20. Gołębia wieża

   Po upływie dwóch dni spędzonych w niewoli Szakala Turna postanowiła zawalczyć o swoją wolność.

   Wstała o świcie. Ze skromnego kompletu strojów, które otrzymała zaraz po poznaniu Leyli, aby prezentować się schludnie i przyzwoicie, wybrała białą suknię. Miała luźny, przewiewny krój i mleczną, jednolitą barwę zakłóconą przez drobne wzory kwiatów. Talię otaczała krótka, gorsetowa ciemnoczerwona kamizelka przetykana złotą nicią, na której dyndały małe złote kółeczka. Swoje włosy księżniczka pozostawiła rozpuszczone i przykryła je białym szalem.

   Odbicie, jakie widziała w lustrze, nie przypominało osoby, którą kiedyś była. Ona została między zgliszczami w Abzahie, gdy siłą oddzielono ją od wszystko, co znała. W tej pięknej, acz mało wytwornej sukni stał cień Turny, lecz nie ona sama.

   Nie mogła jednak ulegać smutkowi, bo w przeciwnym razie nigdy nie uda jej się opuścić tego więzienia.

   Snuła ten koszmar na jawie już od dwóch dni i przede wszystkim cierpiała jej dotąd nieskalana żadną rysą duma. Księżniczkę potężnego Al'Kaharu obniżono do rangi służącej.

   Mimo upokorzenia służba nie okazała się wcale taka straszna. Służenie Leyli polegało na tym, aby spędzać z nią czas. Konkubina szacha nie wymagała od Turny niczego więcej. Miała pomagać jej w doborze sukni, fryzury, czasem przynieść kuferek z biżuterią. Nie było w tym żadnej siłowej pracy. Księżniczka czuła się przytłoczona jedynie swoją nową rolą, ale zawsze mogło być gorzej. Ismail mógł z niej uczynić swoją nałożnicę.

   Jednak to, że nie było dramatycznie źle, nie oznaczało, że było dobrze. Turna musiała stąd uciec i dlatego postanowiła jak najszybciej wdrożyć w życie swój plan.

   Opuściła swój pokój, po czym udała się do komnaty Leyli. Droga trwała zaledwie chwilę, bo sypialnia, którą przydzielił jej Ismail, jak na złość leżała zaraz obok apartamentów jego faworyty.

   Leyla była już na nogach. Przechadzała się po komnacie, spinając swoje blond włosy w wygodnego koka. Kiedy dostrzegła obecność Turny, zatrzymała się na środku pokoju i wbiła w nią spojrzenie.

   Księżniczka miała ochotę wypuścić z ust wiązankę przekleństw, idąc za przykładem nieprzyzwoitych nawyków swojej matki. Spóźniła się. Leyla sama się ubrała i uczesała.

   — Witaj, miło cię widzieć — odezwała się konkubina, uśmiechając przyjaźnie.

   Turna nie odpowiedziała, z lekkim oporem odwzajemniła jedynie uśmiech.

   — Piękna dziś pogoda — ciągnęła niezrażona Leyla. — Nie jest tak upalnie, jak zazwyczaj, więc może skorzystamy z okazji i pospacerujemy wspólnie po grodzie? Co ty na to? Chciałabym cię lepiej poznać...

   W oku sułtanki zajaśniał przebiegły błysk. Przytaknęła ochoczo, a Leyla z radością klasnęła w dłonie.

   — A może... — podjęła nieoczekiwanie Turna. — Może szach zechce nam towarzyszyć? Jesteś, pani, jego faworytą. Na pewno lubicie spędzać ze sobą czas.

   Konkubina zmarszczyła brwi zaskoczona tą propozycją, ale zaraz potem znów promiennie się uśmiechnęła.

   — Doskonały pomysł! — zachwyciła się, wsuwając we włosy ostatnią perłową spinkę, tak, że tworzyły one wieniec dookoła jej głowy. — Na pewno się zgodzi, to wspaniały człowiek! I przy okazji i ty go lepiej poznasz.

   — Z pewnością — mruknęła sarkastycznie Turna, ale ciągle się uśmiechała, aby nie ostudzić entuzjazmu Leyli.

   — Pójdę go powiadomić — zaproponowała nałożnica i już po chwili wyszła z komnaty, zostawiając księżniczkę całkowicie samą.

   Turna właśnie to chciała uzyskać.

   Nie wiedziała, kiedy wróci Leyla, więc od razu zabrała się do działania. Przez dwa dni zdążyła już obejrzeć dokładnie ten pokój i wiedziała lub domyślała się, co i gdzie trzyma konkubina szacha. Sekretarzyk stał blisko okna, gdzie w całości obejmowało go naturalne światło. Sułtanka w mgnieniu oka do niego dopadła. Błyskawicznie szperała po szufladach w poszukiwaniu papieru. Leyla miała go pod dostatkiem. Choć księżniczka była krótko w Bahu, na tyle często widziała nałożnicę bazgrzącą coś na kartkach, by podejrzewać, że Leyla nie zmartwi się, gdy z jej kolekcji przepadnie jeden czysty pergamin.

   Turna szybko odnalazła stos papieru. Wyjęła jedną, małą kartkę, położyła ją na blacie i chwyciła za pióro zamoczone w kałamarzu.

   Gdy kilka kropel atramentu skapnęło na pergamin, sułtanka zastanowiła się, do kogo powinna napisać.

   Do matki? To wydawało się rozsądne, lecz zanim Mevra Hatice zmobilizuje wojsko, aby wydostało swoją księżniczkę z siedziby wroga, będzie musiała najpierw skontaktować się z innymi osobami.

   Może więc lepiej do Aslana? W końcu był sułtanem i ukochanym bratem Turny, nie mógł przejść obojętnie wobec nieszczęścia swojej młodszej siostry. Jednak sułtanka obawiała się, że wiadomość do padyszacha mogłaby zaginąć gdzieś po drodze, przechwyciłby ją jakiś szpieg lub inna nieproszona osoba. Linia bezpośrednio prowadząca do władcy zawsze była najbardziej czerwona, a takie komplikacje nie były w żadnym stopniu potrzebne marzącej o powrocie do domu księżniczce.

   Wielki wezyr wpadł do jej głowy niespodziewanie, ale zagościł w niej najdłużej jako najlepsza z możliwych opcji. Szansa, że list dotrze do Erdogana bez szwanku, była najbardziej realna. Czego by nie mówić o paszy, nie porzuciłby Turny w potrzebie. Był jej ostatnią deską ratunku. Nie tracąc już więcej czasu, sułtanka zaczęła pisać pierwsze, co przyszło jej na myśl.

Wielki Wezyrze Erdoganie Paszo!

Wybacz za mało oficjalny ton tej wiadomości, ale nie mam czasu na uprzejmości. Zostałam porwana. Przebywam w Bahu w pałacu Szakala. Proszę o ratunek. Wybawcie mnie z tego piekła, bo inaczej sama to zrobię, skacząc z okna.

Sułtanka Turna Al-Numar.

   Podpisała się i wtedy usłyszała za drzwiami szmer. Odłożyła pióro z powrotem do kałamarza, a list zwinęła w mały rulon, po czym ukryła go w szczelnym i niewidocznym miejscu za kamizelką. Odeszła od sekretarzyka, doprowadzając go do stanu, w jakim go zastała, a następnie stanęła przy oknie. Wtedy do środka weszła Leyla.

   — Szach się zgadza — obwieściła z wyraźnym zadowoleniem.

   Turna skinęła głową. Choć serce biło jej jak oszalałe, nie mogła powstrzymać się od chytrego uśmiechu. List został napisany. Teraz tylko wystarczyło dorwać się do gołębia pocztowego. 

   Gorące promienie słońca ozłacały różane krzewy, które wytaczały mur wokół ścieżki, jaką stąpali wspólnie Turna, Ismail oraz Leyla. Powietrze nie było skwarne, a raczej przyjemne, ale księżniczka czuła w nim jakieś uciążliwe toksyny spowodowane obecnością szacha. Starała się go jednak ignorować, poświęcając całą uwagę swojemu planowi.

   Jeśli miała być szczera, Turna nie spodziewała się, że Ismail przystanie na propozycję wspólnego spaceru, ale pozytywnie się rozczarowała. Jego zgoda była jej na rękę. Mogła dziś uśpić czujność szacha.

   Leyla nie milkła, szachinszach zdawkowo jej odpowiadał, jednak za każdym razem robił to z uśmiechem i błyskiem w oku. Podobała mu się i nie przeszkadzała mu jej przesadna gadatliwość. Nic zresztą dziwnego, w końcu była jego faworytą, w dodatku jedyną, czego zdążyła dowiedzieć się już Turna.

   Al'kaharska księżniczka nie potrafiła zrozumieć takiego zjawiska. Ismail Al-Zahid był najwyższym panem tych ziem, a dzielił łoże tylko z jedną kobietą. To wydawało się sprzeczne z naturą. Aslan choć miał jedną żonę, nie stronił od nałożnic, przez jego sypialnię przewinęło się ich sporo. Za to jego poprzednik, Mustafa, był typem samotnika, nie żył wcale w celibacie. Miał trzy żony i kilka faworyt. Muntazir, jego ojciec, także ożenił się wiele razy, bo aż cztery i krążyły plotki, że w swoim łóżku gościł setki nałożnic.

   Turna nie wiedziała, czy te pogłoski są prawdziwe, ale nie zdziwiłaby się, gdyby tak było. Poznała już wielu mężczyzn i każdy z nich otaczał się wianuszkiem kobiet. Niemniej jednak nietypowa zażyłość Ismaila i Leyli mogła jej pomóc wrócić do domu.

   Zbyt zajęta sobą para mogła nawet nie zauważyć nagłego zniknięcia ich czwartego koła u wozu. Turna czekała na odpowiedni moment, by czmychnąć, czujnym okiem przeczesując otoczenie w poszukiwaniu charakterystycznej, wzniosłej budowli.

   Gołębie wieże stanowiły powszechny element krajobrazu zarówno Bahi oraz Bahu, jak i Al'Kaharu, a nawet Tasharu. Były ulokowane praktycznie wszędzie, gdzie tylko żyli ludzie. Tutejszy pałac też musiał jakąś mieć.

   Seraj w Kahari miał je dwie — jedna, większa znajdowała się w męskiej części, natomiast druga w haremie. Być może siedziba Szakala miała podobnie. Sądząc po niemal bliźniaczej architekturze cechującej oba te państwa, było to całkiem prawdopodobne.

   Serce zabiło mocniej Turnie, gdy wreszcie ujrzała poszukiwany budynek. Biała, okrągła, wysoka wieża z wieloma małymi otworami i otoczona gzymsami, na których przysiadywały zmęczone lotem gołębie, wyrastała ponad murem i przebijała się do błękitnego nieba.

   — Polubiłyście się? — Głos Ismaila niespodziewanie wyrwał Turnę z obserwacji.

   Księżniczka posłała mu złowrogie spojrzenie. Z każdym słowem ten człowiek denerwował ją coraz bardziej.

   Szach prędko zrozumiał, że zadał głupie pytanie. Odchrząknął i aby jakoś wybrnąć z niezręcznej sytuacji, odezwał się jeszcze raz:

   — Jeśli będziesz czegoś potrzebować, powiedz...

   Turna ani trochę nie wierzyła w jego dobre intencje. Kiedy poczuła wycelowany w siebie podejrzliwy wzrok Leyli, pomyślała, że to odpowiedni moment, aby dać nogę.

   — Źle się czuję. Czy mogę wrócić do pałacu?

   Szach patrzył na nią przez moment bez żadnego słowa, ale w końcu pokiwał głową.

   — Możesz odejść.

   Jako służąca Turna powinna dygnąć, zanim odejdzie, ale tego nie zrobiła. Nie zamierzała bić pokłonów przed mordercą swojego brata.

   Ismail i Leyla ponownie pogrążyli się w rozmowie, zupełnie tak jak zakładała sułtanka. Gdy zmierzała ścieżką w kierunku pałacu, co rusz dyskretnie zerkała, czy aby na pewno szach i jego faworyta nie domyślili się, że ich towarzyszka perfidnie ich oszukała. Na szczęście nic na to nie wskazywało.

   Księżniczka poczekała, aż będzie wystarczająco daleko. Sylwetki Ismaila i Leyli były już na tyle małe, że Turna, nie czekając już na lepszą okazję, dała susa za wysoką topolę. Wcześniej już dostrzegła ostry portal w murze, za którym widniała wieża, więc podążyła w jego kierunku.

   Odruchowo sprawdziła, czy list był na swoim miejscu, nie potrafiąc powstrzymać przy tym drżenia rąk. Zresztą całe jej ciało się trzęsło, a żołądek podchodził do gardła. Księżniczka miała wrażenie, że jej drżące jak galarety nogi za moment odmówią posłuszeństwa i zemdleje. W ryzach trzymała ją tylko nadzieja, że wszystko potoczy się zgodnie z planem.

   Było już tak blisko.

   Turna bez szmeru przekroczyła przejście i znalazłszy się w innej części ogrodu, uważnie rozejrzała się na boki. Odetchnęła z ulgą. W pobliżu nikt się nie kręcił, a gołębia wieża była już na wyciągnięcie ręki.

   Wznosiła się pośród kwiecistych krzewów, a jej czubek sprawiał wrażenie, jakby pływał w chmurach. Na ozdobnych gzymsach okrążających budynek, odpoczywały gołębie, gruchając między sobą.

   — Dość już mam tej roboty...

   Turna błyskawicznie zanurkowała do krzaków. Oczywiście, że nigdy nie może być za łatwo, pomyślała, zagryzając boleśnie wargi, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku.

   — A wolałbyś ginąć na froncie? Ja tam nie mam nic przeciwko pilnowaniu murów.

   Księżniczka ostrożnie wyjrzała za swojej krzaczastej osłony. Dwóch strażników ucięło sobie pogawędkę na służbie, krzyżując jej plany. Turna nie mogła dojrzeć ich twarzy, bo zakrywały je czarne maski w kształcie szakalich głów. Lekkie pancerze na postawnych ciałach wartowników lśniły skąpane w złotych promieniach społecznych. Stożkowate hełmy widniejące na ich głowach otulały białe kefije opadające na ramiona. Zamiast trwać w bojowej postawie, mężczyźni szli swobodnie przed siebie, luźno opierając włócznie o ramiona.

   — Ginąć za ojczyznę to najwyższy honor. — Znów odezwał się jeden z nich. — Szkoda, że wykastrowali mnie za dzieciaka i tutaj oddali...

   — Ja tam na nic nie narzekam — odparł mu drugi, znacznie mniej rozgoryczony. Nagle zatrzymali się centralnie przed krzakiem, za którym chowała się Turna. Sułtanka oderwała od nich wzrok, skuliła się jeszcze bardziej, próbując uspokoić wzburzony oddech.

   — Tu się nic nie dzieje. Czasem tylko trzeba pouczyć jakąś zbyt niesforną niewolnicę, by nie wścibiała nosa w nie swoje sprawy, ale poza tym jest święty spokój. Doceń to.

   — Ach, te przeklęte niewolnice! — fuknął ponurak. — Ostatnio częściej kręcą się pod nosem. Parszywa zaraza.

   Odpowiedział mu sardoniczny śmiech.

   — Dziwisz się? Szach im nie poświęca uwagi, to szukają rozrywki z eunuchami.

   — Przebiegłe demonice. Niech je piaski pochłoną...

   — Nie bądź taki sztywny. — Księżniczka usłyszała lekko stłumiony odgłos plaskania, jakby strażnik uderzył zaczepnie towarzysza w ramię. Chciała zapaść się pod ziemię z zażenowania. Miała złe przeczucia, dokąd zmierza ta rozmowa. — Widocznie szach nie jest taki wspaniały i męski, za jakiego się ma, skoro nie umie zaspokoić swojego haremu. Gdybym miał sprawny sprzęt, to bym mu pokazał, jak to się robi...

   — Ty, nie rozpędzaj się tak, bo jako że nie masz już fiuta, to ci głowę odetną za te słowa.

   Turna pokiwała głową z uznaniem. Nie sądziła, że ten ponury wartownik może rzucić taką błyskotliwą ripostą. Szybko jednak oprzytomniała, przypominając sobie, w jak nieciekawym położeniu się znalazła. W końcu nadal kryła się w krzakach w obawie, że zostanie zdemaskowana.

   — Każdego dnia żałuję, że go nie mam...

   — Fuj!

   Strażnik wyjął to z ust Turnie. Sułtanka po raz drugi dyskretnie na nich spojrzała. Musiała zasłonić usta dłonią, aby nie wybuchnąć śmiechem.

   — Pieprzony obsraniec — syknął ten zuchwały, podczas gdy jego ponury towarzysz zanosił się gromkim śmiechem. Oburzenie było uzasadnione. Przelatujący nad głową wartownika gołąb przed chwilą narobił mu na hełm.

   — Do twarzy ci...

   — Zamknij się, idioto — warknął poszkodowany, a następnie ruszył przed siebie. — Muszę się umyć.

   — I właśnie za to nie cierpię tej roboty! — śmiał się dalej drugi strażnik, doganiając swojego towarzysza.

   Turna odczekała, aż zbrojni znikną za murem, po czym podniosła się z ziemi. Było czysto, więc nie tracąc ani chwili dłużej, podbiegła do wieży.

   W środku było nieco zimniej za sprawą chłodu bijącego od kamienia. Doniosłe trele ptaków natychmiast dobiegły do uszu księżniczki, a błyskawiczny lot jednego z nich, który nagle przeciął powietrze nad jej głową, delikatnie rozwiał jej włosy i otulający je szal. Gołębi było tutaj dziesiątki jak nie setki. Swobodnie wylatywały i wlatywały przez otwory w ścianach. Znaczna większość wypoczywała w niszach rozłożonych po kolumnach jak pola w szachownicy. Białe, niebieskie, czarne, czerwone, pstre, gładkie i płowe — Turna z zafascynowaniem wyłapywała kolory oraz wzory upierzenia lokatorów wieży.

   Nie mogła jednak zachwycać się nimi w nieskończoność. Miała zadanie do wykonania. Zakasała suknię, by łatwiej pokonać schody prowadzące w górę budowli. Tam było jeszcze więcej gołębi. Sułtanka uważnie im się przyglądała, aż wreszcie po obrączce na nodze wybrała samca wyklutego w al'kaharskim gołębniku. W ten sposób z łatwością odnajdzie swoje gniazdo i dostarczy wiadomość.

   — W tobie moja nadzieja, piękny... — szepnęła, gładząc czule szaro-czarne pióra ptaka. Ze zdeterminowaniem patrzyła w jego perłowe ślepia. — Uwolnij mnie stąd...

   Sięgnęła do kamizelki po przygotowany wcześniej list.

   — Cholera, gdzie on jest? — wysapała panikarsko, desperacko grzebiąc za tą przeklętą kartką. Odstawiła gruchającego gołębia z powrotem do niszy, w której uwił sobie gniazdko. Następnie zawróciła, aby sprawdzić, czy list nie wypadł gdzieś po drodze.

   — Nareszcie. — Odetchnęła z ulgą, dostrzegając swoją cenną zgubę. Schyliła się po nią i wtedy zimny pot oblał jej ciało. Usłyszała niosące się echem obce kroki.

   Wyjrzała za barierkę. Natychmiast przylgnęła jak najbliżej ściany. Pobladła. Strach sparaliżował jej ciało. Do środka wszedł Szakal. Odnalazł ją.

   Już chwilę później w uszach Turny jak wojenne bębny rozbrzmiały kroki uderzające o stopnie. Sułtanka wiedziała, że nie zdąży dobiec do gołębia i wysłać wiadomość. Musiała improwizować. Odzyskując czucie w ciele i tym samym zwyciężając nad strachem, wrzuciła liścik między swoje piersi. Lepsza taka kryjówka niż żadna.

   — Ta wieża nie przypomina komnat mojego pałacu — stwierdził zawadiacko Ismail, wyłaniając się zza podziurawionej niszami kolumny. — Co tu robisz, Słowiku?

   Dalej Turna, pokaż, jaka z ciebie dobra aktorka.

   — Zabłądziłam — odparła z udawaną nonszalancją.

   — Zabłądziłaś? — powtórzył, z uniesioną analitycznie brwią zlustrował jej ciało.

   — No tak — mruknęła z poirytowaniem, gdy szach się zbliżył. Zatrzymał się tuż przed nią i oparł swobodnie biodrami o barierkę. — Nie znam tego miejsca. Wracając, skręciłam w złą alejkę. Potem dostrzegłam tę wieżę i do niej weszłam. Chciałam zobaczyć gołębie, czy to zbrodnia?

   Ismail pokiwał w zrozumieniu głową. Turna czuła na sobie jego intensywny wzrok, więc w obawie przed zdemaskowaniem uciekła spojrzeniem i kontynuowała swoje przedstawienie:

   — Naprawdę piękne stado, widzę nawet kilka rzadkich kolorów. Chociaż my w Al'Kaharze mamy ładniejsze.

   Szakal zaśmiał się, jakby rozśmieszył go przedni żart. Turna także uśmiechnęła się dla niepoznaki. Co za półgłówek, pomyślała, nie przestając się triumfalnie szczerzyć.

   Uśmiech zniknął z jej twarzy, dopiero gdy rozbawiony ton Ismaila nabrał zgorzkniałej, cynicznej nuty.

   — Pokaż, co chowasz za gorsetem.

   Sułtanka doskonale wiedziała, co miał na myśli, ale postanowiła wciąż udawać głupią.

   — Jak śmiesz?!

   — Spokojnie, nie musisz się rozbierać. Źle się wyraziłem. Chcę, tylko żebyś wyjęła to, co tam schowałaś. Sądząc po miejscu, w jakim się znajdujemy, zapewne jest to list.

   Przejrzał ją. Nie tak łatwo było go okpić. Turna nie mogła dłużej robić dobrej miny do złej gry. On już wszystko wiedział. Księżniczka zastanawiała się tylko, czy zauważył, kiedy chowała list, czy bezczelnie gapił się jej w dekolt. Schowała wiadomość właśnie tam, sądząc, że Ismail miał choć odrobinę jakiejkolwiek przyzwoitości, ale widocznie nie doceniła tego zbereźnika.

   — Odwróć się — poleciła chłodno, zakładając ramiona na piersi w obrażonym geście.

   Szach patrzył uparcie w jej oczy, choć przez krótką chwilę sułtanka miała wrażenie, że walczył z chęcią zerknięcia niżej.

   — Nie ufam ci — powiedział wreszcie.

   Księżniczka czuła się przytłoczona jego wzrokiem, który gniewnie się w nią wwiercał. Wytrzymała go jednak i uniosła wyżej głowę.

   — Przecież nic nie zrobię. To potrwa tylko chwilę. Odwróć się.

   W końcu ustąpił. Z głośnym westchnieniem uczynił to, czego chciała.

   W głowie Turny zrodził się kolejny, natchniony sprzyjającymi okolicznościami plan; Za barierką znajdowała się spora przepaść. Upadek na kamienną posadzkę z pewnością kosztowałby kogoś życie. A gdyby tak, taki nieszczęśliwy wypadek przydarzyłby się Ismailowi?

   Ale Turna nie była morderczynią.

   Wystarczyło tylko z całych sił popchnąć tego człowieka za balustradę i wszystkie problemy dobiegłyby końca. Księżniczka nie zrobiłaby tego tylko dla swojej wolności, ale też dla wolności wszystkich swoich rodaków. Przyniosłaby chwałę Al'Kaharowi.

   Ale nie potrafiła zabić człowieka. Do tej pory nie miała jeszcze takiej okazji...

   Przez dłuższy moment biła się z myślami. Ismail zaczął się wiercić i niecierpliwić. Turna nie mogła dłużej się zastanawiać. Musiała podjąć decyzję.

   Stchórzyła. Sięgnęła dłonią po list. Nie mogła działać pochopnie. Potrzebowała planu na to morderstwo i kolejnego na późniejszą ucieczkę.

   — Proszę — oznajmiła szorstko, wtórując trzepotowi skrzydeł wzbijających się do lotu gołębi tuż obok nich.

   Ismail z powrotem stanął centralnie przed księżniczką, która w otwartej dłoni wyciągała przed siebie list.

   — Długo to trwało — mruknął z urazą, odbierając wiadomość. Rozwinął rulon i zaczął czytać.

   Turna uważnie mu się przyglądała, próbując rozszyfrować jego reakcję. Wydawał się spokojny, ale nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle.

   — Straże! — zawołał, chowając kartkę do kieszeni. Do środka w mgnieniu oka wbiegła dwójka strażników w szakalich maskach gotowa na rozkazy. — Odeskortujcie tę kobietę do jej komnaty. Ma jej nie opuszczać, dopóki nie postanowię inaczej.

   Księżniczka prychnęła lekceważąco.

   — A mówiłeś, że nie jestem niewolnicą...

   — Bo nie jesteś, ale więźniem politycznym już tak.

   — Dla mnie to to samo, tylko ubrane w bardziej wyszukane słowa.

   Ismail odetchnął głęboko.

   — Nie kłóć się ze mną — ostrzegł ostro, acz spokojnie. — W przeciwieństwie do twojego kraju tutaj decyzje władcy są niepodważalne.

   Turna nie chciała już dłużej patrzeć na tego wstrętnego człowieka. Z wysoko zadartą głową zeszła z gracją ze schodów. Dołączyła do strażników i w ich towarzystwie opuściła gołębią wieżę. 

   Drzwi się zamknęły i Turna usłyszała za sobą głośne szczęknięcie klucza. Westchnęła z poirytowaniem, rzucając się na łóżko. Spojrzała w sufit zdruzgotana, że jej plan zawiódł. Miała ochotę się rozpłakać, ale zagryzła zęby. Nie mogła być słaba. Nie mogła tak łatwo się poddać.

    Widziała, jak pałac sułtanki Aynișah płonie, nie miała pewności czy jej ciotka przeżyła. Przypłynęła tutaj w zwierzęcych warunkach na statku pełnym niewolników, grożono jej, patrzono jak na łakomy kąsek, aż w końcu sprzedano jak bydło na targu. Była w stanie przetrwać i to, a później wrócić do domu. Potrzebowała tylko więcej czasu i cierpliwości...

   Nagle zeskoczyła z łóżka na równe nogi, budząc w sobie nową motywację. Matka wychowała ją na kobietę zimną i niezależną, a jeśli chciała Turna mogła być dokładnie tak samo wyrachowana, jak Mevra Hatice. Wcale nie potrzebowała Erdgoana. Nie potrzebowała żadnego wybawiciela. Sama mogła się uratować.

   I miała co do tego pewien pomysł.

   — Jestem więźniem politycznym? — wspomniała słowa Ismaila, zaciskając w gniewie pięści. — Już ja mu zrobię politykę!

   Bezwzględne uwielbienie jednego człowieka było nierealne na dłuższą metę, w końcu ktoś musiał wyrwać się poza schemat. W Ismaila każdy wydawał się zapatrzony jak w obrazek, ale Turna wiedziała, że to tylko iluzja. Już przykład strażników, którzy rozmawiali w ogrodzie, dawał jej nadzieję na potwierdzenie swojej hipotezy. Pogarda do szacha ukryta między żartami była ledwie początkiem.

   Musiała dowiedzieć się, kto jeszcze sprzeciwiał się Szakalowi, otwarcie lub skrycie, nie miało to znaczenia — musiała dotrzeć do tych ludzi i się z nimi porozumieć. Być może byli bliżej, niż się wydawało.

   Władza przybierała różne oblicza. Wrogowie mogli czaić się wszędzie, nawet wśród najbliższych. Turna wiedziała o tym doskonale, w końcu wrogie jej bratu stronnictwo składało się przede wszystkim z jego własnego teścia i żony.

   Szakal też musiał mieć jakichś wrogów, a Turna przysięgła sobie, że wszystkich ich odnajdzie. Zniszczy mu życie tak samo, jak on zniszczył życie jej braci i jej samej.



I jest nowy rozdział. Chętnie przeczytam, co o nim sądzicie. :) Co uważacie o obecnej sytuacji Turny? Myślicie, że uda jej się odnaleźć wrogów Ismaila i się z nimi sprzymierzyć? 

Jeśli chodzi o następny rozdział, pewnie znów będzie długa przerwa, bo mam taki nawał na studiach, że zapominam jak się nazywam XD ale cieszę się z każdej osoby, która nadal tutaj jest, czyta i czeka na dalsze losy bohaterów <333


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top