15. Cienie przeszłości
Sułtan przejechał dłonią po naznaczonej misterną inskrypcją klindze szamsziru*, którym lata temu jego dziad, Muntazir, posyłał wrogów do piachu.
To był prawdziwy lew. Aslan chciał być taki jak on — nieustępliwy, niezłomny, budzący respekt i szacunek, a tymczasem budził jedynie politowanie. Najbardziej sułtana dobijał fakt, że nie miał nawet możliwości, aby się wykazać, bo wielki wezyr skutecznie tłamsił każdą taką próbę zięcia. Erdogan widział w nim tylko lwiątko, które nie może opuszczać gniazda.
Nie tylko zresztą on, bo niemal każdy uważał Aslana za ofiarę losu. Obchodzono się z nim jak z jajkiem, a przecież wcale taki nieporadny nie był. Umiał o siebie zadbać. Szkolił rękę do miecza przez całe życie. Dorastał w cieniu starszych braci, ale umiejętnościami bojowymi zawsze przewyższał Ömera, który z kolei był bardziej biegły w nauce i poezji. Al'Kahar, stale rozrywany przez piekło wojny, potrzebował silnych i zaprawionych w boju ludzi, wielki wezyr zawsze to powtarzał. Mimo to nawet nie dawał szansy sułtanowi, aby mógł pokazać, że w jego żyłach płynie krew wielkiego i tak mocno szanowanego przez Erdogana, Muntazira.
Gdy padyszach wyczuł pod palcami ostrą krawędź szabli, mocniej na nią naparł, jakby chciał celowo się zranić. Kształt szamsziru przypominał lwi ogon. Rękojeść bogato zdobiona drobnymi klejnotami czyniła z tej szabli iście królewską broń. Aslan wyobraził sobie, jak idealnie musiała leżeć w dłoni Muntazira.
Tę chwilę snucia wyobrażeń, w których sułtan choć trochę chciał upodobnić się do dostojnego przodka, zakłócił dźwięk pukania, a następnie otwierania drzwi. Zaraz potem o parkiet zaczęły stukać głośno obcasy. Aslan uniósł wzrok i zobaczył przed sobą Mevrę Haticę z subtelnym uśmiechem na wargach.
— Mój wspaniały synu. — Władczyni haremu wystawiła dłoń w stronę sułtana. Ten oparł szablę o komodę i prędko oddał matce szacunek, całując wierzch jej dłoni, który następnie przyłożył sobie do czoła. — Przyszłam omówić ważne sprawy.
— O co chodzi? — zapytał, z powrotem się prostując.
— Jak zapewne zauważyłeś, Merta nie ma od kilku dni. Zapadł się pod ziemię, a stanowisko Strażnika Bramy nie może być puste.
Padyszach pokiwał w zrozumieniu głową, starając się nie wyglądać na znudzonego. Podejrzewał, że Mevra Hatice miała coś wspólnego z nagłym zniknięciem eunucha, ale nie zamierzał drążyć. Właściwie to mało interesowało go, gdzie podział się Mert. Aslan mógł chociaż odetchnąć spokojnie bez poczucia, że ktoś stale go śledził, choć to i tak było trudne. Oczy każdego mieszkańca seraju były nieustannie na niego zwrócone.
— Kogo proponujesz?
Sułtanka matka uśmiechnęła się promiennie.
— Jasir Agha to młody, zdolny i przede wszystkim lojalny eunuch. Będzie doskonałym wyborem.
— Więc niech tak będzie — zgodził się prędko władca i zakończył temat.
Potem usiadł na otomanie i wlepił wzrok w okno, skąd rozciągał się widok na ogród. Apartamenty sułtana miały to do siebie, że leżały w najlepszym miejscu w pałacu. Szczególnie gdy stało się na balkonie, można było objąć wzrokiem niesamowity krajobraz — bujny i barwny, obrośnięty tysiącami pięknych kwiatów, drzew i innych krzewów o fantazyjnych kształtach.
Padyszach miał wrażenie, że z każdym kolejnym dniem dusi się w pałacu. Erdogan opuścił stolicę sam na czele armii. Jak zwykle miał zgarnąć całą chwałę tylko dla siebie. Aslan czuł z tego powodu zazdrość, ale starał się o tym nie myśleć, żyjąc nadzieją, że al'kaharskie galery rozbijają właśnie okręty Szakala w drobny mak. Nie mógł doczekać się, aż wielki wezyr wróci zwycięsko do Kahari. Oczekiwanie, które dłużyło się niemiłosiernie, było najgorszą katorgą dla młodego sułtana.
— Coś cię trapi? — zapytała sułtanka matka, jakby czytała synowi w myślach.
Aslan nie odrywał spojrzenia od okna.
— Zastanawiam się tylko, jak przebiega bitwa...
— Wiele można powiedzieć złego o Erdoganie, ale jest wierny krajowi i dynastii.
— Mam nadzieję, że wygra.
Mevra Hatice chciała zwycięstwa Al'Kaharu, ale najbardziej ucieszyłaby się, gdyby wojsko wróciło do stolicy samotnie, oświadczając, że wielki wezyr poległ. Widziała przed oczami, jak Erdogan wypada z gracją za burtę i znika w coraz czarniejszych odmętach jeziora. Zagryzła wargi, aby stłumić nasączony okrutną satysfakcją śmiech. Musiała zachować spokój, więc zmieniła szybko temat:
— Jeśli potrzebujesz się odprężyć, powiedz, a poślę po Esrę.
Aslan przeniósł wzrok na uśmiechniętą matkę. Przez chwilę milczał, zastanawiając się nad jej propozycją. Chciał usłyszeć Esrę. W takich chwilach ta dziewczyna była na wagę złota. Jej głos działał kojąco, naprowadzając sułtana na bezpieczny ląd. Pełne gniewu i wzburzenia wędrówki jego myśli znajdowały ukojenie, kiedy niewolnica grała tę niesamowitą muzykę, która była lekarstwem dla duszy padyszacha.
Jednak teraz Esra unikała Aslana jak ognia. To bardzo się mu nie podobało, bo zwłaszcza w ostatnim czasie jej umiejętności były mu niezwykle potrzebne. Chociaż... Zawsze mógł ją zmusić do spotkania. W końcu był jej panem!
Zanim sułtan zdążył podjąć decyzję, komnatę wypełniło rytmiczne stukanie do drzwi.
— Można wejść! — rozkazał.
— Panie, pani. — Hasret Agha, który wkroczył pośpiesznie do środka, skłonił się, oddając szacunek padyszachowi i jego matce, po czym kontynuował: — Przyszły wieści z Małego Pałacu.
— Sanavbar? — wtrąciła się Mevra Hatice.
Pan Dziewic przytaknął.
— Sanavbar nie żyje. Zmarła we śnie kilka dni temu. Wiadomość przyszła przed chwilą.
Aslan wymienił spojrzenie z matką.
— To... wielka strata — powiedział z wahaniem, ale szybko odchrząknął i ciągnął pewniej: — Wprawdzie po śmierci Ömera, Sanavbar straciła tytuły, ale rozkazuję, aby została pochowana w Abzahie obok swojego syna.
Mevra Hatice pokiwała aprobująco głową, kiedy wzrok eunucha na niej spoczął.
— Oczywiście. — Hasret wycofał się do drzwi. — Zacznę od razu przygotowania do pogrzebu.
Aslan został ponownie sam z matką. Co rusz zaciskał i rozluźniał pięść, wlepiając wzrok w martwy punkt na wzorzystym dywanie. Mevra Hatice postanowiła się odezwać, zagłuszając wszechobecną ciszę podobną do tej, która towarzyszyła zmarłym w grobach:
— Dobrze postąpiłeś. Każdemu należy się spokój po śmierci.
Władca spojrzał na sułtankę matkę z napięciem.
— Nie potrafię być tak spokojny, jak ty — rzucił, oddychając głębiej, aby choć trochę się zrelaksować. — Od razu o nim myślę...
Mevra Hatice domyśliła się, do czego sułtan zmierza, więc prędko usiadła obok niego na otomanie i ujęła jego twarz w dłonie, zmuszając, aby patrzył jej prosto w oczy.
— To było konieczne — powiedziała hardym tonem, starając się przebić do zakłóconego przez wspomnienia rozsądku syna. — Nie rozpamiętujmy przeszłości, bo nic już nie zmienimy. Możemy jedynie lepiej tworzyć przyszłość.
— Ja... — Aslan starał się brzmieć twardo, ale głos mu się łamał. Zacisnął pięści z frustracji. — Przecież zabiłem swoje sumienie! Zrobiłem wszystko, żeby zapomnieć...
— Nie zamartwiaj się tym, mój lwie. — Mevra pogładziła czule policzek sułtana. Zaniepokoiła się, bo Aslan wyraźnie zbladł, jakby zobaczył ducha. Poczuła ukłucie w sercu, bo przysięgała, że póki żyje, żaden demon przeszłości nie nawiedzi jej syna. — Poślę po medyka. Tak na wszelki wypadek.
Wieści o śmierci Sanavbar zaskoczyły wszystkich mieszkańców seraju. Turna doskonale pamiętała matkę swojego przyrodniego brata. Ona i Mevra Hatice od zawsze po cichu ze sobą rywalizowały, wspierając własnych synów. W końcu sułtańskie dzieci dorastały w widmie ciągłych wojen, nie tylko tych toczonych na froncie, ale również w pałacu.
Księżniczka postanowiła, że pogrzeb byłej sułtanki będzie odpowiednim momentem, aby wreszcie odwiedzić grób brata. Ostatnio odwiedzała prowincję zamieszkałą przez ciotkę, ale nie miała okazji zawitać do mauzoleum, w którym spoczywał zmarły książę. Jako że grobowiec leżał na obrzeżach Abzahy, a Turna nie mogła opuszczać pałacu bez zgody sułtana, nie pamiętała, kiedy ostatnim razem zapłakała nad grobem brata.
Sułtanka właśnie stała pod drzwiami komnaty Aslana. Czekając, aż wartownicy pozwolą jej wejść, malowała przed oczami skromną mogiłę, pod którą samotnie leżał Ömer. Długo zadręczała się tym widokiem, gdy w tym czasie sułtana badał medyk.
Dopiero po chwili wymazała sprzed oczu przykrą wizję, obejmując wzrokiem rzeczywisty widok. Zauważyła, że nigdzie w pobliżu nie kręcił się Mert Agha. Było to dziwne, bo Strażnik Bramy miał wręcz warować pod drzwiami sułtana jak pies. Z jednej strony księżniczce ulżyło. Eunuch gdzieś zniknął, a wraz z nim tajemnica o jej ucieczce z pałacu, ale gdy dłużej się nad tym zastanowiła, obudził się w niej niepokój. Co, jeśli Mert właśnie niszczył Turnie życie, ujawniając jej wszystkie brudy niepowołanym osobom?
Księżniczka jednak nie zadręczała się długo tymi myślami, bo z komnaty padyszacha wreszcie wyszedł medyk. Skłonił głowę sułtance i chciał się oddalić, ale ona zagrodziła mu drogę.
— Coś dolega sułtanowi? — zapytała półszeptem. Podejrzewała, że gdyby zadała to pytanie Aslanowi, nic by jej nie powiedział. Miała więc nadzieję, że chociaż lekarz nie zatai przed nią prawdy.
Ten wyraźnie się zawahał. Spojrzał na księżniczkę tylko na ułamek sekundy, po czym prędko opuścił wzrok, przypominając sobie, że nie jest godzien, aby na nią patrzeć.
— Nie jestem pewien, czy mogę o tym rozmawiać...
Turna domyśliła się, że mężczyzna próbował się wymigać od odpowiedzi, ale nie chciała mu tak łatwo odpuścić. Szejk Az-Zakhari był ulubionym lekarzem Aslana, a także jego poprzednika Mustafy. Obaj władcy bardzo go sobie cenili, uważając, że jest nieomylny w swoich osądach. Kiedy Aslanowi proponowano, aby zastąpić tego starca sztabem mądrych i zdolnych czarodziei, żeby pójść z nurtem nowej, przyszłościowej wizji, ten za każdym razem ostro odmawiał. Nie mniej od Szakala bowiem młody sułtan nie cierpiał magii i jej wszelkich odłamów. Uważał, że to bluźnierstwo wobec Boga i trzeba je tępić.
— Proszę — rzekła Turna po chwili przyglądania się Az-Zakhariemu — Wiem, że twoja siostra jest ciężko chora, a lekarstwa są coraz droższe... Mogę sfinansować leczenie.
Medyk odważył się unieść zszokowany wzrok.
— Sułtanko...
— Pieniędzy mam pod dostatkiem, a nie proszę w zamian o zbyt wiele. Chciałabym tylko poznać prawdę. Matka ciągle ukrywa przede mną, co się dzieje z moim bratem.
Medyk westchnął.
— Sułtana nie trapi choroba ciała, lecz duszy i obawiam się, że z czasem będzie tylko gorzej.
— Jak to "duszy"? Co to oznacza?
— Na podobne dolegliwości cierpiał poprzedni sułtan. Ta choroba nie zaczyna się w ciele, lecz w głowie. To tam się rozwija, może atakować ciało, ale najbardziej narażone jest wnętrze.
Księżniczka się zamyśliła. Od lat słyszała, że Aslan jest chory jak ojciec, ale nigdy nie wiedziała, z czym to schorzenie w zasadzie się wiąże. Skoro choroba nie rozwijała się poprzez żadne rany zadane skórze, to jak można było zwalczyć urazy zrodzone wewnątrz głowy? Turna chciała poznać odpowiedzi na te pytania. Nie mogła znieść myśli, że jej brata mógł czekać ten sam koniec, co ojca.
— Czy mogę mu jakoś pomóc? — odważyła się zapytać.
Medyk rozłożył bezradnie ręce.
— Sam od wielu lat próbuję — powiedział, jego głos cechował szczery żal. — Jeśli chcesz mojej rady, pani, módl się do Boga, aby obdarzył naszego władcę łaską. To wszystko, co możesz na ten moment zrobić.
— Dziękuję — rzuciła i odsunęła się w bok, aby wreszcie pozwolić Az-Zakhariemu odejść. — Dziś wieczorem przyjdzie do ciebie eunuch z sakiewką pieniędzy. Możesz liczyć na moje wsparcie.
Medyk nie wiedział, co odpowiedzieć. Jego oczy zaszły szklistą kurtyną. Ukłonił się i posłał sułtance wzruszony uśmiech, który ta prędko odwzajemniła, zanim mężczyzna się oddalił.
Turna weszła do środka komnaty brata.
Zobaczyła Aslana stojącego przed lustrem i poprawiającego ozdobiony złotą nicią kołnierz zgniłozielonego kaftana. Kiedy zobaczył siostrę w odbiciu zwierciadła, odwrócił się w jej stronę z pytającym wyrazem twarzy.
Księżniczka nie zamierzała wypytywać go, jak się czuje. Aslan był oszczędny w słowach, zwłaszcza jeśli chodziło o jego własny stan zdrowia. Nie dzielił się tym nawet ze swoją najdroższą siostrą, tym razem byłoby tak samo.
— Przyszłam, bo mam prośbę — zaczęła niepewnie. Odkąd dowiedziała się o śmierci Sanavbar, uważała wyjazd do Abzahy za świetny pomysł, ale teraz miała co do tego wątpliwości.
— Słucham — rzucił spokojnie sułtan.
— Chciałabym wyjechać do Abzahy. Odwiedzę grób Ömera i potowarzyszę ciotce Aynișah w żałobie. Sanavbar była jej bardzo bliska, sułtanka będzie potrzebować wsparcia.
Spokój w momencie uleciał z twarzy Aslana. Mężczyzna uniósł zaskoczony brwi.
— Naprawdę?
Turna przytaknęła.
— Więc się zgadzam — rzekł i uciekł wzrokiem gdzieś w bok. — Dobrze, że chcesz odwiedzić Ömera. Sam bym też pojechał, ale mam mnóstwo spraw na głowie. Nie wiem, kiedy wróci wielki wezyr, a muszę być wtedy w stolicy...
Księżniczka miała wrażenie, że Aslan nie do końca mówi szczerze.
— Dziękuję — powiedziała mniej przekonana niż wcześniej, gdy wpadła na ten pomysł.
Przez chwilę tylko stali i patrzyli na siebie. Potem Turna pożegnała się z bratem poprzez wymianę delikatnych uśmiechów. Gdzieś z tyłu głowy nawiedziła ją niepokojąca myśl, że nie powinna wyjeżdżać z Kahari.
Gwiazdy rozświetlały nawet najmroczniejsze noce, ojciec Esry zawsze to jej powtarzał. Dziewczyna od dziecka uwielbiała spoglądać w niebo wsłuchana jak zaczarowana w nazwy konstelacji, które przedstawiał jej rodziciel. Teraz nie było go obok, więc każde niebo wydawało się marną kopią tego, które wisiało nad jej domem. Kaharski nieboskłon był szczególnie obcy. Esra nie umiała rozpoznać na nim żadnego gwiazdozbioru znanego z rodzinnych stron.
Spoglądając w rozciągające się ponad jej głową rozgwieżdżone czarne płótno, czuła tylko smutek. Dawną ekscytację zastąpiła melancholia, tęsknota za rodziną i ojczyzną. Po rozmowie z Lalezar niewolnica uświadomiła sobie, że wszelka nadzieja na powrót wyparowała. Jako mała dziewczynka Esra wierzyła, że życie to bajka, ale teraz już wiedziała, że tak naprawdę było ono koszmarem. Zawsze snuło najgorsze scenariusze.
Nagle wiatr zrobił się chłodniejszy, a niewolnica wyczuła za sobą czyjąś obecność. Odwróciła się przekonana, że to sułtanka matka wróciła z łaźni, ale wszelki entuzjazm Esry szybko zniknął.
Sułtan wszedł na balkon bezszelestnie, a teraz patrzył na służkę swojej matki intensywnym wzrokiem, jakby chciał zajrzeć wprost do jej duszy. Niewolnica dygnęła na drżących nieznacznie kolanach, czym prędzej wbijając spojrzenie w marmurową podłogę.
— Przyszedłem do matki. Gdzie jest? — odezwał się mężczyzna. Jego głos był tak samo zimny, jak dzisiejsza noc.
— W hammamie. Zaraz po nią pójdę, panie...
Aslan spojrzał na drzwi prowadzące do wnętrza komnaty Mevry Hatice, gdzie paliło się przyjemne światło wielu świec, po czym ponownie wbił wzrok w służącą.
— Nie trzeba — odpowiedział i postawił krok w stronę niewolnicy. Dziewczyna wycofała się bliżej białej balustrady. Aslan zauważył, że suknia na ciele niewolnicy i szal przykrywający krucze włosy idealnie podkreślają kolor jej oczu.
— Skoro już tu jesteś... — kontynuował. — Chciałem cię przeprosić.
Esra oniemiała. Odważyła się podnieść wzrok. Gdy zobaczyła skruchę i zażenowanie w oczach sułtana, ogarnął ją jeszcze większy szok. Jednak po jego spiętym ciele dostrzegła, że te słowa wcale nie przyszły mu łatwo. Może kiedyś by ją to dziwiło, w końcu przeprosiny były naturalnym odruchem, ale miesiące w tym miejscu nauczyły ją, gdzie miała swoje miejsce. Była przecież tylko niewolnicą swojego pana, to raczej ona powinna błagać o jego wybaczenie.
— Nie powinienem cię napastować. Jesteś służącą mojej matki — ciągnął, podchodząc jeszcze bliżej, jakby milczenie niewolnicy dało mu na to pozwolenie. Tym razem nie naruszył jednak jej strefy komfortu, bo zatrzymał się tuż przed balustradą. Oparł ręce o zimny marmur i ponownie spojrzał na brankę. — Poniosło mnie. Byłem wtedy pijany, ale dziś jestem trzeźwy.
Esra także odwróciła się przodem do pogrążonego w nocnej ciemności krajobrazu. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, aby zadowolić sułtana. Ciągle miała przestrogi Lalezar w pamięci, aby nie wchodzić władcy w drogę, więc po prostu milczała i patrzyła w niebo.
— To coś ważnego? — zapytał, przerywając ciszę szybciej, niż niewolnica zdążyła poukładać w głowie myśli.
Dziewczyna spojrzała na niego z niezrozumieniem, więc on kiwnął wymownie głową na naszyjnik połyskujący na jej szyi.
— Tak — odparła, dotykając opuszkami palców srebrnego półksiężyca, który wyglądał wprost, jakby zerwał się z nieba.
— Prezent? — dopytywał sułtan.
Niewolnica przytaknęła.
— Od kogo?
— Od ojca.
Wyraz twarzy Aslana złagodniał, jakby ulżyło mu, że usłyszał taką, a nie inną odpowiedź.
— Ładne — skomentował.
Esra uśmiechnęła się gorzko.
— To ostatnia pamiątka, jaką mam po ojcu. Gdy na niego patrzę, przypominam sobie o swoim domu. — Znów wbiła wzrok w niebo. — Tutaj gwiazdy już dla mnie nie zaświecą.
Sułtan zmarszczył brwi. Nic nie rozumiał.
— Przecież nadal świecą.
— Gdzieś indziej świecą znacznie jaśniej. Tak jasno, że żadna noc nie jest straszna.
— To musi być wspaniałe miejsce — stwierdził i sam spojrzał na drobne, świetliste okruchy rozsiane po całym nieboskłonie.
Aslan miał wrażenie, że nie potrafił marzyć, że jego pełne niepowodzeń i okrucieństwa życie wypruło go z wrażliwości. Gdy patrzył na gwiazdozbiory, próbując zobaczyć w nich piękno, które widziała Esra, nie czuł nic. Był za to na siebie zły.
— Myślę dziś o moim bracie — zmienił nagle temat. — Ömer nie żyje już dwa lata, a mam wrażenie, że zmarł ledwie wczoraj...
Niewolnica ukradkiem zerknęła na sułtana. Jak zaklęty patrzył przed siebie. W pałacu niezbyt wiele mówiono o zmarłym przed laty księciu, ale Esrze obiło się o uszy, że za jego śmiercią stał własny ojciec. Początkowo nie chciała w to wierzyć, ale przecież świat był okrutny i bezwzględny, szczególnie ten władców.
— Ömer spiskował z wrogiem i tym samym przypieczętował swój los — ciągnął padyszach. — Miał dość rządów szalonego sułtana, więc szykował z Szakalem zamach stanu. Ojciec się o tym dowiedział i skazał go na śmierć.
— Tak po prostu? — szepnęła ledwo słyszalnie niewolnica, zanim zdążyła ugryźć się w język. Wizja śmierci z rąk tak bliskiej osoby wydawała się jej straszniejsza niż wszystkie dni, jakie dotychczas przeżyła z dala od domu.
Aslan przeniósł spojrzenie na Esrę. W jego oczach dziewczyna zobaczyła przerażający chłód. On był pogodzony z brutalną prawdą, akceptował ją.
— Nasze życie to nic więcej niż kaprys losu. Albo żyjemy, zdobywając władzę, albo giniemy, o nią walcząc.
Nie było nic pomiędzy.
Dziedziczenie korony Al'Kaharu prawem, wiekiem księcia czy pochodzeniem od legalnej żony, a nie konkubiny, nie miało żadnego znaczenia, gdy na wyciągnięcie ręki widniała realna władza. Każda zasada zostawała zapomniana w obliczu tego szaleństwa. Tej chorej walki nie można było nazwać inaczej. Niemal każdy sułtan wstępował na tron, przedtem torując sobie do niego drogę krwią. Tradycję dziedziczenia zastępowała tradycja siły. Ten, kto ją miał, wygrywał. Słabi umierali.
— To straszne — skomentowała szczerze służąca.
— Może — stwierdził sułtan praktycznie beznamiętnie. — Ciężko jest dorastać w cieniu intryg. Każdy wspiera swojego kandydata do tronu, a przy tym nierzadko leje się krew. Tak było od zawsze. Mimo wszystko wierzyłem, że Mehmed nie będzie złym sułtanem, że oszczędzi swoich braci i wszyscy będziemy żyć w spokoju. — Na chwilę zamilkł, aby odetchnąć głębiej. Esra zauważyła, że na wspomnienie najstarszego brata reagował znacznie gorzej. — Wszystko się zmieniło, kiedy go zamordowano. Jego śmierć zmieniła nas obu, mnie i Ömera. Rywalizacja się zaostrzyła, czuliśmy, że po śmierci ojca jeden z nas będzie musiał zabić drugiego.
— Władza zmienia ludzi na gorsze — zauważyła z poczuciem niesprawiedliwości niewolnica.
Aslan zapatrzył się na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
— Też tak sądzę.
✯
*szamszir - perska szabla, która przez wzgląd na swój kształt była również nazywana ogonem lwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top