Chapter 1
*Lena's Pov*
Jak zwykle, poszłam rano na pobliskie wzgórze żeby zobaczyć jak słońce wyłania się zza muru.
Niestety, mogłam tylko tak podziwiać wschód słońca. Za murami wszystko wydaje się być takie "sztuczne".
Wschód słońca jest dużo później niż powinien być, a zachód słońca za wcześnie.
Wszystko przez te mury.
Ten dzień zapowiadał się jak każdy inny.
Pomoc w domu, ewentualny spacer po znanych mi ulicach, obiad, kolacja i sen.
Jednak gdy zegar wskazywał dokładnie 15:34 , wtedy dzwony zaczęły bić. Domyśliłam się że to zwiadowcy wrócili z wyprawy za murami.
Uwielbiałam przypatrywać się jak wyruszali.
Widok ich kiedy wracali nie był już tak ekscytujący. Zawsze wracali ranni. Zawsze kogoś tracili ze swoich oddziałów.
Pobiegłam zobaczyć naszych bohaterów. Niestety widok był jeszcze gorszy niż zwykle.
Niemal każdy był ranny. Wieźli wiele zwłoków, co najmniej połowa z nich leżała martwa.
To był smutny widok. Jednak mnie nie zniechęcił do zostania jedną z nich. Chcę pomóc ludności.
Chce przyczynić się chociaż w jednym procencie do pokonania tytanów.
Nie mogę stać obojętnie i przypatrywać się jak Oni giną za ludzi, za nas.
- Nie po to płacę podatki żeby oni dostali za to wyżywienie i ginęli razem z moimi pieniędzmi! - odezwał się jakiś obywatel. Powiedział to na tyle głośno żebym to usłyszała.
- A pan myśli że pan nigdy nie zginie? Wydaje też pan pieniądze na siebie a i tak umrzesz - powiedziałam z chłodnym wyrazem twarzy.
- Będziesz mi pyskować gówniaro?! - nieźle się wkurzył, ale ja się nie poddałam.
- Mówię tylko prawdę. Oni giną między innymi za pana żeby był tu pan bezpieczny za tymi murami. Nie wystarczy to?
Zamilkł. Zrobiło mu się głupio. Jednak wydawało się jakby nie miał dosyć tej kłótni.
Cofnęłam się żeby nie wdawać się więcej z nim w dyskusję. Obserwowałam z daleka jak podążają ulicą ze spuszczonymi głowami i wyrazem bólu na twarzy.
*time skip*
- Mamo, wróciłam! - krzyknęłam gdy weszłam do domu. Jednak nie usłyszałam żadnej odpowiedzi. - Mamo?
Rozejrzałam się po całym domu i nikogo nie było. Gdy weszłam do kuchni, zobaczyłam kartkę na szafie.
Nie martw się, twojej mamie nic się nie stało.
Zabrałem ją ze sobą z prywatnych przyczyn.
Nie próbuj jej znaleźć, bo i tak to nie podziała.
~G.J.
- O co chodzi?! - krzyknęłam sama do siebie. Najbardziej zastanowiło mnie od kogo była ta wiadomość i czy moja mama jest faktycznie bezpieczna.
Nagle coś przy moim domu huknęło.
Spojrzałam przez okno. Dom moich sąsiadów właśnie płonął. Nie wiem co się działo.
Ktoś wybiegł z tego domu. Spojrzał się w moje okno błagając o pomoc.
Otworzyłam okno.
- BŁAGAM! W ŚRODKU JEST MOJE DZIECKO! - nie miałam wątpliwości że to kobieta.
Wybiegłam z domu i pobiegłam w stronę palącego się domu.
Kobieta spojrzała na mnie zalana łzami.
Wbiegłam do tego domu i szukałam pokoju jej dziecka. Po chwili usłyszałam płacz niemowlaka. Wbiegłam do pokoju skąd dochodził ten płacz.
W łóżeczku leżało małe dziecko.
Wzięłam je na ręce i miałam już schodzić ze schodów, jednak one się zapaliły. Myślałam że to koniec.
Wtedy do głowy wskoczyła mi myśl.
Podeszłam do okna i je otworzyłam.
- ŁAP DZIECKO ALBO ZGINIE I ONO I JA! - krzyknęłam żeby mnie usłyszała.
Stanęła przy domu tak żeby złapać niemowlę.
Rzuciłam je do niej. Dziecko zaczęło bardziej płakać, jednak cieszyłam się z faktu iż ono przynajmniej jest bezpieczne.
Przygotowałam się żeby skoczyć jednak w ostatniej chwili ktoś mnie wziął na ręce i lecieliśmy w górze.
Spojrzałam na daną osobę.
LEVI ACKERMAN?!
~~~~~~~~~~
i tak oto prezentuje się pierwszy rozdział po edycji!
podoba mi się bardziej niż poprzedni
myślę że wam też :D
a teraz dobranoc! ❤️💙
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top