Rozdział 7

Obudziłem się we wczorajszych ubraniach, leżąc na brzuchu, a moja prawa ręka zwisała bezwiednie z łóżka, trzymając mocno białą kopertę. Zamrugałem parę razy, próbując sobie przypomnieć, w jaki sposób znalazła się w mojej dłoni. Czarna plama. Moim ostatnim wspomnieniem jest, jak wysiadam z samochodu Louisa, uświadamiając sobie, że ci, których kocham, zostawiają mnie. Podniosłem się do pozycji siedzącej, zostawiając list, na dębowej komodzie. Zajmę się nim później. Po wczorajszym wieczorze nie miałem ochoty wypełniać kolejnego zadania.
Stwierdziłem za to, że zdecydowanie przydałby mi się prysznic.
*
Schodząc po schodach w jeszcze mokrych włosach, ale za to w czystych już ubraniach, nie mogłem udawać, że nie słyszę dobrze znanego mi śmiechu. On znowu tutaj był. Zacisnąłem dłoń w pięść. Jedynym sposobem pozbycia się go, jest poinformowanie, aby znalazł sobie kogoś w swoim wieku. Moja matka jest wrażliwą kobietą. Przez tyle lat, nauczyła się maskować emocje, tak jak ja, ale znałem prawdę i wiedziałem, że rozstanie, nawet z takim dzieciakiem ją zaboli. Musiałem ją przed tym uchronić.
- Cześć. – Niall odezwał się nieśmiało, z chwilą, gdy wkroczyłem do pomieszczenia.
- Hej. – starałem się, by mój głos zabrzmiał normalnie, tak jakbym wcale nie miał do niego tylu pretensji. Niestety miałem wrażenie, że cała gorycz, którą w sobie noszę wypłynęła w tym jednym słowie.
- Zrobiłam ci śniadanie. – powiedziała mama, próbując się uśmiechnąć. – Niall mi pomagał.
- Niall pomaga ci w wielu rzeczach. – mruknąłem, siadając przy stole. – Dalej Niall, pochwal się.
Chłopak wyglądał na zdezorientowanego, wtedy moja matka wyjaśniła:
- On wie. I jak widać, nie podoba mu się to.
- Wie co? –  zmarszczył brwi, ale w tym samym momencie dotarło do niego, o co chodzi. Nie wyglądał na zawstydzonego, wręcz przeciwnie, zdawało mi się, że odetchnął z ulgą, że tę tajemnicę ma już za sobą. – Musimy porozmawiać. – stwierdził.
- To ja was zostawię, chłopcy. – powiedziała mama, wychodząc. Niall westchnął i usiadł obok mnie. Starałem się nie utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego. Patrzyłem na swoje dłonie. Gdyby Ian tu był, zapewne miałby dla mnie jakąś cudowną radę, która rozwiązałaby wszystkie moje problemy. Ale nie ma go, bo ludzie, na których mi zależy, zostawiają mnie.
- Wiem, że to ci się nie podoba. – przerwał krępującą ciszę. – Wiesz, to co powiedziałem wtedy o Ianie. To nie tak, że chciałem waszego rozstania, po prostu nie pasowaliście do siebie. To nie był ktoś dla ciebie.
- I ty niby pasujesz do mojej matki? – prychnąłem.
- Teraz rozmawiamy o Ianie. – zaznaczył. – Wiem, że go kochałeś i... boże, chciałbym kogoś tak kochać. – uśmiechnął się w zamyśleniu. – I wiem też, że nigdy tego nie zrozumiem, bo jestem tylko Niallem, dlatego wybacz mi to, co powiedziałem. Nie byłem w twojej sytuacji i nie mam prawa jej oceniać czy potępiać. Ty też nie znajdujesz się w mojej. – rzucił mi jednoznaczne spojrzenie. – Ale taka jest natura ludzka. Musimy mieć na każdy temat własne zdanie, nawet jeśli nas zupełnie nie dotyczy. Harry... - wziął głęboki oddech. – Nie pojawiam się tak często w waszym domu tylko ze względu na twoją matkę, ale też dlatego, ponieważ mam nadzieje, że pewnego dnia znowu będziemy przyjaciółmi. Najlepszymi. Tak jak w liceum. Kocham cię jak brata, zupełnie jak wtedy. Nic się nie zmieniło pod względem moich uczuć.
Uniosłem wzrok, patrząc mu prosto w oczy. Zapomniałem już, jak potrafił działać na ludzi. Miał w sobie coś takiego, że w jednej chwili go nienawidziłeś, a w drugiej miałeś ochotę go przytulić. Ja znajdowałem się właśnie teraz w takiej sytuacji.
- Więc, czy jest dla nas jakakolwiek szansa? – zapytał. Nie odpowiedziałem. Wzruszyłem ramionami z powrotem patrząc na swoje jedzenie. Minęło tyle czasu. Ludzie się zmieniają. Ja również. Nie byłem tą samą osobą, co wtedy. Bałem się, że jeżeli Niall bliżej mnie pozna, wystraszy się i ucieknie. I zostawi mnie. Jak każda osoba, na której zależało mi chociaż trochę.
- Naprawdę chcesz w to brnąć? – uniosłem do góry jedną brew. Zobaczyłem kątem oka, jego zmieszaną minę. Uśmiechnąłem się.
- Nie wiem. To zależy od ciebie.
- Typowy Niall Horan. Zawsze stawia mnie w niewygodnych sytuacjach.
- Typowy Harry Styles. Ciągle niezdecydowany.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułem się przy kimś swobodnie. Przy nim nie musiałem dbać czy wyglądam dobrze, czy moje żarty są zabawne, bo bądźmy szczerzy – nie dbałem o jego zdanie.
- Więc? – powtórzył, gdy nie odpowiadałem przez dłuższy czas. Wziąłem głęboki oddech, nim jednak zdołałem podać mu odpowiedź, do pomieszczenia weszła moja matka.
- I? – obrzuciła nas pytającym spojrzeniem. Zmrużyłem oczy, przyglądając jej się.
- I wszystko zepsułaś. – powiedziałem, wstając z krzesełka i zanosząc talerz do zlewu.
*
Po tym, jak Niall wyszedł gdzieś z moją mamą (nie chciałem nawet wiedzieć gdzie), udałem się od razu na górę, przypominając sobie, że jeszcze rano trzymałem w ręku list. Jeśli to nie Ian je pisał, co byłoby najbardziej logicznym rozwiązaniem, to kto? Zapewne ktoś, kto znał go bardzo dobrze, ktoś, komu  się zwierzał. Problem był tylko jeden: nie był wylewny. Nawet ja nie miałem wstępu w pewne strefy jego życia, więc był bardzo mały procent szans, że o naszych prywatnych sprawach mówił komukolwiek. A gdyby jakimś sposobem to on je pisał, a ktoś mi teraz je przekazuje? Mój boże. Przeczesałem ręką włosy. Jeśli to prawda, to w tych listach jest jakaś cząstka jego. Może nawet ostatnia. To jedyny sposób komunikacji z nim.
Otworzyłem drzwi do mojego pokoju, a mój wzrok powędrował na komodę i białą kopertę, która cały czas na niej leżała. Powoli podszedłem do niej i pochwyciłem w rękę. Przejechałem palcami po inicjałach H.S. I nic więcej. Tylko to. Nie było żadnego adresu, nic. Dlaczego?  Ale czy miało to znaczenie?  Wątpię, abym kiedykolwiek poznał prawdę. Pewne rzeczy bowiem, lepiej, żeby pozostały sekretami. Rozdarłem papier i usiadłem na łóżku, lustrując wzrokiem treść tekstu.
DROGI HARRY,
SŁOWO "DZIĘKUJE" NIE PRZEJAWIA SIĘ ZBYT CZĘSTO W TWOIM SŁOWNIKU, DLATEGO POWIEDZ JE OSTATNIEJ OSOBIE, KTORA ZROBIŁA DLA CIEBIE COŚ MIŁEGO.
TNZ

Próbowałem odnaleźć w mojej głowie wspomnienie, które odpowiadałoby podanemu zadaniu w liście. Problem pojawił się w momencie, kiedy zdałem sobie sprawę, że nikt w ostatnim czasie nie zrobił dla mnie niczego miłego. Mam podziękować może własnej matce za zapisanie mnie do grupy wsparcia wbrew mojej woli? Czy to zalicza się do życzliwych uczynków?
Nagle dotarło do mnie, że była osoba, której powinienem podziękować, choć tego nie zrobiłem. Przetarłem oczy dłonią, zdając sobie sprawę, że los układa nasze życie w bardzo niefortunne wypadki. Czyżby osoba pisząca owe listy wiedziała o tym? A może to przypadek, w którym doszukuje się jakieś logiki? Życie nie ma podanego wzorca według którego działa. My sami jesteśmy panami swego losu więc dlaczego działałem według tego, co zostało mi podane na papierze? Odpowiedź jest prosta, bo wierzyłem, że to Ian. Naprawdę w to wierzyłem. Chciałem myśleć, że jest w tym jakiś ukryty sens, który poznam na końcu, ale czymże jest koniec? Czy koniec czasem nie oznacza początku?
Potrząsnąłem głową, przywołując się do porządku. Życie nie zawsze jest takie, jakbyśmy tego od niego oczekiwali, ale jeżeli będziemy sobie wybierać to, co chcemy robić, a czego nie, to zaplątamy się we własną pułapkę. Nie miałem ochoty iść do niego i podziękować mu za wczoraj, czego nie zrobiłem, a powinienem był, ale tego właśnie ode mnie oczekiwano. Może listy, które na początku nie miały sensu, w końcu zaczęły go nabierać?
Wiedziałem jedno: zaczekam do wieczora i pójdę tam  z nadzieją, że go tam zastanę.
*
- Harry!
Gwałtownie wybudziłem się z twardego snu pod wpływem głosu mojej matki. Potrzebowałem chwili, aby się zastanowić, gdzie aktualnie się znajdowałem. Dotarło do mnie, że zasnąłem na kanapie w salonie, otulony ciepłym kocem, czekając na nocną zmianę Louisa.
- Cały dzień spędziłeś w domu? – zapytała oburzona tym faktem, choć jeszcze do niedawna robiła dokładnie to samo.
- Tak wyszło. – odpowiedziałem przez ziewnięcie, zakrywając usta dłonią. Spojrzałem na wyświetlacz na telefonie, chcąc sprawdzić godzinę. Dochodziła dwudziesta pierwsza. – Cholera. – mruknąłem, odrzucając koc na bok i pośpiesznie wstając. – Muszę wyjść. – wyjaśniłem mamie, która stała oniemiała moim nagłym przypływem energii.
- Masz randkę? – zapytała, marszcząc brwi. Przerwałem wiązanie butów, aby unieść na nią wzrok.
- Tak jakby. – odparłem, wracając do przerwanej czynności. Owszem, to nie była randka, ale czy właśnie tak się nie zachowywałem? Szedłem w końcu do restauracji, aby zobaczyć się z nim.
- Z kim? – zapytała, zakładając ręce na klatkę piersiową. W pierwszym momencie nie zamierzałem odpowiadać, ale zmieniłem zdanie po jej krótkim wywodzie. – Wiesz, że nie mam nic przeciwko temu, że umawiasz się z chłopcami, ale proszę, aby chociaż pochodził z porządnej rodziny. Pamiętasz, że nie toleruje narkomanów, alkoholików i...
- To Louis. – odpowiedziałem, chcąc zamknąć jej tym buzie. Podczas gdy ona stała ze zmarszczonymi brwiami, patrząc w ścianę, ja byłem zajęty zapinaniem guzików w moim płaszczu. Jej milczenie, nie powiem, zaskoczyło mnie. Cóż, sam byłem w szoku, że postanowiłem okłamać własną matkę, stawiając siebie w negatywnym świetle, przynajmniej w moich oczach.
- Najlepszy przyjaciel Iana? – upewniła się.
- Tak. – przytaknąłem, kiwając głową. Spojrzałem na siebie w lustrze i odruchowo poprawiłem fryzurę. To nic wielkiego.
- Którego nienawidzisz?
- Mhm. – mruknąłem, wygładzając płaszcz, który gdzieniegdzie zdążył się pognieść.
- I ten sam którego uderzyłeś na pogrzebie?
- Zgadza się. – powiedziałem, odwracając się jej stronę, tak by dojrzeć jej zdezorientowaną minę. Miałem ochotę się roześmiać głośno, ale stwierdziłem, iż czasem nie należy mówić wszystkiego.
Pozwólmy sekretom być sekretami.
*
- Panie Styles, nie przeszkadzamy czasem panu w drzemce?
Niechętnie uniosłem głowę, aby spojrzeć na pana Browna. To fakt zasnąłem. Ale to nie był mój zamiar od początku lekcji. Od kilku dni nie mogę się na niczym skupić, również na śnie, toteż całą noc spędziłem myślami będąc gdzie indziej, a właściwie przy jednej osobie. Kompletnie zawrócił mi w głowie, jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułem do żadnej osoby. Nie wiedziałem nawet, że można tyle czuć do jednego człowieka.
- Czy pan mnie w ogóle słucha? – pan Brown stał z założonymi rękoma i przytupywał niecierpliwie stopą o podłogę, czekając na moją odpowiedź. Wzruszyłem ramionami. Oczywiście, że przeszkadzali, a w szczególności nauczyciel, który postanowił mnie wybudzić z błogiego snu.
- Zapomniałem panu powiedzieć, że przed lekcją, pani Rodgers pana szukała. Podobno to bardzo pilna sprawa. – usłyszałem za sobą głos Iana. Odwróciłem się w jego stronę, próbując ukryć narastający uśmiech. Pan Brown skierował swój oskarżycielski wzrok na niego i uniósł do góry jedną brew. Nie był naiwny.
- Naprawdę panie Clark? – roześmiał się bez cienia wesołości. - A mnie się wydaje, że pan zmyśla, chcąc bronić pana Stylesa.
- A mnie się wydaje, że pani Rodgers jest już znudzona udawaniem, że nie sypiacie ze sobą. – odgryzł się. O mało nie zakrztusiłem się własną śliną, słysząc to. Wiedziałem, że jest bezczelny, ale nigdy bym nie podejrzewał go o takie coś. Klasa wpadła w niepohamowany śmiech, podczas gdy  chłopak siedział dumny z siebie i tego, co osiągnął, co jakiś czas zerkając na mnie. Teraz mogłem być pewien, że moja drzemka odeszła w zapomnienie. Pan Brown ma zdecydowanie większe problemy, niż to czy słuchałem na lekcji, czy też nie.
I tak Ian skończył z jedynką na koniec semestru bez możliwości poprawy.
Po lekcji złapał mnie na korytarzu, a jego spojrzenie mówiło o tym, że oczekuje czegoś w zamian. Nie widziałem, o co mu chodziło, balem się, że będę zmuszony zrobić coś niestosownego, by mu się odwdzięczyć.
- Żadnego dziękuje? Nic? – zdziwił się.
- Nie prosiłem o pomoc. – odpowiedziałem, ruszając przed siebie. Ian dotrzymywał mi kroku.
- Mimo wszystko uważam, że to mi się należy.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Uwielbiałem tę jego bezpośredniość. Inny człowiek nawet nie śmiałby się upomnieć o coś tak mało ważnego w mojej opinii, ale nie on. On był inny. I dlatego go pokochałem. Wyróżniał się na tle szarych ludzi.
- Ale zawsze możesz mi podziękować w inny sposób. – dodał z cwaniackim uśmiechem. Gwałtownie przystanąłem z zamiarem powiedzenia, iż nie jestem taką osobą, za jaką mnie ma, ale on kontynuował: - Kolacją na przykład.
Pokręciłem głową, karcąc w myślach samego siebie za to, że mogłem pomyśleć coś innego.
- Co? – zapytał.
- Nic. – odparłem z szerokim uśmiechem. – Po prostu nie mogę uwierzyć w to, jak niesamowity jesteś. To wszystko.

Kolejne wspomnienie i kolejny ból. Nie mogłem się powstrzymać przed nie pomyśleniem o tym wydarzeniu szczególnie w tej chwili. Ian wiedział wszystko to, co było zapisane w tych listach, tylko on. I często zwracał mi uwagę, chociażby na takie drobiazgi jak zmiana stylu z mrocznego na żywszy i pełniejszy życia, albo mówiłby doceniać ludzi, którzy zrobią dla ciebie coś miłego, choćby taką drobnostką jak powiedzenie dziękuje. A teraz nie wiem co o tym myśleć i czuje, jak wszystko mnie przytłacza, a ja duszę się i nie potrafię uciec.
Przystanąłem, ostatni raz patrząc na budynek od zewnątrz. Może teraz nie uzyskam odpowiedzi na moje pytania, ale chciałem wierzyć, że wkrótce to nastąpi. Pomyślałem wtedy o Niallu i zdałem sobie sprawę, że to on był osobą, która ostatni raz zrobiła dla mnie coś miłego. Zawalczył o naszą przyjaźń. Dopiero teraz zrozumiałem, że to ważniejsze od czegokolwiek innego. Skoro jednak tu jestem to pozwolę sobie na ostatnią pogawędkę z Louisem, nim nasze drogi zupełnie się rozejdą.
*
Restauracja w sobotni wieczór nie obfitowała w tłumy, co było dla człowieka spodziewającego się braku wolnego stolika, nie lada zaskoczeniem. Zająłem miejsce tam, gdzie nie rzucałem się w oczy. Nie chciałem zostać uznanym za dziwaka. Nikt raczej nie odwiedza samotnie restauracji, chyba że zostaje wystawiony.
Podszedł do mnie wysoki i przystojny kelner, blondyn, który starał się przybrać na swoje usta coś w rodzaju uśmiechu. Musiał mieć ciężki dzień. Widziałem to w jego oczach. Ostatnią rzeczą, na jaką zapewne miał ochotę to ta, gdzie musi udawać, iż wszystko jest w jak najlepszym porządku. Chciałem się roześmiać. I skąd ja to znam?
- Coś podać dla pana? – spytał. Przygryzłem wargę, zastanawiając się jak powiedzieć temu biednemu człowiekowi, iż to nie o niego mi chodzi, ale jego współpracownika.
- Nie chcę zabrzmieć niemiło, ale czy mógłby mnie obsłużyć pana kolega, Louis? – bacznie obserwowałem reakcję chłopaka, który wyglądał na zaskoczonego i jednocześnie zirytowanego.
- Ludzie często o niego proszą. Szczególnie dziewczyny. – odpowiedział, mierząc mnie wzrokiem.
- Domyślam się. – uśmiechnąłem się lekko. – To jednak sprawa prywatna.
- Nie można rozmawiać w miejscu pracy. Będzie pan musiał zaczekać do końca jego zmiany, ale powiem mu, że pan czeka. Bez obaw.
Zacisnąłem dłoń w pięść, starając się nie wybuchnąć. Ostatnimi czasy jestem strzępkiem nerwów i nie wiele mi potrzeba, abym wpadł w szał. Ten chłopak próbował mnie sprowokować. Miał kiepski dzień i chciał sobie go odbić, jak widać padło na mnie.
- W takim razie zaczekam. Proszę mu o tym powiedzieć. – nie dałem mu się. Kelner wyglądał na rozczarowanego, a ja byłem z siebie szalenie zadowolony.
Ostatecznie zamówiłem wodę.
I Louisa.
*
Siedziałem bezczynnie już od dwudziestu minut i sączyłem wodę. Louis, który przyjmował zamówienia od klientów, zerkał na mnie, co jakiś czas, myśląc zapewne, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Ale nie dziwiłem mu się. Musiał być bardzo ciekaw, co robię w miejscu jego pracy.

I nagle wydało mi się to po prostu głupie. To po co tu przyszedłem, przestało mieć jakikolwiek sens. Powinienem był tylko podziękować Niallowi, a z nim dać sobie spokój. Czy to coś zmieni, że mu podziękuje? Zacznie mnie szanować? Oczywiście, że nie. Będzie śmiał się ze mnie jak zawsze. To był najgłupszy pomysł, na jaki mogłem wpaść. Podniosłem się z siedzenia i zacząłem ubierać na siebie pozostawiony na oparciu siedzenia płaszcz.

Teraz dotarło do mnie, że czułem w stosunku do Louisa zobowiązanie, ponieważ był najlepszym przyjacielem Iana. Czułem, że jestem mu coś winien z tego powodu, a prawda była taka, że najwyraźniej nie byli ze sobą tak blisko, jak myślałem, skoro  zachowuje się tak, jakby jego śmierć wcale nie miała miejsca.
Przekląłem pod nosem, widząc jak zmierza w moją stronę, wiedząc, że zamierzam opuścić restaurację. Zrobiłem z siebie idiotę nie tylko w jego oczach, ale także jego współpracownika. Powinienem przestać czuć się winny, ale nie potrafię. A czuje się winny, ponieważ mam wrażenie, że odkąd ja i Ian zaczęliśmy się spotykać to relacje pomiędzy nim a Louisem uległy ochłodzeniu. Nie byli ze sobą tak związani, jak wtedy zanim Ian mnie poznał. I myślę, że to był główny powód, dla którego mnie nie lubił. Bo jaki mógł być inny?
- Wychodzisz? – zapytał.
- Tak. Jak widzisz, zostałem wystawiony przez gorącego Włocha, który w ostatniej chwili odwołał spotkanie. – odpowiedziałem, zapinając ostatni guzik.
- David mówił, że chciałeś, abym cię obsłużył. – zauważył. Kolejny raz przekląłem, tym razem w myślach. Jak widać ten cały David to uczciwy gość. – A więc o to chodzi, tak? Chcesz się ze mnie ponabijać? – rzucił w moją stronę oskarżycielskim tonem.
- Tak, dokładnie o to mi chodziło. – potwierdziłem, kiwając głową. – Nie miałem do ciebie żadnej innej sprawy. Chciałem poprawić sobie humor twoim kosztem, to wszystko.
Chłopak otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale po chwili ponownie je zamknął. Nie wiedział nawet jak zareagować. Ja również byłem zaskoczony tym, co powiedziałem, ale postanowiłem szybko go wyprowadzić z błędu, nawet gdybym miał zrobić z siebie kretyna.
- To się nazywa kłamstwo Lou, wiedziałeś? Uczą cię tam na tych studiach czegoś w ogóle?
Louis postanowił zignorować moją zgryźliwość, w zamian przyczepił się do czegoś innego:
- Nie nazywaj mnie Lou. – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- Bo Ian tak cię nazywał? – odpowiedziałem kpiącym tonem. – On nie żyje. – stwierdziłem, chcąc mu dopiec.
- Czego chcesz? – zmienił temat.
- To już nie ma znaczenia. Jak zwykle wszystko spieprzyłeś. – powiedziałem, wymijając go i kierując się w stronę wyjścia. Nie powinienem był słuchać tych głupich listów i wypełniać wszystkich poleceń tam zawartych. Sam byłem sobie winien. Ale wtedy pomyślałem o tym, iż może jest jakiś sens, którego na razie nie widzę, ale zobaczę go, już wkrótce. Tak więc w połowie drogi przystanąłem, odwracając się w jego stronę. Patrzył na mnie, wzrokiem bez wyrazu. Pustym. – Chciałem ci podziękować za wczoraj. To była pierwsza miła rzecz od dłuższego czasu, którą ktoś dla mnie zrobił.
Louis wyglądał na zbitego z tropu. Nic nie odpowiedział. Bo niby co miał powiedzieć? Zareagowałbym podobnie na jego miejscu.
Kąciki moich ust uniosły się lekko ku górze, nim nie odwróciłem się ponownie i zniknąłem za drzwiami restauracji.
*
Starałem się wejść do domu najciszej, jak umiałem, nie chcąc budzić mojej mamy. Zbliżała się dwudziesta trzecia i byłem pewien, że już od dawna śpi. Jakież było więc moje zaskoczenie, kiedy ledwo po wejściu do salonu, zapaliła się mała lampka znajdująca się na komodzie, a moim oczom ukazała się mama siedząca na kanapie i wyglądająca na bardzo zainteresowaną przebiegiem spotkania. W tym momencie chciałem stać się niewidzialny. Nie mogę powiedzieć jej prawdy, ale nie mogę też kłamać. Czy jest inne wyjście?
- Ledwo co wyszedłeś, a już wróciłeś. – stwierdziła z urazą w głosie. – Randka się nie udała? – zapytała. W pokoju było zupełnie ciemno. Lampka była jedynym światłem znajdującym się w egipskich ciemnościach, oświetlając twarz mamy, skąd mogłem wyczytać jej wszystkie reakcje.
- Tak jakby. – odpowiedziałem, modląc się w duchu, aby dała mi spokój i zajęła się swoim życiem, które ostatnio zaczęło nabierać tempa.
- Możesz przestać odpowiadać w ten sposób? – zirytowała się.
- W jaki? – udałem, że nie rozumiałem, co miała na myśli, choć prawda była taka, iż doskonale zdawałem sobie z tego sprawę. Chciałem zyskać na czasie.
- Zdawkowym. Harry, naprawdę chcę zacząć być znowu częścią twojego życia, ale chyba sam widzisz, że nie dajesz mi nawet szansy. – powiedziała, kręcąc głową. Westchnąłem. Miała rację. Ostatnimi czasy nie zachowywałem się jak syn roku, ale uważałem, że to jej wina. Teraz nie mogę jej niczego zarzucić. Niestety.
- W porządku. – usiadłem na kanapie obok niej. Dopiero teraz mogłem zauważyć cienie pod jej oczami. Była niewyspana. Domyśliłem się, że nie chcący ją obudziłem. Nie zmienia to jednak faktu, że czekała na mnie. – Co chcesz wiedzieć? – założyłem ręce na klatkę piersiową. Wzruszyła ramionami.
- Zgaduje, że wszystko. Jak przebiegło spotkanie?
Wziąłem głęboki oddech. Prawda była taka, że przebiegło fatalnie. W mojej głowie ja podziękowałem Louisowi, a on uśmiechnął się, twierdząc, że nie ma sprawy i od dziś mogę na niego liczyć, a ja wiem, że nie będę od niego potrzebował już żadnej przysługi i pożegnamy się w miłej atmosferze. W zamian mieliśmy kolejną ostrą wymianę zdań.
Dlaczego Ianowi nigdy nie zależało na tym, żeby nas pogodzić? Może było mu to na rękę? Ale jaki miałby w tym cel? Jaką tajemnicę zabrał do grobu?
- Interesująco. – odparłem wymijająco, co moja mama zauważyła, a ja pod wpływem jej spojrzenia uniosłem obie ręce do góry. – Okej, okej. Już mówię. Właściwie to... nie była to randka. Poszedłem mu podziękować.
- Za co? – zmarszczyła brwi.
- Pamiętasz, jak poszedłem z przyjaciółmi do baru karaoke? – kiedy kiwnęła głową, kontynuowałem: - Louis również tam był. Zaproponował podwiezienie mnie do domu, a ja się zgodziłem. To wszystko.
- I stwierdziłeś, że następnego dnia pójdziesz do niego specjalnie tylko po to, aby mu podziękować? Rozumiem, że telefony nie istnieją?
Roześmiałem się krótko. To rzeczywiście brzmiało głupio.
- Musiałem mu podziękować osobiście. – powiedziałem, myśląc o liście. Musiałem robić to, co było tam napisane, nawet gdyby to było kompletne szaleństwo. Jeżeli była jakaś szansa, ze to Ian, to  nie mogłem i nie chciałem go zawieść. Jeśli ktoś nie stracił w swoim życiu bardzo ważnej dla siebie osoby, nie zrozumie, jak to jest, kiedy dostajesz małą szansę kontaktu z nią. Ja tę szansę dostałem i nie chciałem jej zmarnować.
- I co się stało? Louis nie przyjął twoich przeprosin?
- Nawet nie dałem mu szansy ich przyjąć. – po wypowiedzeniu tych słów, kąciki moich ust uniosły się ku górze. – Nie pytaj. – machnąłem dłonią, widząc jak otwiera usta, by coś powiedzieć. – Dlaczego zawsze muszę coś schrzanić? – spytałem, przecierając oczy palcami. Byłem zmęczony. Cholernie zmęczony.
- Bo należymy do rodziny Stylesów? A oni zawsze coś muszą schrzanić.
W tym momencie oboje  wybuchnęliśmy głośnym, szczerym śmiechem takim, jakiego dawno brakowało w naszym życiu. I wtedy, pierwszy raz pomyślałem o tym, że nie tylko Iana straciłem w swoim życiu, ale także ją. Moją mamę. Odsunęliśmy się od siebie, odkąd go poznałem i teraz zdałem sobie sprawę jak bardzo. Straciłem tyle osób w swoim życiu. Dlaczego? To była moja wina czy czynników, na które nie miałem wpływu?
- Czyli werdykt jest prosty: nie mogę liczyć na nowego zięcia? – w końcu przerwała na chwilę potok śmiechu, aby wypowiedzieć te słowa, nim znów w niego nie wpadła. Obrzuciłem ją oburzonym spojrzeniem i wyciągnąłem zza pleców poduszkę po to, aby ją lekko uderzyć. – Zagalopowujesz się młody człowieku. – stwierdziła wesołym tonem.
- Ty też. – odpowiedziałem, nagle smutniejąc, ale nie z powodu tego, co powiedziała mama. Przypomniałem sobie bowiem o tym, co utraciłem, a czego odzyskać nie mogę. Spuściłem głowę, patrząc przez krótką chwilę na swoje palce, którymi się bawiłem. – Odżyłaś przy nim, co? – rzuciłem jej spojrzenie z ukosa.
- Tak. – powiedziała, unosząc kąciki ust w uśmiechu. – I ty też powinieneś znaleźć kogoś, przy kim to zrobisz.
*
Kolejny list, który wyciągnąłem ze skrzynki następnego dnia, brzmiał:
DROGI HARRY,
WIEM, ŻE JESTEŚ BARDZO PRZYWIĄZANY DO MOJEGO SWETRA, KTÓREGO POŻYCZYŁEM CI PEWNEJ CHŁODNEJ NOCY, ALE CZY NIE UWAŻASZ, ŻE CZAS PÓJŚĆ NAPRZÓD? POZBĄDŹ SIĘ GO I WSZYSTKICH WSPOMNIEŃ Z NIM ZWIĄZANYCH.
TNZ
- Nie, nie, nie. – potrząsnąłem głową, widząc treść. Nie mogę wyrzucić jego swetra. Mogłem podjąć się zadania tak upokarzającego dla mnie, jak zaproszenie Louisa gdziekolwiek lub podziękowanie mu, ale pozbycie się jedynej rzeczy, do której byłem tak przywiązany to chyba za wiele, prawda? Kochałem go, naprawdę go kochałem, więc w jaki sposób miałem się pozbyć swetra przesiąkniętego jego zapachem i noszącego w sobie tyle wspomnień? To za dużo. Trzymałem w palcach kartkę papieru i zaciskałem coraz mocniej szczękę, aby się nie rozpłakać. Wspomnienie tamtego wieczoru uderzyło we mnie z siłą granatu. To wtedy to się wydarzyło.
Przechadzaliśmy się z Ianem, późnym wieczorem uliczkami Londynu, w zimny, wrześniowy dzień. Miałem na sobie tylko cienką, zwiewną koszulkę. Marzłem.
Co jakiś czas pocierałem ramiona dłońmi, próbując jednocześnie udawać, iż wcale nie zamarzam i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ian nie był głupi. Szybko domyślił się, że jest mi zimno. Zaczął spoglądać w moją stronę, co jakiś czas, uśmiechając się pod nosem. Więc kiedy kolejny raz poczułem jego spojrzenie na sobie, przewróciłem oczami. Nie lubiłem jak się nade mną „znęcano", a on był właśnie takim typem osoby.
- Możesz przestać się na mnie gapić? – zapytałem w końcu, mając dosyć lustrowania mnie.
- Możesz przestać być taki przystojny? – odpowiedział, nie przestając się uśmiechać. Spuściłem wzrok, nie chcąc dać po sobie poznać, że to mnie poruszyło. Oczywiście w pozytywny sposób.
Myślałem, że nie zręczna cisza będę ciągnąć się nieskończoność, ale nagle on zrobił coś niespodziewanego. Zdjął z siebie sweter, przez głowę, pozostając w krótkiej koszulce i podał mi go. Otworzyłem szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to, jak szalony potrafi być ten człowiek. Było naprawdę zimno, a on robi takie coś dla m n i e?
- No weź go. – ponaglił mnie, kiedy stałem zbyt długo nie wykazując żadnej reakcji. Po chwili odchrząknąłem i wziąłem go  od niego. Nie chciałem protestować, ponieważ byłem bardzo podatny na wszelkie anomalie pogodowe i czułem, że może się to skończyć chorobą na następny tydzień.
- Zmarzniesz. – powiedziałem, a zaraz potem ugryzłem się w język.
- No co ty nie powiesz. – roześmiał się wesoło. – Owszem, zmarznę. Ale uważam, że ty będziesz wyglądał o wiele bardziej uroczo w tym swetrze niż ja. – dodał poważniejszym tonem. Rozchyliłem usta, nie wiedząc jak mam zareagować. Ian wykorzystał ten moment i zbliżył swoją głowę do mojej, nachylając się, aby złączyć nasze wargi w krótkim pocałunku. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się tą chwilą. Nie chciałem, aby przestała kiedykolwiek trwać. To był nasz pierwszy pocałunek. To był mój pierwszy pocałunek.

Przygryzłem wargę, myśląc o tym pamiętnym dniu. Ten sweter kojarzył mi się z czymś pięknym i prawdziwym, a teraz mam się go pozbyć? Czy Ian naprawdę tego chce?
Może rzeczywiście powinienem porzucić wszelkie wspomnienia z nim związane i ruszyć dalej.
Tylko jak?

*

Dziękuje za wszelkie gwiazdki  i komentarze ♥


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top