13. Skradzione nadzieje
Dni mijały w statecznym spokoju. Słońce wznosiło się wysoko nad ozłocone jego promieniami jezioro, witając świt, by później ustąpić miejsca na niebie majestatycznemu księżycowi. Nocą to on królował na nieboskłonie. W towarzystwie miliona gwiazd opiekował się oazą, świecąc każdej zbłąkanej duszy i odprowadzając ją bezpiecznie pod próg domu. Gdy on wisiał na niebie, nie trzeba było się niczego bać.
Do czasu.
Ismail wiedział, że niedługo spokój oazy zostanie zmącony.
Z niepokojem oczekiwał, aż wrogie statki nakreślą przerażający pejzaż na panoramie nadjeziornego miasteczka. Czas nieubłaganie pędził, a sułtańska flota nadal nie majaczyła w oddali.
To napięcie wykańczało szacha. Bywały momenty, w których wątpił w powodzenie zwiadu Kazema. Armii Aslana ciągle nie było, choć według informacji zdobytych przez szpiega, miesiąc, w którym miało dojść do ataku, minął. To budziło wątpliwości i niepewność.
Patrząc przez okno na tętniącą życiem oazę, władca zastanawiał się, czy to aby na pewno nie była celowa zagrywka i właśnie inna część kraju nie ginie od miecza wojny. Gdy wstępował na tron, Ismail przysiągł chronić swój lud. Traktował poważnie swoją rolę, czuł się odpowiedzialny za każde cierpienie i nieszczęście swoich ludzi, a już zwłaszcza nie mógł odpędzić się od poczucia winy, kiedy doskonale wiedział, że wojna przebiega na korzyść Al'Kaharu.
Z rozmyślań wyrwało go ciche pukanie. Odwrócił nieznacznie głowę w stronę drzwi, czekając, aż wejdzie przez nie nieproszony gość.
Był to Nafi Agha. W rękach trzymał stertę korespondencji.
— Panie, przyszły do ciebie listy — obwieścił, zginając się wpół w ukłonie.
— Dziękuję, możesz położyć je na biurku — odparł miękko szachinszach i sam usiadł przy wskazanym miejscu.
Zgodnie z rozkazem eunuch ułożył zapieczętowane papiery na blacie. Ismail pomasował dłonią skroń, patrząc na pierwszy z brzegu list.
Nie miał najmniejszej ochoty na czytanie próśb i skarg mieszkańców swojego piaszczystego imperium, gdy u jego bram czaił się wróg. Niemiłosiernie dłużące się oczekiwanie na Aslana, sprawiało, że z każdym kolejnym dniem szach posuwał się dalej nad przepaść szaleństwa.
— Jesteś zadowolony z nałożnicy, panie? — spytał nieoczekiwanie kastrat.
Ismail zaśmiał się cicho, aby zamaskować swoje zdenerwowanie.
— Oczywiście. — Na moment podniósł wzrok na eunucha, posyłając mu uprzejmy uśmiech. — Leyla jest doskonała. Świetny wybór.
— Do usług, panie. — Nafi ukłonił się z wyraźnym zadowoleniem, które zdradzał ogromny uśmiech na jego wargach.
Tyle eunuch potrzebował się dowiedzieć, aby zostawić szachinszacha w spokoju. Chwilę potem wyszedł, a Ismail odetchnął z wyraźną ulgą.
Gdy komnatę wypełniła grobowa wręcz cisza, władca zabrał się do przeglądania listów.
Jeden był od gubernatora najważniejszej prowincji Abudahi, drugi od namiestnika Fidani. Trzeci słał pozdrowienia z Bahi, zapewniając, że pierwsza stolica ma się świetnie i niecierpliwie wygląda zwycięskiego powrotu swojego wodza. Było jeszcze kilka innych wiadomości: między innymi od sędziego religijnego, admirała floty oraz kapitana garnizonu w Farshi. Wśród tych wszystkich listów był jednak jeden, który jak żaden inny zdołał chwycić uwagę Ismaila.
Mężczyzna czym prędzej odpieczętował epistołę i zaczął czytać.
Wielki szachinszachu!
Z radością odczytałam Twój list, choć natłok obowiązków nie pozwolił mi odpisać tak prędko, jakbym tego chciała. Nie będę jednak ukrywać, że poczułam smutek, gdy zamiast Ciebie odwiedziły mnie tylko słowa, które wyszły spod Twojej ręki. Miałam nadzieję, że spotkamy się osobiście. W Tasharze nawet wiatr tęskni za Twoją obecnością. Wydaje mi się, że ciągle szepcze Twoje imię, próbując odciągnąć mnie od spraw państwowych i namówić na wygłupy, których nie raz się wspólnie dopuszczaliśmy za dziecka. I ja również tęsknię. Codziennie wspominam nasze młodzieńcze lata, podczas których poznawaliśmy uroki życia. Liczę, że odwiedzisz mnie, gdy piaski Bahi i Bahu znów uśpi należny im spokój. Zapraszam Cię do Tasharu, omówmy sprawy osobiście, te prywatne, jak i polityczne.
Twoja najdroższa przyjaciółka, królowa Tili Renenet.
Szach nie potrafił powstrzymać promiennego uśmiechu, który wpłynął mu na twarz, gdy chłonął wzrokiem treść wiadomości. Zaproszenie do Tasharu brzmiało kusząco. Kraj królowej Tili z pewnością byłby miłą odmianą od stale skąpanej w krwi wojennych ofiar ojczyźnie Ismaila, ale on nie mógł tak po prostu wszystkiego rzucić i wyjechać. Tili Renenet napisała, aby odwiedził ją, gdy sytuacja się uspokoi. Szachinszach jednak liczył, że w najbliższym czasie te odwiedziny nie będą konieczne.
Wysłał list do królowej Tasharu już kilka miesięcy wcześniej, a odpowiedź przyszła dopiero teraz, w dodatku wymijająca i unikająca sedna sprawy. Ismail miał nadzieję, że uda mu się załatwić sojusz oraz wsparcie przyjaciółki listownie. Nie rozumiał, dlaczego Tili grała na zwłokę, skoro zawsze stała po jego stronie.
Spojrzał jeszcze raz na stertę listów. Dopiero teraz zorientował się, że wśród nich nie było odpowiedzi od sułtanki Turny. Naiwnie łudził się, że księżniczka ją wyśle. Nie oczekiwał przyjaźni, bo wiedział, że nawet nie miał na co liczyć. Chciał jedynie, aby księżniczka Al'Kaharu zrozumiała, że obwinia złą osobę za śmierć swojego brata.
Wszelka nadzieja już na dobre opuściła Ismaila. Zrozumiał, że jego wysiłek nie miał żadnego sensu. Nie był w stanie zrobić niczego, aby przestać być potworem w oczach Numarów.
Hasret Agha wrócił do sułtańskiego seraju po południu, przyprawiając Esrę o szybsze bicie serca. Gdy tylko niewolnica zobaczyła go wkraczającego do głównej sali w haremie, gwałtownie poderwała się z ułożonego miękkimi poduchami miejsca, które zajmowała w kącie i pognała do eunucha.
— Hasret Agha. — Grzecznie się ukłoniła przed Panem Dziewic. Czekała na niego od godziny, zaniedbując nieco własne obowiązki, ale wierzyła, że rzezaniec był tego wart. — Byłeś na targu, prawda?
— Prawda — odparł chłodno eunuch, przelotnie obrzucając wzrokiem niewolnicę. — Czego chcesz?
Esra odetchnęła głębiej, aby dodać sobie więcej odwagi.
— Czy ktoś o mnie pytał?
Pan Dziewic wzniósł oczy ku sklepieniu.
— Oczywiście! Każdy kupiec, na którego się natknąłem, wypytywał o niebieskooką Esrę — to powiedziawszy, zwrócił na brankę spojrzenie pełne politowania. — Myślisz, że nikt nie ma nic innego do roboty, niż zajmowanie się tobą? Zadajesz mi to samo pytanie już od trzech tygodni! Pogódź się z tym, że nikt cię nie szuka!
Hasret gasił błysk w oku Esry za każdym razem, kiedy ta zadawała mu to pytanie, ale jeszcze nigdy nie był tak bezpośredni. Niewolnica zdusiła w sobie chęć wybuchnięcia płaczem i tylko spojrzała na eunucha smutnymi oczami.
On nieco zmiękł na ten widok, bo odetchnął głęboko i kontynuował łagodniej:
— Zajmij się pracą i nie zawracaj mi dziś głowy. Mam coś ważnego do załatwienia.
Przez moment eunuch rozglądał się po sali wypełnionej niewolnicami, mamrocząc coś pod nosem. Gdy wypatrzył poszukiwaną przez siebie osobę w tłumie, pognał w jej kierunku, nie śląc do Esry żadnych słów pożegnania.
Dziewczyna znów została sama.
Rozpamiętując słowa Hasreta, dotknęła swojego naszyjnika w kształcie gwiazdy, na którą nachodził sierp księżyca. Nikt jej nie szukał. Zresztą jak ktoś miał ją odnaleźć w tak ogromnym kraju? Zapewne Esra została już zapomniana przez wszystkich swoich bliskich i ta wiedza sprawiała, że jej serce zabolało tak mocno, jakby ktoś wbił w nie rozżarzoną klingę. Nikt o niej nie pamiętał, a ona chciała tylko wrócić tam, gdzie gwiazdy świeciły najjaśniej.
Stała tak bezczynnie dłuższą chwilę. Patrzyła pusto w przestrzeń, a do jej oczu napływały łzy. Dopiero gdy poczuła na sobie natarczywe spojrzenia ciekawskich niewolnic, zdołała się opamiętać.
Ruszyła przed siebie.
Kierowała się w głąb pałacu do części, w której mieszkała sułtanka matka. Tam czuła się bezpiecznie. Seraj sułtana nie był już dla Esry całkowicie wrogim miejscem. Znalazła tu ludzi, których obdarzyła sympatią — Meryem, Dogu, Mevrę Hatice oraz jej dwie służące. Jednak to nie zmieniało faktu, że to nie był jej dom i nigdy nim nie będzie.
Pokonała stopnie prowadzące na arkadę piętro wyżej. Tam do celu podróży niewolnicy wiódł już tylko jeden prosty korytarz. Esra szła obok marmurowej balustrady, którą przedzielały ostre łuki wykrojone liczbą wierzchołków odpowiadającą sześciolistnej koniczynie.
Dziewczyna zdążyła się już uspokoić. Pocieszała się myślą, że za jakiś czas, gdy Hasret znów odwiedzi targ, zapyta go o to samo, a wtedy może odpowiedź będzie zadowalająca.
Może.
Choć powoli docierała do niej brutalna prawda, chciała wierzyć, że ktoś, kto czeka na jej powrót, jeszcze gdzieś żyje na tym okrutnym świecie.
Kiedy sułtan niespodziewanie wyłonił się zza rogu, Esra zaczęła gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu ucieczki. Mistrzowsko unikała tego złego człowieka od trzech tygodni, odkąd powiedział jej te przykre rzeczy, które do dziś odbijały się jej echem w głowie. Nie mogła teraz dać się zauważyć.
Nie zdążyła się nawet wycofać, bo Aslan od razu ją dostrzegł. Przyspieszył kroku, zmierzając w stronę niewolnicy, a ona poczuła, jak zimny dreszcz sunie po całym jej ciele.
Przeklinając swojego pecha, zastygła w niskim ukłonie ze wzrokiem wbitym w podłogę. Czekała, aż władca po prostu przejdzie obok.
— Podobno jesteś chora.
Esra miała ochotę wyskoczyć przez balkon.
Czując, jak serce bije jej jak młotem, powoli uniosła spojrzenie i wbiła je w stojącego przed nią sułtana. Mężczyzna patrzył na nią z nisko opuszczonymi brwiami.
— Tak — odpowiedziała, udając kaszel. — Nadal boli mnie gardło.
Aslan pokiwał głową i zaśmiał się krótko. Ten śmiech jednak nie miał w sobie ani krzty wesołości.
— Ja to widzę inaczej... Oszukałaś mnie.
Esra przełknęła ciężko ślinę.
— Nie! Naprawdę... Mam zdarte gardło i...
— Naprawdę myślisz, że jestem taki głupi? — prychnął padyszach, wchodząc jej w zdanie. — Potrafię się domyślić, kiedy ktoś celowo mnie unika. Może gdyby ta twoja „choroba" trwała tydzień, to bym uwierzył, ale trzy tygodnie to chyba za dużo, nie sądzisz?
Przesadziłam, pomyślała niewolnica, wstrzymując oddech. Jej niecny plan zawiódł. Nie umiała jeszcze tak dobrze intrygować, jak pozostali mieszkańcy pałacu.
Na chwilę powietrze zrobiło się ciężkie od krępującej ciszy. Esra spuściła oczy na swoje białe buty wyzierające spod sięgającej do kostek błękitnej sukni. Czuła się niezręcznie, gdy sułtan w milczeniu surowo się jej przyglądał.
— Dałem ci naszyjnik. Dlaczego go nie nosisz? — rzekł wreszcie z wyczuwalną urazą w głosie.
— Nie potrzebuję prezentów. Daj go lepiej swojej żonie, panie — odparła, z powrotem unosząc wzrok. Szybko jednak pożałowała swoich słów, widząc, jak twarz Aslana wykrzywia się w niemej furii.
— Dałem go tobie — powiedział, dokładając wszelkich starań, aby zachować spokój.
Esra wiedziała, że stąpa po cienkiej linie, ale pomyślała, że tylko, gdy postawi sprawę jasno, padyszach się od niej odczepi.
— Wybacz, panie, ale go nie chcę.
— Nie podoba ci się?
— Nie potrzebuję żadnych prezentów.
Aslan zacisnął dłoń w pięść. Nie rozumiał, dlaczego Esra stała się dla niego taka oschła, skoro zazwyczaj była potulna jak baranek? Odtrącała jego łaskę, woląc wieść życie pospolitej niewolnicy? Sułtan nie potrafił zrozumieć, skąd taka nagła odwaga i bezczelność w postawie branki. Co prawda, niewiele pamiętał z ostatniego razu, gdy zaprosił Esrę do siebie. Był naćpany i pijany jak świnia. Rano obudził się na podłodze. Czy mógł w jakiś sposób skrzywdzić służącą swojej matki? Nie chciał w to wierzyć, ale bywał nieobliczalny, zwłaszcza po alkoholu. Nawet teraz nie był do końca trzeźwy.
— Wybacz, panie, ale sułtanka matka na mnie czeka... — Esra chciała skorzystać z ciszy, podczas której sułtan analizował sytuację i uciec.
— Nie pozwoliłem ci odejść.
Zatrzymał ją, łapiąc za nadgarstek. Niewolnica spojrzała na niego ze strachem, przypominając sobie, jak blisko stał tamtej feralnej nocy, gdy zmarła Binnur.
Sułtan podszedł bliżej, Esra zaczęła się cofać. Nie miała jednak dokąd, bo już po kilku krokach w tył wpadła na ścianę.
— Jestem twoim władcą, sułtanem! — syknął mężczyzna. — Jak śmiesz nie stawiać się na moje wezwanie?! Opuściłaś mnie! Nie było cię, kiedy najbardziej cię potrzebowałem!
Aslan był jak sztorm, który pojawiał się nagle i niespodziewanie, porywając spokojne brzegi duszy Esry. Był tak gwałtowny, że pozornie stabilna ziemia pod stopami niewolnicy się trzęsła, a ona nie wiedziała gdzie się schować na czas tej nawałnicy.
Tym razem jednak nie chciała chować głowy w piasek. Miała dość zachcianek wielkich panów.
— Nie jestem lekarstwem na każde twoje zmartwienie. Nie uleczę wszystkich twoich ran — zaczęła się bronić. Chciała brzmieć hardo, ale nie mogła powstrzymać drżenia głosu. W końcu stawała w szranki z prawdziwym potworem.
— Nawet nie próbowałaś — odpowiedział, wzmacniając uścisk na jej ręce. Zbliżył się jeszcze bardziej. Esra czuła za sobą tylko chłód kamiennej ściany.
Nie potrafiła przewidzieć następnego ruchu sułtana. Miała wrażenie, że zaraz wyrwie jej nadgarstek, tak mocno go trzymał. Branka patrzyła Aslanowi prosto w oczy, składając niemą prośbę, aby pozwolił jej odejść, ale nie mogła odczytać z jego twarzy niczego konkretnego. Przewijało się na niej zbyt wiele emocji — coś na wzór żalu, urazy, niezrozumienia i furii, którą najmocniej dało się zauważyć.
— Mój panie, jeśli przyszedłeś do matki, z chęcią potowarzyszę ci do jej komnat.
Sułtan z napięciem przeniósł wzrok na Lalezar Kalfę, która oddała mu głęboki pokłon. Esra za to odetchnęła z ulgą, a już, zwłaszcza gdy sułtan odsunął się i nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wygładził poły swojego czarnego kaftana. Zachowywał się tak, jakby właśnie został przyłapany na gorącym uczynku.
— Nie... Właściwie to mam coś do załatwienia. Pozdrów moją matkę.
Nic już więcej nie powiedział, nikt go też nie zatrzymywał. Odszedł, a kiedy na dobre zniknął z zasięgu wzroku, Lalezar wbiła krytyczne spojrzenie w Esrę.
— Czym znów zdenerwowałaś sułtana? — zapytała z wyraźnym wyrzutem.
— Niczym! — zarzekała się niewolnica. — Dlaczego to zawsze ja jestem wszystkiemu winna?
— Ciszej, dziewczyno! — upomniała zarządczyni haremu, nieznacznie się krzywiąc. — Chcesz pobudzić wszystkie duchy zmarłych, którzy pożegnali się tutaj z życiem? A może sama chciałabyś do nich dołączyć? Nie będzie to trudne, jeśli nadal będziesz zachowywać się tak w stosunku do sułtana.
Esra posłusznie zamilkła. Lalezar podeszła bliżej, rozglądając się uprzednio na boki, aby sprawdzić, czy aby przypadkiem żadna z niewolnic gdzieś tutaj nie zabłądziła i nie zamierzała wtrącać się w cudze sprawy.
— Lepiej posłuchaj mnie uważnie — rzekła ze spokojem. — Nie szukaj wroga w sułtanie. Widzę, że ci ciąży jego zainteresowanie. Siedź więc cicho i spełniaj jego życzenia, a w końcu się tobą znudzi.
— Chcę po prostu służyć sułtance matce. Nie chcę być nikim więcej...
Kalfa wyczuła ukrytą intencję w tym obwieszczeniu.
— Wiem, że liczysz na wolność, ale porzuć te naiwne marzenia — przemówiła hardym głosem, lecz Esra usłyszała w nim bardzo cicho rozbrzmiewającą, troskliwą nutkę. — Twoje życie się zmieniło, kiedy przekroczyłaś próg seraju. Nie wrócisz już do tego, co było przedtem. Wszystkie przez to przechodziłyśmy. Ja również tęskniłam za rodziną, gdy tu trafiłam, ale szybko zrozumiałam, że nie mam za czym rozpaczać. Wzięto mnie w niewolę, wioskę spalono, starców zabito, w tym moich rodziców. Zrozumiałam, że muszę żyć dalej. Tobie radzę to samo. Im szybciej pogodzisz się z losem, tym lepiej dla ciebie.
Esra otarła łzę, która wypłynęła nagle z jej oka. Słowa Lalezar bolały, ale mówiła prawdę — szczerą i jakże brutalną prawdę.
— Nie maż się. Płakanie w tym miejscu to najgorsza krzywda, jaką możesz sobie wyrządzić.
Niewolnica przygryzła policzek od wewnątrz, powstrzymując się od płaczu. Tak trudno było jej zaakceptować fakt, że wszystko, co dotychczas było jej bliskie, bezpowrotnie przepadło. Żyła naiwną nadzieją powrotu do domu, ale Lalezar miała rację. Jego już nie było. Spłonął, a razem z nim wszyscy, którzy w nim mieszkali. Esra przecież pamiętał ten mrożący jej krew w żyłach obrazek, który malowały dzikie płomienie pod kopułą nocnego nieba.
Dotychczas to wypierała, nie mogąc odnaleźć się w tej nowej, okrutnej rzeczywistości, lecz nie mogła się w nieskończoność oszukiwać. Mijał czas i nic się nie zmieniało. Koszmar trwał nadal, zrobił się jedynie bardziej znośny.
— Nie kręć się tutaj teraz — dodała ostrzegawczo Lalezar. Stukając laską o podłogę, powoli skierowała kroki wzdłuż korytarza ku komnatom Mevry Hatice. — Może się zrobić niebezpiecznie.
Turna rozwinęła wachlarz jednym, płynnym ruchem, gdy poczuła, jak cienkie nitki płomieni ulatniające się ze świec owinęły jej skórę ciepłem. Wachlując się, spojrzała przed siebie, gdzie na sofie siedziały Mevra Hatice i Ayșe Hiranur.
— Pięknie — skomentowała sułtanka matka, zerkając na tamborek, na którym księżniczka wyszyła różowe oleandry.
Ayșe podziękowała matce uśmiechem i zabrała się do uzupełnienia haftu.
Turna patrzyła na tę scenę z uczuciem. Gdy była młodsza, Mevra Hatice nie poświęcała jej tak ogromnej uwagi, jak młodszej córce, ale nie była z tego powodu zła czy zazdrosna. Wychowywała się w większym chłodzie, ale matka ją kochała i to jej wystarczało.
Niedługo potem drzwi się otworzyły, zakłócając rodzinną sielankę. Do środka weszła Lalezar.
— Pani. Już czas.
Kalfa nie musiała mówić nic więcej, by Mevra Hatice zrozumiała, o co chodzi. Sułtanka matka narzuciła na włosy czarny szal obszyty złotą nicią. Powstała i z chytrym uśmieszkiem opuściła komnatę razem ze swoją najwierniejszą służącą.
— Ciekawe, co znów knują — zastanowiła się Turna, patrząc na zamykające się za kobietami drzwi.
Ayșe nie odpowiedziała, odłożyła tamborek na poduszkę i wyjęła z kieszeni jakiś mały rulon papieru.
— Co to jest? — zapytała ją starsza siostra.
— Nic — zachichotała sułtanka, co tylko wzmogło ciekawość w Turnie.
— Jak to nic? Mam uwierzyć, że przez byle „nic" się tak rumienisz?
Ayșe Hiranur w końcu się poddała.
— Pamiętasz Ehsana?
— Kogo?
— Żołnierza. Poznałyśmy go jakiś czas temu w bibliotece.
Szok wtargnął na twarz Turny.
— Napisał do ciebie list?
— Spotkaliśmy się kilka razy. Tak jakoś wyszło...
— Spotkaliście się?!
Ayșe przestała się uśmiechać. Turna powstała i usiadła obok siostry.
— To były przypadkowe spotkania, ale potem... Dobrze się dogadywaliśmy i zaczęliśmy do siebie pisać — tłumaczyła się młodsza z księżniczek, ale nie mówiła już z takim zapałem jak wcześniej, widząc nietęgą minę siostry.
Czyli nie tylko ja mam w tej rodzinie sekrety, pomyślała Turna. Coraz mocniej bladła na twarzy z każdym kolejnym słowem księżniczki.
— Ayșe... Nie możesz. Przecież on może za to zginąć! — Postanowiła przemówić młodszej siostrze do rozsądku. — Jeśli Aslan się dowie, nie będzie miał litości.
Może i była hipokrytką, mówiąc te rzeczy, ale ona zakończyła wszelkie zakazane znajomości. Ismail wyjechał, z czego niesamowicie się cieszyła. Gdy znów o nim pomyślała, natychmiast miała ochotę spalić się ze wstydu. Ale nawet gdyby nigdy nie poznała jego prawdziwej tożsamości, Turna wiedziała, że nie posunęłaby się za daleko. Stąpała nad przepaścią, spotykając się z nim i on również byłby narażony na ścięcie, gdyby był kimś pokroju Ehsana, ale sułtanka nigdy nie pozwoliłaby sobie, aby jakikolwiek mężczyzna naruszył jej prywatność bardziej, niż to dozwolone. Nie ufała w tej kwestii siostrze. Ayșe Hiranur była młoda i naiwna. Gdy mówiła o swoim nielegalnym znajomym, oczy się jej świeciły, a śniade policzki ozdabiał rumieniec. To mogło się źle skończyć.
— Lepiej zakończ tę znajomość, zanim zajdzie za daleko. Dobrze ci radzę — poleciła po tym, gdy udało jej się zebrać myśli. — Wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej.
Młodsza księżniczka spochmurniała już na dobre.
— Dobrze — powiedziała, czując, jak łzy zalewają jej oczy. — Nie będę się z nim spotykać.
Mevra Hatice stanęła przed balustradą na kutym z marmuru i białego kamienia holu, który wisiał nad parterem wiodącym do wyjścia z pałacu. Było to miejsce doskonałe, żeby w ukryciu szpiegować innych ludzi.
— Idzie Hasret! — zawiadomiła Lalezar, zatrzymując się obok swojej pani.
Eunuch wbiegł energicznie po schodach na otwarte ostrymi łukami piętro.
— I co? — zapytała od razu Mevra Hatice, nie zważając, że Pan Dziewic potrzebował chwili odpoczynku, aby odetchnąć swobodniej po tym biegu.
— Kret wpadł w pułapkę.
Sułtanka matka roześmiała się w głos.
— Nareszcie!
— Uwierzył w tę bajeczkę? — wtrąciła się Lalezar, trącając łokciem w bok Hasreta.
— Jak śmiałby odmówić swojej ukochanej sułtance Iffet Esmanur? — odparł, szczerząc zęby w złowieszczym uśmiechu.
— Świetnie to zaplanowaliśmy. — Mevra Hatice miała ochotę zatańczyć ze szczęścia. — Mert jest najsilniejszym sprzymierzeńcem Iffet Esmanur, gdy nie ma wielkiego wezyra.
Pozbycie się Strażnika Bramy stanowiło pierwszy punkt na liście planów sułtanki matki. Mert Agha był najbardziej wpływowym i szkodliwym eunuchem w męskiej części pałacu, nic zresztą dziwnego. W końcu był pieskiem Erdogana. Dlatego Mevra wiedziała, że trzeba szybko i skutecznie go usunąć. Czas wojny, na którą wyjechał wielki wezyr, był do tego odpowiednim momentem.
— Mam nadzieję, że Mert uwierzy, że wiadomość przyszła od sułtanki Iffet — rzuciła podejrzliwie Lalezar. Mevra Hatice i Hasret spojrzeli na nią pytająco. — Nie jest głupi. Może pójść z nią porozmawiać osobiście.
— Iffet będzie zajęta. Nikt jej dziś nie pilnuje, więc skorzysta z okazji, żeby wpełznąć do komnaty Aslana, jak przystało na prawdziwą żmiję — odparła sułtanka matka, znów przenosząc wzrok na parter. — Poza tym sprawa jest poważna. Nie będą ryzykować spotkaniami. List wystarczy. Mert od razu pojedzie wykonać rozkaz.
— To się Kasim Pasza zdziwi, jak zobaczy tego szczura. — Hasret parsknął cynicznym śmiechem.
— Niech więc się cieszy, że w ogóle go nie zobaczy. — Mevra dołączyła do śmiechu eunucha.
— Miałaś rację, pani. Mert opuszcza pałac. — Lalezar dostrzegła Strażnika Bramy mknącego nerwowym krokiem po holu niżej.
Usta sułtanki matki rozszerzyły się w triumfalnym uśmiechu.
— Uwielbiam mieć rację.
Eunuch miał na sobie biszt*, czyli liczył się z tym, że spędzi uroki chłodnej nocy w podróży. Dom Kasima Paszy leżał daleko od zatłoczonego Kahari.
— Pomachamy mu? — zaproponował Hasret.
— Nie jesteśmy aż tak okrutni — odpowiedziała Mevra. — Niech jedzie do Kasima nieświadomy rychłego końca.
W końcu Mert nie mógł wiedzieć, że właśnie zmierzał na śmierć.
✯
*dawniej biszt zakładali Beduini, aby chronić się przed zimnem. Dziś arabscy mężczyźni ubierają go na specjalne, podniosłe okazje. Tutaj został użyty w tym pierwszym kontekście.
✯
Teraz jest w rozdziałach dość sporo przeskoków czasowych i chciałam zapytać czy są dla was czytelników zrozumiałe i wypadają naturalnie? Niedługo akcja nabierze stabilnego tempa i nie będzie już tak skakać, ale wolę zapytać o wasze zdanie, żebym miała możliwość jeszcze to zmienić w miarę potrzeby. ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top