11. Melancholia

   Turna mogła odetchnąć swobodnie, dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi swojej komnaty. Serce nadal biło jej jak oszalałe, mimo że przekroczyła już próg swojej bezpiecznej przystani. Tutaj ten potwór nie mógł jej dopaść, przynajmniej chciała w to wierzyć, bo mury otaczające sułtański pałac nagle zdały się jej kruche i liche, jakby były wzniesione z papieru.

   Ciemność zalewała większość pokoju, z wyjątkiem kilku miejsc, gdzie wolno stojące, zapachowe świecie i fikuśne lampiony rzucały na wnętrze przyjemne, ciepłe światło. Księżniczka omiotła czujnym spojrzeniem po pokoju, jakby bała się, że gdzieś w mroku może ukrywać się Szakal. Na szczęście wśród kompozycji czerwieni i złota, która wypełniała jej sypialnię, była całkowicie sama.

   Gdy jej wzrok trafił na ogromne łóżko z baldachimem, natychmiast się na nim położyła, podciągając pierwszą z brzegu poduszkę aż pod brodę. Dopiero wtedy buzujące w sułtance emocje wybuchły ze zdwojoną siłą.

   Zaczęła płakać jak dziecko.

   — Jestem taka głupia — wydukała cicho przez łzy, wbijając wzrok w dwa gołębie, które smacznie spały w klatce. — Co ja sobie myślałam? Że to jakiś porządny człowiek? On od samego początku wydawał się podejrzany! — mówiła do siebie, jakby postradała zmysły i może rzeczywiście tak było. Może nie tylko Aslan był podobny do ojca, ale Turna też.

   Nagle przycisnęła poduszkę do twarzy, aby stłumić krzyk rozpaczy.

   Najbardziej było jej wstyd, że chciała się widywać z tym człowiekiem. Ekscytowała ją myśl każdego spotkania, a okazało się, że to był sam Szakal! Tylko on mógł nosić na sobie symbol władców Bahi i Bahu. Jedynie on został żywy z dynastii. Pozostali synowie szacha Anasa nie żyli, jego krewni, z tego, co wiedziała Turna, także, a tylko ludzie, którzy mieli w sobie krew podobną szachom, mogli tatuować na ciele święty dla nich symbol.

   Jaką Turna była siostrą? Jaką księżniczką? To była potwarz dla całego Al'Kaharu. Sułtanka zawsze wiodła spokojne życie. Żyła w cieniu intryg matki i wielkiego wezyra, ale nie wtrącała się w nie. Zajmowała raczej neutralny stosunek do tej cichej wojny, przez co dni mijały jej głównie na nudzie i monotonii codzienności księżniczki. Czasem udało jej się wyjść z pałacu, zaczerpnąć innego powietrza niż tego w seraju zatrutego jadem podstępnych żmij.

   Znajomość z „Nazirem" tchnęła w życie Turny coś nowego. Dostarczała dreszczyku emocji, którego księżniczka nigdy wcześniej nie zaznała i który dziwnym trafem całkiem jej się podobał, ale to była tylko ułuda. Teraz już to wiedziała. Rzeczywistość była jak snuta z najmroczniejszych koszmarów.

   To był Ismail. Szachinszach Ismail ibn Anas. Tajemniczy i groźny Szakal. Potwór w ludzkiej skórze. Morderca księcia Mehmeta.

   Łzy ciekły po policzkach Turny bez końca. Brzydziła się spojrzeć w lustro, nie mogła na siebie patrzeć, mając świadomość, że zdradziła własną rodzinę. Dziękowała już tylko Bogu, że jedynie ona wiedziała o tym grzechu. Szakal również, ale już mało ją obchodziło, co on sobie myślał. Ich znajomość była bronią obosieczną. Jeśli Ismail zdecydowałby się wyjawić prawdę, uderzyłby w samego siebie. Kto spojrzałby na niego jak dawniej? Który żołnierz, który wezyr? Prowadził wojnę z Al'Kaharem, a jakby nigdy nic widywał się z jego księżniczką.

   On wiedział. Od spotkania w menażerii wiedział, kim jest Turna i nic sobie z tego nie robił, a może wręcz przeciwnie? Dziś chciał urwać wszelki kontakt, podając się za kupca, więc chciał uciec od znajomości, która kładła się cieniem na jego honorze, choć sułtanka podejrzewała, że i tak jest już za mocno zszargany. I dobrze się stało. To bolało Turnę tylko wtedy, gdy był Nazirem. Ismail nie miał dla niej żadnego znaczenia. Niech go pochłoną piaski. Turna w duchu zaczęła życzyć Aslanowi powodzenia w zabiciu Szakala. Miała nadzieję, że jej brat go zabije za Mehmeta i Ömera, którego szach zmanipulował i zwiódł na śmierć.

   Turna zasnęła niedługo potem, przytulając policzek do mokrej od własnych łez poduszki, kiedy sen spędził z jej myśli ten snuty na jawie koszmar.

   Księżniczka obudziła się dużo później, niż zazwyczaj zwykła wstawać. Kiedy otworzyła oczy, powitało ją drażniące słoneczne światło wpadające do środka przez duże okno naprzeciw jej łoża. Turna przetarła oczy, podnosząc się do siadu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nawet nie przebrała się w koszulę nocną. Zasnęła w sukni, w której wróciła ze spotkania z Szakalem. Gdy o nim myślała, krew gwałtownie gotowała się w jej żyłach. Chociaż emocje opadły, nadal nie mogła się wyzbyć wyrzutów sumienia.

   Chcąc choć na moment zająć myśli czymś innym, wstała i podeszła do okna. Apartamenty Turny leżały w najbardziej zarośniętej części haremu. Bujne rośliny pnęły się w górę, przybierając ogromne, dzikie formy, jakby było to miejsce zapomniane przez ludzi i posłuszne tylko władzy przyrody. Sułtanka czuła się wśród tych gęstych zarośli jak w dżungli, które porastały dzikie obszary Meer.

   Cały bujny ogród ogradzały riwaqi prowadzące do poszczególnych, mieszkalnych części pałacu w tym skrzydle. Ten, który widniał naprzeciw okna Turny, krył za sobą komnaty Ayşe Hiranur. Sułtanka zapatrzyła się przez chwilę na tamtą stronę. Jej młodsza siostra także widziała Ismaila, na domiar złego przy drugim spotkaniu była skazana na przebywanie w jego szemranym towarzystwie, które nagle wtargnęło do biblioteki. Jeden z tych nieznajomych był nawet ranny. Gdyby jakaś krzywda spotkała Ayşe, Turna nigdy by sobie tego nie wybaczyła.

   — Wybacz, pani... Myślałam, że jeszcze śpisz... — Speszony głos Salimy zwrócił na siebie uwagę księżniczki. Turna była tak zamyślona, że nawet nie usłyszała, kiedy drzwi się otworzyły i do środka weszła służąca.

   — Nic się nie stało — odpowiedziała, siląc się na delikatny uśmiech. — Mam już dość spania. — Na dobre odsunęła się od okna, po czym ruszyła w głąb komnaty.

   Przez chwilę wykręcała nerwowo palce, przechadzając się bez większego celu po pokoju. Patrzyła, jak białe firany ozdobione złotymi wzorami przypominającymi pokruszone złoto, falują na delikatnym wietrze, który wdzierał się do środka przez wzorzyste okiennice bez szkła.

   — Pójdę do sułtana! — Turna wpadła na ten pomysł nagle, zatrzymując się gwałtownie na środku pokoju. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że odwiedzenie Aslana miało na celu uśpić jej wyrzuty sumienia, ale wolała wersję, że stęskniła się za starszym bratem.

   Salima zmierzyła wzrokiem sułtankę. Turna zrozumiała to spojrzenie. Zerknęła na przylegającą do swojego ciała jak druga skóra suknię w kolorze zgniłej zieleni. Pomijając prostotę ubioru, to nie wyglądał on też na najświeższy.

   — Ale najpierw się wykąpię.

   Korytarz prowadzący do komnat sułtana nazywano drogą wiodącą do raju. W końcu to za drzwiami alkowy władcy można było dotknąć nieba na ziemi. Turna uważała to za brednie wszczepiane dziewczętom z haremu tylko po to, żeby nie bały się spędzić nocy z padyszachem.

   Księżniczka szła przed siebie udawanie pewnym krokiem, mijając złote kompozycje arabesek ryte na ścianach. Wśród nich widniały w symetrycznych odstępach perły i diamenty. Przepych był uzasadniony, w końcu tę część pałacu od wieków zamieszkiwali boscy pomazańcy: władcy tych złocistych piasków.

   W pełnym wrażeń wieczorze sułtanka całkowicie zapomniała o jednej istotnej kwestii. Zasypiając, wyrzuciła ją z pamięci i dopiero gdy wróciła po porannej kąpieli z hammamu, przypomniała sobie o niej. Teraz już wiedziała, jak poradzić sobie z problemem, który właśnie zobaczyła przed sobą.

   Mert Agha dostrzegł siostrę padyszacha już z końca korytarza. Skłonił się nisko z cwanym uśmiechem przylepionym do swoich długich, cienkich warg. Turna zadarła wysoko podbródek, tak jak zawsze uczyła ją matka, po czym podeszła bliżej, starając się nie zdradzać po mowie swojego ciała stresu.

   — Sułtanko. — Eunuch wyprostował się, dopiero gdy księżniczka stanęła kilka kroków przed nim.

   — Przyszłam do sułtana — powiedziała, przechodząc od razu do sedna. Strażnik Bramy przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, więc Turna przywołała na usta wymuszony uśmiech.

   — Oczywiście — rzekł w końcu. — Sułtan jest sam, więc możesz wejść, pani.

   Sułtanka pokiwała lekko głową. Jednak zamiast wejść do komnaty, podeszła niebezpiecznie blisko Merta. Eunuch wstrzymał oddech.

   — To za twoją lojalność — szepnęła i dyskretnie, żeby wartownicy nie zobaczyli, wyciągnęła w stronę Strażnika Bramy mieszek z pieniędzmi. — Jestem wdzięczna, że mogłam wczoraj na ciebie liczyć. To, co widziałeś, zostaje między nami, chyba nie muszę tego podkreślać?

   — Ależ ja nic nie widziałem, pani.

   — Oby tak już pozostało. — Uśmiechnęła się lekko i niecierpliwie wysunęła sakiewkę bliżej ciała Merta, dostrzegając dyskretne spojrzenia strażników.

   — Nie potrzebuję pieniędzy — rzucił eunuch, patrząc śmielej na sułtankę. — Poszedłem z tobą, pani, z dobrej woli serca.

   Księżniczka chciała parsknąć śmiechem, ale się powstrzymała, zamiast tego przyglądając się badawczo twarzy Merta. Nie umiała wyłapać czy mówił szczerze, czy wręcz przeciwnie, podejrzewała jednak to drugie. Tutaj nikt nie wiedział, co to znaczy dobra wola. Każdy robił wszystko tylko i wyłącznie dla własnych korzyści.

   — Nie odmawiaj mi, bo ci nie przystoi — nacisnęła bardziej stanowczo i zanim z ust Strażnika Bramy zdążył wyrwać się jakikolwiek protest, wepchnęła mu do rąk brzęczące w kiesie monety, a następnie szybko odeszła. Nie chciała zadzierać ze stronnictwem wielkiego wezyra. Gdyby zaszła mu za skórę, szczególnie musiałaby uważać na każdy swój krok.

  Wartownicy posłusznie otworzyli przed sułtanką wrota, kiedy ta zatrzymała się tuż przed progiem, zostawiając Merta w tyle. Weszła do środka.

   Aslan pochylał się nad mapą taktyczną ułożoną na stole pod oknem. Kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, rzucił w tamtą stronę pośpieszne spojrzenie, chcąc za moment wrócić do śledzenia szlaków na dziele najzdolniejszego w Kahari kartografa. Gdy zobaczył siostrę, porzucił jednak swoje plany. Wyprostował się i uśmiechnął lekko.

   — Czym zawdzięczam tę wizytę? — zapytał zaczepnie.

   — Czy nie mogę już się stęsknić za ukochanym bratem? — odpowiedziała pytaniem na pytanie równie czepliwym tonem. Zauważyła, że sułtan jest w dobrym humorze, więc dodała: — A tak naprawdę przyszłam powiedzieć ci, że twój smród czuć aż za drzwiami. Lepiej nie wychodź dziś do ludzi, bo wszyscy z pałacu uciekną na drugi koniec kraju.

   Aslan zaśmiał się gromko.

   — Dla mnie to i lepiej. Naprawdę cieszyłbym się, gdybym został tutaj sam — odpowiedział, przenosząc na mapie figurę lwa naprzeciw czarnego pionka szakala tak, jakby przesuwał bierka na szachownicy, aby zakończyć grę matem. — No może kilka osób mogłoby zostać...

   — Masz na myśli Iffet Esmanur? — dopytała księżniczka z jawną prowokacją w głosie.

   Sułtan zmarszczył brwi zaskoczony tym wyborem, ale już po chwili na jego usta powrócił rozbawiony uśmiech.

   — Myślałem raczej o Dogu. Z nim bym się nie nudził.

   Sułtanka również się zaśmiała.

   — Doprowadziłby cię do grobu swoim żywiołowym temperamentem. Aż tak ci śpieszno na tamten świat? — wyrzuciła to z siebie szybciej, niż przemyślała. Gdy dotarły do niej własne słowa, spochmurniała. Natychmiast zobaczyła przed oczami trumny swoich dwóch, starszych braci, nie chciała widzieć obok nich również tej należącej do Aslana.

   Padyszach nie zrozumiał nagłej zmiany nastroju Turny, ale nie skomentował tego. Spuścił wzrok na mapę. Na chwilę zapadła cisza. Księżniczka patrzyła na brata z uczuciem. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem tak swobodnie żartowali, ale cieszyła się, że widzi Aslana w dobrym humorze. Nie często się śmiał. Nawet uśmiech na jego twarzy był rzadkim widokiem. Po śmierci Mehmeda spochmurniał, a po tym, jak został sułtanem, jeszcze bardziej. Całkowicie wykańczała go ta wielka rola, Turna to widziała, mimo że on nigdy się do tego otwarcie nie przyznał.

   — Zaatakujemy — powiedział niespodziewanie, nie odrywając od mapy zdeterminowanego wzroku. Turna podeszła bliżej, aby sama mogła się bliżej przyjrzeć. — Zaskoczymy ich tutaj. — Wskazał na grubą, krętą linię, która odzwierciedlała rzekę. — Nasza flota ich zmiecie.

   Sułtanka wysiliła się na uśmiech, kiedy sułtan przeniósł spojrzenie na jej twarz. Nigdy nie widziała większego sensu w wojnie. Chociaż rozpaczała za Mehmetem, zemsta nie napędzała jej życia tak jak Aslana. Teraz jednak coś się zmieniło. Turna patrzyła na mapę, wyobrażając sobie marzenia, które snuł jej brat. Widziała, jak statki padyszacha niszczą flotę Szakala na drobny mak i czuła z tego powodu okrutną satysfakcję.

   — Mam nadzieję, że wygrasz tę bitwę i zabijesz mordercę naszego brata — powiedziała chłodno. Poczuła dreszcz strachu na skórze, kiedy w jej myślach znów pojawił się Ismail.

   Oczy Aslana rozbłysły, odsłonił zęby w szerokim uśmiechu. Wydawało mu się, że czekał na te słowa całe życie. 

   — Mehmet zostanie pomszczony. Szakal musi umrzeć i umrze, a ja będę ostatnim widokiem, jaki zobaczy przed śmiercią.

   Turna poczuła, jak jej oczy zalewają się łzami. Aby na dobre się nie rozkleić, przycisnęła twarz do piersi brata, który prędko objął ją troskliwie ramionami.

   Zostali tylko we trójkę. Ona, Aslan i Ayşe Hiranur. Mehmet i Ömer leżeli w zimnej ziemi. Nie mogli poczuć już rodzinnego ciepła. Kiedy Turna o tym pomyślała, łzy pociekły po jej policzkach. Przytuliła się mocniej do sułtana, uświadamiając sobie, jak kruche jest ludzkie życie. Może ulecieć w sekundzie, na obcej ziemi, z dala od najbliższych. Tak skończył Mehmet. Bestialsko go zamordowano, oddając sułtanowi Mustafie jedynie głowę jego najstarszego syna. Ciała przez długi czas nie chciano wydać.

   Ömer też źle skończył. Nie widząc sensu w dalszym rozlewie krwi, sprzymierzył się z wrogami. Turna nie wiedziała, co dokładnie Szakal naobiecywał, że zdołał przekabacić księcia na swoją stronę, ale między innymi był to na pewno tron Al'Kaharu. Przechwycono list, który wyraźnie świadczył o tym, że Ömer planował bunt z pomocą wojsk wroga. Sułtan Mustafa nie mógł pozwolić się zdetronizować, więc skazał syna na śmierć, a jego imię na potępienie.

   — Za co to? — zapytał padyszach, kiedy księżniczka się od niego odsunęła.

   Turna uśmiechnęła się delikatnie.

   — Za to, że cię mam.

   Chociaż Aslan zdawał sobie sprawę z miłości, jaką żywiła do niego siostra, nie często słyszał takie słowa. Nie wiedział, co odpowiedzieć, jak się zachować. Czy powinien ponownie przytulić sułtankę, żeby wyrazić swoją radość? A może po prostu miał tylko wzruszyć ramionami z kamiennym wyrazem twarzy, żeby nie zepsuć w oczach Turny portretu silnego władcy, jaki próbował tworzyć, odkąd został padyszachem? Nie zastanawiał się nad tym jednak zbyt długo. Uśmiechnął się jedynie nieśmiało i prędko zmienił temat:

   — Muszę dziś zaprosić na noc Iffet Esmanur, bo inaczej wielki wezyr urwie mi głowę — zaśmiał się cicho, choć nie uważał tego tematu za wyjątkowo śmieszny.

   Turna pokiwała w zrozumieniu głową.

   — Wiem, że to trudne, ale może spędzaj z nią więcej czasu? — zaproponowała niepewnie. Sułtan zrobił zaskoczoną minę. — Zapraszaj ją na spacer, obsypuj prezentami, pij z nią co któreś rano herbatę. Stwórz iluzję, że ją lubisz, a może wtedy wielki wezyr ci odpuści? Albo chociaż na jakiś czas uda ci się uśpić jego czujność?

   Aslan zacisnął usta w wąską linię, pozwalając pochłonąć się rozmyślaniom. 

   — Myślisz, że to pomoże?

   — Warto spróbować.

   — Jesteś pewna, że z nim nie spała? — Mevra Hatice zatrzymała się na środku korytarza, który oddzielał harem od części prowadzącej do ogrodu. Zerknęła z napięciem na stojącą obok Lalezar Kalfę. — Była już w alkowie drugi raz i nic? Nie wierzę...

   — Też na początku myślałam, że kłamie, pani — zaczęła kalfa, wzdychając ciężko, gdy tylko pomyślała o tej przedziwnej niewolnicy. — Dlatego wzięłam ją dzisiaj do medyczki. Dokładnie ją przebadano i mówiła prawdę. Esra nadal jest dziewicą.

   Sułtanka matka pomasowała czoło, intensywnie myśląc.

   — Ale była w alkowie dwa razy. Powinna zamieszkać w komnacie faworyty, takie są zasady.

   Między Esrą a Aslanem do niczego nie doszło, co Mevra przyjęła z szokiem, bo w końcu doskonale pamiętała, jak sułtan się uparł na tę niewolnicę. Nie wiedziała, po co branka była mu potrzebna, jak nie do spełniania swoich fantazji, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Miała ważniejszy problem:

   Iffet Esmanur.

   Ta dziewczyna z twarzy przypominała anioła, ale miała demoniczną naturę, zupełnie jak jej ojciec. Gdyby mogła, wymordowałaby cały harem, aby mieć Aslana tylko dla siebie. Już zapewne wiedziała o Esrze i tylko czekała, aby się nią zająć.

   — Skoro Esra jest dziewicą, nie jest faworytą — Mevra Hatice ściszyła głos, jakby bała się, że ktoś mógł nasłuchiwać, choć w pobliżu nikogo nie było. — Nie ma więc potrzeby organizować jej komnaty i nie ma potrzeby, żeby Iffet Esmanur się nią przejmowała.

   Lalezar uniosła brew, czujniej nasłuchując wypowiedzi sułtanki matki:

   — Przenieś ją do komnaty, którą zamieszkują moje najbliższe służące. W haremowej sali będzie bardziej narażona na atak. Kiedy będzie mieszkać blisko mnie, nawet Iffet nie odważy się jej tam dopaść.

   — Zrobię, co rozkażesz, pani — odpowiedziała kalfa, skłaniając delikatnie głowę.

   — Świetnie.

   — Proszę, proszę... Tutaj jesteś, matko... — Głos, który Mevra Hatice nagle usłyszała za plecami, przyprawił ją od razu o ból głowy. Przewracając oczami, zwalczyła w sobie chęć wypowiedzenia na głos przekleństwa. Powoli odwróciła się do synowej, ozdabiając usta żmijowatym uśmiechem.

   — Tak za mną tęsknisz, że ciągle szukasz mnie po pałacu? — zapytała, parskając delikatnym śmiechem, kiedy zobaczyła twarz Iffet Esmanur przykrytą wyrazem gniewu.

   — Oczywiście — odparła sułtanka, odwzajemniając równie jadowity uśmiech. — Chciałam o coś zapytać.

   — Pytaj, kochanie.

   — Gdzie się podział twój wyrafinowany gust, pani? Myślisz, że zastąpisz mnie jakąś pomywaczką?

   — Ależ jesteś przewrażliwiona, Iffet... — skomentowała sułtanka matka, kręcąc głową z politowaniem. — Przecież ta niewolnica tylko grała sułtanowi na instrumencie. Odmawiasz swojemu władcy dobrej zabawy?

   Iffet Esmanur postukała niecierpliwie obcasem o marmurową posadzkę. Podparła rękę pod bok, patrząc spode łba na teściową.

   — Może się świetnie bawić ze mną.

   — Czyżby? — Mevra przejechała drwiącym wzrokiem po sylwetce żony syna. Już nie nosiła żółtych ubrań, teraz miała na sobie bladoróżową suknię z odkrytymi ramionami i w nieco ciemniejszym kolorze szal otulający włosy. Korzystając z milczenia synowej, sułtanka matka ciągnęła: — Zajmij się lepiej tym, po co tutaj jesteś i nie przemęczaj swojej ślicznej główki wyssanymi z palca domysłami. Gdzie jest mój wnuk? Obiecałaś mi, że w końcu się go doczekam, a czas mija... Dla każdej kobiety czas to najdotkliwsza broń.

   Sułtanka zdębiała. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Jaki czas? Miała dopiero dwadzieścia lat. Miało minąć jeszcze drugie tyle, zanim przekwitnie.

   — Sułtan w końcu każdym się nudzi — kontynuowała matka padyszacha. — Nie obwiniaj niewinnych służących o to, że nie potrafisz go sobą zainteresować.

   Gniew zawrzał w żyłach Iffet Esmanur. Miała szczerą ochotę zedrzeć ten cwany uśmieszek z twarzy swojej teściowej. Zacisnęła pięść, stawiając krok w jej stronę, ale wtedy rozległy się czyjeś kroki głośno wygrywane na podłodze.

   — O wilku mowa — skomentowała Mevra Hatice, uśmiechając się szeroko, gdy sułtan i Turna podeszli odpowiednio blisko.

   — Iffet, zechcesz przejść się ze mną po ogrodzie? — Aslan od razu przeszedł do sedna.

   Gdy zobaczył szok na twarzy żony, posłał jej czarujący uśmiech. Iffet poczuła, że na ten widok miękną jej nogi, ale odwzajemniła gest.

   — Oczywiście. Będę zaszczycona — odparła wesoło. Serce uderzało jej tak szybko, że miała wrażenie, iż zaraz zemdleje z radości.

   Chwilę potem sułtan ruszył przodem, a Iffet tuż za nim. Matka i siostra pożegnały Aslana szybkim ukłonem.

   Turna przez moment patrzyła pusto przed siebie, gdzie przed chwilą zniknęło małżeństwo. Uważała za okrutne zwodzenie tak kobiety, nawet jeśli sprawa dotyczyła Iffet Esmanur, ale to było najlepsze wyjście. Mniejsze zło, które Aslan musiał popełnić.

   — Co? — Księżniczka poczuła na sobie podejrzliwy wzrok matki, więc wbiła w nią pytające spojrzenie.

   — Co mu powiedziałaś?

   Przez chwilę Turna pobłądziła oczami po skierowanych na nią ciekawsko twarzach Mevry Hatice i Lalezar Kalfy.

   — Przypomniałam tylko, że ma obowiązki względem żony.

   Sułtanka matka uniosła brwi.

   — Ciekawe... Jesteś jakaś inna. Coś się stało?

   — Wręcz przeciwnie. — Sułtanka uśmiechnęła się nieco za bardzo zgryźliwie. — Chciałabym, żebyś już nie ukrywała przede mną tego, co się tutaj dzieje. Chcę wiedzieć i pomagać, jeśli będę mogła. 

   — Wszystko gotowe, Damla? — szepnęła Iffet Esmanur do służącej, korzystając z chwili, gdy sułtan ruszył przodem, z nudów obserwując pnące się w górę mimozy.

   — Oczywiście, pani. Zaraz tutaj będzie.

   Sułtanka uśmiechnęła się chytrze i ruszyła za Aslanem. Gdy go dogoniła, złapała go pod ramię, przyciągając zachłannie bliżej siebie.

   — Mam dla ciebie niespodziankę, mój panie.

   Sułtan spojrzał na nią podejrzliwie.

   — Jaką?

   — Zaraz zobaczysz. Na razie usiądźmy — zaproponowała, wskazując miejsce w cieniu krzewów różanych.

   Rozsiedli się na poduszkach, które były rozłożone na dywanie naokoło niskiego, okrągłego stolika. Aslan zadarł głowę na drzewa oliwne wyrastające przy żwirowej ścieżce.

   W tym czasie Iffet Esmanur uważnie obserwowała męża. Zawsze, gdy poświęcał jej choć gram uwagi, czuła się lepiej. Szczególnie starała się, żeby w ich związku kwitły same ciepłe uczucia, w których mogła ogrzać swoje zmarznięte serce bijące tylko do Aslana. Od dziecka wiedziała, że ten człowiek pewnego dnia zostanie jej mężem. Dlaczego więc, gdy byli już małżeństwem, wcale nie było tak jak w bajce?

   Nie zamierzała jednak płakać z tego powodu, tylko wziąć sprawy w swoje ręce i uświadomić sułtanowi, że są dla siebie stworzeni. Nikt nie miał prawa tego zepsuć.

   Nagle, jak na zawołanie, w zasięgu wzroku pojawiła się Esra z długim instrumentem w dłoni. Gdy Aslan ją zauważył, poruszył się niespokojnie, następnie zerknął na Iffet, która uśmiechała się triumfalnie. Czyli to była ta niespodzianka.

   Kiedy niewolnica się zbliżyła, ugięła kolana przed sułtańską parą. Wzrok nieśmiało wbiła w trawnik.

   Żona padyszacha zmierzyła ją wzrokiem. Szara suknia, jaka przylegała do ciała branki, była skromna i niczym się niewyróżniająca, ale Iffet Esmanur się temu nie dziwiła, bo w końcu Esra była nikim. Ta dziewczyna w niczym nie umywała się do jedynej małżonki sułtana. Zawsze trzymała się ściany, kryjąc w cieniu innych niewolnic. Iffet nie rozumiała, dlaczego Aslan aż tak się interesował tą branką.

   — Siadaj. Obok swojego pana — poleciła po chwili sułtanka, zwracając się do Esry. Z oczu Iffet biła czysta nienawiść, a usta unosiły się w drapieżnym uśmiechu.

   Niewolnica wykonała rozkaz. Odgarnęła poły sukni i usiadła na poduszce leżącej obok sułtana, usadawiając się na jej najdalszym krańcu.

   — Zagraj nam coś ładnego. Coś, co nas zachwyci tak mocno, że nie będziemy mogli o tobie zapomnieć — kontynuowała córka wielkiego wezyra. Położyła głowę na ramieniu męża, wcześniej całując go w policzek. Esra odniosła wrażenie, że Iffet Esmanur zaznacza właśnie swoje terytorium.

   Niewolnica opuściła wzrok na struny. Tym razem wzięła ze sobą saz, który podarowała jej sułtanka matka pierwszego dnia na służbie. Nie sądziła, że będzie grać dla sułtana i jego żony, więc mocno stresowała ją ta sytuacja. Niewolnica, która ją tutaj ściągnęła, mówiła, że w ogrodzie czeka na nią Mevra Hatice. Kiedy tutaj przybyła było już za późno, żeby się ewakuować, bo Iffet Esmanur ją zauważyła.

   Poprzez muzykę  Esra chciała opowiedzieć historię o bezkresnych, usianych złotem połaciach pustyń, gdzie tancerki tańczyły bez przerwy, nie czując wcale zmęczenia. Za dnia, gdy ozłacały je promieniste promienie słoneczne i nocą, kiedy wychwalały tańcem najjaśniejszą na niebie gwiazdę świecącą zawsze w tym samym punkcie.

   Niewolnica nie potrafiła się jednak przenieść w tamto miejsce. Nie umiała się skupić, przez co jej palce drżały niepewnie, nie umiejąc wydobyć czystego dźwięku. Czuła się jak zagubione od stada jagnię osaczone przez dwie hieny, którymi byli Aslan i Iffet Esmanur. Sułtanka najwidoczniej zauważyła, że coś jest nie tak.

   — Co ty, popsułaś się? — zapytała drwiąco. — Nie wyraziłam się jasno? Miałaś nas oczarować. Graj!

   Niewolnica odetchnęła głębiej i starając się nie myśleć o tej niekomfortowej sytuacji, po prostu zaczęła uwalniać z instrumentu melodię. Naprawdę chciała dobrze wypaść i nie dokładać powodów do kolejnych zniewag żony sułtana, ale i ta próba okazała się jedynie marnym popisem jej umiejętności. Struny wydały z siebie tak piskliwy, niemiły dla ucha jazgot, że Esra zaczęła się zastanawiać czy aby na pewno saz jest dobrze nastrojony.

   — Jesteś do niczego — syknęła Iffet, kręcąc głową. — Nie wiesz, że w sułtańskim seraju wszystko musi być idealne? Ty taka nie jesteś, więc może powinnam cię wygnać na pustynię? Obrażasz sułtana tym, że oddychasz...

   — Dość, Iffet. — Aslan niespodziewanie się wtrącił. Zakończył tę farsę stanowczym tonem i chwycił mocno rękę sułtanki, która oblepiała go jak obślizgła macka morskiego potwora.

   — Wracaj do haremu. Znudziłem się — dodał chłodno, zerkając tylko przelotnie na Esrę.

   Nie musiał dwa razy powtarzać. Dziewczyna z ulgą podniosła się z ziemi. Pośpiesznie się ukłoniła, po czym ruszyła w głąb ogrodu, za kierunek obierając ścieżkę wiodącą do pałacu.

   — Co to miało być? — spytał sułtan, kiedy został sam z żoną.

   Iffet Esmanur przekrzywiła głowę, uśmiechając się gorzko.

   — Nie podobała ci się? Przecież tak pięknie gra...

   — Skończ z tą dziecinadą. — Odetchnął ciężko, przecierając dłonią twarz. Z trudem silił się na spokój.

   — Chciałam ci tylko zrobić niespodziankę...

   — Nie lubię niespodzianek. Jako moja żona powinnaś to wiedzieć.

   Sułtanka parsknęła cynicznym śmiechem.

   — Przepraszam, ukochany. — Przysunęła się znów bliżej męża i przejechała dłonią po jego policzku, zmuszając go, aby na nią spojrzał. — Po prostu nie mogę patrzeć, jak twoje niewolnice nie potrafią utrzymać żadnego poziomu. Zastanów się, czy chcesz taką pokrakę w swoim pałacu... Ja tylko chcę dla ciebie jak najlepiej...

   Tym razem to Aslan zaśmiał się ironicznie.

   — Oczywiście... Ty zawsze chcesz jak najlepiej. 

   Przez nieustający natłok obowiązków, Esra całkowicie straciła poczucie czasu. Nie pamiętała, który dokładnie jest dzień, ale wiedziała, że na pewno minęło ich już kilka, odkąd zamieszkała w nowej komnacie położonej w części pałacu, którą zamieszkiwała sułtanka matka.

   Niewolnica nie umiała się tutaj jeszcze zadomowić. Dwie inne służki Mevry Hatice były znacznie milszym towarzystwem niż niewolnice z haremowej sali, gdzie wcześniej Esra spała, ale nie umiała cieszyć się z tego przywileju. Wiedziała, że branki znienawidzą ją za nowe lokum. Była w Kahari stosunkowo krótko, a już grzała ciepłą posadkę na służbie u sułtanki matki. To oczywiste, że niewolnice zerkały na koleżankę zawistnym okiem.

   I Esra zbytnio się im nie dziwiła.

   Gdy Mevra Hatice zwolniła ją na dziś ze służby, niewolnica wróciła do komnaty. Nie było tutaj jej dwóch współlokatorek, więc usiadła na swoim łóżku. Zaczęła rozplatać warkocz, następnie przeczesując palcami grube, krucze pasma swoich włosów uwolnione z niewoli fryzury. Gdy to robiła, zerknęła na posłanie i wtedy ujrzała na nim małą szkatułkę.

   Na początku się tym nie przejęła. Była na to zbyt zmęczona. Ale gdy tajemniczy kuferek nie znikał, więc nie był to omen halucynacji z przemęczenia, zaczęła się dłużej zastanawiać, co to tu właściwie robi.

   Pomyślała, że pewnie należy do którejś z dwóch współwłaścicielek sypialni, ale im mocniej Esra nad tym myślała, tym większa ciekawość w niej rosła. Przecież ani Bahar, ani Sana nie zostawiały swoich rzeczy na wierzchu. Każda miała swoją część pokoju, więc nawet gdyby któraś niewolnica zapomniała schować szkatułki z widoku, zapewne leżałaby na łóżku właścicielki.

   Esra w końcu przegrała z ciekawością. Otworzyła wieko szkatułki i zamarła. W środku znajdował się srebrny naszyjnik z zawieszką w kształcie liry, którą wysadzały małe diamenty. Niewolnica wypuściła przedmiot z rąk, jakby ją parzył. Szkatułka ze stłumionym brzękiem opadła z powrotem na posłanie.

   — O nie... — powiedziała na głos branka i jeszcze raz z napięciem spojrzała na biżuterię.

   Serce w piersi niewolnicy zaczęło szybciej bić. To było dla niej. Nie było mowy o pomyłce. Ten naszyjnik czekał, aby zawisnąć na szyi Esry.

   Był piękny, musiała to przyznać. Lira była odwzorowana z największą dokładnością, jakby jakiś czarodziej zaklął prawdziwy instrument i zmniejszył do miniaturowego rozmiaru, wcześniej zamieniając jego drewnianą ramę na srebro.

   Esra nie zamierzała jednak nosić tej błyskotki. Miała swój naszyjnik, który jako jedyny zdołała zabrać z rodzinnego domu, zanim na dobre stanął w płomieniach. Tylko on łączył ją z poprzednim życiem.

   Poza tym niewolnica domyślała się, od kogo był ten prezent i tym bardziej nie zamierzała go przyjmować. Jeśli sułtan liczył, że zdoła kupić jej lojalność, musiał się rozczarować. Esra miała nadzieję, że prędzej czy później Aslan porzuci w sobie pasję do muzyki i znajdzie sobie nowe zainteresowania, a ją zostawi w spokoju. Do tego czasu zamierzała go unikać.

   Powstała, uprzednio biorąc szkatułkę w dłonie. Otworzyła szafę. Miała tylko cztery suknie. Kilka miesięcy wcześniej nie wyobrażałaby sobie takiej skromnej garderoby, ale teraz było jej wszystko jedno. Nie chcąc dłużej dołować się utraconymi wspomnieniami, zakopała prezent od sułtana pod całym swoim majątkiem, który zgromadziła w Kahari. 




Znów mi wyszedł z tego rozdziału tasiemiec, ale nie chciałam go dzielić na dwie części. Mam nadzieję, że się podoba. Pewnie znalazło się sporo błędów, bo jestem trochę chora i niemyśląca, więc poprawianie było dla mnie katorgą. Dlatego będę wdzięczna za każdy komentarz z poprawką. <3


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top