Lew i Orlica. Droga do korony
Heilbronn, sierpień 1309
Jakiż potrafi być los pokrętny! Fortuna maluczkich wynosi na szczyty, a z wielkich drwi sobie i pozwala im grać na nerwach, jak gdyby nic nie znaczyli w chrześcijańskim świecie! Zapewne tak zareagowałby każdy, kto posłyszałby, że niezależny od siebie samego hrabia, z wychowania i języka Francuz¹, został wybrany na króla Rzeszy Niemieckiej i jednym ruchem przeciął dawne więzy z dawnymi protektorami, niczym katowskim mieczem.
Anno Domini 1309 był przełomowy. Rudowłosą głowę Henryka ozdobiła królewska korona, a cały ród, dotychczas rządzący niewielkim skrawkiem ziemi, wzniósł się na wyżynę zaszczytów, o których wcześniej mógł jedynie pomarzyć. Wszystko się zmieniło, nawet sam Henryk jakby stał się dostojniejszy, szczególnie wtedy, kiedy zasiadał na tronie. Mierzył człeka wzrokiem królewskim, któremu nawet lekki zez nie przeszkadzał, by przeszyć rozmówcę na wskroś.
Również teraz tak zasiadał, wyciągnąwszy nogi przed siebie, a spojrzeniem wodząc po sylwetce opata, który przybył z ogarniętych niepokojem i niechęcią do tamtejszego władcy Czech. W Niemczech przebywał on z kilkoma mnichami, błagając o wysłuchanie króla w sprawie pogrążonego w chaosie kraju.
— Nikt Karyntczykowi nie nadał naszego królestwa — mówił głośno Konrad z Erfurtu, a jego głos wypełnił komnatę. — To lenno, najjaśniejszy panie, jest wolne.
— Czego zatem chcecie? — zapytał go Henryk, patrząc na niego spode łba. Szare oczy wbijały się w Konrada, próbując odczytać jego następny ruch. Chwilę później zerknął na swojego brata, który stał obok tronu i obracał w palcach sztylet.
Opat powędrował za monarchą wzrokiem i spojrzał z obawą na hrabiego Walrama, który w tym momencie schował nóż do pochwy. Następnie nabrał powietrza i rzekł:
— Godzi się, by król Rzymian, pan dbający o swe ziemie i swych lenników, wysłał tam swego syna, by w jego imieniu przywrócił porządek i objął tam tron.
Henryk zacisnął dłoń na podłokietniku, podobnie jak swoją szczękę. Przez chwilę na twarzy Luksemburczyka pojawiło się przerażenie. Czyżby ten opat zmysły postradał?! Miał posłać młodego, wątłego chłopca, jakim był Jan, do tej nierządnej krainy, gdzie niedawno króla zamordowano?²
Wszystko zauważyły maluczkie oczy Konrada. Ojcowskie uczucia najwyraźniej były silne i opat już wiedział, że negocjacje z królem mogą być niezwykle trudne. W tym czasie wzdrygnął się, bo wyczuł, iż wpatruje się w niego inna para krótkowzrocznych, nietypowych jak na Limburczyka, bo pięknych, a nie nieciekawych, oczu.³
— Waść wiesz, co powiedziałeś? — ozwał się Walram, właściciel wbijających się w niego jak zimne sople błękitnych, zmrużonych tęczówek. — Król mój i brat może zaraz cierpliwość stracić.
Czech zmieszał się i spojrzał na Henryka, który uspokoił brata gestem.
— Co ma się to znaczyć? — zapytał łagodnie król, widząc, iż rycerski brat zaraz straci kontrolę nad swoją wybuchowością. — I jak mój syn ma mieć prawo do tronu? Karyntczyk, z tego co nam wiadome, rządzi przez małżeństwo z Anną, córką króla Wacława II.
— Zgadza się, najjaśniejszy panie. Zaiste, wasza wiedza należy być pochwalona. Ostała się jeszcze jedna niezamężna królewna, Elżbieta. Jest panną cnotliwą i obdarzoną prawdziwym kwiatem mądrości. — Opat skłonił lekko głowę. — Wolą całego narodu jest, by ta niewiasta zasiadła na tronie, a mąż, który ją poślubi, może liczyć na miłość swych nowych poddanych.
— To stara panna — rzucił z przekąsem Henryk. — Dla niej mój brat byłby odpowiedniejszy. — Wskazał na Walrama, uśmiechając się. — Mąż w sile wieku, doświadczony, przystojny i odważny.
Prawdę rzekł samą, choć dotychczas mało odzywający się hrabia, bogaty od zarządzanych przez siebie majątków po matce i tak wyprostował się z cwanym uśmieszkiem na pięknie wyrzeźbionych, delikatnych ustach. Złote, wpadające w rudy włosy, opadały Walramowi w pięknych lokach na czoło i ramiona, dając mu wygląd cherubina. Dopełniała tego szczupła, aczkolwiek odpowiednio wytrenowana sylwetka. Hrabia niedbale przestąpił z nogi na nogę, wbijając oczy w grubszego opata.
I mogący mieć każdą, o której zamarzy — pomyślał na to Konrad. — O jego ekscesach w miłowaniu i piciu chyba wszędzie słyszano. — Nie odważył się tego jednak rzec na głos, coby nie zniechęcić do siebie króla, który wielce miłował obu braci i siostry.
— Wielka to propozycja, majestacie, jednak Czechów wola, by twój syn zasiadł na tronie.
Henryk zmrużył oczy i pochylił się na tronie, łącząc ręce. Odesłał naraz ręką Walrama, chcąc wymusić szczerość na opacie, po czym sam zszedł z podwyższenia i zrównał się z duchownym. Jego krótkowzroczne oczy, naznaczone lekkim zezem, próbowały wyczytać coś z twarzy Konrada. Przy otyłym Czechu Henryk był niemal wychudły; jego sylwetka, chociaż po latach trenowania, nadal wydawała się wątła i delikatna. Król przez chwilę patrzył na rozmówcę i powiedział poważnym tonem:
— Czemuż chcecie mojego syna na króla i jego się domagacie, zamiast mojego brata? Walram jest starszy i bardziej doświadczony. Rządzić umie, a królewna zyskałaby męża, o którego urodzie mówi się wszędzie, gdzie był.
— Ponieważ, według wszystkich znaków na niebie i ziemi, wasz syn jest wam bliższy według ciała, mój królu, niż brat. A skoro bliskość jest wam i nam znana, tedy prosimy, byś w łaskawości swojej wysłał nam na tron swojego syna.
— Sam jestem sobie najbliższy! — prychnął na to Luksemburczyk.
— Prawdę rzeczecie, mój panie — zmieszał się opat ze Zbrasławia. — Jednak się na Boga klnę i na Niego zapewniam, że gdybyście to wy mieli przyjechać do Czech, dostalibyście takie same wielkie i radosne powitanie. Ponieważ jednak wasza osoba wyżej zaszła i zapewne jeszcze wyżej zajdzie, to zdarzyć się nie może. A któż nie jest najbliżej ojca, jeśli nie jego syn? Syn jest sporą częścią ojca. Bóg sam o tym wiedział i kiedy prorocy zawiedli, na ziemski padół posłał swojego jednorodzonego Syna.
— Porównujecie nad wyraz, a nawet rzekłbym, że bluźnicie. — Król uśmiechnął się krzywo.
— Nie to miałem na myśli, panie. — Konrad głowę skłonił, a następnie ją podniósł, obserwując każdy ruch monarchy.
Henryk zmrużył oczy i polecił opatowi, by wyszli z sali tronowej.
— Tu ściany mają uszy — mruknął podejrzliwie. Kiedy zaś wyszli z sali i podążali korytarzem w stronę innych, mniej reprezentacyjnych komnat, kontynuował: — Zauważcie, szanowny opacie, iż owa przyszła królowa jest starsza od mojego syna. Tedy lepiej, by dorosła przy dojrzałym mężu, który też stary nie jest. Walram ma dwadzieścia dziewięć lat. Jan zaś jest małym i wątłym chłopcem. — Ostatnie zdanie zabrzmiało z dodatkowym naciskiem. Prawdą było, że jedyny syn jego wysokości był dzieckiem, kruchym i delikatnym, a także, jako męski potomek – był oczkiem w głowie swojego ojca. Młodziutki Luksemburczyk sporo odziedziczył po rodzicielu, o którym też mówiono, iż niegdyś był wątłym młokosem o średnim wzroście.
— Na Boga, królu, nie zważajcie na to, iż królewna Elżbieta jest starsza od waszego Jana! Zresztą, to jeno cztery lata. Wasz syn ma wiosen czternaście, pani moja zaś osiemnaście. Za dwa lata Jan zmężnieje, przestanie być chłopcem i różnica nie będzie widoczna... Królu, nie gniewajcie się na me słowa, lecz zanim wypuścicie tak wielkie królestwo z rąk waszego syna, bo nie chcecie żenić go z młódką, wypada wam go poślubić pięćdziesięcioletniej matronie.
Henryk parsknął śmiechem.
— Ostrości języka wam nie brakuje, opacie. — Luksemburczyk zatrzymał się i spojrzał na Konrada życzliwie. — Rozgość się, ty i twoi towarzysze. Jutro z nimi pomówię, dziś już wystarczy, boć muszę przemyśleć sprawę i waszą prośbę. A przede wszystkim pomówić z moją rodziną, nie chcę czynić niczego przeciw nim, szczególnie przeciwko królowej, matce mojego syna.
Konrad pokłonił się, kiedy król rzymski go wyminął i ruszył korytarzem w drugą stronę. Złote nici, którą wyszyta była karminowa szata z niebieskimi elementami, zabłyszczała w świetle dobywającym się zza okien.
Bylebyś, panie, nie żałował swych decyzji — pomyślał duchowny, a po chwili przeżegnał się.
* * *
— O czym ty mówisz?! — wzburzyła się królowa. — Czesi chcą naszego Jana? Przecież to jeszcze dziecko! — Małgorzata patrzyła na Luksemburczyka rozszerzonymi oczami, które zdradzały przerażenie i strach matki.
— Dziecku łatwiej wrosnąć w kulturę — mruknął na to Henryk. — Szlachta zleci się nad nim jak sępy, boć będą chcieli zrobić z niego marionetkę. — Uderzył pięścią w stół, po chwili się nań opierając. — Zaproponowałem im Walrama, jest dorosły i umie rządzić. Na dobrach naszej matki poradził sobie świetnie, majątek pomnożył...
— To czemuż go nie chcą? — spytała Brabantka, podchodząc do męża.
— Boć syn bliższy ojcu, a królewna jest bliska wieku Jana. — Skrzywił się, po czym skierował twarz na żonę. — Lecz szlachcie chodzi tylko o jedno, o władzę.
— Chyba nie oddasz im naszego syna?! Szczególnie po tym, jak zabili młodego króla?!
— Pierwszy to taki przypadek? Co było z moim poprzednikiem, Albrechtem? — zapytał retorycznie Henryk. Po chwili wyprostował się i złapał delikatne dłonie małżonki w swoje, gładząc je uspokajająco. — Klnę się na Boga i naszą miłość, że też nie chcę oddawać Słowianom naszego jedynego syna. Lecz nie wiem, ile dam radę wskórać.
— Uprzyj się. — Jej wielkie, niebieskie oczy, spojrzały w szare, matowe tęczówki Luksemburczyka. — Wszędzie mówią o tobie, żeś wyjątkowo uparty. Pora to wykorzystać, dla dobra naszego syna. Nie godzi się, by dziecko tak szybko odłączono od rodziców.
Henryk westchnął. Jego ojciec zginął, kiedy był mniej więcej w wieku Jana. Matkę wkrótce wygnano, gdyż nowymi podatkami zniechęciła do siebie mieszkańców hrabstwa. Wyrwał się jednak z zamyślenia i uśmiechnął smutno.
— To wielka sprawa i wielka okazja do wkroczenia na zawsze na arenę międzynarodową. Tron rzymski nie jest dziedziczny, jak czeski. Muszę postąpić ostrożnie i sprawić, byśmy i my, i Czesi byli zadowoleni. Nawet gdybym musiał oddać im Jana, nagrodą jest dziedziczny tron i korona. Pomyśl, bylibyśmy przodkami wielkiego rodu.
— Nie wierzę, że to twoje słowa! — Małgorzata wyrwała ręce z objęć Henryka, patrząc na niego roziskrzonymi od napływających łez oczami. — Jan to nasze dziecko, jedyny syn, mały i delikatny chłopiec!
Luksemburczyk na to ozwał się łagodnym tonem:
— Miła, nie powiedziałem nic, co nie jest prawdą. Sam się boję o Jana i dołożę wszelkich starań, by Czechami rządził mój brat.
Królowa zaraz pożałowała swojego wybuchu. Wiedziała, że jej mąż ma rację. Nigdy nie stał naprzeciw jej zdania, od kiedy stanęli na ślubnym kobiercu, by zakończyć wojnę między dwoma rodami. Przeciwnie, słuchał jej zdania i postępował najrozważniej, jak potrafił. Choć miał marzycielską, skłonną do wyolbrzymień rzeczywistości naturę, starał się ją hamować z pomocą swoich dwóch braci, szczególnie Baldwina, który walnie przyczynił się do sukcesu Luksemburga w Frankfurcie.
— Jeżeli zechcesz poznać to, co mi powiedziano, idź do opata — rzekł Henryk, wyrywając żonę z zamyślenia i gładząc lekko jej policzek. Małgorzata uniosła na niego spojrzenie, kiwając po chwili głową.
— Tak uczynię — powiedziała. — Choć nie wiem, czy uspokoi to serce matki.
Król uśmiechnął się jedynie i wyszedł z komnaty, zostawiając małżonkę samą.
* * *
Nie wiedział, co począć z tym, co spotkało go tego dnia, ani co o tym myśleć. Wszystko to było tak nagłe, że nie zdziwił się zbytnio, dostrzegając impulsywną reakcję brata, zrzucającego z siebie na chwilę maskę stanowczego i chłodno kalkulującego władcy. Zdawał sobie sprawę, że nadaje się na króla. Wszystkie lata spędzone na swych ziemiach i wykorzystane na gospodarowanie nimi, utwierdziły go w tym przekonaniu. Toteż nie był zdziwiony, kiedy usłyszał, że mógłby być godnym kandydatem do ręki czeskiej królewny.
Henryk nie mylił się i nie przesadził, mówiąc o talentach i cechach brata. Średni z synów poległego pod Wörringen hrabiego Luksemburga doskonale wiedział, jakie krążą o nim opinie. Ciężko było być głuchym na zachwyty, jakie wzniecała jego osoba, szczególnie wśród niewiast, które nie mogły nie być obojętne na przystojnego męża. Walram po latach treningów był dobrze zbudowany, jasne włosy opadały mu lekko na czoło i ramiona, a błękitne oczy błyszczały jak kamienie szlachetne. Niewątpliwie był najpiękniejszym rycerzem swych czasów, czym lubił łechtać swoją miłość własną. Zresztą nie tylko urody mu nie brakowało, o wnętrzu też nie można było niczego złego powiedzieć, może poza tym, że był impulsywny i nieustępliwy.
Delektował się właśnie kielichem mocnego wina w zaciszu komnaty, tuż przy kominku, w którym przyjemnie trzaskał ogień. Wtem odwrócił głowę i zmrużył oczy, by dojrzeć, kto przeszkadza mu o tej godzinie. Przybysz naraz zamknął drzwi i przeszedł kilkoma krokami przez komnatę, po czym usiadł na pobliskim zydlu, wpatrując się w oświetloną pomarańczowym światłem twarz brata.
— Chcesz mnie na króla? — Walram przerwał ciszę.
— Sądzisz, że się nie nadajesz? — Henryk uniósł brew.
— Wiem, że się nadaję, ale oni chcą twojego syna. — Młodszy Luksemburczyk upił łyk trunku. — Widziałem, jak spojrzał na mnie opat. Jakby kalkulował, ile niewiast już zdążyłem gościć w swym łożu przed ewentualnym małżeństwem z królewną. Ciekawe, czy by kazał mi się z tego wszystkiego spowiadać! — Jego rechot trwał krótko, boć zaraz szare tęczówki brata spojrzały na niego karcąco. Po tym Henryk wywrócił oczami.
— Tak do siebie nie zachęcisz Czechów. To jasne, że nie chcę oddać im Jana. Oddałbyś na moim miejscu wątłego czternastolatka, swoje dziecko, do królestwa pogrążonego w chaosie i bezprawiu? Wierzę, że dasz radę oczarować królewnę... Już się wymigałeś z jednego małżeństwa, może czas, aby ci wreszcie włożono ślubny pierścień na palec?⁴
Hrabia zaśmiał się. Jego policzki stały się bardziej rumiane od wypitego wina.
— Gdyby to od niej zależało, a nie od panów. Ona jest tylko zabawką w ich ręku. — Walram uśmiechnął się krzywo. — Jednak, jeśli mój król rozkaże, będę posłuszny. Ale czuję, że może się to nie udać, są zbyt uparci. Widzę to.
Po tych słowach lekki uśmiech Henryka opadł, a jego twarz stała się kamienna.
— Ja także jestem nieustępliwy, nie zapominaj o tym. Dołożę wszelkich starań, by Luksemburczyk założył koronę.
— Nie kwestionuję tego, bracie. — Walram uniósł brew. — Jedynie myślę, że jeśli nie chcesz zdenerwować czeskiej szlachty, będziesz musiał ustąpić.
Spira, jesień 1309
Od dnia, w którym wysłuchał prośby narodu czeskiego wypowiedzianej przez usta opata Konrada ze Zbrasławia i przypominał sobie rozmowę z nim, w tym słowa ociekające cynizmem o ślubie Jana z damą wieku dojrzałego, nie było momentu, w którym by nie myślał o tamtych wydarzeniach. Rozpamiętywał wszystko: przerażenie Małgorzaty, słowa Walrama i własne wewnętrzne rozmowy z samym sobą; to, co słyszał i co mu mówiono na temat królestwa, które miało się dostać Luksemburgom.
Henryk nie znał dobrze tego wszystkiego, w co nagle został wciągnięty. Wszakże dotychczas wychowywał się na Zachodzie, administrując niewielką częścią Cesarstwa, o środkowej części Europy wiedział tylko to, że istniała, i że lokalni feudałowie mają swoje problemy, nie interesowało go to. Toteż pragnął postąpić najrozważniej, mając na uwadze dobro rodu i własnego syna. Wysłał zatem Piotra z Aspeltu⁵ i kilku innych możnych niemieckich do Pragi, by rozpoznali całą sytuację, która się tam działa. Nie mógł postępować jak naiwny młokos, którym już przecie nie był. Pragnienie wyniesienia Domu Luksemburskiego na jeszcze wyższe zaszczyty nie mogły przysłonić mu pola widzenia.
Zamyślił się, uderzając palcami lewej ręki o kostki prawej, a jego myśli powędrowały do syna. Miał oddać do pogrążonego w chaosie królestwa swojego jedynego potomka? Kogoś, kogo po zdobyciu korony cesarskiej mógł osadzić na tronie rzymskim? Wiedział, iż jego dorosły brat potrafiłby opanować bałagan, który zastałby w królestwie. A syn? Musiałby się tego nauczyć, polegałby na towarzyszach i przyszłej żonie. Miał wiele wątpliwości i wiedział tylko jedno – nie mógł wypuścić z rąk proponowanej Luksemburgom korony. Opat prawdę rzekł, iż nikt Karyntczykowi nie nadał Czech jako lenna, a mało tego – ten nawet nie stawił się na elekcji i nie wybrał z innymi elektorami nowego króla Rzymian – nie mógł zatem liczyć na wsparcie nowego władcy Rzeszy.⁶
— Boże, daj mi, błagam, jakiś znak. Powiedz, co mam uczynić — szepnął do złączonych rąk.
Wtem gwałtownie obrócił głowę, boć klamka się uchyliła i w progu ujrzał jedynego syna. Jan skłonił przed ojcem głowę o półdługich włosach rdzawego odcienia z domieszką blondu, a następnie podszedł bliżej. Henryk przyjrzał się potomkowi, nie wyglądał na trzynastoletnie dziecko, bardziej na jedenastoletnie. Był wątłej budowy i delikatnej urody, miał wielkie, niebieskie oczy po matce. Jego szczupłe ciało zakrywała szata w barwach rodowych, spięta skórzanym, cienkim pasem.
— Coś cię trapi, Janie? — spytał ojciec, uśmiechając się zachęcająco do chłopca.
— Słyszałem, iż wysłałeś do Pragi swych ludzi... Trudno będzie stąd wyjechać. — Henryk od razu pojął, o co chodziło. Jan wiedział, iż jest postrzegany jako kandydat do tronu i w takim celu ojciec po objęciu rządów w Niemczech trzymał go przy sobie, by mógł patrzeć, jak się panuje i czerpać wszystkie potrzebne nauki. — Ale jeśli taka będzie twoja wola, tedy jestem gotowy.
— Dobrze to wiedzieć. — Henryk wymusił uśmiech. Był bowiem zaskoczony dojrzałością jedynego syna. — Acz nie wszystko postanowione.
— Kiedy będzie? — zapytał z dziecięcą naiwnością Jan.
Król parsknął śmiechem.
— Tego się właśnie musisz nauczyć, Janie. Królewskiej cierpliwości. Będzie to trudne, boć zapalczywość u nas wielka... — Uśmiechnął się ironicznie półgębkiem. — Nie wiem, kto pojedzie, czy ty, czy twój stryj. Mówiłem ci, że możesz być kimś więcej niż jeno elektorem w czeskiej koronie. Czemu cię to zajmuje?
— Ja... chciałbym być królem, ojcze. — Chłopiec spuścił oczy.
— I będziesz. Acz możesz zajść wyżej niż tylko na praski tron.
— To znaczy? — Jan spojrzał ponownie na ojca.
— Z nauk winieneś sam wywnioskować. Fryderyk Barbarossa, kiedy został cesarzem, zrobił swojego syna królem rzymskim.
— Zamierasz być cesarzem, ojcze?
— To konieczne do przypieczętowania faktu, iż już nie jesteśmy małymi hrabiami. — Henryk uniósł brew. — Jakimkolwiek królem zostaniesz, Janie, pamiętaj: bądź świadom swojej pozycji.
Sierpień 1310
Orszak dziedziczki tronu zbliżał się do bram Sinsheim. Dziewczyna, widząc czekających na nią konnych, nad którymi tańczyła na wietrze chorągiew o błękitno-srebrnych pasach, na których rozwierał w drapieżnym geście swe łapy czerwony lew, odetchnęła z ulgą. Wyprostowała się w siodle, łapiąc dumnie lejce. Ciemne, rozpuszczone włosy Przemyślidki powiewały na wietrze, a ona sama zmrużyła jasne oczy z lekką domieszką bursztynowego koloru. Nie ujrzała po drugiej stronie króla i jego syna, czego właściwie mogła się domyślać. Za to ujrzała innego mężczyznę o niezwykle przystojnych rysach.
Eliška podjechała do nich ze swoimi panami. Było ich około trzydziestu, a na ich czele stał wpływowy, acz znany z impulsywności i zbyt szybkiego pomyślunku Hynek z Lichtenburga.⁷ Przyglądał się on przez chwilę wysłannikowi rzymskiego króla, po czym skłonił głowę. Zaraz uczyniła to także Przemyślidka, unosząc po chwili twarz na Niemców i obdarzając ich dumnym spojrzeniem.
— Pani — ozwał się naraz przystojny blondyn. — Tuszę, iż podróż nie była uciążliwa.
— Nieco się dłużyła, acz nie było bardzo źle — odparła Elżbieta.
— Przybyłem tu z rozkazu mojego brata, króla Rzymian, Henryka. Mówią mi Walram, pani.
— Więc to jest najpiękniejszy rycerz w Niemczech. Słyszałam o was, panie. — Przemyślidka uśmiechnęła się krzywo. Wiem też, że to was król chce na mego męża. Niedoczekanie — dodała w myślach.
Hrabia na to uśmiechnął się, ukazując równe zęby.
— Nie godzi się, by mówić w progu, pani. Wjedźmy do miasta, trzeba nam jechać do Spiry...
Elišce nie trzeba było dwa razy powtarzać zaproszenia. Przekazała swojemu dowodzącemu, by dał znak do ponownego ruszenia orszaku. Sama zaś ruszyła obok stryja swojego narzeczonego, zerkając na niego kątem oka. Walram nie wydawał się w żaden sposób spięty odpowiedzialnością za przyszłą królową czeską, siedział pewnie w siodle i obserwował ulicę.
— Tam już spotkam króla i swego narzeczonego? — spytała dziewczyna, obracając ku niemu twarz.
Walram przyjrzał się jej i przez myśli przeszły mu te słowa: czyżby Czesi zełgali odnośnie jej wieku? Nie wyglądała na osiemnaście wiosen, lecz na dojrzalszą niewiastę, której drugi krzyżyk zleciał. Nie była brzydka, bynajmniej, acz przy drobnym Janie, który jeszcze miał dziecięcą buzię miast rysy młodzieńca, mogłaby wyglądać niekorzystnie.⁸ Wyrwał się z zamyślenia i pokręcił głową.
— Nie, pani. Mój król i brat czeka ze swą rodziną w Heimbach.
Królewna wolno potaknęła. Myślała, czemu wybrano właśnie Walrama, by towarzyszył jej na niemieckich drogach. Jeśli Luksemburgowie sądzili, iż da się omamić jego urokowi, to chyba mieli ją za głupią i pustą dziewkę! Była dziedziczką wielkiego rodu Przemyślidów, a nie ladacznicą! Myśląc, iż jest taka, jak tragicznie zmarły Wacław, Niemcy mylili się srodze. Zacisnęła rękę na wodzy, acz zaraz odetchnęła, myśląc:
Spokojnie, Elżbieto. Nie wolno ci ukazać zdenerwowania. Jesteś przyszłą królową, zachowuj się jak monarchini.
Odetchnęła i skupiła się na jeździe. Prócz tego w głowie miała wszystkie napominania swych stronników, by umieć pokazać się od jak najlepszej strony, jako czarująca, acz dumna królewna, pani przyrodzona i naturalna wielkiego królestwa. Nie mogła dać po sobie znać, iż kalkuluje wszystko, co się wokół niej dzieje...
* * *
Niewiele czasu minęło, kiedy królewna Eliška wraz ze swym orszakiem i pilnującym wszystkich Walramem Luksemburskim stanęła u bram Spiry. Poczuła wielkie zmęczenie, a dostrzegając, iż zmierzcha, spojrzała na jadącego obok Luksemburczyka. Ten jakby czytał w jej myślach jak w otwartej księdze, bo zaraz przemówił:
— Tu spędzimy noc. Na drogach niebezpiecznie po ciemku. Rankiem, ruszymy do Heimbach.
— Dziękuję za troskę, hrabio — odparła, posyłając mu lekki uśmiech.
Dalszą część drogi przebyli w milczeniu. Królewna czuła wiele naraz, od zmęczenia, poprzez ciekawość, strach i ekscytację. Kiedy wreszcie dotarli na główny plac miasta, Walram pierwszy zeskoczył ze swojego wierzchowca, podszedł do konia Elżbiety i podał rękę królewnie, by również mogła zejść z grzbietu zwierzęcia. Przemyślidka ujęła jego dłoń i z jego pomocą zaraz jej stopy, odziane w obuwie do jazdy, znalazły się na bruku.
Otrzepawszy suknię z kurzu, spojrzała na Walrama, który lekko się uśmiechnął. Przyjrzała się mu uważniej: nie mogła nie stwierdzić, iż przydomek najpiękniejszego rycerza, który do niego przylgnął, nie był na wyrost. Poeta stwierdziłby, iż młodszy brat króla Rzymian bardziej przypominał istotę niebieską niż człowieka. Nie zamierzała się jednak poddać jego urokowi – co prawda, był królewskim bratem, ale kim był brat w porównaniu do syna? Elżbieta znała swoją pozycję i wiedziała, że poślubi tylko tego, który jest jej równy urodzeniem.
Już wcześniej Anna z mężem podkopywała pod nią dołki, by ją wydać za mało znaczącego możnego. Odmówiła takiego ślubu, mówiąc, iż byłaby to dla niej hańba. Elżbietę przerażało to, iż niegdyś z siostrą kochały się mocno, dopiero gdy starsza Przemyślidka doszła do władzy, ukazała swe prawdziwe oblicze.
Wyrwała się jednak z zamyślenia, gdyż zauważyła, iż Walram podstawił jej ramię. Pozwoliła się poprowadzić do budynku, jednak kiedy tylko przekroczyli próg, wyjęła rękę z objęć palców Luksemburczyka.
— Pójdę dalej sama, drogi hrabio.
— Możesz się zgubić, pani.
— Będą ze mną służba i strażnicy. Nie będę was nadwyrężać, panie, jutro ruszamy do Heimbach. — Uśmiechnęła się słodko. Widząc, iż Luksemburczyk chce coś powiedzieć, Eliška uniosła rękę i dodała: — Słuchajcie przyszłej królowej, hrabio. — Po tych słowach dumnie odeszła korytarzem, zostawiając Luksemburczyka samego, którego twarz zaraz przeciął krzywy, kpiący uśmieszek.
Potulna niewiasta to to nie jest — stwierdził w myślach Walram. — Za to jest dumna i zdecydowana.
Odprowadził Elżbietę wzrokiem, po chwili samemu idąc do pokoju, który mu przygotowano.
Heimbach, 25 sierpnia 1310
Im bliżej było komnaty tronowej, tym bardziej wszystkich na zamku przenikał wielki stres. Najbardziej blada była sama Elżbieta, odziana w bogatą karminową suknię, wyszywaną złotymi nićmi. Długie, lekko falowane włosy, opadały jej luźno na ramiona, spięte na ciemieniu tylko w jeden, prosty węzeł, okraszony błyszczącymi tasiemkami. Obok niej szli opat Konrad ze Zbrasławia i Walram Luksemburski.
Przełknęła ślinę ze zdenerwowania, kiedy stanęła u progu komnaty. Na podwyższeniu, pod baldachimem, stał tron, na którym siedział przyjemnie wyglądający rudowłosy mężczyzna, obok niego stała królowa w pięknej, bogatej sukni, a z drugiej strony chłopiec, który zapewne był jej narzeczonym.
— Królewna Elżbieta, córka króla Wacława II i siostra króla Wacława III! — zakrzyknął herold po niemiecku, a Przemyślidka zebrała poły sukni i podeszła bliżej podwyższenia.
Przed tronem wykonała głębokie dygnięcie, skłaniając przed królem głowę. Henryk wstał z siedziska, zszedł z podwyższenia i lekko ujął jej ręce, pomagając jej się wyprostować. Eliška spojrzała na jego twarz, uśmiechał się przyjaźnie.
— Witaj w Heimbach, królewno.
— To zaszczyt być tu i obcować z wami, królu — odparła. — Oraz z wami, pani. — Spojrzała na królową, która dotychczas przyglądała się jej w milczeniu. Małgorzata zeszła z podwyższenia i podeszła bliżej dziewczyny, która dygnęła przed nią. Brabantka lekko pogładziła jej twarz, następnie ucałowała jej czoło.
— Witaj w rodzinie, Elżbieto — powiedziała.
Naraz Henryk spojrzał na syna, który błądził wzrokiem po sali i poprosił, by przyszedł do niego. Zgarnął młodzieńca ramieniem, a ten przed Elżbietą ukłonił się głęboko. Ona zaś mu dygnęła i uśmiechnęła się ciepło. On patrzył na nią odważnie, acz zdawało się, że pobladł. Jeśli taką swatano parę, toć trzeba było przyznać, iż obawy króla nie były bezpodstawne. Ciemnowłosa, dojrzale wyglądająca królewna przewyższała Jana o głowę – ten wydawał się przy niej drobnym i delikatnym dzieckiem, którego twarz sygnalizowała wielką urodę w przyszłości. Nie był to widok odpowiedni... Może jednak trzeba było naciskać na wyswatanie z Elżbietą Walrama?
Król odchrząknął, by przerwać niezręczną ciszę, która jakby zgęstniała w komnacie.
— Słudzy pokażą wasze komnaty, pani. Pewnie jesteście zmęczone podróżą. Wieczorem odbędzie się uczta na waszą cześć.
Eliška uśmiechnęła się szeroko.
— Wasza hojność, królu, nie zna granic. Jeśli pozwolicie, pójdę do swych pokoi.
— Idźcie, pani. Janie, ty też możesz odejść.
Po tych słowach Przemyślidka dygnęła, zostawiając króla samego z jego rodziną. Królowa odprowadziła ją spojrzeniem, a następnie skierowała oczy na męża. Chłopiec również wyszedł z sali, wcześniej skłaniając głowę przed ojcem.
— Wygląda na starszą. Jakby jej drugi krzyżyk minął. Jak to będzie wyglądać? — spytała królowa.
— Tak, jak jest — westchnął Henryk.
— Zaproponuj im Walrama — naciskała Małgorzata.
— Jeśli dotychczas się nie zgodzili, tedy już się nie zgodzą — odpowiedział jej trzeźwo. Jednak nie wyglądał na zachwyconego tym mariażem. Żona widziała w nim te same obawy, które miała, nie tak bardzo ich nie tłumiła. Oboje wiedzieli, że ich rozstanie z Janem może być ostatnim momentem, kiedy go jeszcze zobaczą. Na myśl o tym, Małgorzacie napływały łzy do oczu. Zamyślenie królowej przerwał głos Henryka: — Spróbuję podjąć z nimi tę rozmowę.
Królowa podniosła na niego spojrzenie.
— Zrobisz to?
— Tak. Ale jeśli odmówią, będę zmuszony do zaprzestania forsowania kandydatury mojego brata.
* * *
Jak król przewidział, tak się stało. Opaci cysterscy, którzy przybyli z królewną, stanowczo odrzucili kandydaturę Walrama. Henryk wiedział, że całe nadzieje o wyniesieniu Jana na wyższą pozycję niż jedynie króla czeskiego poszły na marne. Teraz król obserwował sługi roznoszące potrawy i dolewające wino. Zerknął na Elżbietę, która siedziała między jego żoną a matką, a następnie popatrzył na syna, siedzącego obok niego.
Luksemburczyk wziął kielich w dłoń, wstał i nagle wszystko jakby ucichło. Spojrzał po sali swymi dumnymi oczami, skupiając na sobie całą uwagę wszystkich gości, bawiących się na uczcie. Królewna Elżbieta oderwała się od jedzenia i z wyczekiwaniem spojrzała na Henryka, choć można było wcześniej zauważyć, iż dziewczę z niej było posiadające iście wilczy apetyt, ponoć odziedziczony po dziadzie, którego zwano Złotym Królem. Goście poczuli, iż chwila jest tak podniosła, że wszyscy, siedzący przy tym samym stole, co król, wstali i wzięli swoje kielichy w dłonie.
Henryk nabrał powietrza w usta i zaczął przemowę tymi słowami:
— Ten toast pragnę wznieść za naszego dostojnego gościa, królewnę czeską, która niedługo zostanie żoną mojego syna. Dzisiaj się tworzy nowa historia, nowa potęga, której wrogowie bać się będą i która wzbudzi respekt nieprzyjaciół. — Zwrócił swą twarz na Elżbietę. — Po mej prawicy stoi mój jednorodzony syn, twój oblubieniec. On syn, ty – córka, wierzę, że będzie ci dobrze w mym domu, niech nic cię od dzisiaj nie smuci, pani! Zapomnij o wszystkim, co złe cię spotkało dotychczas i baw się teraz, droga i ukochana córko!
Przemyślidka uśmiechnęła się szeroko do monarchy. W jej oczach zalśniły łzy wzruszenia. Już miała sama wznosić toast, jednak Henryk kontynuował swoją przemowę:
— Wypijmy za królewnę Elżbietę i za mojego syna, Jana. Niech Bóg im sprzyja, obdarzy licznym potomstwem i pozwolił odbudować potęgę czeskiego królestwa! — Wzniósł wysoko kielich, w którym zatańczyła czerwona, lepka ciecz. — Zdrowie! — wykrzyknął, a jego głos poniósł się po murach.
Goście zakrzyknęli to samo i upili ze swych kielichów wina. Muzyka po tym toaście grać zaczęła i wszyscy zasiedli do jadła, bawili się i śmiali, wszystkie nieprzyjemności i stresy odeszły na bok. Oto ród luksemburski, dotychczas zarządzający prowincją Cesarstwa, miał sięgnąć po kolejną koronę. Wpierw tron rzymski przez Henryka, wybranego jednogłośnie przez sześciu elektorów Rzeszy, teraz tron czeski, już dwa głosy elektorskie były w rękach młodej dynastii chcącej sięgnąć po jeszcze więcej.
Spira, 31 sierpnia 1310
Letnia kanikuła dawała się wielu we znaki. Słońce górowało na niebie, lecz cień był jeszcze nad placem przed zachodnim portalem katedry. Kolorów można było zobaczyć bez liku, widok był taki, aż człek oczy mrużył. Król zasiadał na wysokim tronie, odziany w bogate i pełne przepychu szaty, żeby wszyscy ujrzeli króla w jego pełnym majestacie. Obok niego stała królowa, która ledwo powstrzymywała napływające do oczu łzy.
Oczy Henryka skierowane były w dal, skąd końskie kopyta zapowiedziały przyjazd królewskiego syna. Przyszły król o dziecięcej jeszcze twarzy wpatrywał się w zgromadzonych z mieszanką ciekawości i strachu, ostrożnie prowadząc rumaka pośród pokłonów możnowładców. Gdy Jan dotarł blisko tronu, zatrzymał wierzchowca i zeskoczył z niego, idąc ku ojcu z bijącym sercem i bladą twarzą. Przed majestatem pana rzymskiego padł na twarz, do nóg Henryka, który także patrzył na młodziana z tajonym wzruszeniem.
Wstawszy i klęknąwszy przed ojcem, Jan złożył uroczystą przysięgę, na mocy której władca Rzeszy nadał mu jego nowe królestwo w lenno. Po przyrzeczeniu Henryk wstał z tronu i ujął syna za ramiona, pomagając i jemu stanąć na nogi. Zbliżył swe usta do czoła chłopca i je ucałował. Przyglądała się temu stojąca za tronem królowa, wyprostowana dumnie, acz nie bojąca się ukazać wzruszenia tą podniosłą, ale smutną jednocześnie dla serca matki chwilą. Samotna łza płynęła po jej policzku, ale nie umniejszała ona jej godności królowej.
Henryk, nim puścił Jana z objęć, rzekł doń cicho:
— Rządź dobrze, synu.
Niebieskie tęczówki czternastolatka spojrzały prosto w oczy ojca, które błyszczały jak nocne miasto od świateł pochodni. Król wyglądał jakby ledwo tłumił przejęcie. Puścił naraz syna i usiadł z powrotem na tronie, boć ujrzał inną postać. Konie się rozstąpiły, a przed Luksemburgami ukazała się bogato przybrana niewieścia sylwetka.
Wszystkim zgromadzonym widok królewny zaparł dech w piersiach. Oto prawdziwa królowa przed nimi się objawiła – ciało jej zdobiła długa suknia, pełna przepychu i obszyta złotem, które mieniło się w świetle słońca. Wietrzyk lekko bawił się jej długimi włosami, kiedy dumnie szła przez plac. Naraz, wśród pokłonów i dygnięć, dotarła ona przed tron i wykonała głębokie dygnięcie przed królem Rzymian.
— Córko — ozwał się Henryk. — Od jutra ty i mój jednorodzony syn, będziecie należeć do siebie. Wspierajcie się i rządźcie mądrze, by kraina wam powierzona rozkwitła blaskiem złączenia dwóch rodów.
Jan po tym podszedł do królewny i ujął ją za rękę, a zgromadzony lud naraz pokłonił się przyszłej parze królewskiej. Zrobił to także hrabia Walram, na dobre odsunięty od tronu, o który tak zabiegał dla niego brat.
Czas pokazał, że brat był bardziej potrzebny przy boku króla, niż na obczyźnie.
___
KONIEC
___
¹ Henryk VII Luksemburski został wychowany w kulturze francuskiej, na co dzień posługiwał się właśnie tym językiem, co często podkreślano. Mówiono o nim, że jest "Niderlandczykiem z urodzenia, Francuzem z wychowania". Nie przeszkadzało mu to jednak pozbyć się sentymentów, kiedy objął niemiecki tron.
² Morderstwo na młodym Wacławie III Przemyślidzie miało miejsce w 1306 roku.
³ Zainspirowałam się tu opisem Baldwina Luksemburskiego - brata Henryka VII i Walrama - z jednej z kronik, mianowicie według Gesta Trevirorum Baldwin miał „matowe oczy, co jest typowe dla Limburczyków". Luksemburgowie właściwie nazywali się Limburg-Luksemburg, dynastia powstała poprzez małżeństwo hrabiego Limburgii Walrama III z dziedziczką Luksemburga, Ermezyndą.
⁴ Wybór Henryka VII na króla Niemiec kosztowało Luksemburgów sporo ustępstw wobec elektorów. Jedną z takich obietnic był ślub Walrama z siostrzenicą arcybiskupa Kolonii. Do tego jednak nie doszło.
⁵ Piotr z Aspeltu (ur. ok. 1250, zm. 2 czerwca 1320) – duchowny rzymskokatolicki, arcybiskup Moguncji, jeden z zaufanych ludzi Henryka VII.
⁶ Królowie Czech posiadali prawo elektorskie. Na elekcję w 1308 roku król czeski Henryk Karyncki się nie stawił i tym sposobem nie zagłosował na Luksemburczyka. Był to fatalny błąd polityczny, który był jedną z podstaw do obalenia jego rządów.
⁷ Elżbiecie Przemyślidce w drodze do Niemiec towarzyszyło od 20 do 30 szlachciców pod wodzą wspomnianego Hynka z Lichtenburga. Opis jego charakteru jest prawdziwy.
⁸ W czasie uroczystości zaślubin Elżbiety i Jana opisano ich jako bardzo niedobranych, wiek Jana obecny na uczcie kronikarz ocenił na około 11 lat, Elżbiety zaś na około 20.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top