6. Obietnice i pragnienia

   Aslan otworzył oczy, gdy Al'Kahar powitał świt. Wschodzące słońce oblało komnatę bladożółtym światłem. W powietrzu unosił się ostry, ale równie odświeżający zapach kadzidła, czyli ktoś ze służby już się tutaj zjawił, aby padyszach po przebudzeniu zastał przyjemne zapachy i widoki. Mężczyzna podniósł się do siadu, aby ocenić stan komnaty na własne oczy.

   Tak jak się spodziewał, sprzątnięto już dzban z winem, którym poprzedniej nocy dość mocno się uraczył, co przyjął z lekkim smutkiem. Poza tym szczegółem zbyt wiele się nie zmieniło. Liście daktylowców wyrastających z mosiężnych donic zakołysały się na lekkim wietrze, który wtargnął do środka przez otwarte okna, spragnione dotyku promieni słonecznych. Słońce stopniowo przesuwało się w głąb alkowy, muskając poświatą liczne zdobienia na ścianach. Na podłodze, gdzie koniec miał dywan utkany perfekcyjną symetrią wzorów, a początek łóżko, leżała suknia w kolorze dojrzałej cytryny. Dostrzegłszy ją, Aslan spojrzał na bok łoża, przypominając sobie o tym, co miało miejsce po zmroku. Iffet Esmanur spoczywała naga na posłaniu, wciąż smacznie śpiąc. Jedwabny koc narzucony na jej ciało odsłaniał zdecydowanie za dużo, więc sułtan ostrożnie złapał za poły tkaniny. Zamierzał okryć szczelniej żonę, szczególnie przy tym uważając, aby nie zbudzić jej ze snu.

   Nie wyszło.

   Sułtanka otworzyła oczy, kiedy poczuła na skórze przypadkowy dotyk męża. Spojrzała mu prosto w oczy, nie mogąc wyjść z podziwu, jaki sułtan jest przystojny. Gdy go widziała, za każdym razem czuła się, jakby uderzał ją piorun. Taki paraliżujący dreszcz ją obiegał, że miękły jej nogi, a w myślach plątał się tylko obrazek ukochanego.

   — Dzień dobry, mój panie — zaświergotała uroczo, ozdabiając usta jeszcze słodszym uśmiechem.

   Aslan jak poparzony wypuścił z dłoni koc.

   — Dzień dobry, Iffet — wydukał, odwracając głowę w inną stronę. Liczył, że zdąży uciec, zanim sułtanka się obudzi. Jak zwykle się przeliczył.

   — Jak zawsze byłeś wspaniały. — Iffet znów się odezwała, ku udręce mężczyzny. Wyprostowała się i oparła głowę o ramię sułtana, głaszcząc dłonią jego tors. Aslan zaskoczony tą pieszczotą wzdrygnął się delikatnie.

   Iffet to wyczuła, dlatego obsypała jego szyję pocałunkami, a gdy dotarła na wysokość ucha, wyszeptała:

   — Wiesz, jak bardzo cię kocham. Żyję, by być twoja — mówiła, wbijając mocniej palce w jego skórę. Sułtan milczał z kamiennym wzrokiem utkwionym przed siebie. — Bardzo mnie ranisz, ukochany... Mnie i mojego ojca. Chcesz, żebym powiedziała mu o tym, jak ignorujesz swoją żonę na rzecz pospolitych niewolnic?

   Aslan zrozumiał tę groźbę aż za dobrze. Spojrzał na Iffet, uśmiechając się najbardziej fałszywie, jak potrafił.

   — Nie ma potrzeby dokładać zmartwień wielkiemu wezyrowi. Już i tak ma sporo na głowie — odpowiedział, a następnie zdjął dłoń żony ze swojego ciała i przysunął ją do ust, składając na niej pocałunek tak zimny, jak śmierć.

   Szykuje się piękny dzień. Spędzimy go w ogrodzie — zagadnęła Mevra Hatice, odchylając z uśmiechem głowę, gdy służące nawilżały jej skórę aromatycznymi olejkami.

   — Oczywiście, pani — odpowiedziała radośnie niewolnica, która rozczesywała długie, czarne włosy Valide, połyskujące jak płynna noc.

   — Którą suknię chcesz dziś założyć, pani? — zapytała kolejna służąca, trzymając w rękach obszyty złotą koronką beżowy jedwab.

   Mevra Hatice przejechała spojrzeniem po czterech stylizacjach prezentowanych przez niewolnice. Jej wzrok spoczął na satynowym granacie, który barwił materiał trzymany przez Esrę.

   — Niech będzie ta.

   Służące ukłoniły się i udały do garderoby, aby odłożyć odrzucone przez sułtankę matkę stroje. Została tylko Esra oraz niewolnice, które pielęgnowały twarz i włosy Mevry Hatice.

   Nagle do środka wtargnął bez uprzedzenia Hasret Agha. Ukłonił się pośpiesznie i nie czekając na pytania, dlaczego wywołał taki harmider, powiedział:

   — Pani... Stała się tragedia!

   Valide zmarszczyła brwi, kiedy w komnacie zapadła głucha cisza po słowach rzezańca*. Najbardziej nie cierpiała, gdy Hasret zaczynał zdanie w tak dramatyczny sposób i zwlekał z przejściem do sedna.

   — O co chodzi? — ponagliła, nie mogąc znieść napięcia, kiedy eunuch nieustannie składał i rozkładał dłonie, jakby szykował się do modlitwy, ale w ostatnim momencie z niej rezygnował. W końcu, po kilku nerwowych, głębokich wdechach, wydusił z siebie:

   — Iffet Esmanur była w alkowie sułtana.

   Sułtanka matka pobladła.

   — Że co?! — wykrzyknęła, gwałtownie wstając. Niewolnica, która czesała jej włosy, wzdrygnęła się nagle. — Jak to się stało? Kto ją tam wpuścił?!

   — Ta modliszka Mert! — odparł Hasret, chwytając się z przejęciem za głowę. — Skorzystał z okazji, kiedy rozmawiałaś z niewolnicami, które pobiły się wczoraj w haremie. Zaprosił ją potajemnie, zanim ktokolwiek z naszych ludzi zdołał się dowiedzieć. Sułtanka Iffet Esmanur przedarła się do alkowy jak jakaś zjawa, nikt nie zdążył jej zatrzymać.

   Gdyby nie dwie branki, które akurat wzięły się za włosy w głównej haremowej sali, wywołując niemałe poruszenie, Mevra Hatice miałaby czas, by wysłać do alkowy syna jedną z faworyt, jak i zająć się Iffet. Musiała wyjaśnić kłótnię niewolnic i wymierzyć im karę za zakłócanie porządku w haremie, na co zeszła cała noc, gdyż skłócone dziewczęta nieustannie plątały się w wyjaśnieniach. Teraz ta sprzeczka wydawała się Mevrze dziwnie podejrzana.

   — Wrócił wielki wezyr. Mogłam się spodziewać, że zacznie się wtrącać...

   Esra przysłuchiwała się temu z wielkimi oczami trochę śmielej, niż powinna. Próbowała rozgryźć, dlaczego powstała aż taka afera. Z tego, co zdążyła się dowiedzieć, Iffet Esmanur była żoną sułtana. Nie był więc to grzech, że się spotykają. Tak przynajmniej dotychczas wydawało się niewolnicy, bo Mevra Hatice i Hasret Agha mieli widocznie co do tego inne zdanie.

   — Wszystko na marne — wydukała sułtanka matka po chwili rozważań. Krążyła nerwowo po komnacie, zamiatając w tę i we wtę czarnym trenem swojego szlafroka. — Jeśli ona zajdzie w ciążę i co gorsza urodzi syna, wiesz, co się wydarzy... — Posłała eunuchowi spojrzenie, które tylko on z obecnych w komnacie mógł zrozumieć. Hasret przytaknął ze smutkiem. Doskonale wiedział, jaki będzie finał przyjścia na świat syna Iffet Esmanur.

   — Dlatego nie możemy do tego dopuścić — ciągnęła Mevra Hatice i nieco ściszyła głos, kiedy zbliżyła się odpowiednio blisko eunucha. — Wyślij do niej kogoś zaufanego. Niech doda do jej jedzenia te krople, które sprzedała nam tamta wróżka...

   Pan Dziewic pokiwał głową ze zdeterminowanym błyskiem w oku. Wiedział, co musi zrobić.

   — Zajmę się tym jak najszybciej.

   — Doskonale.

   Wyszedł z podobną prędkością, z jaką się tutaj pojawił. Mevra Hatice nie potrafiła się uspokoić. Przechadzała się raz w jedną, raz w drugą stronę, strzelając palcami u rąk. Myślała nad tragedią, która być może właśnie rozwijała się pod sercem Iffet Esmanur.

   — Zaparzcie mi jakichś ziółek na uspokojenie. Byle szybko — zwróciła się do rozkojarzonych służących. Jedna z nich natychmiast pobiegła wykonać rozkaz, swojej pani, przedtem oddając jej szybki pokłon.

   Sułtanka matka usiadła na otomanie i potarła palcami pulsującą z nerwów skroń. Jej nogi były miękkie jak z waty. Gdyby stała jeszcze przez chwilę, zapewne upadłaby zemdlona na ziemię. Nie mogła znieść myśli, że Iffet Esmanur może powić syna. To dziecko oznaczałoby koniec Aslana.

   Esra poczuła się źle, widząc Mevrę Hatice w takim stanie. Władała haremem twardą ręką, ale była sprawiedliwa, a na służbie u niej, wbrew temu, co początkowo niewolnica zakładała, nie było koszmarnie.

   — Wybacz za odwagę, pani, ale myślę, że mogłabym pomóc ukoić twoje nerwy — zaczęła, zerkając nieśmiało na Valide. Jej oczy nadal ciskały piorunami, ale kiwnęła ręką, dając znak, że Esra ma się zbliżyć.

   Dziewczyna podeszła do sułtanki matki, uprzednio zgarniając leżący obok kominka barbat*. Kobieta zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem, ale nie odezwała się. Milczała, pozwalając, aby niewolnica usiadła na obszywanej perłami poduszce u jej stóp.

   — W moim domu... — Na moment zawahała się, ale szybko kontynuowała, nie chcąc smucić się utraconymi wspomnieniami: — Gdy ktoś był chory, zawsze proszono mnie, abym dla niego zagrała.

   Mevra Hatice skinęła głową, dając niewolnicy zgodę na grę.

   Esra zaczęła grać. Wybrzmiała ostra, dynamiczna melodia, która wydawała się Mevrze Hatice doskonałym odbiciem tego, co buzowało jej w głowie. Przez kilka sekund brzmiała zupełnie jak melodia wojenna, by szybko przemienić się w delikatną, radosną pieśń. Głos niewolnicy, którym po chwili uraczyła sułtankę matkę, przypominał anioła.

   Wszelkie zmartwienia opuściły Mevrę jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Już nawet zapomniała o potencjalnej ciąży Iffet Esmanur i następstwach z tym związanych. Kobieta nie dowierzała, że to muzyka Esry tak podziałała. Jeśli tak, niewolnica była prawdziwą cudotwórczynią.

   — To było piękne i bardzo pomocne, dziękuję — odezwała się szczerze urzeczona sułtanka matka, kiedy meerska branka na dobre odsunęła palce od napiętych strun instrumentu. — Masz ogromny dar.

   Ta niewolnica była cenniejsza spośród wszystkich, które kiedykolwiek przewinęły się na służbie u sułtanki matki. Miała ręce stworzone do anielskiej gry na instrumentach i głos, który mógł uleczyć z wszelkiej złości i zmartwień. Esra była zbyt wyjątkowa, żeby miała zmarnować się w niewoli, Mevra Hatice już o tym wiedziała.

   — Esro — zaczęła, wlepiając w nią łagodne spojrzenie. Dziewczyna zadarła głowę w górę, aby spojrzeć na sułtankę Valide. — Postanowiłam, że po tym, jak skończysz naukę, osiągając dobre wyniki, wyzwolę cię i wydam majętnie za mąż za paszę. Będziesz wolna, ale będę szczęśliwa, jeśli zostaniesz przy moim boku. Zapewnię ci posadę kalfy.

   Esra nie wierzyła własnym uszom. Zatrzymała się na słowach „wyzwolę cię" i nie potrzebowała już słuchać dalej. Uśmiechnęła się szeroko i czym prędzej ucałowała skrawek szaty sułtanki matki, by wyrazić swoją wdzięczność.

   To był najszczęśliwszy dzień, odkąd zamieszkała w tym pałacu koszmarów.

   Sułtankę matkę niepokoił widok milczącego syna, który największą uwagą obdarzał szklankę w kształcie tulipana, w której pływał nietknięty szerbet.

   — Słyszałam, że kazałeś wybatożyć eunucha, bo krzywo ci się ukłonił — zagadnęła Mevra Hatice, przyglądając się uważnie sułtanowi. Siedział na wzorzystej pufie przed niskim, okrągłym stołem zastawionym tuzinem smakołyków, tuż obok matki. Odpoczywali wspólnie pod pawilonem w cieniu palm i porastających dookoła hibiskusów. Aslan przez cały czas nie odezwał się, nawet nie poruszył, ale sułtanka Valide widziała, jak bardzo spięty jest i z trudem hamuje kotłujące w sobie emocje.

   — Nie powinieneś tego robić. Takim postępowaniem dokładasz powodów do nienawiści wielkiego wezyra — ciągnęła kobieta. Chciała wysunąć dłoń w stronę syna i go dotknąć w pokrzepiającym geście, ale ostatecznie się powstrzymała. Nie wiedziała, jak sułtan zareaguje, a skoro skazał na chłostę niewinnego sługę, musiał być w wyjątkowo złym humorze.

   Aslan bywał okrutny. W wybuchach złości tak, jak ojciec postępował nierozważnie i bezmyślnie, skazując na cierpienie pierwsze osoby, które się nawinęły. Jednak pomimo tej wiedzy to, co zrobił rankiem, zaskoczyło Mevrę Hatice. Zazwyczaj sułtan starał się powstrzymywać swoje brutalne żądze i nie poddawać nim ludzi za takie błahostki. Aslanowi daleko było do wszystkich despotycznych władców, którzy przewinęli się przez ten pałac. Przymknąłby oko na ukłon służącego, jakkolwiek niedbały by on nie był. Taki występek przybliżył padyszacha do szalonego ojca. Coś musiało niebywale go rozwścieczyć.

   Mevra Hatice wiedziała co, a raczej kto.

   — Słyszałam, że w nocy była u ciebie Iffet Esmanur.

   Sułtanka matka wzięła łyk czerwonego szerbetu, nie spuszczając badawczego wzroku z syna. Teraz po jego twarzy przemknęło coś niezbadanego: coś zmieszanego z gniewem i żalem, może też trochę ze strachem.

   Czyli stało się najgorsze.

   — Nie chcę o tym rozmawiać. — Padyszach uciął temat chłodnym tonem.

   Co miał powiedzieć matce? Że zapraszając Iffet Esmanur do łóżka, czuł się, jakby zapraszał jej ojca? Może gdyby Erdogan nie wtrącał się tak w to małżeństwo, byłoby inaczej? Może Aslan zdołałby pokochać Iffet, ale już próbował i za każdym razem nie potrafił zmusić się do miłości. Czy naprawdę Mevra Hatice chciała usłyszeć, że przez to wszystko, co spada mu na głowę, sułtan nie może znieść nagromadzonej w sobie agresji i musi się na kimś wyżyć, bo inaczej zwariuje?

   — Teraz nie możemy się poddać. Twoja faworyta, Binnur, może wkrótce zajdzie w...

   — Powiedziałem, że nie chcę o tym rozmawiać! — podniósł głos i w złości ścisnął szklankę w ręce, przez co ta rozbiła się na drobne kawałki, zostawiając na wnętrzu jego dłoni krwawe szramy.

   — Wołajcie medyka, szybko! — zawołała przerażona Mevra Hatice, patrząc na pierwszą służącą stojącą z brzegu, następnie dotknęła dłoni syna, aby ocenić, jak bardzo dotkliwie się zranił.

   — Nie trzeba, nic mi nie jest. — Sułtan uspokoił sytuację, która w jednym momencie urosła do takiej rangi, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. — Już odnosiłem gorsze rany. To nic.

   — Synku...

   Aslan zignorował obawy matki i wyjął z kieszeni granatowego kaftana jedwabną chustkę. Obwiązał nią dłoń, czyniąc z tkaniny prowizoryczny bandaż.

   Mevra Hatice przypomniała sobie nagle o czymś istotnym.

   — Wybacz, że jestem taka przewrażliwiona — rzuciła przepraszającym tonem, łącząc ręce w koszyk na kolanach. — Znam pewien sposób, żeby opuścił cię dziś gniew.

   Padyszach zerknął na matkę, unosząc jedną brew. Valide przesunęła wzrokiem po swoich służkach, poszukując tej jednej cudotwórczyni.

   — Esro, zagraj nam.

   Niewolnica, słysząc swoje imię, niechętnie się zbliżyła. Ukłoniła się ze szczególną gracją i wlepiła na moment wzrok w padyszacha. On też na nią spojrzał. Jej oczy przywiodły mu na myśl lapis-lazuli, były dokładnie tej samej barwy.

   Za to spojrzenie sułtana było dla Esry jak zwierciadło, w którym odbijały się ślepia potwora. Aslan miał posągową urodę. Wyglądał, jakby został wyrzeźbiony z miłej dla oka podobizny jakiegoś starego i dawno zapomnianego boga, ale miał paskudny charakter: mściwy, pełen złości i nienawiści. Ta zepsutość wylewała się spod maski przystojnego bóstwa, a Esra, patrząc na niego, czuła tylko wstręt. To on stał za piekłem wojny, to on codziennie kopał groby dla tysięcy ludzi i to on wychłostał dziś niewinnego człowieka.

   To był potwór, na którego niewolnica brzydziła się nawet spoglądać, więc prędko spuściła wzrok.

   Mając w pamięci rozkaz sułtanki matki, usiadła na poduchach ułożonych na ziemi przy stole. Nie chciała grać dla sułtana, ale nie mogła się sprzeciwić, inaczej ją też padyszach byłby skłonny wychłostać.

   Nacisnęła palcami struny barbatu, wydając z nich piskliwy jazgot. Szybko jednak otrząsnęła się z chwilowej niezręczności i nakierowała dłonie na odpowiednie dźwięki.

   Jej cienki i idealnie czysty głos był jak śpiew słowika. Przedzierał się do wnętrza Aslana i oblewał go przyjemnym ciepłem, wykorzeniając wszelkie troski, a w ich miejsce wszczepiając same przyjemne doznania.

   Nie tylko sułtan był odprężony. Nastrój udzielił się każdemu. Sułtanka matka z uśmiechem kołysała się do melodii, podobnie jak pozostałe służące. Nawet strażnicy, którzy zawsze mieli prezentować się groźnie i statycznie jak nieruchome posągi, zmiękli pod wpływem muzyki. Z rozkoszą wsłuchiwali się w śpiew niewolnicy, opierając głowy o włócznie, które wbite w ziemię powstrzymywały ich przed zemdleniem z wrażenia.

   To było magiczne, niezwykłe. Aslanowi brakowało słów, żeby opisać, jak się w tamtym momencie czuł. Nic nigdy nie zdołało go bardziej uspokoić. Nic nie odurzało mocniej niż to. Żaden alkohol, haszysz, czy inne mniej lub bardziej legalne substancje. Nic nie uzależniało tak, jak ta muzyka.

   — Matko... — Aslan nachylił się w stronę Mevry, ściszając głos do szeptu, gdy Esra przestała grać, a on dopiero wtedy mógł wyrwać się spod jej transu. — Chcę się przespać z tą niewolnicą.

   Co? Chciała wybełkotać sułtanka matka, ale zamiast tego spojrzała na syna zaskoczonym wzrokiem. Aslan zasługiwał na wszystko i to wszystko mógł też mieć, ale Mevra nie sądziła, żeby Esra była dla niego odpowiednim wyborem. Wchodząc do alkowy padyszacha, trzeba było być przygotowanym na wojnę z Iffet Esmanur i jej ojcem, a przecież te sępy pożrą tę niewinną dziewczynę.

   Sułtan patrzył na Esrę drapieżnym wzrokiem, po raz pierwszy tego dnia kusząc się na łyk słodkiego szerbetu. 

   Nocą padyszach czekał na przyjście Esry. Odkąd pożegnał się z matką, nie potrafił myśleć o niczym innym niż o tym, jakie cuda czyni jej niewolnica na strunach barbatu. Mimo że słyszał ją tylko raz, wydawało mu się, że jej głos ciągle śpiewa gdzieś w zakamarkach seraju, a Aslan, choć chciał, za każdym razem nie mógł jej odnaleźć. 

   Wreszcie usłyszał pukanie do drzwi. Wstał z łóżka, na którym leżał, gapiąc się w sufit. Wygładził białą galabiję* i ruszył szybkim krokiem na środek komnaty. Wyprostował się i założył ręce za plecy, żeby branka zastała go w pozie, jaka przystoi władcy.

   Patrzył niecierpliwie na drzwi. Po chwili się otworzyły. Do środka weszła drobna dziewczyna z narzuconą niebieską chustą na twarz, przez co Aslan nie mógł jej zobaczyć. Poczekał, aż się zbliżyła i oddała mu pokłon. Kiedy padła mu do stóp, całując skrawek jego szaty, sułtan kazał jej powstać.

   Powstała. Aslan złapał za chustę i odrzucił ją na tył jej głowy. Nie zobaczył jednak Esry.

*rzezaniec — inne określenie na eunucha.

*barbat — lutnia pochodząca prawdopodobnie z Azji Środkowej. Co wyróżnia barbat to to, że jest zbudowany z jednego kawałka drewna, łącznie z szyjką i płytą rezonansową. Przodek oudu (ud), którego też bardzo przypomina; perska nazwa na oud (ud) to również barbat.

*galabija — tradycyjna szata noszona przez arabskich mężczyzn.


Co prawda, wczoraj był światowy dzień muzyki, więc uznajmy, że ten nieco muzyczny rozdział to mój spóźniony prezent dla was z tej okazji. Mam nadzieję, że się podobał ♡


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top