Rozdział 15 Ku Czci Bohaterom

Tytuł zaporzyczony ze słòw piosenki: "Reluctant heroes" wersji polskiej.

Alice

Do mojego nosa dotarł okropny metaliczny zapach, parzący mój nos od środka.

Szybko zerwałam się z salonowego fotela i pobiegłam do pokoju, po moją maskę od Hanji.

Był już wieczór dlatego łatwo było się domyślić skąd zapach.

Wròciłam do salonu w masce i oznajmiłam Levi'emu:

-Ekspedycja wraca- odpowiedziałam z powagą. Znowu tyle ciał, tyle straconych żyć, tyle bohaterów oddających swoje serce za wolność.

Zeszliśmy z Levi'm na dół i wypatrywaliśmy wozòw, koni i zwiadowców.

Nie musieliśmy długo czekać, by zobaczyć żołnierzy o kwaśnych i zarazem przerażonych minach. Jedyny, który jechał z głową ku górze był Erwin.

Nie było żadnym zdziwieniem ,że żyje.
Zwykła ekspedycja nie jest w stanie zabić tak silnego żołnierza.

Ranni żołnierz byli transportowani do skrzydła szpitalnego, przez tych którzy mieli jeszcze siły. Jeszcze inni mieli za zadanie wyjęcie ciał z wozòw.

Gdzieś miałam resztę ekspedycji, wśròd żołnierzy wypatrywałam tylko Mei i Hanji.

Po chwili obie wjedzały przez bramę.
Ledwo zdążyły stanąć na ziemi, a już się na nie rzuciłam, tuląc.

Hanji wybuchła śmiechem, a Mei wydawała się zdziwiona.

-Jak dobrze was widzieć! I wiedzieć ,że nic wam nie jest- szepłam tuląc je jeszcze mocniej.

-Dobra, dobra już nas puść- zachichotała brunetka.

Puściłam je i stanęłam kawałek dalej, żeby im się przyjrzeć i upewnić ,że nic im nie jest.

Odetchnęłam z ulgą widząc ,że mają wszystko na miejscu.

-A z nami się nie przywitasz, pani wice- kapitan?- popatrzyłam w kierunku głosu. To Eld, uśmiechając się do nas gorzko. Za nim jechała reszta oddziału.
Cały oddział specjalny żyje.

-Ledwo wjechał przez bramę, a już chce uwagi- skrytukowałam żartobliwie.

Jego kąciki ust uniosły się lekko w smutnym uśmiechu.

Nikt nie miał siły (oprócz Hanji) się śmiać, wszyscy byli smutni i nikt tego nie ukrywał (oprucz Zoe).

Zawsze się tak kończyło. Mnóstwo trupów i smutkòw.

Dlatego w każdy wieczór po publicznej ekspedycji ,żołnierze topili smutki w butelkach wódki.

To była "żałobna impreza na cześć poległym bohaterom". Każdy z nich miał bliskich ,nie tylko poza zwiadowcami ,ale także w korpusie. Dlatego nie było mowy o tym ,żeby któryś z martwych żołnierzy nie został "opity".

Impreza była w trakcie kolacji. Po prostu kupowało się mnóstwo alkoholu i podawało się go z jedzeniem.

Ruszyłam z Mei do naszych pomieszczeń.

Po drodze rudowłosa opowiadała o przebiegu ekspedycji i o jej przeżyciach.

Po powrocie do pokoju od razu poszła się wykąpać, zresztą tak jak reszta oddziału.

Od powrotu z wyprawy ,a kolacją zawsze było pół godziny.

Nie byłam głodna, ani nie chciało mi się pić. Ale wiedziałam gdzie zastane Levi'ego ,który jest przygnębiony jak po każdej wyprawie.

Zakradłam się więc do kuchni ,zabrałam 3 butelki piwa i udałam się na dach.

Bo gdzież indziej idzie zastać kobaltookiego?

Weszłam na dach i jak się spodziewałam siedział tam już czarnowłosy ,w dodatku z 5 butelkami.

Patrzył w gwieździste nocne niebo, słońce zaszło już około 15- 20 min. temu. Dlatego teraz sklepienie niebieskie miało śliczny ciemno- granatowy kolor.

Usiadłam obok niego, popatrzył się na mnie kątem oka, a potem znowu wrócił do oglądania nieboskłonu.

-Z dobrego serca chciałam Ci przynieść alkohol, ale widzę ,że sam pomyślałeś- pomachałam mu butelką obok twarzy.

-Aż tyle nie wychleje, sama musisz to teraz wypić- mruknął, biorąc butelkę i pijąc z gwinta ,wypił 1/3 napoju.

-Nie mogę pić z maską na twarzy- zaśmiałam się wkazując na materiał na twarzy.

Zerknął na mnie kątem oka i znowu wrócił do obserwowania gwiazd.

-Słyszałam kiedyś ,że po śmierci zmarli łączą się z gwiazdami i patrzą na nas z góry. Mówi się ,że gwiazdy widzą naszą przeszłość i przyszłość. Więc pewnie teraz wszyscy martwi żołnierze patrzą w naszą przyszłość i zaciekawieniem oglądają i rozpatrują nasze przyszłe wybory- powiedziałam z lekkim uśmiechem patrząc na białe punkciki na już prawie, czarnym niebie.

-Głupota- skrytykował i znowu wziął porządnego łyka piwa.

-A ja w to wierze. I myślę ,że teraz Isabell i Farlan się z ciebie śmieją- założyłam ręce na piersi w "proteście".

-Nimy czemu mieli by się ze mnie śmiać?- zapytał patrząc na mnie szorstko, obracając głowę w moim kierunku.

-Bo siedzisz na dachu, popijając alkohol. Mimo, że wiesz że się nie uchlejesz. W dodatku wdajesz się w bezsensowną dyskusje z "smarkulą" z oddziału. Jestem pewna ,że się tego po tobie nie spodziewali. Z boku musi być to doprawdy zabawny widok- odpowiedziałam z chichotem.

- Jak dla mnie bardziej widoczek na pocztòwkę- stwierdził dopijając duszkiem ciecz w butelce.

Parskłam śmiechem.

-Chciałbyś.

-Nie bardzo, nie lubię być popularny- rzekł sięgając po następną butelkę.

-To bycie "Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości " musi być dla ciebie prawdziwą udręką.- westchnęłam teatralnie, udając zmartwioną.

Trzepnął mnie lekko po głowie, a potem zmierzwił mi włosy.

Zaśmiałam się na to i strąciłam jego dłoń z swojej głowy.

Popatrzyłam na niebo i wstrzymałam oddech z zachwytu i szczęścia.

Wstałam szybko, stając tym samym na murku (prawie spadając, ale kij z tym) i wskazałam na niebo podekscytowana.

-Widziałam spadająca gwiazdę!- krzyknęłam radośnie.

-Zaraz spadniesz- powiedział i pociągnął mnie lekko za krawędź koszulki, chcąc zasugerować, żebym usiadła- Siadaj!- dodał ,jak zobaczył, że gest nie zadziałał.

Posłusznie usiadłam ,nadal wpatrując się w miejsce gdzie była spadająca gwiazda.

Ciszę przerwało pytanie kobaltookiego.

-Pomyślałaś życzenie?

-Nie wierzysz ,że umarli łączą się z gwiazdami ,a one widzą przyszłość. Ale wierzysz w życzenia spełniane przez spadające gwiazdy?- zapytałam z lekką kpiną, ale i z uśmiechem.

-Nie powiedziałem, że wierze. Zapytałem się osoby wierzącej w takie bzdety ,czy pomyślała życzenie- wytłumaczył ,znowu biorąc do ust alkohol.

-Może- odpowiedziałam i zdjęłam maskę.

Do moich nozdrzy doszedł mocny zapach krwi i martwych ciał. Jednak mimo palącego bólu, wzięłam butelkę z alkoholem i sama zaczęłam pić.

Levi przyglądał się temu z jedną uniesioną brwią. Był zdziwiony moimi poczynaniami, wiedziałam to.

Gdy odsunęłam gwint od ust i otarłam ciech ,która na nich została, popatrzyłam się na czarnowłosego.

-Gòwniarze ,nie powinni pić- i zabrał mi butelkę i wypił całą jej zawartość.

Gdy to zobaczyłam wybuchłam gromkim śmiechem.

-Pośredni pocałunek- powiedziałam ocierając z kącików oczu łzy śmiechu, gdy się już trochę uspokoiłam.

-Chciałabyś- prychnął.

-No nie powiem ,że nie- znów się zaśmiałam.

-Ledwie umoczyłaś usta ,a już się uchlałaś?- zapytał unosząc brwi.

-Nie, muszę Cię zmartwić ,ale jestem jeszcze całkowicie przy zmysłach. Po prostu mam głupawkę, tak odreagowuje smutek- westchnęłam już całkowicie poważnie- Każdy ma swoje dziwactwa- dodałam i obdarzyłam firmament smutnym spojrzeniem.

-To u ciebie nie przejdzie, akurat ty cała jesteś dziwna.- wziął kolejną butelkę do ręki i zaczął ją pić.

Przysunełam się do niego i położyłam głowę na jego ramieniu.

Wzdrygnął się i popatrzył zdziwiony, ale nie skomentował ,ani nie przegonił.

Tak siedzieliśmy w ciszy przez następne kilkanaście minut ,po czym wròciliśmy do swoich pokoi.



Napisane i opublikowane : 11.07.2019

Papa!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top