31. Demony, które nigdy nie zasypiają

   Tej nocy sen nieustannie mieszał się z jawą.

   Aslan otworzył oczy, gdy chłodny wiatr musnął go po twarzy. Podniósł się nieznacznie i omiótł wzrokiem po wnętrzu namiotu. Ciemność pozwoliła wyróżnić mu jedynie kontury. Ömer i Mehmet spali w swoich łóżkach. Po chwili najstarszy książę przekręcił się na bok, gdy i jego smaczny sen naruszył ziąb nocy, który bezprawnie wkradał się do środka.

   Niedługo potem najmłodszy książę zlokalizował, jak się tutaj przedarł. Poły namiotu zostały rozchylone, a później naciągnięte z powrotem, lecz na tyle niedbale, by nie zatrzymać ciepła nagromadzonego w środku.

   Aslan chciał wrócić do spania, ale wtedy ujrzał cienie, które wyłoniły się z kąta i przybrały ludzkie kształty. Gdy się zbliżyły, przerażony książę zanurkował pod koc, pozostawiając odsłonięte jedynie oczy czujnie przypatrujące się nieznajomym.

   Tego, który przewodził grupie, Aslan na zawsze zapamiętał. Nie widział go w pełni, bo dookoła twarzy miał obwiązaną czarną kefiję, a mimo to był pewien, że rozpozna wszędzie. Jego brązowe oczy zdawały się go przenikać na wskroś, zaglądać wprost do duszy.

   Nieznajomy prędko odwrócił wzrok i przeniósł go na śpiącego Mehmeta. Nikt się nie odzywał. Wiatr syczał między materiałem namiotu, który wprawiał w ruch. Mężczyźni porozumiewali się bez słów, za pomocą gestów, których prawdziwy kod znali tylko oni.

   Aslan spojrzał ukradkiem na Ömera, mając nadzieję, że jego paraliżuje mniejszy strach. Książę spał, nawet się nie ruszył.

   Nagle jeden z nieznajomych mężczyzn brutalnie wyciągnął Mehmeta z łóżka. Książę od razu się przebudził, chciał krzyknąć, ale nieznajomy wepchnął mu w usta szmatę. Aslan nie potrafił wziąć oddechu, gdy dostrzegł, jak mężczyzna z oczami brązowymi jak czekolada wyciąga bułat z przytroczonej do pasa pochwy.

    Mehmet próbował walczyć. Szarpał się, ale dwaj pozostali mocno go trzymali. Zdołał jedynie wypluć szmaciany knebel z ust.

   — Ty tchórzliwy psie... Nie masz w sobie za grosz honoru! — warknął, nie przestając się szamotać. Jeden z zamaskowanych mężczyzn spojrzał na herszta, ale ten uniósł wymownie dłoń przykrytą czarną rękawicą.

   — Niech sobie szczeka — powiedział ze spokojem, który zmroził krew w żyłach Aslana. — I kto tu jest psem, książę?

   Mehmet jeszcze raz się szarpnął, ale wróg wykręcił mu rękę do tyłu. Książę stłumił krzyk bólu i zamiast tego wycedził z nienawiścią:

   — Al'Kahar nie wybaczy wam mojej śmierci. Choćby to trwało sto lat, zawsze będzie szukać pomsty.

   — O to mi właśnie chodzi — stwierdził zamaskowany, obracając w dłoni bułat. — Chcę odebrać Al'Kaharowi to, co najbardziej kocha. A w nienawiści i rozpaczy Al'Kahar pogrąży się w ruinie.

   Rzucili księcia na kolana. Aslan miał wrażenie, że tym czynem hańbili cały Al'Kahar.

   — Ömer! — krzyknął na brata, nie kontrolując spazmatycznego płaczu. Książę wciąż spał jak kamień.

   Aslan wygrzebał się z łóżka i sam padł na kolana przed zamachowcami.

   — Błagam, litości!!! — krzyczał rozpaczliwie, ale jego głos nawet nie przebił nocnej ciszy. Książę zorientował się, że rozbrzmiewa on jedynie w jego własnym umyśle.

   — Umrę, ale się nie ugnę. Teremun mnie nie opuści, a Al'Kahar nie zapomni. — Mehmet uniósł wysoko podbródek pogodzony z rychłym końcem.

   Śmiech zamaskowanego herszta wwiercił się boleśnie w uszy Aslana. Książę wybuchnął jeszcze głośniejszym płaczem.

   — Spoczywaj w pokoju — pożegnał się nieznajomy i uniósł bułat.

   Mehmet odmówił po cichu modlitwę. Ostatnia prośba urwała się w połowie, gdy głowa księcia odleciała od ciała.

   — Mehmet! — Rozpacz przemawiająca przez Aslana była tak mocna, że książę nie potrafił złapać tchu. 

   Dusił się, a oddech zabrał mu on.

   Szakal.

   Aslan obudził się jak gdyby wyrwany ze szponów śmierci. Obiegł wystraszonym wzrokiem po otoczeniu. Był w swojej komnacie.

   Pamiętał, jakby to było wczoraj. Ta sama chłodna noc. Namiot książąt wśród wielu namiotów żołnierzy. Gdy przebudził go chłód, Mehmeta nie było już w swoim łóżku. Aslan obudził Ömera. Książęta wspólnie szukali brata po najbliższej okolicy, ale gdy go nie odnaleźli, a żaden inny wojak nie widział, że pierworodny sułtana gdzieś wychodził, bracia pobiegli powiadomić o wszystkim wielkiego wezyra.

   Nazajutrz w trumnie dostarczono ciało Mehmeta. 

   Bez głowy. 

   Aslan ześlizgnął się z łóżka, nie tracąc czujności. Dobył noża, który trzymał pod łóżkiem i jeszcze raz obejrzał uważniej komnatę. Niespodziewanie zakręciło mu się w głowie. Wydawało mu się, że cienie przemieniają się w postacie.

   — To nieprawda... — Próbował się uspokoić, krążąc gorączkowo po pokoju.

   Przecież Szakala tu nie było. Siedział w swojej norze.

   A mimo to wreszcie go ujrzał.

   Jakby nigdy nic oglądał bogatą ornamentykę zdobiącą ściany. Jak zwykle z ciasno owiniętą wokół głowy czarną kefiją. Zamaskowany, bo zbyt wstrętny, żeby się pokazać.

   — Czego tu chcesz, psie?! — krzyknął sułtan, zaciskając w gotowości palce na nożu.

   Szakal zwrócił na niego leniwe spojrzenie.

   — Nie tęskniłeś? Ile się nie widzieliśmy? Dwa lata?

   — Wynoś się stąd!

   Szach zaśmiał się i pokręcił głową. Aslan rzucił nożem przed siebie, ale Szakal rozpłynął się w powietrzu, jakby pochłonęły go wszechobecne cienie. Ostrze wylądowało w ścianie.

   — Tchórzu... Gdzie jesteś?! — Sułtan ostrożnym wzrokiem sunął po ciemności.

   — Tutaj. — Usłyszał jego rozbawiony głos za plecami.

   Aslan odwrócił się powoli, już bez żadnej broni w rękach. Szach siedział wygodnie w fotelu.

   — Jak śmiesz się tu panoszyć?!

   Ismail westchnął i powstał. Z jego czekoladowych oczu bił morderczy spokój, zupełnie tak jak w koszmarach sułtana.

   — Przybyłem ci powiedzieć coś ważnego... Zamordowałem Mehmeta i odebrałem życie również twojej siostrze. Zrobiłem to z czystą przyjemnością.

   Przybliżył się. Choć był niewiele wyższy, Aslan miał wrażenie, że drastycznie się przy nim kurczył.

   — Jesteś nieprawdziwy! — Sułtan wmawiał sobie to, co zawsze powtarzała mu matka w podobnych sytuacjach. — Nie ma cię tutaj!

   — To prawda. Nie ma mnie. — Szakal położył władcy dłoń na ramieniu w braterskim geście. — Może nie ma mnie tutaj ciałem, ale nigdy cię nie opuszczam. Ciągle z tobą jestem, Aslan.

   Sułtan natychmiast strącił jego rękę. Szach był jedynie obłąkańczą wizją, Aslan próbował to sobie wmówić, a jednak tak prawdziwą, że czuł jego zimny jak u śmierci dotyk.

   Już nie wiedział, co było jawą, a co snem.

   — Powinieneś mi podziękować, bracie.

   Aslan znów spojrzał na Szakala. Poczuł się, jakby przebił mu serce mieczem. Nic nie mogło boleć bardziej niż to słowo. 

   Bracie...

   — Zabiłem Mehmeta i dzięki temu mogłeś zostać sułtanem. Może zawdzięczasz mi nawet życie...

   Padyszach gwałtownie się odsunął, drżącą dłoń skierował na pulsującą z bólu skroń.

   — Ty nie istniejesz! To tylko trucizna w mojej głowie!

   W odpowiedzi Szakal zaśmiał się histerycznie.

   — Tak — potwierdził. — Trucizna, od której zginiesz.

   Sułtan rzucił się na wroga, chcąc zatłuc go gołymi rękami, ale wylądował na ziemi. Światło księżyca rozproszyło pobliską ciemność. Szakal zniknął na dobre. Aslan skulił się zrozpaczony i bezradny. Uderzył pięściami w ziemię.

   Potrzebował przegnać demony, które zalęgły się w jego umyśle.

   Potrzebował Esry.

   Ale jej tu nie było i nigdy już nie będzie. Musiał ratować się na stare sposoby.

   Przesunął się po podłodze do skrytki pod łóżkiem. Wyjął stamtąd fajkę z długim ustnikiem i wsypał do niej haszysz, który chował tam na czarną godzinę. Nikt nie odnalazł tej kryjówki, więc spełniała swoje zadanie. Aslan miał nadzieję już do niej nie wracać, ale tym razem nie miał wyboru. Cały drżał. Musiał się uspokoić.

   Wciągnął narkotyk głęboko, a następnie oparł głowę o brzeg łóżka, wydychając dym. Nienawidził tego, bo wiedział, że postępował źle. Grzeszył, umartwiał swoje ciało na własne życzenie. Jednak nie potrafił inaczej. Gdy raz brał, później nie potrafił już tego odstawić.

   Tylko narkotyk pomagał mu przegnać wszelkie zło, którym nieustannie się żywił.

   Gdy poznał Esrę, ona robiła to za pomocą swojej cudownej muzyki.

   Esra.

   Dlaczego go zostawiła? Dlaczego chciała opuścić?

   Niewdzięcznica.

   Nie chciał jej widzieć, a zarazem pragnął, aby po prostu była obok.

   Odtrącił te myśli, kolejny raz głęboko się zaciągając. Koszmar dzisiejszej nocy zażegnały nowe, przyjemne narkotyczne wizje.

   Aynișah nienawidziła Mevry Hatice, odkąd zmarła matka poprzedniego sułtana.

   Obłąkany sułtan Mustafa pozbył się jej w zemście za to, że matka nigdy nie pomogła wydostać się mu z niewoli ojca. Jednak zdaniem jego siostry wszystkiemu winna była Mevra Hatice, która swoimi słowami nieustannie wlewała truciznę do uszu męża.

   Choć Mustafa dostarczał wszelkich powodów do nienawiści, Aynișah znacznie łatwiej było nienawidzić Mevrę niż własnego brata.

   W końcu trzecia żona sułtana pozbyła się księżniczki, namawiając Mustafę, by wydał siostrę za okrutnika władającego oddaloną od stolicy prowincją. Tak się stało, ale los zakpił z Mevry Hatice. Prędko okazało się, że Aynișah i Davuda połączyło ogromne uczucie.

   Przynajmniej na kilka lat był spokój od jej knucia w stolicy.

   Teraz księżniczka znów wróciła do pałacu i miała w nim pozostać do czasu, aż jej dom w Abzahie nie zostanie odbudowany.

   Na samą myśl o tych wspólnych miesiącach Mevra Hatice dostawała zawrotów głowy.

   — Biedna Turna... Gdzie się podziewa to dziecko? Mówią, że Szakal ją zabił... — Aynișah podjęła najgorszy możliwy temat, gdy służąca sułtanki matki napełniła szklanki na stole mocną herbatą.

   Mevra Hatice miała najszczerszą ochotę zamordować sułtankę samym wzrokiem. W takich momentach żałowała, że ani Sanavbar, ani Afra, matka Mehmeta, nie zgarnęły tytułu sułtanki matki. Wtedy to na ich barkach spoczywałby przywilej zabawiania Aynișah. 

   — Moja córka żyje — odparła wreszcie Mevra, nie pozwalając wyprowadzić się z równowagi.

   Księżniczka prychnęła lekceważąco.

   — Lepiej się o to módl, bo jeśli okaże się, że to prawda, będziesz mieć jej krew na rękach.

   — Ja? — Głos sułtanki matki ociekał złością i oburzeniem. — To z tobą była, gdy najechano Abzahę.

   — Doprowadziłaś tę rodzinę do ruiny.

   Mevra nie chciała dać się sprowokować, ale nie potrafiła siedzieć niewzruszona, gdy usta Aynișah opuszczały takie oszczerstwa. Sułtanka matka z morderczą miną czekała na więcej.

   — Spójrz na swoje własne dzieci. Ayșe ma za dużo swobody i wkrótce narobi głupstw. Aslan to pijak, choć wszyscy udają, że jest inaczej. A Turna... Turna jako jedyna była porządna i jak skończyła? Najpewniej w bezimiennym grobie pod gruzami Abzahy. Niszczysz wszystko, czego tylko się dotkniesz.

   Sułtanka matka odetchnęła głębiej, tłumiąc łzy.

   — Żałuję, że Ömer musiał żyć z wami pod jednym dachem. Biedny chłopiec, tylko matka go kochała.

   Mevra miała już serdecznie dość monologu księżniczki.

   — Biedny chłopiec? Czy był tym samym chłopcem, kiedy zdradził Al'Kahar?

   — Chciał tylko końca wojny. Popełnił błąd...

   — I zbratał się z mordercą własnego brata, potworem w ludzkiej skórze... — prychnęła sułtanka matka, nie mogąc już słuchać tych bredni.

   Aynișah uniosła wyżej podbródek.

   — Mustafa także był potworem, a ty nie jesteś od niego wcale lepsza.

   Sułtanka matka zacisnęła pięść pod stołem. Wzięła kilka oddechów.

   — Skazał na śmierć własne dziecko, jaki ojciec tak czyni? — kontynuowała wciąż księżniczka. Jej oczy nasiąkły łzami, ale głos nadal brzmiał twardo. — Ty nie zrobiłaś nic, aby go powstrzymać, chociaż byłaś mu najbliższa. Nie rozumiem, jak można się zgadzać na takie okrucieństwo. Sama jesteś matką... Pamiętasz coś z tamtego dnia?

   Mevra Hatice zwróciła na szwagierkę spojrzenie.

   — Pamiętam jedynie, jak mnie wtedy ostro rżnął.

   Aynișah wydała z siebie zdumione westchnienie, gdy na twarzy Mevry zatańczył jadowity, triumfalny uśmieszek. Wszyscy w komnacie zaniemówili. Służące dyskretnie spojrzały po sobie. Esra niemal upuściła wazon ze świeżymi kwiatami. W ostatniej chwili szczelnie owinęła wokół niego ręce, powstrzymując drogocenną ozdobę przed rozpadnięciem się na tysiąc drobnych kawałków.

   Atmosfera zagęściła się. Aynișah i Mevra Hatice patrzyły na siebie z nienawiścią, obie czujne jak szykujące się do walki węże. Były gotowe w każdej chwili skoczyć sobie do gardeł. Wtedy jednak drzwi się otworzyły, zapobiegając ryzyku wiszącej w powietrzu tragedii. 

   Po przekroczeniu progu Aslan od razu natknął się na Esrę, która stała najbliżej drzwi.

   Zatrzymał się i zmierzył ją wzrokiem. Nagle wszystko, czym była, zdało się mu równocześnie słodkie i trujące. Jej pierś unosiła się gwałtownie. Nagłe nadejście sułtana najwidoczniej jednocześnie ją zaskoczyło, jak i przeraziło. Niewolnica miała na sobie czarną suknię. Skromna koronka obszywająca dekolt opadała na niego falbankami, a na rękawach w niektórych miejscach pod półprzezroczystą tkaniną prześwitywała naga skóra.

   Tylko jedna, stosunkowo cienka warstwa, która dzieliła Aslana od raju. A może piekła? Już nie potrafił tego stwierdzić.

   Sułtan uniósł wzrok na niebieskie tęczówki Esry. Tonął w nich, ilekroć w nie patrzył. Był jak żeglarz, który pragnął poznać i posiąść na własność całą potęgę oceanu, ale on był jego zgubą.

   Następnie zjechał wzrokiem na jej wargi. Już zasmakował tych ust. Poznał tę słodką truciznę. Wtedy był to ledwie moment, ale chciał się nią truć bez końca.

   Przegnał tę myśl, przypominając sobie, że jest w komnacie swojej matki. Pozostawił swoje zgubne pragnienia w rejonach fantazji i podszedł do Mevry Hatice.

   Służąca stojąca przy stole posłała sułtanowi wdzięczne spojrzenie, jakby dziękowała mu za ratunek z opresji.

   Aslan nic z tego nie rozumiał. Przesunął wzrokiem po matce i ciotce.

   — Coś się stało?

   — Siadaj z nami — zachęciła spokojniejsza już Mevra, dając znak Sanie, by przyniosła dla sułtana jedwabną poduszkę. Gdy służąca położyła ją przy stole, Aslan zajął swoje miejsce.

   — Jak się miewasz, sułtanko? Mam nadzieję, że niczego ci nie brakuje. — Sułtan zwrócił się do ciotki siedzącej naprzeciw.

   Aynișah nawet na niego nie zerknęła.

   — Wielu rzeczy mi brakuje, ale ty nijak nie możesz mi pomóc, sułtanie.

   Aslan zacisnął gniewnie pięść.

   — Nie spałeś? — Mevra Hatice dostrzegła jego przekrwione oczy. Esra też na niego wtedy spojrzała. On odwrócił wzrok.

   — Ciężko spać, gdy myślę o wojnie.

   — Mmm. — Sułtanka matka mruknęła bez przekonania.

   Aslan znów ukradkiem zerknął na Esrę. Niewolnica odwróciła się do kwiatków, które układała w wazonie.

   — Szykuje się bitwa. Antora to za mało. Pora poszerzyć wpływy Al'Kaharu.

   Mevra chwyciła syna za nadgarstek.

   — Rozumiem. Przynieś Al'Kaharowi chwałę.

   Sułtan nie spodziewał się tych słów, więc spojrzał na matkę z szeroko otwartymi oczami. Aynișah również obrzuciła ich uwagą.

   — Nie jesteś zła? — zapytał dla pewności. Podejrzewał się, że Mevra Hatice dołoży wszelkich starań, byle tylko zatrzymać syna w pałacu, ale zamiast tego uśmiechnęła się ze smutkiem.

   — Nie mam powodów do zmartwień. W końcu będzie z tobą wielki wezyr.

   Aslan uniósł delikatnie wargi, rozumiejąc, do czego zmierzała Mevra. Zrobili się posłuszni wobec każdego rozkazu wielkiego wezyra. Od tygodni grali role pokornych i uniżonych sług Erdogana. Aynișah uwierzyła w to przedstawienie i wszyscy dookoła również. 

   — Pora, abyś odwiedził naszą dawną znajomą. — Lalezar rozglądnęła się na boki i gdy uzyskała pewność, że nikt nie szwendał się w pobliżu, zatrzymała się na korytarzu. Hasret Agha uczynił to samo.

   — Ależ się za nią stęskniłem... — mruknął ironicznie.

   — Sułtanka matka nie chce żadnych problemów.

   — A kiedy je stwarzałem?

   — Wiesz, o czym mówię. — Dla pewności Kalfa jeszcze bardziej ściszyła głos. — Teraz musimy być bardziej dyskretni i ostrożni niż zwykle. Wielki wezyr nigdy nie traci czujności.

   Hasret zaśmiał się kąśliwie.

   — Gdybym nie wiedział, jak być dyskretnym, moje ciało już dawno na pustyni obgryzałyby sępy.

   — Tylko cię ostrzegam. To z troski.

   Eunuch uśmiechnął się, widząc, że kącik ust Lalezar lekko się unosi. Nikt postronny nie zdołałby wyłapać tego drobnego gestu, ale Hasret znał ją zbyt długo, by mogła wciąż oszukiwać go, kryjąc się za maską wrednej i zimnej kalfy.

   — Sułtanka matka nie musi się niczym martwić — zapewnił bez zająknięcia.

   Lalezar stuknęła laską o podłogę, odwracając się nieznacznie.

   — Gdyby się martwiła, nie powierzyłaby ci tej misji.

   — Wiem. W końcu jestem naszą najskuteczniejszą bronią, choć nigdy się tym nie chwalicie.

   Kobieta pokręciła głową, walcząc z rozbawieniem.

   — Szerokiej drogi — rzuciła na odchodne. Eunuch pożegnał ją machnięciem ręki.

   Rozeszli się w swoje strony spokojni o przebieg wysnutej wśród zacisznego wieczoru intrygi. Nie wiedzieli jednak, że ktoś słyszał całą ich rozmowę.

   Mert opierał się plecami o ścianę i nie powstrzymywał uśmiechu, gdy usłyszał oddalające się kroki. Nie musiał nawet się specjalnie postarać, by być świadkiem tego knowania. Eunuch ze zdumieniem i okrutną satysfakcją musiał przyznać, że pałac mimo swoich kolosalnych rozmiarów, był zdecydowanie za mały. 


Ten rozdział jest pierwszym z czterech, które dzieją się w Al'Kaharze. Na ich przestrzeni rozegrają się ważne wydarzenia dla fabuły. Dzieją się w przeciągu kilku dni, więc postanowiłam nie rozrzucać ich tylko przedstawić od razu jeden po drugim. Po nich na dłużej zagościmy w Bahu. ^^


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top