𝐜𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐬𝐞𝐯𝐞𝐧 | man of honor

𝐌𝐀𝐍 𝐎𝐅 𝐇𝐎𝐍𝐎𝐑
chapter seven

Tamtej zimy święta były mroźne. Miasto było nieco sparaliżowane przez ilość śniegu, jaka spadła z nieba przez tych kilka dni, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Całkiem niedawno Louis wrócił z Iraku. Do tej pory do końca nie wiem, co tam takiego zrobił, ale właśnie w Boże Narodzenie miał zostać za to odznaczony. Krążyły plotki, że wyniósł z palącego się od wybuchu bomby domu trójkę dzieciaków, a potem jeszcze opatrzył ich matkę, która dostała rykoszetem kulkę w ramię. Od zawsze wiedziałam, że Louis miał dobre serce, ale nie spodziewałam się, że będzie aż tak bardzo narażał swoje życie, aby uratować cywilów. Byłam z niego dumna, ale jednocześnie chciałam go ukatrupić za to, że nie dał żadnego znaku życia i zrobił mi niespodziankę, przychodząc do domu podczas takiej śnieżycy. 

Patrzyłam się na niego, stojąc pod ścianą w ich jednostce za miastem. Obok mnie znajdowało się jeszcze kilka dziewczyn, które były w podobnej sytuacji do mojej. W prawdzie odznaczony miał zostać tylko Louis i jakiś jego kumpel, który był starszy stopniem, ale nie oznaczało to, że nikt się nie cieszył. W jednostce traktowali się nawzajem co najmniej tak jakby byli rodziną. Tomlinson zawsze powtarzał, że to nie są już tylko jego kumple. To są jego bracia, za których jest odpowiedzialny w takim samym stopniu, w jakim jest odpowiedzialny za mnie. Było to bardzo urocze, ale nie potrafiłam nic poradzić na to, że czasami po prostu robiłam się o niego zazdrosna. Wiedziałam, że gdy jest w domu, musi doprowadzić swoją psychikę do porządku, bo to co wszyscy znamy i wiemy z filmów, nijak się ma do rzeczywistości. Zawsze mi to powtarzał i zawsze mówił, abym nie wierzyła w to, co zobaczę kiedykolwiek o wojnie na ekranie. Naprawdę jest o wiele gorzej, a krwi leje się o wiele więcej. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale z troski o niego unikałam wszystkiego, co miało w tytule jakąś wojnę bądź bitwę albo było z tym związane. 

Klaskałyśmy wszystkie, gdy Louis dostał odznakę. Booth uściskał mu dłoń i poklepał po plecach w ojcowski sposób. Można było powiedzieć, że go podziwiałam. Zawsze potrafił utrzymać to wszystko w ryzach i odkąd Louis nas sobie przedstawił, wiedziałam, że to był człowiek, który mimowolnie swoją postawą wywiera respekt na innych. Wystarczyło na niego spojrzeć i widziało się, że z tym człowiekiem nie ma żartów. Może i nie nosił się do końca po wojskowemu, ale na pewno miał taki chód i surowy wyraz twarzy, gdy już się gdzieś przemieszczał. 

Potem znowu było to samo. Louis odwrócił się w moją stronę, uśmiechnął się i zamarł w bezruchu. Twarz mu skamieniała i bezwiednie osunął się na kolana. Dopiero wtedy zauważyłam czerwoną plamę od kuli w jego piersi, a potem nie pamiętałam już nic poza tym, że krzyk wydostał się z mojego gardła i zabrzmiał wyjątkowo żałośnie.

— NIE! — krzyknęłam, wyrywając się znowu ze snu. Byłam cała zlana potem, co wcale mnie nie zdziwiło, bo odkąd pojawiły się koszmary, pot zawsze im towarzyszył. Wzięłam głębszy oddech, kręcąc przy tym głową. Z każdym kolejnym razem było jeszcze gorzej niż wcześniej. Zaczęło się od Berlina, potem był most, na którym również Louisa ktoś postrzelił, a teraz to. 

Zauważyłam, że dochodziła siódma, więc uznałam, że nie ma sensu, aby kłaść się z powrotem. Wstałam i odgarniając włosy z twarzy, wsunęłam kapcie na stopy. Dotarłam do kuchni, starając się przy tym rozbudzić, ale kiepsko mi to szło. Potrzebowałam kawy, a obiecałam sobie, że nie będę jej pić. Dla dobra dziecka. Nie chciałam mu zrobić krzywdy. Może i zraniłam Louisa, ale jego nie miałam zamiaru. Wizytę u ginekologa miałam dopiero po południu, więc nie zamierzałam się z niczym śpieszyć. Nieco zrezygnowana zrobiłam sobie herbaty, a w salonie włączyłam TV, żeby dookoła nie było takiej przeszywającej wszystko ciszy. Gdy Louis był w domu, nie było o czymś takim mowy, czego teraz mi zaczynało brakować. Była to kolejna rzecz, za którą potajemnie tęskniłam, którą musiałam dopisać sobie do listy.

Pokręciłam głową, oplatając dłonią kubek. Musiałam przestać się zadręczać, jeśli miałam w ogóle wyjść na prostą, a nie zapowiadało się na razie na to, abym miała zakończyć się użalać nad tym wszystkim. Zrezygnowana ruszyłam w kierunku drzwi, zastanawiając się, czy listonosz czegoś nie zostawił i znalazłam kilka kopert na podłodze. Schyliłam się po to, aby je podnieść i zaczęłam je przeglądać. Jedną ręką szło mi to raczej ciężko, ale dawałam sobie radę. Ulotki, które mnie nie zaciekawiły, gubiłam w drodze powrotnej do kuchni, ale nadal trzymałam rachunki, jakiś list z banku, a także kopertę podpisaną moim imieniem i nazwiskiem. Rozpoznałam charakter tego pisma. To był Louis. Nie sądziłam, że coś jeszcze napisze, bo od ostatniego listu minęło więcej czasu niż normalnie, co miałam nadzieje, że oznacza coś dobrego. Mimowolnie nie dopuszczałam do siebie nawet myśli, że mógł oddać tam za kogoś życie, czy być na tyle nieostrożnym, aby nie zauważyć, że ktoś do niego celuje. Po prostu nie mogłam sobie tego wyobrazić. I nie chciałam. 

///

może dzisiaj będzie jeszcze jeden, ale nie wiem:x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top