49. Modlitwa niewiernych

   Następne dni były istną męką. Turna wycięła w najgrubszej książce, jaką znalazła w pałacowej bibliotece, otwór na nóż i ukryła go wewnątrz zapisanych stronic. Jednak nawet ta kryjówka nie pomogła jej przekonać samą siebie, że wszystko będzie dobrze. 

   Sułtanka nie spała nocami, mało też jadła i piła, karmiąc się jedynie destrukcyjnymi myślami. Wiedziała, że nie zdoła wzbudzić w sobie takiego wyrachowania, by mogła z zimną krwią zabić drugiego człowieka. Poza tym, jak miała zgładzić Szakala? Przecież nie mogła wyzwać go na pojedynek. A na samą myśl skrytobójstwa jej ręce pociły się i trzęsły tak mocno, że nie potrafiła utrzymać w nich żadnego przedmiotu.

   Przez długą chwilę patrzyła na przesyłkę, którą podrzucił jej nad ranem Zain, tocząc w głowie batalię z własnymi myślami. Wewnątrz znajdowała się zapewne wiadomość od Mahfuza przekazująca miejsce i czas ich spotkania. W końcu nie mogła już znieść napięcia i otworzyła wieko szkatułki.

   Krzyk wyrwał się z jej ust, gdy bez uprzedzenia powitał ją tak makabryczny widok. W środku znajdował się martwy wróbel z odciętą głową, a tuż obok list, na którym były ślady krwi. Turna drżącą dłonią rozwinęła rulon.

Sułtanko Turno!

Doszły mnie słuchy, że zaczęłaś wątpić w słuszność naszej sprawy. Nie masz powodów do wątpliwości. Szakal to zły człowiek, a złych ludzi należy karać śmiercią. Tylko w ten sposób rozwiążemy nasze problemy. Niedługo zbliża się rocznica śmierci twojego bestialsko zamordowanego brata. Zapewne zechcesz pomodlić się w świątyni w jego intencji. Tam się spotkamy. Lepiej dla nas obojga, jeśli się tam pojawisz.

M.

   Księżniczka ze złością zgniotła list w kulkę, po czym rzuciła nią wprost do kominka. Gdy ogień strawił papier, Turna wybuchnęła spazmatycznym płaczem.

   Zanna musiała o wszystkim donieść Mahfuzowi. Była mu wierna, choć w jej oczach sułtanka nie raz widziała względem niego obrzydzenie. Jak można kimś gardzić, a równocześnie być mu lojalnym i posłusznym? Turna nie umiała tego pojąć.

   Ale pochwycenie tej wiedzy niczego nie mogło już zmienić. Sułtanka nie mogła się wycofać. Martwy wróbel był ostrzeżeniem. Nie było ucieczki. 

   Gdy raz do roku nadchodził dzień upamiętniający śmierć Mehmeta Al-Numara, świat cichł i zamierał dotknięty brakiem księcia. Turna czuła to nawet w Bahu, będąc tak daleko od domu. Wszędzie było tak cicho. Kwiaty, które widziała za oknem, chyliły się ku ziemi targane przez wiatr. Zrzucały płatki, jakby wylewały łzy.

   Co roku tego dnia całą rodziną odwiedzali grób Mehmeta, a później mężczyźni szli do świątyni pogrążyć się w modlitwie. Na ulicach rozdawano chleb najbiedniejszym, domy charytatywne pękały wtedy w szwach. W każdym zakątku Kahari słychać było modły wznoszone o spokój duszy księcia.

   Tylko Aslan nie był częścią tych celebracji. Nawet oficjalnej wizyty wraz z innymi wezyrami w świątyni unikał jak ognia, więc tam reprezentował go wielki wezyr. Sułtan za to zamykał się w swojej komnacie i przez cały dzień nie dawał znaku życia. Turna zastanawiała się, jak teraz spędza ten czas.

   Tego dnia sułtanka ubrała czarną, skromną i zabudowaną aż po kark suknię. Włosy splecione w kok okrywał długi szal, a twarz do połowy zasłona. Czekała na korytarzu, aż wróci eunuch, który miał w jej imieniu poprosić szacha o zgodę na pójście do przypałacowej świątyni. Po chwili rozbrzmiały kroki, ale to nie kastrat stanął przed nią.

   — Oczywiście, że się zgadzam — rzekł Ismail bez ogródek, co nieco rozkojarzyło księżniczkę.

   — Mogłeś przekazać to eunuchowi — mruknęła. — Nie musiałeś mówić mi tego osobiście.

   — Wiem... — przytaknął ze zrezygnowaniem. — Ale chcę mieć pewność, że idąc tam, będziesz bezpieczna.

   — Chcę pomodlić się w intencji brata — zaoponowała natychmiast Turna, gdyby szach wpadł na pomysł towarzyszenia jej.

   — O tym też wiem... — Ismail wydawał się jeszcze bardziej zawstydzony. — Pójdą z tobą moi strażnicy.

   Turna skinęła głową i odeszła wraz z eunuchami kryjącymi twarze za maskami. Nie mogła patrzeć na szacha, bo myślała już tylko o misji powierzonej jej przez wielkiego wezyra. 

   Świątynia ku czci Teremuna idealnie współgrała z estetyką całego pałacu. Powstała z myślą o mieszkańcach seraju, toteż była stosunkowo niewielka, by zaspokoić najpilniejsze potrzeby. Najważniejsze wydarzenia rozgrywały się w medynie, gdzie w samym jej sercu stała ogromna, zabytkowa świątynia wybudowana na rozkaz jednego z pierwszych szachinszachów.

   Pałacowe sanktuarium zostało wzniesione na planie kwadratu, a dookoła niego stały cztery, strzeliste wieże bogato obłożone kafelkami w roślinnych akcentach. Za dnia kąpały się w złotych promieniach słońca, a nocą posrebrzał ich blask księżyca.

   Do środka prowadziło otwarte od dziedzińca pomieszczenie sklepione kolebką o załamanym łuku, które wraz z bogatą błękitno-złotą ornamentyką wyglądało jak portal do innego świata. Turna przełknęła ciężko ślinę i weszła do świątyni, zostawiając strażników na zewnątrz.

   Oddech zamarł w jej piersi, gdy wewnątrz powitały ją kolosalne sale przystrojone ostrymi łukami. Gra świateł była tu imponująca, jak niemal w każdym budynku, jaki zostawili po sobie Zahidzi. Słońce dostawało się tutaj przez duże okna, duże latarnie zwisające z mozaikowego sufitu niewoliły w sobie płomienie świec. W efekcie wszystkie światła stykały się, krzyżowały i łamały w kontakcie z fantazyjnymi żłobieniami w ścianach i łukach.

   Było tu tak cicho, że Turna mogła usłyszeć własne myśli. Zastanawiała się jednak, gdzie w tej pustce zapodział się Mahfuz.

   Wreszcie go ujrzała. Stał w sali stanowiącej przejście pomiędzy sferą żeńską a męską. Nie zwlekając dłużej, Turna zatrzymała się tuż obok niego.

   — Cieszę się, że moja przesyłka dotarła — rzekł wielki wezyr. Jego głos poniósł się echem po pustych przestrzeniach.

   — Sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi. — Sułtanka nawet na niego nie spojrzała. On również patrzył w ścianę, na której wyryta była inskrypcja modlitwy. — Czym zasłużyłam sobie na tak makabryczną przesyłkę?

   — Nadal nimi jesteśmy. Chciałem ci tylko o tym przypomnieć — ściszył głos. Echo już się nie odezwało. — Słyszałem, że przestał podobać ci się nasz układ. Co z panem Hamidem?

   Turna przełknęła ślinę.

   — Jego intencje nie były wystarczająco przejrzyste, żeby włączyć go w naszą sprawę. To zbyt wielkie ryzyko.

   — Nie uległ twoim wdziękom? — Mahfuz prychnął z ironią. Księżniczka nawet nie drgnęła, choć dotknęła ją bezpośredniość tej uwagi. — Ale to już nie jest istotne. Mam względem pana Hamida nowy plan. Gdy już zabijesz szacha...

   — Nie zabiję go. — Turna weszła mu stanowczo w słowo.

   Wielki wezyr obrócił w jej stronę głowę.

   — Nie dam rady — dodała. — Nie jestem morderczynią i nie taką rolę miałam odegrać w twoim planie.

   — Szakal odpowiada za śmierć twoich braci — przypomniał wielki wezyr, co ścisnęło serce sułtanki. — Czy Al'Kahar nie pragnie zemsty?

   — Nie ja powinnam jej dokonać.

   — Widziałem na własne oczy, co on zrobił twojemu bratu... Mehmet został wykradziony z obozu i uprowadzony do namiotu szacha. Tam Ismail odrąbał mu głowę i stał się Szakalem. Zbudował swoją sławę na śmierci księcia Mehmeta... Jesteście naszymi wrogami, ale to była zbyt brutalna śmierć, niegodna...

   W oczach Turny zajaśniały łzy. Wielki wezyr ciągnął:

   — Daję ci moc i narzędzia, by pomścić brata i okryć Al'Kahar chwałą...

   — Nie rozumiem, jak miałabym tego dokonać?

   — Nie martw się. Wszystko już zaplanowałem — rzekł łagodnie. — Wejdziesz w przebraniu do jego komnaty. Będziesz udawała nałożnicę, którą wyślę mu w prezencie...

   — Nie zgadzam się — zaprotestowała, zanim zdążył dokończyć.

   — Słyszałem o tych obrzydliwych plotkach. To najgorsze, co może spotkać kobietę, zwłaszcza tak niewinną i bojaźliwą, jak ty. A co by było, gdyby ludzie dowiedzieli się, kim naprawdę jesteś? Wolę sobie nawet tego nie wyobrażać.

   Turna poczuła, jak żołądek ściska się jej w ciasny supeł. Mahfuz zamierzał ujawnić jej tożsamość. To był szantaż, już to wiedziała. Stała się niewolnicą tego układu.

   — Ale nie dopuszczę, żeby Szakal cię skrzywdził. Zaufaj mi — kontynuował wielki wezyr, kiedy w oczach księżniczki kiełkował coraz większy strach. — Zatańczysz dla niego, a kiedy muzycy przestaną grać, wyjdą i to będzie twoja okazja. Przebijesz serce Ismaila nożem. Później Zain bezpiecznie cię wyprowadzi. Spotkamy się w ogrodzie.

    — A co będzie potem? — Turna nie umiała zapanować nad drżeniem głosu. — Przecież żadna nałożnica nie może ot, tak zabić szacha. To oczywiste, że musiałaby z kimś współpracować.

   — Cały spisek uknuł Salim Hamid. Od lat kwitła w nim chęć zemsty na rodzie Zahidów. Odebrali mu rodzinę, dom i honor, kiełkująca w nim złość musiała w końcu wybuchnąć. Salim posiada oddział świetnych skrytobójców, wśród nich ponoć także są kobiety...

   — Plan idealny — skomentowała z kpiną Turna.

   Spojrzeli sobie w oczy. Sułtanka przypomniała sobie martwego wróbla. Czy skończyłaby tak samo, gdyby się zbuntowała?

   — Ty jesteś jego najważniejszą częścią — mówił ani trochę niezrażony Mahfuz. — Wystarczy tylko, że zabijesz Szakala. Będziesz wolna i wrócisz do domu.

   — Ale stanę się morderczynią i będą żyła z tą wiedzą do końca życia.

   — Wiesz, co naprawdę się stało z posłem, który miał skontaktować się z sułtanem Aslanem?

   Serce sułtanki na moment stanęło.

   — Ismail oszukał nas wszystkich. Poseł nigdy nie przekroczył granicy Al'Kaharu. Szach w żadnym wypadku nie chciał układać się z sułtanem. Miałaś być tutaj, by napełniać Ismaila okrutną satysfakcją. W dodatku zamknął cię w swoim własnym haremie. Dobrze wiedział, że będziesz przez to zrujnowana, a to jest mu na rękę.

   Okłamał ją. Mówiąc, że to Aslan zabił posła, maskował własne grzechy. Turnę nie powinno to wcale dziwić, a mimo to coś w niej pękło.

   Chciała widzieć w nim Ismaila, nie Szakala, ale nie mogła zapominać, że to zawsze będzie jedna i ta sama osoba. To uczucie, które kazało jej przychylniej na niego patrzeć, musiała zdusić w zarodku, zanim całkowicie zdąży ją zatruć.

   — Za dwa dni Szakal wyjeżdża — rzekł znów Mahfuz, bo świątynna cisza stała się nie do zniesienia. — To idealna okazja. Musimy działać szybko. Najlepiej już następnej nocy.

   Sułtanka nie odpowiedziała. Nie była zdolna wypowiedzieć żadnego słowa. Wielki wezyr skinął jej głową na pożegnanie, lecz ona nie zwróciła nawet na to uwagi. Następnie, jakby nigdy nic, przemknął do części świątynnej przeznaczonej dla mężczyzn.

   Turna nie potrafiła już nawet myśleć o modlitwie. Samą rozmową z Mahfuzem już wystarczająco splugawiła to święte miejsce. A przez grzech, którym miała obciążyć swoje sumienie, splugawi całą siebie. Nie było już jednak odwrotu.

   Musiała zabić Szakala. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top