3. Powrót do domu
— Moje sułtanki! Bez was ten pałac pogrążył się w bezdennej rozpaczy. Dobrze, że już jesteście z powrotem. — Głos Strażnika Bramy wyszedł naprzeciw zmierzającym dziedzińcem Turnie i Ayşe Hiranur.
Mert Agha skłonił się aż po pas, oddając szacunek siostrom sułtana. Ze wszystkich eunuchów Strażnik Bramy cieszył się największym posłuchem w pałacu, zaraz po Panu Dziewic, którego urząd od wielu lat wiernie sprawował lojalny sułtance matce Hasret Agha. Władza pana bram sięgała wysoko, lecz nie wyżej niż opiekuna kobiet, ale mimo to Mert był najbliżej sułtana.*
— Miło cię widzieć, Mert. Dobrze znów być w domu — odparła Turna, sunąc wzrokiem po fantazyjnych zdobieniach wijących się wokół ścian seraju. Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
Policzek Strażnika Bramy wbrew jego woli oblał rumieniec, a wargi samowolnie się uniosły. Sułtanki wydawały się jednak tego nie zauważać.
— Chciałabym odwiedzić brata. Jest u siebie? — zapytała starsza z sióstr. Mert powinien wiedzieć najlepiej, gdzie w danym momencie przebywa sułtan. W kompetencjach Strażnika Bramy leżała wiedza o tym, kto i kiedy wkracza do komnat padyszacha i kto je opuszcza.
— Oczywiście. Z przyjemnością potowarzyszę ci w drodze do apartamentów sułtana, pani.
Turna uśmiechnęła się i skinęła głową. Mert skłonił się na pożegnanie Ayşe Hiranur i ruszył przodem. Zanim sułtanka dotrzymała mu kroku, zatrzymała ją ręka siostry, która spoczęła na jej nadgarstku.
— Pójdę do matki — powiedziała Ayşe, ściszając nieco głos. Mert zatrzymał się. Nie obrócił głowy w ich stronę, ale wydawał się czujny, jakby nasłuchiwał. — Proszę, nie mów Aslanowi o tym, co się stało. Nie chcę, żeby ludzie cierpieli.
— Ayşe... Powinnam mu powiedzieć. Co, jeśli tych łotrów było więcej i nadal będą napadać przejeżdżających tamtędy ludzi? My miałyśmy szczęście, ktoś inny może go nie mieć... — Turna również mówiła ciszej. — Poza tym, Aslan i tak się dowie. Wróciłyśmy tylko z garstką strażników.
Ayşe Hiranur spuściła głowę. Turna miała rację, ale sułtanka nie chciała, aby pozostali przy życiu strażnicy, którzy dojechali z nimi do stolicy, mieli problemy przez sytuację, na którą nie mieli żadnego wpływu.
Po chwili pogodziła się z brutalną rzeczywistością, poluzowała uścisk na dłoni siostry i pozwoliła jej odejść razem z Mertem. Ayşe udała się do apartamentów Valide.
Aslan siedział na otomanie w swojej komnacie. Trzymał dłonie na głowie, tak jakby go bolała i nie umiał już tego znieść. Turnę zmartwił ten widok. Gdy tylko sułtan podniósł wzrok na siostrę, ta ukłoniła się i podeszła bliżej.
— Miałem sen. Znów śnił mi się Mehmet. Nie potrafię o tym zapomnieć, a minął już tydzień.
Turna westchnęła, usiadła obok brata i zacisnęła troskliwie palce na jego dłoni. Czekała aż rozwinie temat.
— Szakal ściął mu głowę na pustyni. Nienawidzę go każdego dnia coraz bardziej — syczał, zaciskając pięść. Oddychał nierówno i głośno. Zawsze był wzburzony, gdy wspominał brata. Był wściekły na świat, który mu go odebrał i na samego siebie, że nic nie zrobił, aby powstrzymać mordercę Mehmeta.
— Minęło tyle lat... — wtrąciła się Turna, czując ukłucie w sercu. Ona także kochała Mehmeta, choć to Aslan zawsze był dla niej ważniejszy, bo zrodzili się z jednej matki. Mimo to jednak najstarszego księcia Al'Kaharu nie dało się nie kochać. Był idealny. Zawsze odnosił się do każdego z szacunkiem, świecił przykładem, za którym podążali młodsi książęta. Lud go uwielbiał, tak jak cała rodzina. Gdyby zasiadł na tronie po śmierci ojca, świat byłby lepszym miejscem. Jednak świat nie mógł być idealny, dlatego Mehmet musiał zginąć.
— Zabiję go. Zrobię mu to samo, co on zrobił naszemu bratu. Będzie cierpiał i błagał mnie o litość.
Turna spojrzała z obawą na sułtana. W jego głosie rozbrzmiała obietnica, której za wszelką cenę zamierzał dotrzymać. Nie ważne ile żyć po drodze odbierze, Szakal umrze.
— Jesteś roztrzęsiony. Powinieneś odpocząć. — Sułtanka pogładziła czule rękę brata.
Czasem Aslan ją przerażał, zwłaszcza gdy w jego oczach zapalały się te same niepokojące iskierki, które miewał ich szalony ojciec. Mówiło się, że młody sułtan jest chory. Narodził się z identycznym wypaczeniem, co poprzednik. Turna nie chciała w to wierzyć, ale widziała skutki tej choroby na własne oczy, najpierw u ojca, później u brata. Aslan był szalony, a szaleństwo niszczyło go całego: jego ciało, myśli, serce i duszę. Kochanie i akceptowanie go bywało trudne, ale sułtanka nie wyobrażała sobie go nienawidzić.
— Odpocznę dopiero po śmierci Szakala. — Sułtan gwałtownie wysunął rękę spod dotyku siostry.
Turna nic nie odpowiedziała. Wiedziała, że żadne jej słowa niczego nie zmienią. Aslan był nieugięty. Żądza zemsty całkowicie go zaślepiała.
— A jak przebiegła podróż? — zapytał, nieoczekiwanie zmieniając temat.
Sułtanka zastanawiała się, co powiedzieć. Nie chciała zawieść siostry, ale nie zamierzała też okłamywać brata.
— Dobrze.
Aslan przyjrzał jej się uważnie. Miał wrażenie, że nie mówi mu wszystkiego. Turna wyczuła to spojrzenie, więc kontynuowała:
— Ale w drodze pojawił się pewien problem... — Na chwilę zawiesiła głos, zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł, aby wszystko opowiedzieć. Sułtan stukał niecierpliwie palcami o swoje kolano. Wraz ze zwlekaniem siostry robił się bardziej nerwowy. — Natknęłyśmy się na zasadzkę bandytów. Napadli na nas...
— Że co?! — Aslan wybuchnął gniewem. Powstał i zacisnął pięści.
— Spokojnie...
— Jak mam być spokojny?! — krzyknął. — Mogłyście zginąć! Gdzie jest Ayşe?
— Nic nam nie jest. Ayşe jest u matki.
To ani trochę nie uspokoiło sułtana. Gniew w nim kotłował.
— Gdzie to się stało?
Turna zawahała się. Wiedziała, że wszystko, co wiąże się z Szakalem, doprowadzi Aslana do jeszcze większej furii.
— Przy granicy.
— Mert! — Sułtan zwrócił wzrok na drzwi. Po chwili wybiegł z nich Strażnik Bramy. Ukłonił się pośpiesznie, nerwowe spojrzenie wlepiając w padyszacha.
— Każ wysłać patrole na granicę, niech ją przypilnują i wybiją wszelkie ścierwo, które ucieka z nory Szakala! — wycedził przez zaciśnięte zęby Aslan. — A strażników, którzy towarzyszyli moim siostrom natychmiast wtrącić do lochu bez picia i jedzenia. Niech się nimi zajmą szczury!
Mert skłonił się i wyszedł. Na służbie u sułtana był już rok i przez ten czas nauczył się, że gdy Aslan wpada w taki stan, najlepiej trzymać się od niego z daleka.
Turna zacisnęła wargi w wąską linię. Poczekała, aż drzwi zamkną się za eunuchem i wtedy się odezwała:
— Ulżyło ci?
Sułtan spojrzał na ścianę.
— Nie możesz dopaść Szakala, więc wyżywasz się na innych.
Sama nie wiedziała, po co to powiedziała. Może dni spędzone tylko z siostrą sprawiły, że zrodziła się w niej wrażliwość Ayşe Hiranur, a może po prostu zauważyła oczywisty fakt, którego nikt dotąd nie chciał powiedzieć na głos.
— Zbyt krzykliwe te kolory — stwierdziła Mevra Hatice, patrząc na kolejne jaskrawe jedwabie, które podsuwały jej pod nos służące.
Przejechała dłonią po pomarańczowej tkaninie, krzywiąc się.
— Za stara jestem, aby nosić takie suknie, ale... — Przeniosła wzrok na służącą, w której rękach zaciskał się żółty materiał. Na ustach Valide pojawił się cwany uśmiech. — Wyślijcie te jedwabie sułtance Iffet Esmanur. Powiedzcie, że sułtan ostatnio uwielbia te kolory. Głupia zmieni całą swoją garderobę na żółty.
Mevra Hatice nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Oczami wyobraźni już widziała biegającą po korytarzach seraju Iffet wyglądem przypominającą cytrynę.
W chichotach zawtórował jej dźwięk otwieranych drzwi. Sułtanka matka spojrzała ostro w ich stronę, zdenerwowana, kto śmiał stawiać się w jej apartamentach bez zapowiedzi. Zaraz jednak wyraz jej twarzy złagodniał, gdy dostrzegła w progu swoją najmłodszą córkę.
— Moja Ayşe! — zawołała, nie kryjąc radości. Szeroki uśmiech wtargnął na jej wargi, kiedy Ayşe Hiranur zbliżyła się i wpadła w ramiona matki.
— Możecie odejść. — Valide odprawiła służki prezentujące jej kolorowe tkaniny, po czym wspólnie z córką usiadła na sofie pod oknem. W komnacie zostały tylko one dwie oraz Lalezar Kalfa.
— Ależ się za tobą stęskniłam — wyznała, gładząc Ayşe po policzku.
Sułtanka zarumieniła się.
— Ja też tęskniłam. Za tobą, Aslanem i całym pałacem — odparła, a na ostatnie dwa słowa podniosła wzrok na stojącą po prawicy Valide Lalezar. Kalfa uśmiechnęła się ze wzruszeniem.
Ayşe Hiranur była promyczkiem. Gdy słońca Turny i Aslana przysłaniały chmury, ona zawsze promieniała, świeciła najjaśniej, zarażając wszystkich dobrym humorem i ujmując wrażliwością serca. Była podobna do najstarszego brata, Mehmeta — w świecie pełnym zła stanowiła ucieleśnienie dobra.
— A gdzie Turna? — zapytała Mevra Hatice po chwili milczenia, w której po prostu cieszyła się obecnością córki.
— Poszła do Aslana.
— To dobrze.
Turna zawsze sztywno trzymała się zasad. Wychodziła z założenia, że najpierw obowiązki, a dopiero później przyjemności. Sułtanka matka to doceniała, przynajmniej jedno dziecko dobrze wychowała.
— Mam nadzieję, że podróż przebiegła bez problemów — dodała Valide i odgarnęła kilka samotnych kosmyków plątających się koło czoła Ayşe.
Sułtanka przełknęła ślinę. Nigdy nie umiała za dobrze kłamać, więc miała nadzieję, że matka nie poruszy tego tematu.
— Wszystko w porządku. Ciotka Aynişah cię pozdrawia. — Zboczyła z tematu, mając nadzieję, że to zadziała. I chyba tak było, bo Mevra Hatice zaczęła się głośno śmiać.
— Proszę cię... Prędzej uwierzę, że wielbłądy zaczęły latać niż w to, że ta stara kwoka mnie pozdrawia.
Ayşe Hiranur wzruszyła tylko ramionami, usta przyozdabiając niewinnym uśmiechem. Akurat nie kłamała, ale rozumiała, dlaczego sułtanka matka zareagowała w taki sposób. Po śmierci Ömera Mevra Hatice i Aynişah, łagodnie rzecz ujmując, za sobą nie przepadały.
— Jeśli pozwolisz, wrócę do siebie i położę się spać. Jestem bardzo zmęczona podróżą.
— Oczywiście, kochanie, wypoczywaj.
Ayşe powstała, ukłoniła się i odwróciła, aby wyjść z komnaty. W drzwiach minęła się z nieznajomą niewolnicą, która początkowo pozostawała rozkojarzona, ale potem oddała sułtance pokłon.
— Esro, podejdź — zawołała na dziewczynę sułtanka matka, subtelnym ruchem dłoni nakazując jej się zbliżyć.
Esra ukłoniła się przed Mevrą Hatice. Nie odważyła się jednak na nią spojrzeć, czując na sobie uważny wzrok Lalezar Kalfy.
— Jak ci się tutaj żyje? — zapytała sułtanka matka.
Niewolnica najchętniej wykrzyczałaby, że to miejsce jest piekłem, stale przypomina jej o wszystkim, co straciła, ale nie mogła. Zacisnęła zęby i zamiast prawdy, wyznała same kłamstwa:
— Na nic nie mogę narzekać, pani.
Mevra Hatice otaksowała ją szybkim spojrzeniem. Ciało Esry zasłaniała biała, luźna i gdzieniegdzie pomięta suknia przepasana błękitnym pasem, co stanowiło podstawowy ubiór każdej niewolnicy w haremie. Na rękach dziewczyny widniały obrzęki i zadrapania.
— Nadal nie mogę wyjść z podziwu z tego, jak pięknie zagrałaś na sazie — rzuciła Valide. — Masz ogromny talent i nie chciałabym, żeby zmarnował się w haremowej sali pośród nałożnic walczących o choć jedno spojrzenie sułtana.
Esra po raz pierwszy odważyła się podnieść wzrok i wbić go w sułtankę matkę. Miała nadzieję, że zaraz usłyszy słowa, które wyzwolą ją z okowów niedoli. Może była naiwna, ale nadzieja to ostatnie, czego nie odebrali jej w tym miejscu.
— Dlatego chcę, żebyś od teraz była moją osobistą służącą.
Rzeczywistość dobijała ją coraz mocniej. Ilekroć Esra widziała światełko w tunelu, ktoś je gasił. W osłupieniu patrzyła na sułtankę matkę, łudząc się, że to tylko żart i zaraz najważniejsza kobieta w tym państwie odeśle ją do domu. Stała tak do czasu aż odezwała się Lalezar:
— Głupia dziękuj pani za łaskę, a nie stój jak słup — upomniała, kręcąc z dezaprobatą głową.
Esra otrząsnęła się, podeszła do sułtanki matki i padła przed nią na kolana. Ujęła skrawek jej sukni i pocałowała ją.
— Dziękuję, sułtanko — Niewolnica starała się wyzbyć wszelkiego fałszu w głosie, ale z trudem jej to przyszło. Liczyła na to, że ani Mevra Hatice, ani Lalezar nie wyczuły tej nieszczerości.
— Nadal będziesz chodzić na lekcje z innymi niewolnicami, póki nie skończysz edukacji. Takie są zasady. Ale nie będziesz już z nimi pracować — zaczęła sułtanka matka, podczas gdy Esra wstała. — Teraz będziesz pracować tutaj, przy moim boku.
Przerwała i kiwnęła głową do Lalezar. Kalfa podniosła futerał, który leżał na sofie, następnie go otworzyła. Niewolnica nieśmiało zajrzała do jego wnętrza i nie wierzyła własnym oczom. W środku krył się najpiękniejszy instrument, jaki kiedykolwiek widziała. Wykonany z jasnego drewna, które ozdabiały liczne dekoracje barwione na niebiesko. Struny były idealnie napięte i aż prosiły się, aby na nich zagrać.
— To mój pierwszy prezent dla ciebie — odezwała się Mevra, wyraźnie zadowolona z zafascynowanej miny niewolnicy. — Służ mi wiernie, a dostaniesz ich więcej.
Esra nie potrzebowała prezentów. Choć uważała ten saz za przepiękny, nie zamierzała dać się przekupić. Chciała tylko wrócić do domu.
— Dziękuję, pani — powiedziała, ale tym razem szczerze. To była najmilsza rzecz, która ją spotkała, odkąd tu przyjechała.
Mevra Hatice uśmiechnęła się szeroko.
— Nie krępuj się. Bierz saz i zagraj nam coś ładnego.
✯
*Strażnik Bramy i Pan Dziewic nawiązują do Kapi Aghi i Kizlar Aghi, tytułów przysługujących wysoko postawionym eunuchom w osmańskim haremie.
✯
Wybaczcie za taki nudnawy, pozbawiony akcji rozdział. xd W następnym zadzieje się trochę więcej, bo będzie spotkanie z panem, którego każdy już chyba zna ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top