23. Jedwabny sznur
— Są tutaj. Stoją pod drzwiami. — Mustafa siedział skulony na ziemi przed rozłożystym łożem z baldachimem. Cały się trząsł i patrzył z przerażeniem w mosiężne wzory zdobiące drewniane połacie dwuskrzydłowych drzwi.
Mevra Hatice zmarszczyła brwi.
— Nikogo tu nie ma. Dopiero co przyszłam. — Zakasała suknię i podeszła bliżej.
— Kłamiesz! — krzyknął sułtan, lecz zaraz zasłonił usta dłońmi. — Usłyszą mnie... Nie, nie, nie. Muszę być cicho.
Mevra ostrożnie chwyciła męża za rękę, przykucnęła obok niego.
— Kto tu jest? — zapytała łagodnie.
Mężczyzna przeniósł na nią rozświetlony iskierkami strachu wzrok. Kręcił głową.
— Ci, którzy nie noszą imion — szepnął. Księżniczka z Karvazu zacisnęła mocniej palce na jego ręce. — Przyszli po mnie...
Bezimienni.
Kaci.
— Mustafo, nikogo nie ma na zewnątrz — zaczęła najostrożniej, jak tylko była w stanie. — Przecież bym cię nie okłamała.
— Słyszę ich kroki, nie oszukasz mnie — mówił jak w amoku. — Nasłał ich mój ojciec i bracia. Dziś tu umrę.
— Twój ojciec i bracia nie żyją. — Sułtanka przypomniała to, co było oczywiste, lecz nie dla sułtana. On otworzył szeroko oczy zszokowany wydarzeniem, dzięki któremu przed laty wstąpił na tron.
— Jak to?
— Stary Lew zmarł osiem lat temu, teraz ty tu rządzisz. Przecież wiesz...
Mevra dotychczas myślała, że już poznała sekret rozmowy z mężem, która nie miałaby w sobie oznak majaków Mustafy, ale tym razem sułtan ją zaskoczył. Ubzdurał sobie, że znów jest zamkniętym w pałacu księciem, że znów ściga go widmo śmierci.
— Nie, nie, nie... Ojciec chce mojej śmierci. On mnie zabije! Zabije, zabije... — zaczął powtarzać, gdy kołysał się do przodu i tyłu, próbując uspokoić.
Mevra objęła go czule ramionami.
— Nikt cię nie zabije. Jestem tu, aby cię chronić.
— Nie noszą imion, żeby ziemia była im lekka po śmierci. Żeby Bóg nie pamiętał ich grzechów...
— Spokojnie... — próbowała go uspokoić.
Przecież byli tutaj sami.
Komnatę wypełniały tylko zlęknione szepty Mustafy.
Nikt nie czaił się za drzwiami.
To była tylko kolejna deluzja obłąkanego sułtana.
Nagle rozległo się głośne szarpnięcie, jakby ktoś próbował dostać się do środka.
Po chwili kolejne.
Mevra Hatice poczuła, jak serce gwałtownie tłucze się w jej piersi. Niepokój pozostawił na jej skórze zimny dreszcz. Czy urojenia męża udzieliły się także i jej?
— To nic. — Próbowała uspokoić zarówno sułtana, który nagle zamarł w bezruchu, jak i samą siebie. Jeszcze mocniej go do siebie przycisnęła, tym razem, aby też sobie dodać otuchy.
Kolejny dźwięk.
Trzask. Za nim drugi i trzeci...
Rytmiczne uderzenia.
— Zaraz tu wejdą... — Ciałem padyszacha wstrząsnęły spazmy.
Mevra Hatice nie wiedziała, co robić. Wyglądało na to, że rzeczywiście na zewnątrz ktoś był i próbował dostać się do środka.
Po chwili drzwi wyleciały z zawiasów.
Karvazka księżniczka powstała, a razem z nią sułtan. Do środka weszła grupa mężczyzn w całości ubranych w czerń. Ich twarze zasłaniały kefije, widać było tylko ich oczy. Mevra dostała dreszczy od przeszywającego każdy skrawek jej duszy wzroku przodującego na tle grupy kata. Przeleciała szybko oczami po jego wysokiej, chuderlawej sylwetce i natychmiast zrozumiała to, co chciał jej przekazać swoim zimnym wzrokiem.
Jedwabny sznur w jego żylastych dłoniach tylko ją w tym utwierdził.
— Wynocha! — Zebrała się na odwagę, choć jej serce biło jak oszalałe, gdy stała oko w oko ze śmiercią.
Żadnej odpowiedzi.
Żadnego odgłosu.
Nawet żadnego szmeru.
— Uciekajmy — szepnął do ucha żony trzęsący się za jej plecami Mustafa.
To był najlepszy plan.
Próbowali strategicznie wyminąć egzekutorów. Jeden z katów jednak był szybszy. Odepchnął Mevrę, przez co kobieta upadła na podłogę. Rzuciła przerażone spojrzenie na scenę, która wyglądała jak wyjęta z koszmarów.
Osaczyli Mustafę.
Był bezbronny.
Szamotał się. Krzyczał. Przeklinał ojca.
Mevra Hatice chciała się ruszyć, ale nie potrafiła. Sparaliżowało ją, zaczęła płakać.
— Ojcze, dlaczego mnie tak nienawidzisz?! — wydzierał się sułtan, próbując uwolnić od jedwabnego sznura, który kat zaciskał na jego szyi.
Śniada cera Mustafy nabrała sinych barw.
Upadł na ziemię, posyłając ostatnie spojrzenie żonie, lecz było już martwe.
Mevra Hatice obudziła się z krzykiem. Oddychając łapczywie, jakby próbowała złapać oddech, rozejrzała się dookoła.
To był tylko sen.
Odgarnęła przylepione do twarzy włosy, kiedy nagle drzwi się otworzyły. Sułtanka matka na moment zamarła. Ponownie wyobraziła sobie sylwetki katów, którzy za moment odbiorą jej życie. Prędko odetchnęła jednak z ulgą. Do środka wszedł jedynie Hasret.
— Och, już się obudziłaś, pani. Zaraz każę służącym wszystko przygotować — zaczął z zamiarem wycofania się do drzwi.
— Zaczekaj.
Eunuch posłusznie znieruchomiał.
— Podejdź. — Mevra przywołała go gestem dłoni.
Pan Dziewic zatrzymał się obok łóżka. Przyjrzał się uważnie swojej pani i nie krył zmartwienia. Wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
— Jesteś strasznie blada, pani. Mam zawiadomić medyka?
— Nie, nic mi nie jest. Po prostu miałam sen...
— Sen?
— Śnił mi się Mustafa.
Eunuch nieznacznie się skrzywił.
— Przyszłam do niego, a on siedział na podłodze i mówił, że idą po niego kaci — ciągnęła, rozmasowując skroń. — Często miał takie urojenia, ale ten sen... Był moim wspomnieniem. Pamiętam to, jakby było wczoraj. Pierwszy raz wtedy widziałam go w takim stanie. Tylko jedno się nie zgadza. Tamtego dnia kaci nie nadeszli, a w moim śnie tak. Udusili Mustafę, nie mogłam nic zrobić...
— Więc może poślę po medyka?
— Nie — zaprzeczyła ostro, gromiąc eunucha spojrzeniem. — On nic na to nie pomoże, ale mam jakieś złe przeczucia... Kaci akurat przyśnili mi się, kiedy Aslan ruszył do Abzahy...
Mevra Hatice nie zwykła zawracać sobie głowy niedorzecznymi snami. Uważała je wszak jedynie za wytwór wyobraźni — nieszkodliwy, a jedynie irytujący.
Jednak tym razem nie mogła pozbyć się z głowy głosu konającego Mustafy. Tego poranka co chwilę wracała myślami do zmarłego męża i jego obłąkańczych wizji. Było ich tyle, że po kilku latach straciła rachubę. Sułtan przyzwyczaił się do wizji śmierci, jakby była jego nieodłączną towarzyszką. Co dzień czuł jej oddech na karku i tylko czekał, aż w końcu porwie go w zaświaty. Szczególnie bał się jednak zasypiać. Obawa, że śmierć dopadnie go wtedy, gdy nie będzie się jej spodziewać, zaburzała nawet przyzwyczajenie Mustafy do nadejścia rychłego końca.
— Nie ta struna, sułtanko.
Życie toczyło się jednak dalej, Mevra zrozumiała to, gdy dobiegł ją głos Esry. Ayșe siedziała na poduchach u podnóża stołu. W rękach trzymała saz i próbowała na nim grać pod czujnym okiem uzdolnionej muzykalnie niewolnicy. Najmłodsza al'kaharska księżniczka w tęsknocie za siostrą postanowiła poszukać nowych pasji i tak zrodził się pomysł nauki muzyki. Jako sułtanka Ayșe Hiranur otrzymała podstawowe wykształcenie z gry na instrumentach, ale nigdy nie rozwijała się bardziej. W zasadzie to Mevrę Hatice zaskoczyła idea tych lekcji, ale nie kłóciła się. Każde życzenie ukochanej córki było dla niej rozkazem.
Po chwili sułtanka matka przeniosła wzrok na stojącą obok Lalezar.
— Gdzie podziewa się Aslan? Zawsze przychodzi o tej porze... — Mevra Hatice chciała grać dobrą minę do złej gry, ale nie mogła wyzbyć się złych myśli. Nieprzerwanie nawiedzały ją one, odkąd się obudziła. Raz nieśmiało, cicho, odtrącała je wtedy, wmawiając sobie, że to nic takiego, by za moment uderzyć ponownie mocniej z wybuchową mieszanką strachu i niepokoju.
— Sułtan był tej nocy ze swoją żoną. Wielki wezyr tego dopilnował. Być może jeszcze stamtąd nie wrócił — odpowiedziała opiekunka haremu.
— Pewnego dnia zabiję tego sukinsyna! — zagroziła odrobinę za głośno sułtanka matka, bo zwróciła na siebie uwagę Ayșe Hiranur i Esry. — Zazwyczaj szybko stamtąd ucieka. Coś mi tutaj nie pasuje... — ściszyła głos, dzieląc się obawą z kalfą.
— Mi też, moja pani.
— Dowiedz się, o co chodzi.
— Wybacz, pani, że się wtrącę, ale chyba wiem, co się stało — rzekła nieoczekiwanie Esra, zanim Lalezar zdążyła opuścić komnaty sułtanki matki.
Obie kobiety ogarnęło równocześnie zdziwienie, jak i zaciekawienie. Ayșe wydawała się równie mocno zaskoczona.
— Wczorajszego wieczoru był ze mną.
Laska Lalezar wypadła jej z rąk. Kalfa w ostatniej chwili zdołała ją chwycić, aby nie upadła z brzękiem na podłogę.
— Co? — Szok wpełzł na twarz sułtanki matki. — Co robiliście i dlaczego ja nic o tym nie wiem?
— Spotkaliśmy się przypadkiem. Zagrałam dla pana na lirze — sprostowała natychmiast niewolnica, aby uniknąć wszelkich nieporozumień. — Później sułtan w pośpiechu gdzieś wyjechał. Dostał jakąś wiadomość, lecz nie wiem od kogo.
Mevra Hatice znów przeniosła spojrzenie na kalfę.
— To nie wróży niczego dobrego. — Gwałtownie powstała. — Wielki wezyr zapewne ma coś z tym wspólnego.
— Matko? — Ayșe zaniepokoiła się wzburzeniem rodzicielki.
Lecz ona nie uraczyła córki żadnym spojrzeniem.
— Jeśli nie przyszedł... to oznacza, że w ogóle nie ma go w pałacu — mówiła, nadal zwracając się do Lalezar.
Zarządczyni haremu także czuła po kościach, że wydarzyło się coś złego.
— Być może sułtan nadal śpi w swojej komnacie. Wyprawa do Abzahy musiała go mocno wymęczyć. Sama wiesz, pani, że padyszach nie ma dobrego zdrowia... — podsunęła rozwiązanie. Nie chciała od razu popadać w paranoję.
— Osobiście to sprawdzę — postanowiła Mevra Hatice.
Bez żadnego kolejnego słowa wraz z Lalezar wyszła z komnaty, zostawiając Ayșe i Esrę w niepewności.
Znów powrócił do niej obraz sinego Mustafy, którego szyję otaczał jedwabny sznur. Chciała odrzucić tę upiorną wizję sprzed oczu, ale zdążyła już puścić korzenie w wyobraźni Mevry Hatice. Kiedy zmierzała do komnaty sułtana, znajome jasne ściany wydawały jej się osnute nikczemnym cieniem.
Tuż przy drzwiach do komnat padyszacha stała Aynișah. Rozmawiała z wysokim, chudym mężczyzną. Mevra jednak nie wiedziała kto to, bo ten stał przodem do rodowitej sułtanki. Po chwili księżniczka dostrzegła szwagierkę, na jej twarz wkradł się podstępny uśmiech.
Choć minął ledwie moment, sułtanka matka miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Mężczyzna odwrócił się do niej, pokazując swoje oblicze. Przeorana bliznami twarz przyprawiła Mevrę o szybsze bicie serca. Doskonale znała tego człowieka.
Mert.
To był ten sam wąż, tylko zmienił skórę.
Jak to możliwe, że ten eunuch okpił los i wykaraskał się ze śmierci, jaką Mevra Hatice mu przyszykowała? Sądząc po stanie jego twarzy, zabójcy go dopadli, ale jak zdołał się uratować od ich katowskiego ostrza? W tamtej chwili sułtanka matka czuła się, jakby ktoś uderzył ją z otwartej dłoni w twarz.
— Moja pani. — Eunuch przemówił fałszywie miłym tonem i skłonił się nisko. — Cieszę się, że znów cię widzę.
— Ja również — odparła, lecz nawet nie próbowała wysilić się na przyjazny ton. Ociekał on jawną wrogością. Kiedy eunuch się wyprostował i wbił spojrzenie w sułtankę matkę, z jego oczu zionęła czysta nienawiść.
— Wyglądasz paskudnie — ciągnęła kobieta. — Gdzieś ty się podziewał? Zaniedbałeś swoje obowiązki.
— Biedny Mert... — wtrąciła się Aynișah. — Jacyś bandyci na niego napadli. Wpadliśmy na siebie na trakcie... Zabrałam go ze sobą.
— To straszne — przyznała Mevra Hatice, wymieniając spojrzenie z Lalezar. Kalfa przytaknęła na znak, że się zgadza. — Choć chyba wolałabym dać się zabić, niż żyć z taką twarzą.
Mert parsknął szyderczym śmiechem ani trochę niezaskoczony bezczelnością sułtanki. Kiedy usta mu się rozszerzyły, jego twarz zaprezentowała się jeszcze bardziej paskudnie. Wciąż czerwone blizny rozciągnęły się. Po chwili jednak uśmiech znikł z jego lica, skrzywił się. Szramy musiały wciąż sprawiać mu ból.
— Jak to się stało? — Mevra postanowiła dowiedzieć się, dlaczego jej plan zawiódł.
Niegdysiejszy Strażnik Bramy uraczył sułtankę matkę intensywnym spojrzeniem, w którym mieniły się mordercze iskierki. Mevra Hatice nie mogła przyzwyczaić się do tego widoku — tak znajomego, a zarazem całkowicie obcego. Mert zmienił się w prawdziwego potwora.
— Musiałem pilnie opuścić seraj. Wzywał mnie Kasim Pasza. Niestety zaszła jakaś pomyłka. Pasza nic nie wiedział o naszym spotkaniu.
— Cóż za straszne nieporozumienie — stwierdziła Lalezar.
— No cóż... Życzę zdrowia, Mert. I dużo szczęścia od losu, przyda ci się. — Ponownie do głosu doszła Mevra. — Niestety nie mogliśmy czekać na ciebie w nieskończoność. Strażnikiem Bramy jest teraz Jasir Agha. Ale jestem przekonana, że wielki wezyr zapewni ci równie dobrą posadę w swoim pałacu. Albo sułtanka Aynișah, jak widzę, jesteście blisko... Abzaha została odbita, lada moment odbudujesz z popiołów swój dom.
— Och, nie słyszałaś, pani? — Mert westchnął niby zmartwiony. — Jasir Agha nie żyje. Został znaleziony martwy nad ranem w swojej komnacie. To chyba jakieś choróbsko.
Mevra Hatice poczuła bolesne ukłucie porażki. Na moment zaniemówiła. Wszystko nie szło dziś po jej myśli.
— Fortuna kołem się toczy, czyż nie? Mert Agha znów jest Strażnikiem Bramy. Wielki wezyr dziś tak ogłosił. — rzuciła Aynișah, wymierzając słowami kolejny policzek szwagierce.
Sułtanka matka miała szczerą ochotę rozszarpać ich obojga. Nie potrzebowała więcej słów, aby zrozumieć, że Aynișah przeszła na stronę Erdogana. Mevra nie mogła znieść paskudnego widoku Merta, który zdawał się przypominać już bardziej kutruba* niż człowieka.
Uśmiechnęła się do nich na odchodne, choć ten uśmiech przypominał bardziej grymas bólu. Następnie udała się do komnaty padyszacha.
Była pusta. Łóżko nietknięte. Strach ścisnął serce Mevry. Sułtanka matka miała coraz gorsze przeczucia. Aslan zapadł się pod ziemię. Jakby kłopotów było mało, zupełnie jak zza grobu wrócił Mert i w dodatku spiskował z Aynișah. Wszystkie znaki wskazywały, że stało się coś złego.
— Mój lew... — słaby szept wyrwał się spomiędzy ust kobiety, gdy rozglądała się po całym pokoju. Stała bezczynnie, czekała, jakby zaraz z cienia miał wyłonić się Aslan.
Czas jednak nieubłaganie mijał, a go nadal nie było.
— Pani? — W pewnym momencie Lalezar postanowiła wyrwać Mevrę z tej czeluści bezradności i rozpaczy, w którą coraz bardziej się pogrążała.
Głos kalfy dotarł do niej dopiero za którymś razem. Sułtanka matka otrząsnęła się, zwalczając napływające do oczu łzy. Odwróciła się do Lalezar.
— Nie spocznę, póki go nie odnajdę — oznajmiła. — Przeszukam każdy kąt tego pałacu, choćbym miała zburzyć go do fundamentów, a nawet cały ten przeklęty kraj!
Oprócz Lalezar Mevra Hatice zaciągnęła do pomocy także swego drugiego najbliższego sługę. Hasret zmobilizował kilku zaufanych eunuchów i rozpoczął przeczesywać harem, wcześniej wydając rozkaz niewielkiemu oddziału żołnierzy, aby dyskretnie przeszukali stolicę i jej obrzeża. Natomiast sułtanka matka i Lalezar nieprzerwanie krążyły po męskiej części pałacu.
Wszyscy się rozdzielili. Mevra Hatice zmierzała właśnie przez korytarz obok administracyjnych komnat, gdzie urzędowali wezyrowie. Okryła szczelniej ramiona i szyję czarnym szalem, który zwisał z czubka jej głowy. Nie zwalniała kroku.
Ból ścisnął serce kobiety, gdy niespodziewanie jej myśli pobiegły ku Turnie. Gdzie ona się podziewała? Czy leżała pod gruzami pałacu w Abzahie? Czy ktoś ją zabił, torturował, zhańbił? Mevra czuła wyrzuty sumienia na samą myśl, że nie było jej wtedy przy niej, gdy w oddalonej od domu prowincji walczyła o życie. Nie obroniła swojego dziecka przed krzywdą. Jaką matką była?
Wtem czas stanął dla niej w miejscu.
Zza ściany przecinającej korytarze właśnie wyłonił się mężczyzna w całości obleczony w czerń. Objawił się nagle jak mara nocna — upiornie i mrożąco krew w żyłach. Szata i kefija maskująca całą twarz ukrywały jego prawdziwą tożsamość.
A w ręku trzymał jedwabny sznur.
Oddech ugrzązł w gardle Mevry Hatice. Zdawało jej się, że grunt zawalił się jej pod stopami i wpadła w otchłań, na której końcu niczego nie było. Na moment znieruchomiała, śledząc spokojne, niespieszne kroki kata.
Musiała go powstrzymać.
— Stój! Zatrzymaj się! — wołała, lecz jej słowa wydawały się przemknąć obok niewzruszonego egzekutora i rozpłynąć w powietrzu.
— Powiedziałam, że masz się zatrzymać! To rozkaz!!! — wydarła się głośniej, lecz i to nie przyniosło rezultatu.
Mężczyzna zniknął za obficie obłożoną mozaiką ścianą. Sułtanka matka zakasała suknię i biegiem ruszyła jego śladem.
Najgorsze scenariusze chodziły jej po głowie. Wszak jedwabny sznur był narzędziem katowskim przeznaczonym tylko do kończenia życia najważniejszych osobistości, w tym władców.
Biegła z całych sił, a i tak nie potrafiła dogonić kata. Mimo że on kroczył lekko i powoli, jakby wyszedł na spacer, to i tak zostawiał w tyle sułtankę matkę. A może to była wina jej drżących ze strachu nóg, które z każdym kolejnym krokiem odmawiały posłuszeństwa?
Mevra oparła dłoń o ścianę, aby nagle nie upaść, a egzekutor znów zniknął za kolejną ścianą.
Widoku kata zarzucającego na szyję jedwabny sznur przez całe życie obawiał się Mustafa. Dlaczego więc to jego syn miał go doświadczyć?
Nagle do uszu Mevry Hatice przebił się jakiś głos. Donośny, ale stłumiony murem udekorowanych mozaikami ścian, przez co nie potrafiła rozszyfrować żadnych słów. Jednak ten głos znała doskonale. Utkwiła wzrok w drzwiach, zza których dobiegał.
Wpadła tam jak burza, chcąc swoimi destrukcyjnymi siłami zniszczyć wszystko wokół, a już zwłaszcza tego przeklętego demona Erdogana.
Wielki wezyr spoczywał na poduszce przy niskim stoliku, przeglądając jakiś dokument. Mevra od razu obdarzyła go morderczym spojrzeniem, o mało nie przeklęła na wszystkie znane demony, ale nie zrobiła nic więcej.
Obok siedział Aslan.
Cały i zdrowy, a przede wszystkim żywy.
— Matko, co tutaj robisz? — Władca uniósł się z ziemi.
Kamień, nie... Ogromny głaz spadł z serca Mevry Hatice.
— Jakiś problem, pani? — dopytał wielki wezyr.
Nie potrafiła wymyślić żadnego kłamstwa, które mogłoby przekonać tego starego intryganta, że wcale nie wpadła w paranoję. Jej zwilżone łzami oczy były całkowicie skupione na synu.
— Właśnie wydaliśmy wyrok na wezyra Basima Paszę. Okazało się, że maczał palce w zajęciu Abzahy przez wojska Szakala. Na szczęście wszyscy zdrajcy zostali już ukarani — wyjaśnił sułtan, domyślając się, że sułtanka matka właśnie snuje w głowie najczarniejsze scenariusze.
Czyli to dla niego przygotowano egzekucję. Mevra ucieszyła się, że to na szyi Basima zaciśnie się jedwabny sznur, a nie na jej syna.
Erdogan nie odrywał wzroku od sułtanki matki. Jej zazwyczaj muśnięta ciepłymi promieniami słońca skóra zbladła. Oczy zawsze rozświetlone przebiegłym, zadziornym błyskiem, wówczas zaszkliła kurtyna łez. Nawet skruszona i znieruchomiała poza Mevry Hatice dawała jasno do zrozumienia, że Valide nie jest już tak pewna siebie. W końcu śmierć syna zniszczyłaby ją doszczętnie.
— Sprawdzę, czy zwłoki Basima Paszy już ostygły. — Wielki wezyr wstał.
Zabrał się ku wyjściu, ale zanim opuścił tę jedną z wielu sal administracyjnych w tym pałacu, zatrzymał się tuż obok sułtanki matki. Mevra wiedziała, że Erdogan właśnie napawa się swoim sukcesem. Zdołał ją okpić, doprowadzić niemal na skraj szaleństwa. To był jego triumf.
— Nigdy więcej ze mną nie zadzieraj — szepnął, nachyliwszy się bliżej jej ucha. Po skórze kobiety przebiegł dreszcz.
Zaraz potem wyszedł.
Mevra Hatice natychmiast przytuliła do siebie syna. Z całych sił otuliła go ramionami. Bała się, że kiedy go puści, on znów zniknie, tym razem już na zawsze.
Aslan pierwszy oderwał się od matki.
— Myślałam... — zaczęła, gładząc troskliwie policzek sułtana.
— Że nie żyję? — dokończył za nią padyszach.
Choć Mevra Hatice chciała zaprzeczyć, nie mogła. Przytaknęła.
— Nie zabije mnie. Jeszcze... — wycedził Aslan przez zaciśnięte zęby i z powrotem usiadł za stołem. — Nie ma przecież wnuka, którego mógłby posadzić na tronie.
Na moment zamilkł, aby uspokoić swoje wzburzone myśli. Sułtanka matka zauważyła, że powrót z Abzahy go jakoś odmienił, ale nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób.
— Mam dość, matko... — kontynuował, spoglądając na Valide z płonącą w oczach determinacją. — Mam już dość strachu i niepewności, dość rozkazów i zakazów. Już najwyższy czas, by rządy wielkiego wezyra dobiegły końca.
— Jesteś już dorosły. Nie potrzebujesz regenta — zgodziła się sułtanka matka, czując zastrzyk dumy z obwieszczenia syna. — A wielki wezyr... Wielki wezyr jest już stary. Na każdego w końcu przychodzi czas. W tym wieku nie trudno o choróbska lub... wypadki.
Aslan zrozumiał aluzję matki. Jedno tylko mu nie pasowało.
— Wielki wezyr zawsze był okazem zdrowia.
— Więc pomożemy mu to zmienić.
— Erdogan nie jest idiotą... Domyśli się, że coś jest nie tak, kiedy nagle zachoruje. — Sułtan poddał pod wątpliwość plan Mevry Hatice.
— Głupotą byłoby zaatakować nagle i całym zasobem naszych sił. — Uśmiechnęła się chytrze.
Aslan uniósł brew, próbując odgadnąć i przeanalizować całą intrygę sułtanki matki.
Dotychczas każdy jego ruch zależał od rozkazu wielkiego wezyra. Aslan był marionetką, a za sznurki pociągał Erdogan. Sułtan w swoim własnym kraju i rodzinie pełnił tylko funkcję reprezentacyjną. Jedynie krew dynastii Numarów płynąca w jego żyłach trzymała go przy życiu, dopóki nie spłodził żadnego syna. Ale miał już tego dość. Chciał żyć na własnych zasadach.
— Musimy być wytrwali i ostrożni. To nie będzie łatwa walka. — Mevra wyrwała sułtana z rozważań, kładąc mu rękę na ramieniu. — Wielki wezyr będzie spodziewać się ataku, ale nie nastąpi on tak prędko. Zagramy w jego grę. Będziemy się kajać i udawać, że nadal się go boimy, ale nie martw się. To nie potrwa długo. Ty się nie wychylaj, bądź mu posłuszny, a będziesz bezpieczny. Ja się wszystkim zajmę.
— Jeśli dowie się, że coś knujemy, przede wszystkim dla ciebie nie będzie miał litości. — Aslan wyraźnie się zaniepokoił.
Mevra Hatice zbyła to uśmiechem, w którego kącikach jednak prawie niezauważalnie zadrżał strach.
— Era Erdogana dobiega końca. Poślemy tego gada do grobu.
✯
*kutrub lub qutrub — w folklorze arabskim jest to ghul (zły duch zamieszkujący pustynię) płci męskiej; również rodzaj dżinna lub demona, miał nawiedzać cmentarze i zjadać zwłoki.
✯
Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, chciałabym zaznaczyć, że akcja trzech ostatnich rozdziałów dzieje się w niemal tym samym czasie. Od przyjazdu Erdogana i Aslana z Abzahy minął tylko jeden dzień, który jest kontynuowany w tym rozdziale. W następnym ponownie przeniesiemy się do Bahu! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top