Clé: 6


Tak bardzo pragnęłam, tak mocno chciałam. Tylko ciekawe czy mój kompas odczytał moje intencje. Usiadłam na sofie wpatrując się cały czas w kompas. Nagle świat wokół mnie zawirował. Wirowało wszystko oprócz mnie. A kompas?

Kompas zatrzymał się wskazując północ. Czyżby się udało?! Podekscytowana tym faktem nie zauważyłam, iż siedzę na zupełnie innej sofie w zupełnie innym miejscu. Znałam tą sofę obitą pluszem w paski. Znałam też tą karuzelę i wszystkie rzeczy wokół. Czułam się jakbym była u siebie w domu. 

Podeszłam do brzegu dachu. Tak. Dokładnie tak. Byłam na szczycie wieżowca. 

- Nie patrz w dół bo możesz spaść.

To ten sam głos. Odwróciłam się, ale nie było nikogo. Nerwowo szukałam znajomej mi osoby, aby zamienić z nim jeszcze kilka słów. Na próżno... Na dodatek robiło się ciemno.

Jak niby mam się odnaleźć po ciemku w obcym miejscu?

- Kiedy dotarliśmy do drzwi, pomyślałem o kluczu w mojej dłoni - Usłyszałam.

Poczułam również czyjąś dłoń na mojej dłoni. Podniosłam wzrok. Uśmiechnął się tylko wręczając mi klucz. Chciałam coś powiedzieć, ale przyłożył mi palce do ust na znak abym nie mówiła nic.

Pojawiły się ogromne szklane drzwi. Chłopca dawno już nie było. Zostałam tylko ja wraz z kluczem i te drzwi... Wahałam się jak On. Już teraz wiem, co czuł. Tak bardzo za nim tęsknię...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top