30. Ostatni ze Zdrajców

   Szmaragdy, opale, topazy, rubiny i szafiry — Turna straciła już rachubę, jak wiele kamieni szlachetnych przewinęło się od jej rąk do rąk Zaina, by ten mógł je później wręczyć szmuglerowi w dokach. Naszyjników, bransoletek, kolczyków, spinek i innych ozdób do włosów straciła już tak dużo, że kufer z jej biżuterią niemal całkowicie opustoszał. Zostawiła sobie tylko trzy komplety na wypadek, gdyby Ismail na nią zerkając, zaczął coś podejrzewać.

   Ciągłe przekupstwa i ryzyko w końcu się jednak opłaciły, bo ucieczka była bliżej niż kiedykolwiek.

   Późnym wieczorem, gdy w haremie ucichł wszelki gwar, księżniczka założyła czarną suknię i włosy szczelnie przykryła tej samej barwy szalem. Jak zwykle opuściła swoją komnatę bezszelestnie i uważała, by nie natknąć się na żadne patrole, zmierzając na spotkanie z Zainem. Wymykała się już tak od miesiąca i za każdym razem uchodziła bez szwanku.

   W końcu coś mogło się posypać, miała co do tego świadomość, ale uważała na każdy swój krok. Wierzyła, że taka kolej rzeczy będzie trzymać się jak najdłużej. Zresztą i tak niedługo miało już jej tu nie być.

   Miesiąc, tyle wyśpiewał sobie przemytnik. Dokładnie za trzydzieści dni jego statek odbije od portu, przemierzy kontrolowane przez Al'Kahar wody przybrzeżne Meer, aż wreszcie dobije do brzegu Kahari.

   Jeszcze miesiąc i Turna wreszcie będzie wolna. Już nie mogła się doczekać, aż znów ujrzy skąpany w promieniach słońca pałac, a z jego balkonu obejmie wzrokiem całe Kahari otoczone pustynią i wzburzonymi wodami.

   Jej dom.

   Teraz musiała jedynie zaplanować i uzgodnić z Zainem przebieg ucieczki z pałacu, a później wszystko w rękach bandyckiego kapitana.

   Wieczorne powietrze otuliło ją kożuchem przyjemnego chłodu, gdy weszła na niewielki dziedziniec, gdzie przenikał się harem i męska część pałacu.

   — Co tu robisz?

   Oddech ugrzązł w jej gardle, żołądek ścisnął w supeł, a ręce zbielały. Powoli odwróciła się, przybierając na twarz maskę obojętności, gdy uświadomiła sobie, że nie ma już ratunku.

   W oczach Husseina płonęła czysta nienawiść, a usta uniósł uśmiech sugerujący, że Turna wpadła prosto w pułapkę.

   — Spaceruję sobie — prychnęła, nie przejmując się nawet, że ta wymówka może nie zadziałać. Podejrzewała, że cokolwiek by nie odpowiedziała, dla Mirzy żadna odpowiedź nie byłaby wiarygodna, bo żył swoimi wyimaginowanymi scenariuszami.

   — Możesz sobie być choćby samym sułtanem, ale dla mnie zawsze będziesz zwykłą szmatą niegodną, by żyć z nami pod jednym dachem. — Splunął.

   Turna patrzyła mu w oczy, podzielając płonącą w nich nienawiść. Nigdy w życiu nie usłyszała tyle obleg co od niego i miała ochotę odwdzięczyć się za nie wszystkie.

    — Ukochany kuzyn chyba odsunął cię od polityki, co? Długo cię nie było. Nie ufa ci już? Jaka szkoda — zaśmiała się cynicznie.

   Śmiech zamarł na jej wargach, gdy Hussein niespodziewanie chwycił ją za gardło.

   — Już ci nie jest tak do śmiechu, co suko? Nie obchodzi mnie to, co on sobie o tobie myśli. I tak jesteś tylko potrzebna, żeby dyktować Al'Kaharowi warunki, ale w jakim stanie wrócisz to już nieistotne.

   Poluzował uścisk.

   — Ciekawe co twój świrnięty braciszek na to, gdy wrócisz... uszkodzona.

   Zmierzył ją pogardliwym wzrokiem. Tym razem to Turna chciała go udusić.

   — Znów zmieniłeś zdanie i jednak ci się podobam? — zakpiła, nie mogąc już znieść widoku tego człowieka. — Powiedz to otwarcie, a nie bawmy się w ciągłe podchody. I tak nie jestem tobą zainteresowana.

   — Nie zmieniłem zdania. Nadal jesteś paskudna — warknął. — Ale mogę cię uszkodzić na inne sposoby.

   Odsunął palce od jej szyi, żeby wyjąć coś zza pasa. Nóż błysnął złowrogo w blasku pobliskich świec.

   — Nie odważysz się...

   — Przekonajmy się.

   Uśmiechnął się histerycznie. Turna nie miała gdzie się wycofać, więc wpadła na ścianę.

   — Moja siostra umierała długo, w płomieniach. — Przejechał palcem po nożu. — Ty nie zasługujesz na szybką śmierć.

   Księżniczka zdrętwiała ze strachu. Dokładnie pamiętała, jak Hussein zawlókł ją na targ niewolników, a później gdy został na tym nakryty, groził jej nożem, a ona miała wrażenie, jakby chciał rozpłatać jej kręgosłup. Teraz poczuła się dokładnie tak jak tamtego dnia.

   Nagle echem poniósł się głośny stukot butów o posadzkę. Ktoś się zbliżał. Oboje to wyczuli. Hussein pośpiesznie schował sztylet, a Turna przegnała lęk. Nadepnęła na stopę Mirzy, z całych sił dociskając do niej obcas.

   — Och, wybacz, książę. Jestem taka niezdarna! — rzuciła z udawaną skruchą.

   Hussein posłał jej nienawistne spojrzenie, ale stłumił w sobie chęć uderzenia jej. Zamiast tego wysilił się na wybaczający uśmiech, choć bardziej przypominał on paskudny grymas.

   Przybysz jednak nie wydawał się przekonany tym przedstawieniem.

   — Coś nie tak? — zapytał.

   Turna i Hussein obrzucili go wzrokiem. Nieznajomy był wysoki, wyższy od księcia o głowę. Schludny, bogaty ubiór i szlachetne rysy twarzy wykute na śniadej skórze dawały znać, że mają do czynienia z kimś ważnym. Czarne włosy miał upięte w wysokiego koka, tak jak czesali się mężczyźni z Fi Jang. Oczy w kolorze jasnego brązu ciekawsko przyglądały się sytuacji, jaką nieznajomy zastał na dziedzińcu.

   Mirza westchnął z frustracją, gdy pierwszy szok przeminął, a książę zrozumiał, kogo ma przed sobą.

   — Nie twoja sprawa. Tylko sobie rozmawiamy — syknął, nawet nie kryjąc nienawiści.

   Turnę zarówno to zaskoczyło, jak i zaintrygowało. W milczeniu jednak czekała na rozwój sytuacji.

   Nieznajomy uniósł z pogardą brwi. Hussein wymamrotał coś pod nosem i ruszył przed siebie, lecz wtedy zatrzymał go jeszcze głos mężczyzny:

   — Lepiej uważaj, książę, bo powiem o tym, co widziałem, szachowi, a wtedy on znów się na ciebie pogniewa.

   — Pilnuj swojego nosa, Hamid. I lepiej trzymaj się blisko szacha, bo nikt inny cię tu nie chce — odgryzł się Hussein, po czym na dobre odszedł, rozpływając się w mroku.

   Turna została sama z obcym mężczyzną. Pomyślała, że na nią też już najwyższa pora.

   — Marzyłem o tym spotkaniu.

   Wyczuła na sobie intensywne spojrzenie nieznajomego. Choć uśmiech na jego twarzy miał łagodny charakter, Turna dostrzegła w jego kącikach drapieżny przekaz, aby miała się na baczności.

   — Znamy się? — wysiliła się na przyjazny, uprzejmy ton.

   — Jeszcze nie...

   Turna w chłodnym powietrzu wyczuła niepokój. W ostatnim czasie miała już serdecznie dość mężczyzn, którzy nie byli eunuchami. W dodatku noc i fakt, że byli tutaj całkiem sami wcale jej nie pocieszał.

   — Nazywam się Salim Hamid. — Grzecznie się jej ukłonił. — Doprawdy pogłoski o twojej urodzie nie miały w sobie ani krzty kłamstwa. Olśniewasz, moja pani.

   Turna uśmiechnęła się, ale tylko z grzeczności.

   — Dziękuję, panie. Późna już pora, wrócę do haremu. Miło było pana poznać.

   — Zapewne w ogóle nie powinno cię tu być.

   Przystanęła na dźwięk jego śmiechu.

   — Ciągle błądzę po tym pałacu. Jest taki ogromny. — Udała idiotkę.

   — Nie bój się, pani. Pozbyliśmy się już szczurów. — Spojrzał w stronę, gdzie zniknął Hussein. — Ja też zawsze lubiłem łamać zasady.

   Turna jedynie uśmiechnęła się z zawstydzeniem i wsunęła niesforny kosmyk włosów z powrotem pod szal.

   — Pewnie jesteś tutaj samotna — rzucił miękkim, aksamitnym głosem i zbliżył się. — Słyszałaś księcia, mnie też tu nikt nie chce. Mogę zaradzić na twoją samotność.

   Wycofała się.

   — Może innym razem...

   Salim wyczuł w jej głosie zlęknioną nutę. Mięśnie na jego twarzy zadrżały, odsunął się i skłonił.

   — Mam nadzieję, że prędko to nastąpi.

   Turna ruszyła przed siebie, przedtem skłaniając mu głowę na pożegnanie. Jej ciało było całe zesztywniałe, gdy stawiała kolejne kroki w przód. Choć zostawiła Salima daleko w tyle, czuła jego lubieżny wzrok, który przesuwa się po jej całej sylwetce.

   Koniec przygód na dziś. Musiała wrócić do komnaty. Żałowała jedynie, że nie spotkała się tej nocy z Zainem.

   — Salim Hamid. Znasz kogoś takiego? — Turna skierowała to pytanie do Leyli, gdy następnego dnia rankiem piły wspólnie herbatę w komnacie faworyty szacha.

   Na twarz niewolnicy wpłynęło zmieszanie. Księżniczka uważnie przeanalizowała tę reakcję.

   — Ach, tak. To przyjaciel szacha. Znają się od dziecka. Dlaczego pytasz?

   — Spotkałam go.

   Leyla odstawiła filiżankę na stół.

   — Kiedy? Wtedy, gdy wymykasz się nocą?

   Sułtanka zaniemówiła, z zaskoczeniem wyłapała triumfalny błysk w błękitnych oczach niewolnicy. Leyla ją zdemaskowała.

   — Spotykasz się z tym stajennym.

   Szok odciskał coraz większe znamię na twarzy Turny. Jak Leyla się o tym dowiedziała?

   — Macie romans, tak?

   — Naprawdę za taką mnie masz?

   — Cóż... Właściwie to nie wiem, co o tobie sądzić. Przecież praktycznie się nie znamy... — Leyla wycedziła to z urazą, spuszczając wzrok.

   Ta uwaga zabolała Turnę bardziej, niż mogła przypuszczać. Wbrew swojemu zaślepionemu planem ucieczki rozsądkowi, odkryła, że lubi Leylę.

   — Widziałam was w stajni. Szeptaliście między sobą, jakbyście wcale nie widzieli się pierwszy raz.

   — I założyłaś, że z Salimem też mam romans?

   Niewolnica nie odpowiedziała.

   Turna postanowiła zaryzykować prawdę.

   — Zain jest z Al'Kaharu, ale jeśli prawda o tym wyjdzie na jaw, zabiją go albo potraktują gorzej niż psa. Nie spotykamy się na schadzki, jak podejrzewasz, ale dlatego, że szukamy sposobu, aby skontaktować się z moją rodziną. Chcę po prostu dać im jakoś znać, że nadal żyję, skoro szach odebrał mi ten przywilej.

   Choć księżniczka lubiła Leylę, nie mogła wyjawić jej wszystkiego. Niewolnica nadal była po stronie Ismaila, a Turna nie ryzykowała już tylko swoim życiem, ale też Zaina.

   — Nawet listu otwarcie nie mogę do nich wysłać. Dlatego muszę ciągle działać w sekrecie.

   Rumieniec oblał niemal całą twarz niewolnicy.

   — Przepraszam, to było głupie z mojej strony... Wiesz, nawet gdybyś go kochała, nic mi do tego. Po prostu było mi przykro, że niczego mi nie powiedziałaś.

   — Bałam się, że mogłabyś powiedzieć szachowi. Zain zginąłby przez moją egoistyczną zachciankę kontaktu z rodziną.

   Choć Leyla rozumiała pobudki Turny, mimo wszystko zabolało ją to, że księżniczka miała ją za donosicielkę.

   — Nie śmiałabym mu o tym donieść. Tak nie postępują przyjaciele. Może to głupie, ale myślałam, że się przyjaźnimy... — Odwróciła nagle ze wstydem wzrok.

   — Bo przyjaźnimy — odparła Turna bez zawahania. Była to pierwsza od dawna prawda, którą nie zastanawiała się wypowiedzieć.

   Niewolnica z powrotem spojrzała na księżniczkę, już teraz jej oficjalną przyjaciółkę. Uśmiechnęła się lekko.

   — Więc nie musisz się obawiać. Nie zdradzę cię.

   Turna odwzajemniła ten gest. Wcześniej nigdy nie miała przyjaciół, którym mogłaby powierzyć każdy sekret i nie spodziewać się, że będą liczyć na coś w zamian. Otaczała się służącymi, z którymi była blisko, ale nigdy nie wyobrażała sobie, że będzie plotkować i spędzać całe dnie z Lalezar, Hasretem czy Dogu lub innymi niewolnicami z haremu. Posiadanie kogoś takiego jak Leyla obok okazało się miłym doświadczeniem.

   Jednak Turna była zakłamana, fałszywa i obłudna w tej relacji, a nie na tym polegała przyjaźń.

   Jak wiele kłamstw mogła wybaczyć jej Leyla? Księżniczka nie mogła wciąż udawać przed nią osoby, którą nie była. Już rozchyliła usta, by coś powiedzieć, ale niewolnica ją ubiegła:

  — Dlaczego pytałaś o pana Hamida?

   Może ta zmiana tematu była znakiem, by sułtanka nie obnażyła wszystkich swoich sekretów? Uznała, że na razie przy tym zostanie, ale o Salimie powiedziała prawdę.

   — Bo złożył mi niemoralną propozycję wczoraj w nocy. Chcę wiedzieć, kim jest i czego mogę się po nim spodziewać.

   Leyla pokiwała głową ze zrozumieniem.

   — Dlatego też zaniepokoiłam się, gdy spytałaś, czy go znam.

   — Kim on jest i dlaczego chodzi po tym pałacu, jakby był u siebie?

   — Hamidzi to stary ród, który w przeszłości był bardzo ważny — zaczęła niewolnica, głaszcząc kojąco futro Súkkara, który właśnie wybudził się ze snu, jakby też chciał usłyszeć tę historię. — Mężczyźni z tego rodu od lat nieprzerwanie władali prowincją Safa graniczącą z Cesarstwem Fi Jang. Zahidzi bardzo cenili Hamidów, a jeden z nich wspiął się nawet tak wysoko, że zgarnął pieczęć wielkiego wezyra. Od tamtego momentu każdy kolejny ojciec chciał, by jego syn dostąpił takiego samego zaszczytu.

   — Komuś jeszcze się udało? — zainteresowała się księżniczka.

   — Nie. — Leyla uśmiechnęła się na widok wlepionych w nią żółtych ślepi Súkkara z uroczo rozszerzonymi źrenicami. — Era świetności rodu Hamidów powoli gasła, aż wreszcie za panowania szachinszacha Anasa, Imad Hamid, ojciec Salima, zdradził Imperium. Karą było całkowite unicestwienie rodu. Safa nigdy nie widziała tyle przelanej krwi co tamtego dnia, gdy niczym gniew boski spadła na nią furia Anasa...

   — Anas chciał unicestwić cały ród, więc dlaczego Salim nadal żyje?

   — Nie wiem. Może Ismail namówił ojca, by oszczędził jego przyjaciela, skoro podczas zdrady Imada był w Tasharze razem z nim? A może po prostu szach Anas postanowił, że upodlony Salim będzie do końca życia dostatecznie przypominał, co to znaczy zdradzić Zahidów.

   — Okropny człowiek — warknęła Turna, zaciskając w gniewie pięści.

   Już rozumiała, dlaczego Salim powiedział jej, że on też nie jest mile widziany w tym miejscu. Mimo jego lubieżnego zachowania, Turna odnalazła w sobie współczucie.

   A może Hamid wcale nie miał na celu nic zdrożnego, tylko ona wyolbrzymiła sytuację? Mogło tak być. Księżniczka postanowiła wybaczyć mu wczorajsze spotkanie, ale nie zapominała o swoich domysłach.

   — Skąd to wszystko wiesz? — Turna nie mogła o to nie spytać.

   Leyla uśmiechnęła się tajemniczo.

   — W haremie uczą sztuki uwodzenia, muzyki, religii i poezji, ale też tego, jak dobrze słuchać.

   Księżniczka zapatrzyła się na nią z podziwem. Wcześniej domyśliła się, że zakręcenie się blisko Leyli będzie opłacalne, ale nie sądziła, że z tej niepozornej nałożnicy może okazać się aż taka skarbnica wiedzy.

   Tylko jedna kwestia nurtowała jeszczę Turnę.

   — Żeby było jasne — podjęła stanowczym tonem. — Zain nie jest mną zainteresowany, a ja nim.

   — A skąd ta pewność? — Niewolnica zachichotała. — Miłość nie wybiera.

   — Miłość też ogłupia, a ja nie lubię być idiotką.

   — Również uskrzydla i podnosi z najgorszych katastrof. Warto mieć u boku osobę, którą z wzajemnością się kocha.

   Turna skrzywiła się. Nie rozumiała, dlaczego Leyla się tak upierała.

   — Może i tak, ale to nie jest dla mnie. Mam inne zadania od życia.

   Leyla westchnęła, pokręciła głową i pogłaskała czule mruczącego Súkkara.

   — Każdy zasługuje na miłość. Mam nadzieję, że w końcu uświadomisz sobie, że ty też.

   Na samą myśl o gorących źródłach w hammamie chciało się w nim zanurzyć i zapomnieć o całym świecie.

   Ismail taki właśnie miał plan. Oparł głowę o marmur, gdy gorąca woda otuliła jego ciało. Podziwiał, jak światło przenikało przez mozaiki na suficie. Intensywna woń różnorakich olejków godziła go przyjemnie w nozdrza. Mruknął odprężony, wsłuchując się w szum wody.

   Jak dobrze było być szachem i rozkazać wszystkim zostawić się w świętym spokoju.

   Choć na co dzień nie szczególnie respektowano to życzenie, Ismail uważał to za jedną z nielicznych zalet władzy.

   Od zawsze cenił samotność i w końcu, gdy noc okryła Bahu, odnalazł ją w tym miejscu.

   Myśli nie pozwoliły mu jednak zaznać upragnionego wytchnienia.

   Nawiedziły go wątpliwości, czy dobrze postąpił, wcielając w życie nowe prawo. Nie było łatwo przyzwyczaić się do zmian, zwłaszcza tak radykalnych i gwałtownych, ale szach chciał wierzyć, że niesmak szybko minie, a ludzie zrozumieją, jaką siłą może stać się jednolity kraj.

   Co by powiedział ojciec? — Własne sumienie zadało to pytanie władcy. Anas już dawno leżał w grobie, a mimo to Ismail ciągle szukał jego poklasku.

   Szach zerknął na tatuaż na swoim przedramieniu.

   Błogosławieństwo i przekleństwo.

   Znak, który na zawsze połączył go ze swoim rodem. Święty symbol Zahidów. Nałożone na siebie gwiazdy odzwierciedlały Bahi i Bahu, a szakal pierwszego Zahida.

   Ismail kontynuował całe to dziedzictwo.

   Ale czy go chciał?

   Początkowo nie. Kiedyś chciał się tylko bawić i brać z życia garściami, nawet jeśli niekoniecznie miał do czegoś prawo, ale później dorósł. Po śmierci dwóch starszych braci zrozumiał, że nikt już go nie wyręczy. Wziął na barki całą odpowiedzialność bycia szachinszachem, choć nie przyszło to łatwo.

   Po chwili Ismail odetchnął głęboko, dochodząc do wniosku, że przydałaby mu się kobieta, która nakieruje jego myśli na inny ląd.

   Mógł zaprosić tutaj Leylę lub inną niewolnicę.

   Zazwyczaj stronił od uciech haremu, ale tej nocy chyba ich potrzebował.

   Myśli Ismaila samowolnie powędrowały na ziejącą ogniem pustynię, gdzie pośród kapryśnych wód majaczyły katarakty, a w oddali ponad zabytkowym miastem górował pałac królowej Tili Renenet wyrzeźbiony z reliktów dawno podbitej cywilizacji.

   Choć szach był daleko, Tashar znów kusił go swymi urokami. Pomyślał o oczach w kolorze miodu, o brązowej skórze ich właścicielki, o jej ustach i wszystkich chwilach, gdy Ismail skradał jej pocałunki. Zawsze było mu mało. Te ulatujące, sekretne momenty nigdy nie były dość słodkie, żeby się nimi nasycił.

   Szach nagle zatęsknił za wszystkimi nocami, które spędzał z nią pod gołym niebem na pustyni.

   Zapatrzył się na obrobione marmurem drzwi. Chciał zawołać strażnika, by sprowadził nałożnicę, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od wizji przyjemności odciągnięty prawdą, która przebiła się do jego zamglonego innymi sprawami umysłu.

   Wcześniej się jej domyślał, ale dopiero teraz pozwolił jej do siebie w pełni dotrzeć, gdy na drzwiach dostrzegł wykuty ze złota ornament odlatujących słowików.

   Turna nie wróci do swojego domu, tak samo, jak wysłany tam przez szacha poseł. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top