściła wzrok. - To nieistotne , przecież...

- Nie kończ- powiedział oschle. - Najlepiej będzie, jak pójdziesz.

- Loki...

- Odejdź-warknął.

Mając łzy w oczach odwróciła się i odeszła. Nie wróciła do komnaty. Wsiadła na swojego konia i skierowała się na Bifrost. Brnęła przez miasto, a potem tęczowy most, aż dotarła do kopuły. Zsiadła szybko i pobiegła jak najszybciej do ojca. Nie wiedząc o co chodzi, przytulił ją mocno do siebie, a ta nie protestowała, potrzebowała tylko tego. Bliskości. Gładził ją po głowie jak za dawnych czasów, gdy była tylko małą dziewczynką.

- Ojcze? - zapytała cichutko chrypliwym tonem.

- Tak, gwiazdeczko?

- Czym jestem?

- Nie czym, a kim.

- Czym?! - zdenerwowała się, znowu zaczynając płakać. Odeszła parę kroków od ojca i spojrzała na niego swoimi niezwykłymi oczami. - Nie jestem taka jak inni, nie jestem taka jak ty! Czym ja jestem?!

- Jesteś moją córką- odpowiedział najspokojniej na świecie. - Jesteś wspaniałą wojowniczką, czarodziejką i dziewczyną. Jesteś sobą.

- Czemu mnie nawiedzają wizje? Czemu nadal to tak boli, czemu moja moc jest inna?!

- Kochanie... Bo jesteś wyjątkowa. Wierz to doskonale... Co się stało?

- Pokłóciłam się z Lokim... Przez wizje, tajemnice... To mnie tylko niszczy...

- Wiem, że to trudne, ale musisz sobie poradzić. To cię niszczy, bo tego nie akceptujesz, ale jak już to zrobisz... Będziesz niczym anioł- zaśmiał się lekko. Podszedł do niej i znów przytulił. - Nie wiem, czy Lokiemu można ufać, ale jeśli ty to robisz, to możesz mu wyznać swoje tajemnice. Może pomorze ci pokonać twoje smoki...

' Esther postanowiła się posłuchać ojca. Ufała przyjacielowi, więc może był to już czas, by wszystko wyznać. Pokazać swe prawdziwe oblicze. Musiała jednak się do tego psychicznie przygotować. Jak to często bywa, nie potrafiła się zebrać, by wyznać prawdę Lokiemu. Jednak los znów był jej pod tym względem przychylny. Kiedy pewnej nocy spała poczuła czyjąś obecność, więc obudziła się. Nikogo jednak nie zastała, ale na jej szafce nocnej był skrawek kartki. Wzięła go do ręki i okazała się to wiadomość: „Przyjdź do ogrodu, teraz". Nałożyła na siebie jedwabną narzutę i udała się do nakazanego miejsca. Weszła powoli na trawę, a trawa zrosiła jej stopy, ale nie zwracała na to uwagi. Szukała nadawcy liściku, spodziewała się kim jest. I oto pod rozłożystym dębem stał on. Wysoki, czarnowłosy chłopak o niezwykle oschłym spojrzeniu. Podeszła z lekko podkrążonymi oczami, opatulając się ramionami.

- Chciałeś czegoś? - zapytała z nutką niepewności.

- Czas coś wyjaśnić... - zaczął niezmiernie poważnie, podchodząc jeszcze bliżej niej. - Ukrywasz coś przede mną?

- Ja... - skamieniała, a słowa ugrzęzły w jej gardle.

- Tak, czy nie? - naciskał. Spojrzała mu głęboko w oczy, nie mogła od nich oderwać wzroku...

- Tak... Przed tobą i przed wszystkimi...

- Co? Co dokładnie? - podszedł jeszcze bliżej, prawie się stykali nosami. Teraz Esther zauważyła w oczach Lokiego coś, czego nie widziała już dawno... chytrość. Stanęło jej przed oczami wspomnienie z areny. Powiedział, że coś odkrywa, a on się dowie co...

- Czemu chcesz to wiedzieć? - warknęła i zwęziła brwi.

- Jestem twoim przyjacielem, martwię się- zakłopotał się lekko.

- Ty się nie martwisz o nikogo... Gadaj prawdę!

- Mówię ją!

- O nie, kłamco, nie robisz tego. Dopiero teraz zrozumiałam... Ty tylko chciałeś mnie pogrążyć- powiedziała z zawodem w głosie i łzami w oczach. - Tylko o to ci chodziło!

- Co ty znowu wygadujesz?! - bronił się jak tylko mógł, ale chyba pierwszy raz go ktoś tak rozgryzł.

- Całą prawdę o tobie! - wykrzyczała. Zaczęło się z nią coś dziać, Loki nigdy nie widział jej takiej. Galaktyka w jej oczach gasła, a sama bladła i siniała.

- Esther, co się z tobą dzieje? - zapytał naprawdę przestraszony.

- Teraz nie udawaj dobrego przyjaciela! Mów prawdę- warknęła, po policzkach zaczęła jej lecieć ciemnogranatowa ciecz.

- Nie jesteś sobą...

- Nieprawda!

- Prawda! - podszedł znów niebezpiecznie blisko, a dziewczyna odskoczyła.

- Ty nic o niej nie wiesz- szepnęła. Zrobiło mu się przykro, bo... to co czuł do niej, było prawdziwe...

- Tak, to prawda, o to mi chodziło, ale...

- Nie mów nic więcej- warknęła. - Tylko tyle chciałam wiedzieć- rzekła i odwróciła się, by odejść.

- Wysłuchaj mnie- złapał ją za nadgarstek, ale ta z rykiem odepchnęła niewyobrażalnie silną mocą.

- Już nigdy więcej! - krzyknęła na niego i patrzyła jak leży zwijając się z bólu, a następnie mdleje. Na początku miała satysfakcję z tego, co zrobiła, ale zaraz się opamiętała- Loki? Loki! - podbiegła i drżącymi dłońmi snuła nad jego ciałem i wymawiała tajemnicze zaklęcia. Cienie na ciele chłopaka zaczęły znikać, lecz się nie budził. To znów się zaczęło... Telepatycznie pokazała Fridze wizję, tego co sama teraz widzi, by po niego przyszła, a sama wstała, spojrzała na niego ostatni raz i uciekła na niekiełznanego, ciemnego boru. Musiała odejść, by nie skrzywdzić już nikogo... nikogo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top