Clé: 1

Jestem wyprana z uczuć. Padam że zmęczenia a w głowie gra mi Levanter - tak bliska a zarazem obca melodia... Zamykam oczy i widzę pole lawendy. Piękne fioletowe pole rozciągające się ponad horyzont. Szum wiatru i suchych źdźbeł traw miesza się odgłosami radości i zabawy. Jestem w stanie dostrzec orła szybujące ponad łąką... Czy właśnie stałam się orłem? Zdziwiło mnie to bardzo ale moją uwagę przykuł porzucony w zaroślach kompas. Wyglądał jakby zwariował, bo kręcił się w kółko jakby jakby przez jakąś siłę magnetyczną nie mógł wskazać właściwego kierunku.
Mój sokoli wzrok zauważył kogoś. Osiem beztrosko biegających chłopców. Tylko Oni wiedzieli po, co tu są. Biegli w jednym celu...
Jak przez mgłę zobaczyłam ogromne, szklane drzwi. Piękne, złote zdobienie odbijały się w blasku dwóch księżycy. Sądząc po wyglądzie najstarszy z nich otworzył tajemne wrota. Wszyscy z nich wchodzili radosnym krokiem oprócz jednej osoby. Najmłodszego. Powiadają, że młodsi widzą dużo więcej niż dorośli...
Chciał wejść jednak się zawahał. Spojrzał za siebie tęsknym wzrokiem. Najwyraźniej czekał na kogoś, ale ten ktoś nie nadszedł...
Spuścił głowę i wszedł posłusznie za resztą. Śniłam w rytmie znanej mi a jednocześnie jakże obcej melodii.
Siedziałam w fotelu z rattanu trzymając w rękach gałązkę lawendy. Cały pokój był wypełniony jej zapachem.
Czy właśnie znalazłam klucz tak bardzo poszukiwany? Czy może wreszcie zrozumiałam pozornie zepsuty kompas? Tylko jak im o tym powiedzieć...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top