37. Duchy Safy

   Safy nie sposób było opisać prostymi słowami. W drapieżnym, surowym krajobrazie usłanym zielenią i ruinami kryło się pierwotne, dzikie piękno. Powietrze było tutaj rześkie i czyste, choć pełne ostatnich wdechów ludzi, którzy wyzionęli tu ducha podczas inwazji Anasa. Gruzy, które były zarazem domem, jak i grobem mieszkańców, miały jeszcze na długo przypominać, z czym wiąże się wystąpienie przeciw Zahidom.

   Turna przejeżdżała przez ziemie Safy po raz pierwszy. Choć w pobliżu nikogo nie było, oblepiały ją dziesiątki spojrzeń. Na pustych, jałowych polach czuła żywą obecność martwych dusz. Z pozostałości po wiejskich chatach, spichlerzach oraz oborach dobiegały głosy spracowanych rolników, pasterzy wracających z pastwisk wraz z gromką melodią beczenia owiec i kóz, a także śmiechy niewinnych dzieci, które zmroziły krew w żyłach sułtanki.

   Safa była cmentarzyskiem.

   Przez resztę drogi Turna nie odważyła się już wyjrzeć przez okno powozu w obawie, że znów zbudzi drzemiące pod ziemią Safy duchy. Jednak obawiała się, że ich wieczny spoczynek jeszcze nie raz zostanie zmącony. W końcu miała spędzić w tej zapomnianej przez ludzi i Boga prowincji kilka najbliższych tygodni.

   Ismail przyjechał do Safy wraz ze swoją najbliższą świtą. Po co? Tego miała dowiedzieć się Turna. Mahfuza niesamowicie oburzył fakt, że nie został zaproszony, dlatego dał sułtance jasno do zrozumienia, że po powrocie do Drugiej Stolicy chce rezultatów. Choć żadna groźba nie wybrzmiała, Turna wiedziała, że szpieguje Ismaila za cenę własnego życia.

   Zatrzymali się w miejscu, które wydawało się nietknięte przez niszczycielską rękę Anasa. Mały, przytulny pałacyk wznosił się nad niewielkim zbiornikiem wodnym, kryjąc się pośród gęstych drzew. Zielona mozaika wyryta na ścianach idealnie współgrała ze wszechobecnymi zaroślami. Ornamenty liści wyglądały tak, jakby opadły z drzew i żywcem przylepiły się do ozłoconych słońcem murów.

   Trele leśnych ptaków wypełniły swoją kakofonią powietrze i Turna, trzymając na rękach Súkkara, w towarzystwie Leyli wyszła z powozu. Nafi Agha wprowadził je do środka rezydencji, pokazując komnaty, w których miały spać, a wcześniej oprowadzając po opustoszałym pałacu. Praktycznie nie było tu żywej duszy. Tylko cisza, którą czasem zakłócał niepokojący szmer, a ten, jeśli by się wsłuchać, momentami przemieniał się w lament.

   Leyla najwidoczniej też wpadała w tę paranoję, bo niemal od razu zaproponowała Turnie i Nafiemu odpoczynek na świeżym powietrzu.

   — Safa to dom nędzarzy. Wszystkich biedaków, którzy nie zostali pogrzebani tu z innymi kilkanaście lat temu. Głupcy powinni uciekać stąd jak najdalej, gdy tylko mieli do tego okazję. — Eunuch omiótł sposępniałym spojrzeniem utkane z kratkowanej koniczyny sklepienie, gdy wszyscy w trójkę siedzieli w altance nad wodą.

   Nafi uważał ich za głupców, a Turna widziała w tym czynie lojalność i beznadziejną miłość. Zamiast uciec, uporać się z wojenną traumą i spróbować ułożyć sobie życie na nowo, woleli mieszkać w grobach swoich rodzin. Nie zamierzała osądzać tego wyboru.

   — To jednak dobrze dla nas — kontynuował eunuch i wbił spojrzenie w sułtankę. Ona lekko zadrżała w obawie, że Nafiemu udało się przejrzeć jej myśli. — Nikt nie będzie nas niepokoił i przejmował się naszą obecnością. Pamiętasz, co ci mówiłem? Jesteś arystokratką z Fidani, daleką krewną i dobrą przyjaciółką rodu Zahidów, przyjechałaś w odwiedziny. To wystarczy, aby zamknąć usta plotkarzom.

   Albo jeszcze bardziej ich zachęci — Turna przygryzła wargi, powstrzymując się od tego komentarza.

   — Po co tu właściwie przyjechaliśmy? — Leyla wyręczyła Turnę w podjęciu dialogu.

   Nafi odetchnął ciężko.

   — To nie nasza sprawa. Szach tak zdecydował.

   A jednak przywiózł nas tu ze sobą — Turna znów ugryzła się w język. Nie mogła podpadać Nafiemu, bo to on stanowił mur na jej drodze do Ismaila. Jeśli szach miał jej ufać, eunuch też musiał.

   Widząc smutek na twarzy Leyli, Nafi ciągnął:

   — Być może chciał tylko odpocząć. Wszystkim nam przyda się chwila wytchnienia.

   Nie brzmiało to przekonująco, ale kobiety tego nie skomentowały. Sułtanka głaskała Súkkara, rozglądając się dookoła. Miejsce, które szach wybrał na nocleg, było naprawdę urokliwe, choć nieco przerażające z uwagi na cuchnące trupem legendy, które narosły wokół Safy. Turna nie sądziła, że Ismail przyjechał tutaj na wakacje. Coś kryło się za tą niespodziewaną wycieczką, a księżniczka musiała dowiedzieć się, co takiego.

   — A gdzie właściwie jest szach? Nie widziałam go, odkąd tu przyjechaliśmy... — Tęsknota w głosie Leyli zaskoczyła Turnę.

   — Szach i pan Salim Hamid wybierają się dziś na polowanie — wyjaśnił eunuch, posyłając niewolnicy pokrzepiające spojrzenie.

   Leyla spuściła wzrok na swoje ręce, nerwowo zaczęła bawić się bransoletkami.

   — Polowanie zajmie pewnie kilka dni...

   Kilka dni? Turna poczuła kropelki potu na karku. Na podróży do Safy straciła już wystarczająco czasu, nie mogła trwonić go więcej. Musiała zastawić sidła na Ismaila, aby wreszcie wrócić do domu.

   — Powinien nas też zaprosić — rzekła, nie przejmując się wściekłym spojrzeniem Nafiego, które eunuch od razu w nią wbił. — Co my będziemy tu sami robić przez kilka dni?

   — To nie nasza rzecz wtrącać się w decyzje szacha. — Nafi zabrzmiał ostro.

   Choć Leyla chciała poprzeć przyjaciółkę, zamknęła usta, bojąc się, że Nafi pomyśli, że zrobiła się za bardzo zuchwała.

   Turna westchnęła z irytacją, ale zaraz potem jej oczy rozbłysły, gdy między drzewami cytrynowymi mignął jej cień Ismaila. Powstała, trzymając w ramionach kota.

   — Zabiorę Súkkara na spacer. Musimy rozprostować nogi — oznajmiła, nim ktokolwiek zdążył zapytać, po czym prędko ruszyła inną ścieżką w kierunku szacha, aby o ich spotkaniu zdecydował pozorny przypadek.

   Wypuściła kota na zarośniętą chwastami ścieżkę. Motyl przeleciał nad nosem Súkkara, więc kocur machnął łapą, lecz nie udało mu się schwytać zdobyczy. Niepocieszony i zdenerwowany tym faktem ruszył w pogoń za połyskującym fioletem owadem.

   Pogoń zajęła kotu cały jego świat, nie zauważył więc, kiedy uderzył w nogi Ismaila. Turna westchnęła. Liczyła na subtelniejsze spotkanie.

   Ismail najpierw obrzucił Súkkara zaskoczonym, lekko zirytowanym spojrzeniem, a później przeniósł go na sułtankę.

   — Och, Turna. Podróż dobrze minęła?

   Súkkar syknął na szacha, po czym ruszył dalej, tropiąc zgubiony ślad motyla.

   — Tak. — Sułtanka uśmiechnęła się, ale tylko delikatnie, żeby Ismail nie wyczuł fałszywości. — Ładna okolica, mimo że najpewniej nawiedzona. Postanowiliśmy z Súkkarem pójść na spacer.

   — Rozumiem. Nie będę wam przeszkadzał, też jestem zajęty.

   Spięła się, kiedy chciał sobie pójść. Nie mogła mu na to pozwolić.

   — Czym? — wypaliła, zanim przemyślała, że to za bardzo wścibskie pytanie.

   Szachinszach przystanął.

   — Jadę na polowanie.

   — Och... Sam?

   — Nie sam. Dlaczego pytasz?

   — Tak po prostu. Polowania zazwyczaj zajmują dużo czasu...

   Ismail uśmiechnął się kącikiem ust.

   — Boisz się duchów i chcesz, żebym został?

   — Nie — odparła prędko, a jej tętno przyspieszyło. — Chodzi mi o Súkkara.

   — Co z nim?

   — Obawiam się, że Súkkarowi prędko znudzi się ten ogród. Chętnie zobaczyłby więcej Safy.

   — Súkkar... — Szach pokiwał głową z lekkim rozbawieniem. — Dołożę więc wszelkich starań, żeby wycieczka spodobała się Súkkarowi.

   Turna nie zapanowała nad wielkim uśmiechem, który uniósł jej wargi. To znaczyło, że polowanie nie będzie zarezerwowane tylko dla mężczyzn.

   — Musisz jednak dać mi chwilę. Przygotowania trochę zajmą — dodał tajemniczo.

   Sułtance zależało tylko na tym, aby się nie rozstawali.

   — Súkkar nie jest aż tak wybredny.

   — A jednak nie chcę go zawieść.

   To nie było konieczne, ale skoro tak się uparł, Turna nie widziała przeciwwskazań, żeby trochę się wysilił. Poza tym uwielbiała go drażnić.

   — Jeśli mogę mieć radę...

   — Słucham. — Ismail ściszył głos do konspiracyjnego szeptu, stawiając bliżej krok.

   — Zadbaj o lektykę dla Súkkara. Powinna być wyścielona najmiększym jedwabiem. On ma bardzo delikatne futro.

   — Niczego innego się po nim nie spodziewam. — Szach pokręcił głową z niedowierzaniem i rozbawieniem. — Przekaż Leyli i Nafiemu, że niedługo ruszamy.

   Potem ruszył w swoją stronę. 

   Podekscytowanie wrzało w żyłach Turny, ale po chwili wyparowało, gdy księżniczkę nawiedziło pytanie, po co właściwie wepchnęła się na to polowanie? I w jaki sposób miała tam poznać powód, dla którego Ismail przyjechał do Safy?

   Może chciał doprowadzić Turnę do szaleństwa na tym cmentarzysku? Safa leżała na drugim końcu kraju, a to znaczyło, że Al'Kahar stał się jeszcze bardziej odległy, a wraz z nim wizja powrotu do domu.

   Jednak gdyby tak było, szach nie pofatygowałby się, żeby tutaj przyjeżdżać i zostawać na kilka tygodni. A przynajmniej ta teoria nie kleiła się Turnie.

   I była tutaj Leyla, a jej z pewnością Szakal nie chciał straszyć.

   Na szczęście Turna nie była sama wyrzucona na arenę pełną wygłodniałych hien. Do Safy przyjechał także Zain, który dzięki podstępowi wielkiego wezyra zgarnął posadę sługi Ismaila.

   — Dziękuję, pani, że się za mną wstawiłaś — powiedział niewolnik, gdy prowadził ją do stajni.

   — Nie ma za co. Podejrzewam, że kastracja to bolesny zabieg nie tylko dla ciała, ale też dla umysłu. — Sułtanka uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco, ale tego już nie mógł zobaczyć, bo do połowy twarz Turny zasłaniała czarna przystrojona diamentowymi opaskami zasłona.

   — Wiesz może, po co Szakal przyjechał do Safy? — zapytała, kiedy zatrzymali się przy dereszowatym osiodłanym koniu.

   — Jestem jego sługą tylko dlatego, że nie wypadało mu odmówić wielkiemu wezyrowi, gdy mu mnie podarował. Niestety szach mi w ogóle nie ufa i traktuje bardziej jak cień, choć sądzę, że poddaje mnie jakiejś próbie...

   — Ciężko go rozgryźć — westchnęła, choć bardziej do siebie, niż do niewolnika.

   — W jukach ukryłem wiadomość od wielkiego wezyra. — Zain rozejrzał się dyskretnie po stajni naznaczonej ruiną. — Wrócę do szacha, pani, zanim ktoś zacznie coś podejrzewać.

   Sułtanka przytaknęła. Odczekała, aż Zain się oddali. Patrzyła, jak przy powozie stoją Nafi i Leyla. Obok stała lektyka zaprzęgnięta w kuca, a w niej wylegiwał się Súkkar, liżąc się po łapie. Ten widok wykradł śmiech z ust Turny. Nie sądziła, że Ismail naprawdę to zrobi.

   Chwilowa beztroska minęła, gdy koń parsknął, a sułtanka przypomniała sobie o wiadomości. Sięgnęła dyskretnie do juk i szybko rozwinęła zwinięty w rulon liścik.

Sułtanko, skorzystaj ze scenerii rodzinnej Safy pana Hamida i przeciągnij go na naszą stronę. Dzielisz z Salimem los wyrzutka, a w dodatku ma on słabość do pięknych kobiet. Ma za sobą oddział skrytobójców i bardzo przysłuży się naszej sprawie. Ja tymczasem spróbuję zbliżyć się do księcia Husseina, który został w Bahu. Nie martw się, pani. Salim nie będzie się opierał. Zdrajca zawsze pozostanie zdrajcą, choćby zdrada płynęła mu tylko w genach.

M.

   Turna natychmiast podarła kartkę na tak drobne kawałki, że nie sposób było jej złożyć. Gdy upadły na ziemię, koń je zjadł, więc wzruszyła ramionami, dochodząc do wniosku, że to nawet lepiej. Jednak wcale nie była odprężona. Mahfuz za dużo od niej wymagał.

   Ismail i teraz jeszcze Salim. Igrała z ogniem i bała się, że w końcu się poparzy.

   Podniosła głowę i zobaczyła, jak Ismail zwinnie usadawia się w siodle na grzbiecie konia. Puls jej przyspieszył, gdy zmierzyła go wzrokiem. Nosił czerń Szakala, a kefija wraz z szalem owinięta wokół jego głowy wyciągnęła na wierzch wszystkie koszmary Turny. Kolana zaczęły jej drżeć. Po raz pierwszy w życiu go zobaczyła. Już nie we śnie, ale na jawie.

   — Szakal przypomina światu, kim jest. — Szept Salima koło jej ucha wzdrygnął całym jej ciałem. Turna odskoczyła w bok. Odruchowo poszukała wzrokiem Nafiego, ale on siedział już w powozie razem z Leylą.

   Czy świat zapomniał o istnieniu Szakala? Ten, w którym żyła Turna, na pewno nie. Ismail wlókł się za jej rodziną jak cień. Nie można było uciec od jego siejącego spustoszenie widma, bo ono zawsze powracało.

   — Ale dopóki jesteś z nami, nic ci nie grozi — dodał Salim, lecz to nie uspokoiło Turny. Wręcz przeciwnie. Przypomniała sobie o swoich braciach i nabrała większej motywacji do wypełnienia misji Mahfuza. Nie mogła o tym zapominać.

   — Dobrze wiedzieć — rzuciła z fałszywym przekonaniem.

   — Wiesz, że jesteś pierwszą osobą z Al'Kaharu, która zobaczyła jego twarz?

   Dreszcz przebiegł po ciele Turny. Salim miał rację. Zanim sułtanka poznała Ismaila, spodziewała się, że pod jego maskującą kefiją kryje się potwór, człowiek o szarej, przegniłej skórze jak nieboszczyk i o twarzy przeoranej paskudnymi bliznami. W końcu musiał istnieć jakiś powód, dlaczego się zakrywał. A tymczasem Ismail nie był wcale brzydki, straszny ani stary. Przynajmniej nie z twarzy.

   — Chyba powinniśmy już ruszać. — Turna wycofała się do swojego konia. Poczuła ulgę, gdy zobaczyła, że Zain został jej przydzielony do towarzystwa. W końcu Ismail był święcie przekonany, że jego nowy sługa był eunuchem. — Miłej podróży, panie Hamidzie. — Obejrzała się na Salima, po czym wsunęła stopę w strzemię. Gdy jej suknia się rozsunęła, mężczyzna zerknął na jej nogę. Turna spięła się, nawet mimo faktu, że pod kaftan założyła spodnie.

   — Mówmy sobie po imieniu. — Salim uśmiechnął się i wspiął na siodło swojego wierzchowca. — Gdyby jazda konna sprawiała ci problem, nie martw się. Będę w pobliżu i ci pomogę.

   Turna prychnęła w duchu i wsiadła na konia. 

   Wraz z zagładą Anasa na Safę spadła nie tylko śmierć, ale też pewne oczyszczenie. Tam, gdzie nie sięgała ludzka ręka, tam przyroda żyła swoim życiem. Zieleń i gęstość lasów oraz bezkresność obsypanych kwiatami łąk, gdzie zatrzymał się łowczy orszak, odtrącił w zapomnienie widok spalonej Safy.

   — Zauważyłem, że dziś jesteś jakaś smutna. Jeśli coś się stało, wiesz, że możesz mi powiedzieć. — Księżniczkę dobiegł głos Ismaila. Nie mogła się powstrzymać, żeby nie spojrzeć w stronę szacha i Leyli.

   — Czy mogę powiedzieć ci wieczorem, mój panie? — Niewolnica stała niebezpiecznie blisko. Jej dłoń powędrowała na tors władcy.

   Pod czarnym wąsem Ismaila pojawił się subtelny uśmiech. Przytaknął.

   Turna domyśliła się, że ta rozmowa miała intymny charakter i że nie powinna jej podsłuchiwać, ale nie mogła zapanować nad ciekawością. Zmarszczyła brwi w szoku i niezrozumieniu. Dlaczego Leyla nie powiedziała jej o swoich planach? Przecież się przyjaźniły.

   Księżniczka odgoniła tę niedorzeczną złość, jaką nagle poczuła. Odruchowo zaczęła poszukiwać wzrokiem Salima. Sułtanka jeszcze nie zdecydowała, jak przeciągnie go na stronę Mahfuza. Wielki wezyr podsunął jej pomysł uwiedzenia Hamida. Salim pewnie nie miałby nic przeciwko, ale Turna mimo całej determinacji, wiedziała, że nie jest gotowa na takie poświęcenia.

   Ich spojrzenia się przecięły. Mężczyzna z uśmiechem kiwnął jej głową. Księżniczka nie potrafiła wyobrazić sobie jego dotyku na swojej skórze. Nie zdołała rozbudzić w sobie pożądania na jego widok, choć Salim wcale nie był brzydki. Turna strzegła swoich cnót i nie chciała, aby ktoś taki, jak Salim Hamid ją z nich okradł, nawet jeśli przyświecał temu większy cel.

   Nagle poczuła ukłucie zazdrości spowodowane wiedzą, że nigdy nie będzie taka jak Leyla. Piękna, pewna siebie, zalotna. Turna była pewna, że mężczyźni prędzej by się z niej śmiali, niż jej pragnęli.

   Usiadła na otomanie obok Nafiego, który wewnątrz otwartego namiotu czytał książkę.

   — Nie interesuje cię polowanie? Myślałem, że wręcz przeciwnie. Tak się do niego rwałaś... — odezwał się, nie odrywając spojrzenia od kartek.

   — Przyjechałam tu w celach towarzyskich, ale, jak widać, wszyscy są zajęci.

   Serce gwałtownie szarpnęło się w jej piersi, kiedy dostrzegła, jak Leyla głaszcze Súkkara, a Ismail stoi tak blisko, jakby też chciał zatopić palce w białej sierści kota. Co prawda zachowywał bezpieczny dystans, ale to nie wystarczyło, żeby uspokoić księżniczkę.

   Nagle zapragnęła pożyczyć czyiś łuk i kogoś ustrzelić.

   — Bo ci żyłka pęknie. — Nafi parsknął śmiechem.

   Turna spojrzała na niego z wyrzutem. Nie lubili się, ale liczyła, że eunuch będzie miał choć trochę godności, aby zachować takie dziecinne docinki dla siebie.

   Súkkar wyskoczył z lektyki i ruszył w stronę namiotu. Sułtanka rozłożyła ręce, aby wziąć go w ramiona. Wtedy dołączyli Leyla i Ismail, Salim też przystanął z boku.

   — No i gdzie to polowanie? — Hamid wyszczerzył zęby w uśmiechu.

   Nafi przewrócił oczami i wrócił do czytania książki.

   — Zmieniłem nieco plany. — Ismail spojrzał na Turnę. — To nie my będziemy polować.

   Sułtanka zbladła. Wystraszyła się, że szach przejrzał jej zamiary i cały spisek Mahfuza. Zanim jednak zdążyła się odezwać, on dodał:

   — W Safie mieszkali najlepsi sokolnicy, zanim mój ojciec nie zrównał jej z ziemią. — mówił, Salim odwrócił wzrok, udając, że bardziej obchodzą go pasące się na trawie konie. — Wciąż jednak to dom dla ptaków myśliwskich, z tym że już nie oswojonych, a dzikich.

   — Chcesz oglądać dzikie ptaki? To ma być atrakcja? — Salim parsknął cynicznym śmiechem, lecz Ismail się tym nie przejął.

   — Tak. To miejsce, w którym szczególnie lubią polować. Jeśli będziemy cicho, pokażą nam niezapomniany spektakl.

   Leyla usiadła obok Nafiego. Oboje wydawali się zbytnio nieprzekonani pomysłem szacha.

    Za to Turna uśmiechnęła się wbrew własnej woli. Cieszyła się, że zasłona na jej twarzy przykrywa ten gest. Spodziewała się bardziej eskapady sokolniczej, nie zaś oglądania skrzydlatych drapieżników w ich naturalnym terenie. Po głowie przebiegły jej wspomnienia dzieciństwa, gdy wymykała się z pałacu oglądać egzotyczne ptaki, które nieboskłon Kahari gościł jedynie przelotem. Początkowo to Mehmet pomagał jej w tych ucieczkach. Odkrył kurtynę obcego świata, który zasłaniał przed nią harem. Tylko lekko ją uchylił, ale to wystarczyło, by Turna podświadomie zaczęła pragnąć czegoś więcej, niż zniewolenia w czterech ścianach pałacu.

   A Szakal jej go odebrał.

   Zesztywniała. Mehmet wpadł do jej myśli niespodziewanie i przypomniał o obowiązku, który musiała wypełnić.

    Wspomnienia tak pochłonęły sułtankę, że nie zauważyła, kiedy mężczyźni zniknęli z zasięgu wzroku. Wyglądało na to, że każdy znalazł coś do roboty poza nią, która wpadła w przepaść rozmyślań nad tym, jak wyrodną i niewdzięczną jest siostrą.

   Leyla rozmawiała z Nafim i nie trzeba było wsłuchać się w ich rozmowę, żeby wiedzieć, jak bliskimi i ciepłymi uczuciami się darzą. Turna przypomniała sobie Hasreta, który sprawował pieczę nie tylko nad niewolnicami w pałacu, ale także nad dziećmi Mustafy. W haremie wszyscy byli jedną, wielką rodziną, a obowiązki wychowania dziecka wbrew pozorom nie spoczywały tylko na barkach matki. Lalezar i Hasret zawsze byli obok, częściej jako surowi nauczyciele, ale też troskliwi opiekunowie. Dogu i inni eunuchowie też przewijali się gdzieś w pobliżu. Turna nigdy nie była sama. Nie tak, jak teraz.

   Nie uległa łzom, choć bardzo chciała zaszyć się gdzieś w samotności i wybuchnąć płaczem. Miała misję i musiała ją wypełnić.

   Niedługo potem wypatrzyła Ismaila. Stał daleko od namiotu i patrzył w niebo wraz z czarnym orłem, który wbijał szpony w jego przykrytą grubą rękawicą rękę.

   Turna postanowiła wyciszyć sumienie i stać się narzędziem Mahfuza. Tego właśnie od niej oczekiwał i dzięki temu mogła znów zobaczyć swoją rodzinę.

   — A więc Nazir...

   Ismail zmieszał się, gdy sułtanka stanęła tuż obok. Nerwowy śmiech opuścił jego usta.

   — Głupio wyszło...

   — Było, minęło — powiedziała, choć wcale tak nie sądziła. — Chciałabym tylko wiedzieć, czy była to celowa kpina...

   — Nie — zaprzeczył od razu, ujmując wzrokiem smutne spojrzenie księżniczki. — Nigdy nie chciałem z ciebie zakpić. To było pierwsze, co przyszło mi na myśl, bo uwielbiam tego orła...

   Coś zakopane głęboko we wnętrzu Turny zapragnęło się wydostać, gdy wrócili słowami do spotkań w Al'Kaharze, kiedy ich imiona były tylko tajemnicą, a oni dwójką nieznajomych ludzi. Dni smakowały wtedy lepiej.

   — Czy mogę? — zapytała niepewnie, wyciągając rękę w kierunku orła.

   — Nazir chyba nie będzie miał nic przeciwko.

   Turna delikatnie przejechała palcami po upierzeniu ptaka. Hebanowa barwa piór muśniętych bielą na krańcu skrzydeł mieniła się w blasku słońca.

   — Jest piękny — przyznała. — Nie widziałam jeszcze takiego orła. Nazir jest jedyny w swoim rodzaju.

   Orzeł szczeknął i najeżył pióra, jakby zrozumiał i przyjął komplement. Turna zabrała dłoń.

   — Pora na popisy, Nazir. Nie zawiedź mnie — szepnął Ismail, po czym uniósł rękę, a ptak wzbił się w powietrze.

   Turna oparła łokcie o drewnianą poręcz, która była pozostałością po jakimś zabudowaniu, lecz trudno było stwierdzić, po czym właściwie, bo wszystko wokół było pochłonięte przez dzikie zarośla. Podążyła oczami za cieniem Nazira szybującym po niebie. Szach uczynił to samo.

   Po chwili nieboskłon przecięło więcej cieni, jakby obecność Nazira sprowokowała inne ptaki do wyjścia z ukrycia.

   — To chyba raróg górski. — Sułtanka wskazała na mniejszego ptaka, który przeleciał tuż przed Nazirem, rzucając mu wyzwanie.

   — Skąd wiesz? — spytał Ismail.

   — Poznałam po piórach. Ma stalowoszary płaszcz i łatwo pomylić go z sokołem wędrownym, ale na brzuchu ma znacznie mniej plamek. To mój ulubiony ptak łowczy.

   Ptaki ułożyły się przed sobą w locie i chwilę później zaczęły bić się skrzydłami. Turna nie zrozumiała, dlaczego dużo mniejszy raróg sam wyzwał do walki orła. Z natury był odważny i inteligentny, ale właśnie inteligencja kazałaby mu poszukać dogodniejszych warunków do ataku.

   Może krążąca po Safie klątwa krwi udzieliła się także zwierzętom i dlatego ptaki były tak agresywne?

   — Dlaczego tak lubisz ptaki? — Pytanie szacha wyrwało Turnę z rozmyślań.

   Nie oderwała wzroku od nieba. Ogarnęła ją ulga, gdy Nazir tylko odtrącił skrzydłem raroga i poszybował dalej, nie wdając się z nim w walkę.

   — Lubię dźwięk trzepotania skrzydeł. Uwielbiam patrzeć, jak wzbijają się w lot, pikują i polują. Są majestatyczne, piękne i... wolne. I kocham ich pióra, bo każde jest wyjątkowe i nigdy się nie powtarza — zamilkła gwałtownie, uświadamiając sobie, że plecie bez sensu. — Wiem, że to dziwne. Przywykłam już do drwin, że księżniczka powinna interesować się czymś pożyteczniejszym...

   — Mnie się podoba.

   Sułtanka nie spojrzała w jego stronę, ale jej usta uniosły się bez jej kontroli. Nie powstrzymała się jednak, bo jej twarz i tak była zasłonięta.

   Wysoko ponad ich głowami przeleciał ptak, tnąc ze świstem powietrze, a po chwili na ziemię opadło pióro. Turna chciała się po niego schylić, ale Ismail był szybszy.

   — Zgubił je w locie. — Szach uśmiechnął się lekko i z powrotem wyprostował. Gdy jego spojrzenie spoczęło na twarzy księżniczki, wyciągnął dłoń z piórem w jej stronę.

   Bezdech zawładnął piersią Turny i zasznurował jej usta. Chciała ześlizgnąć wzrok na pióro, ale nie mogła go oderwać od oczu Ismaila.

   Jak płynna czekolada, w której można było się utopić.

   Pewne pytanie skoczyło niespodziewanie do myśli Turny, siejąc w nich zamęt. Dlaczego taki potwór musiał urodzić się z tak pięknymi oczami?

   Nie były wcale wyjątkowe, widziała już takich wiele. Przypominały gorzką czekoladę, a Turna wolała słodką. Czym prędzej przegoniła te niepokojące myśli i obdarzyła całą uwagą pióro. Z lekkim drżeniem dłoni odebrała je od Ismaila, uważając, aby choć przypadkiem nie dotknąć jego ręki.

   Pióro zgubił raróg, którego tak podziwiała na niebie. Metaliczny połysk lotki stopniowo znikał, gdzie pojawiały się czarne pręgi na białym tle.

   Sułtanka wciąż czuła na sobie wzrok szacha, ale z obawy, że spali się ze wstydu, nie podnosiła już głowy.

   — Jest niepowtarzalne? — Ismail nie zamierzał milczeć, co tylko utrudniało Turnie uspokojenie się.

   — Jest. — Przytaknęła. — Z piór można wiele wyczytać.

   — Co na przykład?

   Kącik ust Turny drgnął ku górze.

   — Naprawdę cię to interesuje?

   — Inaczej bym nie pytał.

   — U niektórych ptaków wraz z wiekiem prążki na piórach stają się coraz cieńsze, na starość mogą całkowicie zniknąć. Zresztą sterówki wszystkich ptaków na starość robią się krótsze.

   Ismail uśmiechnął się, chciał coś powiedzieć, ale nagle między nimi wyrósł Salim.

   — Powinniśmy już ruszać, inaczej zastanie nas noc, a lepiej dla nas, żeby żaden duch nas nie nawiedził. 

   Pałacyk leżał w zakopanej w głuszy dziczy, więc rozbito obóz na łące niedaleko pasterskiej wioski.

   Turna znów mogła spojrzeć na to miejsce z innej perspektywy. Nie wszystko, co mówiono o tej prowincji, pokrywało się z prawdą. Tutejszy skrawek Safy wydawał się spokojny, uśpiony ciszą, której nigdy nie zmącił przemarsz wojsk. Ludzie mieszkający w osadzie nie byli obrazem nędzarzy, jak wspominał Nafi. Żyli swoim własnym życiem podporządkowanym rytmowi natury.

   Księżniczka zastanawiała się, jak mogłaby przekuć widok tak skrajnej Safy w informacje, które pomogą Mahfuzowi obalić Ismaila.

   Nie potrafiła już zebrać swoich myśli w logiczną całość. W Bahu było łatwiej, bo tam wciąż wartę pełnili strażnicy. Wielki wezyr śledził każdy jej ruch. A harem piastowali eunuchowie i najgroźniejszy z nich wszystkich Nafi. Tutaj też był, ale wydawał się znacznie mniej czujny niż w seraju szacha. 

   Wydawało się, że w Safie nikt nikogo nie zamierzał przesadnie pilnować i to najbardziej przerażało Turnę.

   Dzień chylił się powoli ku końcowi. W oddali za skalistymi górami słońce zniżało swój kurs, rzucając złotą poświatę na trawę, gdzie Turna siedziała wraz z Leylą, łapiąc ostatnie promienie słoneczne. Owce z młodymi pasły się jeszcze na łące, a część zniknęła już w drewnianej szopie krytej strzechą.

   — Sądziłam, że Safa będzie straszniejsza — stwierdziła Leyla, bawiąc się źdźbłem wysokiej trawy. — A tymczasem mogłabym tu zamieszkać.

   — Wyjęłaś mi to z ust. — Turna cicho się zaśmiała, głaszcząc małe jagnię, które zasnęło na jej kolanach. Zmęczenie dało w kość także jej i przestała rozmyślać o spisku Mahfuza. Teraz po prostu cieszyła się widokiem zachodzącego nad wioską słońca.

   — Súkkarowi też się chyba podoba — dodała, dostrzegając, jak wyłożony na trawie kot patrzy czujnym wzrokiem na obwąchującą go owcę. — I chyba będzie miał nowych przyjaciół.

   Twarz Leyli rozbłysła rozbawionym uśmiechem. Po chwili powstała.

   — Pójdę do swojego namiotu. Muszę się umyć i przebrać. Miłego wieczoru.

   Turna dołożyła wszelkich starań, aby z jej ust nie wyrwał się żaden sarkastyczny przytyk, który miała na końcu języka.

   Zamiast tego zacisnęła pięść, śląc przyjaciółce wymuszony uśmiech na pożegnanie i patrzyła, jak niewolnica podąża obok drzew wyrastających wzdłuż zagrody.

   Nagły przypływ gniewu wytłumaczyła sobie zmęczeniem i odziedziczeniem po matce cechy wtrącania się do cudzego życia. Nienawidziła tego, jak bardzo z każdym kolejnym miesiącem poza granicami Al'Kaharu stawała się podobna do Mevry Hatice.

   Poczuła wówczas też smutek, który z kolei uzasadniła nostalgicznym krajobrazem i zbyt częstym powracaniem myślami do rodziny. Musiała być silna. Przetrwała już miesiące w tym piekle, nie mogła się poddawać. Wystarczyło tylko trzymać się planu i nie zwariować.

   — Myślałem, że już śpisz.

   Jej oddech zamarł na dźwięk tego głosu. Odruchowo poprawiła szajlę, ale nie zerknęła w bok, kiedy Ismail przysiadł się obok na trawie.

   — Chciałam nacieszyć się tym widokiem przed snem — odpowiedziała, uspokajając bicie serca.

   — Ja też...

   Wtedy dyskretnie na niego spojrzała. Promienie zachodzącego słońca ozłociły jego twarz. Ismail zdążył już się przebrać w nowe, świeże ubranie, a kefija w brązowo-białym kolorze otaczała tylko wierzch jego głowy.

   Był już gotowy na spotkanie z Leylą.

   Sułtanka spuściła wzrok na drzemiące w jej ramionach jagnię.

   — Jest tu tak cicho i spokojnie. Trudno uwierzyć, że szachinszach Anas unicestwił Safę...

   Przez chwilę szach milczał ze wzrokiem utkwionym w horyzont. Turna przeraziła się, że nacisnęła na czuły punkt. Jednak gdy w oddali rozległo się beczenie owiec, Ismail postanowił zabrać głos:

   — To już przeszłość dla kraju, ale wciąż nie dla Safy.

   Turna mogła w tym momencie zapytać, czy przyjazd do prowincji miał jakiś związek z Anasem, ale powstrzymała się. Zbyt wiele razy wykazała się już niecierpliwością. Musieli najpierw nawiązać nić zaufania, a kluczem do tego były wzajemne zwierzenia.

   — Mój ojciec robił takie rzeczy bez żadnej refleksji. Może nie niszczył miast, ale ludzi...

   — Anas obracał w ruinę wszystko na swojej drodze, łącznie z ludźmi. Nasi ojcowie mają ze sobą więcej wspólnego, niż może ci się wydawać. — Wymienili spojrzenia, aż Turnę przeszedł dreszcz.

   Mustafa był jej ojcem, lecz nie tatą i Turna zawsze żałowała, że dorastała bez niego. Sułtan był złym człowiekiem, ale jako dziecko księżniczka nie umiała znieść, że Iffet Esmanur mogła zawsze wtulić się w ramiona Erdogana i na niego liczyć, a ona nigdy nie miała takiego przywileju.

   — Súkkarowi podobał się pokaz? — Ismail zmienił temat.

   Delikatny uśmiech na ustach Turny przegonił smutek.

   — Woli mniejsze ptaki, które może złapać, ale myślę, że był zachwycony.

   Szach westchnął.

   — Wiem, że nie spodoba ci się to, co powiem, ale Súkkar to skończony leń. Nawet myszy by nie złapał.

   Miał rację, ale mimo to Turna postanowiła bronić swojego przyjaciela.

   — Bo to królewski kot, mówiłam ci. Słudzy powinni łapać mu myszy.

   Ismail wzniósł oczy ku niebu, ledwo tłumiąc śmiech.

   — Jeśli chcesz mnie prosić o służących dla tego tłuściocha, nie ma mowy.

   Sułtanka zrobiła oburzoną minę, ale zaraz potem również parsknęła śmiechem.

   — A komnata? — Posłała mu słodkie, błagalne spojrzenie.

   Szach uśmiechnął się inaczej niż wcześniej. Zmierzył księżniczkę wzrokiem i podrapał się po brodzie. Czas na chwilę zdawał się stanąć w miejscu.

   Szybko jednak Ismail wstał.

   — Uciekam, zanim namówisz mnie na pałac. — Uniósł ręce w obronnym geście.

   — Nie miałabym nic przeciwko — rzuciła zaczepnie, zanim postanowił odejść.

   — Tylko jeśli on schudnie. — Wymierzył palcem w Súkkara, który posłał mu groźne spojrzenie.

   Później Ismail się oddalił, a Turna spojrzała na kota ze zrezygnowaniem.

   — Podszedł nas. Przecież nie ma takiej siły, żeby namówiła cię do ograniczenia jedzenia!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top