𝐜𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐟𝐨𝐮𝐫 | berlin
𝐁𝐄𝐑𝐋𝐈𝐍
chapter four
Berlin od zawsze był moim marzeniem. Często wytykano mnie przez to palcami. Śmiali się ze mnie, że uwielbiałam się uczyć tego języka albo kręcili głową ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzach. Nigdy tego nie rozumiałam, nawet nie chciałam, dlatego Louis tak bardzo zapunktował, gdy powiedział mi, że Niemcy jako państwo bardzo mu się podobały. Dlatego chyba nikogo nie zdziwił fakt, że w naszą pierwszą rocznicę polecieliśmy na kilka dni właśnie do Berlina. Myślałam, że popłaczę się wtedy ze szczęścia. Nie spodziewałam się tego i chociaż próbowałam wyciągnąć od wszystkich po kolei, co takiego Tomlinson zaplanował, to nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Obawiałam się, że to będzie coś, co w ogóle nie przypadnie mi do gustu, ale Louis poznał mnie na tyle dobrze, że doskonale wiedział, o czym potrafiłam śnić nocami.
Pogoda nam się udała. Było słonecznie, więc praktycznie w ogóle nie spędzaliśmy czasu w hotelu. Tak w zasadzie tylko tam spaliśmy i jedliśmy posiłki. Nic poza tym. Na ogół byliśmy gdzieś w centrum miasta, czy na jego obrzeżach i zwiedzaliśmy wszystko, co się dało. Moje serce jednak i tak podbiła Brama Brandenburska. Mogłam siedzieć w jej pobliżu i obserwować ją całymi godzinami. Żaden inny zabytek, muzeum czy cokolwiek innego tak bardzo mi się nie spodobało. Poza tym było tam dobre piwo. Louis śmiał się wtedy ze mnie, że mógłby mnie tam zostawić i nawet nie miałabym do niego pretensji o to, że wrócił do domu sam. Cóż, miał rację. Praktycznie codziennie spacerowaliśmy po Berlinie. Rano, po południu, czy zupełnie wieczorem. Nie było ważne kiedy, bo miasto było piękne o każdej porze i o każdej porze oferowało co innego. Wtedy zmierzaliśmy w kierunku Bramy, chcąc się napić piwa. To był nasz ostatni wieczór i zależało mi na tym, aby zrobić coś, co zapamiętamy obydwoje. Poza tym planowałam też ciąg zdarzeń, gdy drzwi od pokoju już się za nami zamkną. Pierwszy krokiem był komplet czarnej bielizny, którą miałam na sobie i która tak bardzo podobała się Louisowi, że nie mogłam jej ze sobą nie zabrać ze sobą na wyjazd.
Wtedy coś jednak było nie tak. I to bardzo. Louis był zdenerwowany. Nerwowo rozglądał się dookoła, czy za mocno ściskał moją dłoń. Niepokoiło mnie to, ale mieliśmy zasadę, że będziemy rozmawiać o wszystkim, niezależnie od tego, czego temat będzie dotyczył. Nic mi jednak nie mówił, jedynie szedł powoli przed siebie i co jakiś czas poprawiał kołnierz w płaszczu. Pogoda miała się zmienić po naszym wyjeździe, a chmury, które pojawiły się na niebie były tego pierwszym zwiastunem. Potem wszystko działo się szybko. Louis jęknął z bólu, po czym osunął się na ziemię, a jego koszula zaczęła zmieniać barwę na czerwoną. Kula przebiła mu serce i sprawiła, że już nigdy więcej miał na mnie nie spojrzeć i nie powiedzieć, że mnie kocha...
— NIE! — krzyknęłam, podrywając się ze snu. Oddychałam szybko, może nawet za szybko i czułam, że byłam zlana potem. Był środek nocy, a ja właśnie zaliczyłam kolejny koszmar w swoim życiu. Szkoda tylko, że to wyglądało tak jak wyglądało. — Jezu... — wymamrotałam, wzdychając przy tym ciężko. Nigdy jeszcze nie przytrafiło mi się coś takiego i byłam pewna, że nie chce powtórki z rozrywki. Wcześniej, gdy Louis wyjeżdżał i jeszcze byliśmy razem, przechodziłam przez podobne sytuacje. Śniło mi się, że gdzieś tam jest, ale beze mnie i że wykrwawia się, czy po prostu umiera, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Teraz było inaczej. Teraz zabito go przy mnie i nie musiałam się zastanawiać z jakiej broni tego dokonano. Karabin snajperski przecież był oczywisty i każdy głupi by na to wpadł. Prędzej czy później.
Opadłam z powrotem na poduszkę i spojrzałam na zegar, który stał po mojej stronie łóżka na szafce nocnej. Dochodziła czwarta. Przewróciłam na to oczami, a potem sięgnęłam do szuflady, mając nadzieje, że znajdę gdzieś jeszcze jakąś tabletkę nasenną. Niczego nie znalazłam i zrezygnowana postanowiłam udać się do kuchni. Tam miałam szafkę z lekami i nie tylko, a ostatnio uzupełniłam zapasy.
Wsunęłam kapcie na nogi, po czym owinęłam się szlafrokiem i w końcu opuściłam sypialnie. Księżyc wpadał przez okna do wszystkich pomieszczeń, tworząc przy tym złowrogie cienie, przez które dreszcze biegały mi po plecach. Pokręciłam zrezygnowana głową, zdając sobie sprawę z tego, że wpadam w paranoję i zatrzymałam się przy blacie w kuchni. Sięgnęłam po butelkę z wodą niegazowaną i mruknęłam pod nosem. Jedyne, co mnie pocieszało w tamtym momencie to fakt, że rano nie musiałam wstawać, bo miałam wolne, więc nie stresowałam się tym, że będę niewyspana. Znalazłam proszki, na których tak bardzo mi zależało i połknęłam dwie tabletki na raz. Nie wiedziałam, czy nie będzie potem jakiś skutków ubocznych, ale zależało mi na tym, żeby przespać resztkę tej nocy już bez żadnych nieprzyjemnych epizodów. Louis wiedziałby co zrobić w takiej sytuacji i choć miałam sobie z nim dać spokój, to właśnie wtedy przyłapałam się na tym, że bardzo mi go brakuje.
///
co sądzicie?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top