Rozdział 19
Mawiają, że połowa sukcesu to przyznanie się przed samym sobą, że ma się problem. Dla mnie połową sukcesu było samo pojawienie się ponownie na terapii na której połowa osób wpatrywała się we mnie bez skrępowania, a druga zerkała na mnie ukradkiem. Zapewne domagali się przeprosin. Nie zamierzałem tego robić. Byłem wtedy naprawdę w złym stanie. Każdy na moim miejscu byłby sfrustrowany, a ja... ja po prostu potrzebowałem kogoś na kim mógłbym się wyżyć. W tamtym momencie – nienawidziłem ich. Pomimo faktu, iż byli dla mnie zupełnie obcy. Obarczałem ich winą za to, że moja matka kazała mi chodzić na tę przeklętą terapię. I byłem wściekły, że miałem zwierzać się nieznajomym z moich problemów, którzy oceniali mnie w milczeniu.
- Może teraz ty, Harry. – powiedział Pan Cooper, po tym jak niska blondynka skończyła opowiadać o tym jak nienawidzi chodzić do szkoły i czasami wymusza wymioty, tylko po to, aby się tam nie pojawić. Oczywiście jeśli ja miałbym ją diagnozować, stwierdziłbym, że szkoła jest tylko wymówką, by nie przyznać się przed samym sobą, że ma się o wiele poważniejszy problem niż nauka.
Podniosłem na niego wzrok i uniosłem brwi. A więc zapamiętał moje imię. Z drugiej strony chyba trudno było o mnie zapomnieć.
- Ja? – wskazałem na siebie palcem. Kilka osób zachichotało.
Dasz radę, dasz radę, dasz radę. – powtarzałem sobie. – Tylko nie uciekaj. Błagam.
- Wiem, że uważasz, iż każdy z nas traci tutaj czas na słuchanie problemów osób, które nas nie obchodzą, ale czasami w życiu innych ludzi, znajdujemy cząstkę siebie, która może nam pomóc poradzić sobie z tym, z czym się zmagamy na co dzień.
Przysięgam. Resztkami sił powstrzymywałem się przed nie przewróceniem oczami. W jaki sposób bulimia, o ile dobrze pamiętam Anabelle ma pomóc poradzić mi sobie ze zdradą i śmiercią chłopaka? Tak bardzo miałem ochotę zadać mu to pytanie, ale wiedziałem, że naraziłbym się jeszcze bardziej. Chyba nie dorosłem do terapii grupowej.
Otworzyłem usta, aby zacząć opowiadać o Ianie, ale... nie mogłem się przełamać. Bałem się, że inni zaczną mnie oceniać. Potępiać. Bałem się, że usłyszę coś, co mi się nie spodoba i już nigdy nie zmuszę się, aby zwrócić się o pomoc do kogokolwiek.
- Ja... - mój wzrok sunął po każdym z osobna, a ja miałem wrażenie, że każdy z nich ma już wyrobioną opinie na mój temat i żadna ckliwa historyjka tego nie zmieni. Ale nie byłem tu dla tych ludzi. Tylko dla siebie. By coś zmienić w s w o i m życiu. – Ja... - nie mogłem wykrztusić z siebie nic więcej, a ich wyczekujące spojrzenia tylko pogarszały sprawę. To było straszne. – Przepraszam. – pokręciłem w końcu głową zrezygnowany. – To nie jest dla mnie. Myślałem, że tak jest, ale... ja tu chyba po prostu nie pasuje. Tak jak wszędzie zresztą. – ostatnie zdanie mruknąłem pod nosem, ale i tak byłem pewien, że wszyscy je usłyszeli. Wstałem z siedzenia, mówiąc zanim wyjdę: – Zazdroszczę wam, że potraficie się otworzyć przed obcymi ludźmi, ale... byłem w swoim życiu już tyle razy oceniany i poniżany, że... czuje, że jest to dla mnie po prostu nie wykonalne. – wzruszyłem ramionami i odwróciłem się na pięcie.
Gdy byłem w połowie drogi ciszę w pomieszczeniu przerwał czyjś głos:
- Byłem alkoholikiem. - Gwałtownie przystanąłem. – Piłem więcej niż możesz sobie wyobrazić. Potrafiłem zalać się w trupa nawet na urodzinach mojej trzy letniej córki. – ponownie się odwróciłem. Głos należał do Pana Coopera. - Było ze mną tak źle, że nawet moja żona - która jest najbardziej wspierającą i opiekuńczą osobą jaką znam – zostawiła mnie. Przeprowadziła się z Katy – moją córką do jej rodziców. Myślisz, że to sprawiło, że przestałem pić? Że zdałem sobie sprawę z tego co straciłem? – parsknął. – Wręcz przeciwnie. Piłem jeszcze więcej. By o nich zapomnieć. Straciłem przez to pracę, rodzinę, dom... wszystko. – urwał, a ja stałem w tym samym miejscu, czekając na dalszą część.
- Ale później pan to odzyskał? – zapytała nieśmiało Anabelle.
- A widzisz gdzieś na moim palcu obrączkę? – odpowiedział jej pytaniem. Dziewczyna spuściła speszona wzrok.
- Nigdy nie przyszedł pan na nasze zajęcia pijany. Musiał się pan pozbyć nałogu. – stwierdził chłopak w długich włosach i skórzanej kurtce.
- Nasze zajęcia trwają godzinę i są raz w tygodniu. Więc jeżeli uważasz, że pozbyłem się nałogu tylko dlatego, że potrafię być trzeźwy przez tę jedną godzinę w tygodniu... - ponownie urwał. – Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że... - uniósł na mnie wzrok. Patrzyliśmy sobie teraz prosto w oczy, a ja nadal nie potrafiłem się ruszyć, nawet o krok. – Ja też byłem oceniany i poniżany całe życie. Myślę, że większość osób znajdujących się tutaj była... - rzucił im krótkie spojrzenie, na co przytaknęli. – Pracowałem w jednej z najlepszych firm w kraju. To o k r o p n e uczucie wracać z baru, słaniając się na nogach, w ubraniach, których się nie zmieniało od bardzo dawna, być nieumytym i nieogolonym i spotkać osoby, dla których kiedyś było się szefem. Byłem kiedyś człowiekiem, którego szanowali, może nawet podziwiali, a wtedy? W pierwszym momencie w ogóle mnie nie poznali, a później tylko patrzyli na mnie z tym cholernym współczuciem w oczach, choć wiedziałem, że był tylko na pokaz i gdy zniknąłem im z pola widzenia zaczęli mówić jak strasznie się stoczyłem. I wiesz co? W tamtym okresie byłem przekonany, że nie ma dla mnie ratunku i po prostu zapije się na śmierć... Chodzi mi o to, że widzę w twoich oczach to, co wtedy widziałem w swoich. Bezsilność.
Westchnąłem. Otworzyłem usta, ale pan Cooper nie pozwolił mi dojść do słowa:
- Uważałem, że nie poradzę sobie bez mojej żony, córeczki, ani pracy. Że bez tego – jestem nikim. I w pewnym sensie tak było, ale tylko z mojej winy. Wmówiłem sobie z jakiegoś nieokreślonego powodu, że zasługuje na cierpienie i muszę sobie go zadać ile tylko zdołam. Krzywdziłem siebie, krzywdząc przy tym innych. Pewnie gdyby w tamtym okresie ktoś powiedział mi coś podobnego nie posłuchałbym. Robiłbym to samo. Chcę przez to powiedzieć, że czasami uważamy siebie za złych ludzi i przez to, robimy podświadomie wszystko, aby udowodnić sobie, że to prawda. Rozumiem, że uważasz, że tu nie pasujesz. Każdy z nas na początku tak czuł, dlatego część osób przez długi czas nawet się nie odzywała, druga część nieco koloryzowała swoje życie, żeby postawić się w lepszym świetle, a trzecia nawet nie przyznawała się do swoich problemów. Więc nie masz pojęcia w jak wielkim jesteś błędzie, sądząc, że terapia powinna być łatwa i przyjemna, a ty powinieneś się tutaj czuć komfortowo. Żeby terapia odnosiła skutek powinna być czasami trudna, ciężka i nieprzyjemna, ale to dobrze. Bo uczymy się czegoś nowego o sobie i uczymy się akceptować swoje wady i z nimi żyć. Gdybyśmy rozmawiali tu tylko o tym co dobrego nas spotkało nigdy nie posunęlibyśmy się naprzód. Więc możesz wyjść przez te drzwi i żyć tak jak dotąd żyłeś, a możesz tu zostać i coś zmienić. Wybór należy do ciebie.
Stałem z rękami w kieszeni płaszcza i przełknąłem głośno ślinę. Myślałem o tym co przywiodło mnie tutaj, co dało mi kopa do działania i sprawiło, iż chciałem, aby moje życie wyglądało inaczej.
Naprawdę w takich okolicznościach chcesz usłyszeć, że jesteś dla mnie ważny?
Nie mogę powiedzieć ci tego, co chciałbyś usłyszeć.
Prawda była taka, iż bałem się. Bałem się ponownie zakochać. Miałem wrażenie, że kochając kogoś innego robię coś złego i nie pozwalałem sobie na to z całych sił, ale... może rzeczywiście nadszedł już czas, aby coś zmienić w swoim życiu? Aby pozwolić sobie na coś nowego? Może to właściwy czas, by zostawić przeszłość za sobą i po raz pierwszy w życiu skupić się na przyszłości?
Nie wiem czy powinienem być z Louisem, nie wiem nawet czy po tym wszystkim chce z nim być, ale wiem jedno: nie chce czuć wyrzutów sumienia za każdym razem, gdy jestem szczęśliwy z kimś innym niż Ianem.
I nie zastanawiając się dłużej ponownie zająłem swoje miejsce.
*
Od tego czasu minęły trzy miesiące, a ja czułem, że z każdym spotkaniem jest coraz lepiej. Niestety nie mogłem się pozbyć uczucia obezwładniającej samotności po każdym wyjściu, gdy zdawałem sobie sprawę jak wiele straciłem i czego – najprawdopodobniej już nie odzyskam. Spotkania pomogły mi w zdaniu sobie sprawy, że czasami lepiej jest pójść na przód i nie oglądać się wstecz, nawet jeżeli zostawiłeś za sobą kogoś ważnego. Po prostu czasami lepiej jest pomyśleć o sobie. I czasami trzeba być zwykłym egoistą. Tak już jest. Ludzie są właśnie w taki sposób skonstruowani. By najpierw myśleć o sobie, a później o innych. Niezależnie od sytuacji.
I myślałem, że to prawda aż do pewnego sobotniego poranka...
- Nie mogę uwierzyć, że się wyprowadzasz. – powiedziała moja mama stojąc oparta o framugę mojego pokoju i obserwując jak zasuwam ostatnią walizkę.
- Niedługo skończę 23 lata. Myślę, że już najwyższy czas. – odpowiedziałem próbując podnieść walizkę, która okazała się być niewiarygodnie ciężka.
- Daj pomogę ci. – zaoferowała, a ja postanowiłem nie protestować. – Jak widać jestem ci jeszcze do czegoś potrzebna. – udawała, że żartuje, ale ja zauważyłem pewnego rodzaju nostalgię w jej oczach.
- Zawsze będziesz mi potrzebna. Jesteś moją mamą. – odpowiedziałem jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Bo była. Nie mogłem uwierzyć, że mogła pomyśleć inaczej. – Nie myśl sobie, że będę cię tylko odwiedzał z okazji świąt czy urodzin. – roześmiałem się. – Kocham cię i zawsze będę sobie cenił twoje rady, nawet te najgorsze. – uśmiechnąłem się przyjaźnie. Kąciki jej ust uniosły się ku górze, ale smutek z jej oczu nie zniknął. Westchnęła.
- Przysięgam, ta terapia to był najgorszy pomysł na jaki mogłam wpaść. – powiedziała, a ja wybuchnąłem śmiechem.
- Chodź do mnie. – powiedziałem przyciągając ją do uścisku i być może trzymałem ją w ramionach trochę dłużej niż powinienem.
*
Kiedy wyszedłem z domu i pakowałem walizki do taksówki, nagle moją uwagę przykuła pewna osoba. Znieruchomiałem i przez krótką chwilę po prostu się w nią wpatrywałem, ponieważ nie byłem pewien czy nie pomyliłem jej z kimś innym.
- Tak, tak dobrze widzisz. To ja, twoja stara znajoma. – powiedziała Bethany uśmiechając się przyjaźnie. – I jak widzisz schudłam. – wskazała na swój brzuch ciążowy, a ja mimowolnie się roześmiałem.
- Uwielbiam twoje poczucie humoru. – odparłem zamykając bagażnik samochodu. Podszedłem do niej bliżej z zamiarem przytulenia jej, ale w ostatniej chwili zrezygnowałem. Chyba minęło zbyt wiele czasu i oboje jesteśmy na innych etapach życia. Nie jestem też pewien co na ten temat sądzi Bethany. Może przyszła się po prostu ze mną pożegnać? Tak jak Niall?
- Słyszałam, że się wyprowadzasz. – odezwała się, gdy cisza trwała zbyt długo, a ja kiwnąłem głową.
- Raptem czterdzieści kilometrów stąd. – odpowiedziałem.
- To wciąż postęp. – przyznała, a ja uśmiechałem się.
- To prawda. – powoli czułem, że kończyły nam się tematy do rozmów, a nie chciałem się jeszcze z nią rozstawać. – Jak się czujesz? – spytałem prosto z mostu.
- Cóż, bywało lepiej, ale nie narzekam. A ty?
- W końcu zacząłem chodzić na terapie. – powiedziałem. – I czuje, że powoli wszystko zmierza ku lepszemu.
- Cieszę się. – powiedziała. – Naprawdę się cieszę, Harry. Zasługujesz na szczęście.
- Ty również.
Przez chwilę po prostu staliśmy i wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu Bethany powiedziała:
- Myślę, że cieszyłabym się bardziej, gdyby moja córeczka miała wujka.
Zanim zdążyłem zrozumieć co tak naprawdę miała na myśli, niemal wykrzyknąłem:
- To dziewczynka?!
- Nie musisz krzyczeć. – roześmiała się. – Ale tak to dziewczynka.
- Wow to... świetnie. Gratuluje. I mam nadzieje, że... - urwałem, analizując w głowie jej słowa. Czy Bethany chciała się ze mną pogodzić? Czy chciała, abym nadal był obecny w jej życiu? Nie byłem pewien czy dobrze zrozumiałem jej słowa, ale jeśli tak to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Tak bardzo, bardzo mi jej brakowało. Kochałem ją jak siostrę. Była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałem. Traktowałem ją jak rodzinę. Bo była jej częścią. – Bethany ja... - nie zdążyłem dokończyć, ponieważ rzuciła mi się w ramiona. Czułem jak moja koszulka powoli staje się mokra. Płakała.
- Chcę mieć cię w swoim życiu z powrotem, Harry. Proszę, nie odtrącaj mnie już nigdy więcej.
- Nie zrobię tego. – zapewniłem ją zacieśniając mocniej uścisk.
*
Wieczorem, zmęczeni całodniowym rozpakowywaniem się opadliśmy z Bethany na kanapę. Byłem jej bardzo wdzięczny, iż pomimo widocznej już ciąży znalazła w sobie siłę, aby jeszcze mi pomóc. Ale taka już była. Zawsze stawiała ludzi wyżej od siebie, co uświadomiło mi inną bardzo ważną rzecz, iż może nie wszyscy są egoistami i po prostu się myliłem.
- Przyniosę wino. – zaproponowałem.
- Chyba sobie żartujesz. – powiedziała patrząc na swój brzuch.
- Ach no tak! – puknąłem się w czoło. – Dla ciebie sok oczywiście. – uśmiechnąłem się.
- Przyznam, że cholernie mi brakuje naszych wieczorów podczas których upijaliśmy się winem.
Zmarszczyłem brwi.
- Nigdy nie upijaliśmy się winem.
- Więc powinniśmy zdecydowanie zacząć. – stwierdziła. – Ale jak tylko wypchnę z siebie tę kruszynę.
Roześmiałem się i poszedłem do kuchni.
W czasie, gdy nalewałem dla Bethany sok usłyszałem dzwonek u drzwi, co mnie nieco zaskoczyło, ponieważ nie spodziewałem się gości, tym bardziej, iż nikomu nie mówiłem, gdzie się przeprowadzam.
- Otworzysz?! – poprosiłem ją, a ona odkrzyknęła „pewnie". Parę sekund później usłyszałem męski głos, a moje serce zabiło milion razy szybciej, a przynajmniej takie miałem wrażenie, ponieważ czułem jak zaraz jego łomot przebije mi pierś. Czy to nie był...
- Dlaczego się nie pochwaliłeś?! – krzyknął Ed wbiegając niemal do kuchni i poklepując mnie po ramieniu. – Serio, muszę się tego dowiadywać od Bethany?! - wskazał na nią palcem.
- Ale czym się nie pochwaliłem? – nie rozumiałem.
- Nowym mieszkankiem! – wskazał na nie ruchem głowy. – Jest obłędne.
- Serio? – zdziwiłem się.
- To znaczy ma jedną wadę: jest nieco za małe na większe imprezy, ale myślę, że jakoś temu zaradzimy. – poruszył zabawnie brwiami. Nie rozumiałem co miał na myśli, ale wolałem nie pytać.
- Nie będziemy urządzać imprez w moim mieszkaniu, Ed. I kiedy wy w ogóle zdążyliście ze sobą porozmawiać? – zapytałem, ponieważ Bethany dopiero dzisiaj dowiedziała się o mojej przeprowadzce, a cały czas byliśmy ze sobą.
- Powiedzmy, że wpadliśmy na siebie niedawno i zaiskrzyło. – odparł rudzielec, a ja niemal się zakrztusiłem własną śliną.
- Słucham?
- Nie w sensie seksualnym, ale jesteśmy przyjaciółmi. – wyjaśnił szybko mój przyjaciel. – Owszem, przyznaje, że jest laską, ale nie w moim typie. Chyba jednak pozostanę przy słodkich chłopcach z dołeczkami i kręconymi włosami. – puścił mi oczko.
- Ha, ha bardzo zabawne. – uśmiechnąłem się sztucznie, nalewając sobie wino. – Brałeś coś? – spojrzałem na niego podejrzliwie. Ed udał, że się zastanawia, aż w końcu chyba stwierdził, że nie ma sensu mnie okłamywać:
- Może wypaliłem małego skręta po drodze. – przyznał pokazując na palcach jakiego. I wcale nie był taki mały.
- Nie wnikam w to w jaki sposób się spotkaliście i jak zaczęła się wasza relacja. Mam to gdzieś. – powiedziałem niosąc kieliszek z winem i sok dla Bethany do salonu. – Tylko błagam, jak kiedyś traficie do łóżka to mnie w to nie mieszajcie.
- A mówiąc o, jak się sprawy miewają u ciebie? – zapytał Ed i pociągnął dużego łyka z gwinta. Przewróciłem oczami.
- Jestem sam i dobrze mi z tym. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Nie potrzebuje drugiej osoby, by być naprawdę szczęśliwy.
- Nie rozmawiacie już z... - zaczęła Bethany, ale jej przerwałem:
- Nie.
- Szkoda. – przyznała upijając mały łyk. – Miałam nadzieje, że jakoś się dogadaliście przez ten czas.
- Zaraz... - zmarszczyłem brwi. – To ty również nie masz z nim kontaktu?
- Jak widać nie. Louis kompletnie się od nas odciął odkąd wy... - urwała raptownie. – Nie mam pojęcia co się u niego dzieje. Pozostaje mi mieć nadzieje, że jakoś sobie radzi. Owszem, próbowałam do niego dzwonić, ale nie odbiera. A nie chciałam go nachodzić. Wiem jaki jest skryty i nie lubi mówić o tym co czuje.
Okeej, więc wracamy do dawnego tematu.
- Ja i on to... skończone. – powiedziałem, a gdy zauważyłem, że mi nie uwierzyli, dodałem: - Naprawdę. – postarałem się, aby mój głos zabrzmiał na stanowczy. – Nie rozmawialiśmy ze sobą od miesięcy. Skoro tyle czasu udało mi się go unikać to... chyba oznacza definitywny koniec.
-„Chyba" to słowo klucz. – powiedział Ed.
Czułem, że wkraczamy na niebezpieczne tory, więc szybko postanowiłem zmienić temat:
- Jak to się w ogóle stało, że się poznaliście?
- Nie, błagam! Nie opowiadaj tej historii! – krzyknęła Bethany patrząc na Eda.
- Wiesz, że ją opowiem. – odparł kiwając głową, na co dziewczyna schowała twarz w dłoniach.
- Nienawidzę cię.
- A więc... - zaczął, ale ja już się wyłączyłem. Widziałem roześmianą twarz Eda i to jak żywo opowiadał, cały czas zerkając na Bethany, która cały czas kazała mu przestać, aż w końcu również się roześmiała. Uśmiechnąłem się widząc ich szczęśliwych. Jednak byłem już daleko od nich. Czułem się jak we śnie. Jakby tylko moje ciało było z nimi, a moje myśli pofrunęły daleko stąd.
*
W nocy nie mogłem spać. Przerzucałem się z jednego boku na drugi, cały czas zerkając na zmieniające się na zegarku wskazówki. Z dwudziestej trzeciej czterdzieści dwie zrobiła się dwunasta piętnaście z dwunastej piętnaście, za dziesięć pierwsza. Nie wiedziałem, czy to wina nowego mieszkania czy tematu który podjął Ed. Może jeszcze do końca się nie wyleczyłem? Może nigdy się nie wyleczę? To zabawne, bo czułem, że prawie zapomniałem o Ianie, był tylko zamazaną plamą w moim umyśle, miałem wrażenie, że nie długo zapomnę zupełnie jak wyglądał. Ale jakimś dziwnym cudem Louis cały czas w nim jest. I nie jest rozmazaną plamą, ale bardzo wyraźną postacią. I nie mogłem zapomnieć o tym jak wygląda. Może dlatego, że codziennie przed snem patrzyłem na jego roześmianą twarz w moim telefonie. Byłem żałosny. Nie mogłem się przyznać, że żałuje jak cholera, iż sprawy między nami potoczyły się w ten sposób, bo wyszedłbym na beznadziejnego i żałosnego frajera, tym bardziej, że sam z nim zerwałem.
W końcu podniosłem się z łóżka i zajrzałem do salonu. Bethany spała na kanapie przykryta kocem, a Ed na moim puchowym dywanie. Zdawało się, że nic ich nie obudzi, dlatego mogłem być spokojny. Nie zauważą mojej nieobecności.
Przebrałem się z piżamy w koszulkę i dżinsy, założyłem buty i wyszedłem z domu.
*
Przejechałem trzydzieści kilometrów słuchając na cały regulator Queen, gdy zdałem sobie sprawę jaki to jest idiotyczny pomysł. Ale musiałem go zobaczyć. Musiałem wiedzieć, że wszystko u niego w porządku. Bethany mówiła, że od dawna nie mają kontaktu. A co jeśli coś mu się stało? A co jeśli nie wytrzymał bólu i ... zrobił sobie coś bardzo złego? To nie dawało mi spokoju. Po prostu musiałem wiedzieć, że jest cały i zdrowy. To wszystko. To nie jest głupie, prawda? Otworzyłem okno od samochodu, a chłodne i rześkie powietrze wpadło do środka sprawiając, że w końcu odetchnąłem. Tak naprawdę. Pomimo faktu, iż bałem się, że zachowuje się jak skończony wariat to cieszyłem się na samą myśl, że po takim czasie w końcu zobaczę go gdzieś indziej niż tylko na ekranie mojego telefonu. Ta myśl sprawiała, że moje serce zaczynało szybciej bić. Nie chciałem przyznać tego przed samym sobą, ale owszem – tęskniłem za nim. Tęskniłem za nim jak cholera przez ten czas. Jednakże jestem tak uparty, że duma nie pozwalała mi zrobić pierwszego kroku po zerwaniu. Cały czas miałem nadzieje, że Louis odezwie się pierwszy. Najwyraźniej jemu również nie pozwalała duma.
Stanąłem naprzeciwko jego domu. Miałem idealny obraz na jego pokój, który znajdował się na górze. Serce podeszło mi do gardła, gdy zauważyłem, że tli się mała lampka w oknie i widziałem czyjś cień. Louis. W tym momencie zrozumiałem, że nie wyleczyłem się z niego. Cały czas coś do niego czułem.
I zrozumiałem co. W chwili, gdy go zobaczyłem. Po paru miesiącach nie widzenia go, w końcu go zobaczyłem. Był w samym ręczniku, z mokrymi włosami. Brał nie dawno prysznic. Boże, tak brakowało mi jego widoku. Nie miałem pojęcia jak bardzo dopóki go nie zobaczyłem. Nie widziałem go dokładnie, ale znałem każdy rys jego twarzy niemal na pamięć. W końcu codziennie go widywałem w moim telefonie.
Zrozumiałem w tamtym momencie, stojąc naprzeciwko jego domu w samochodzie o pierwszej trzydzieści sześć, że jestem w nim zakochany. Bardzo zakochany. Bez szaleństwa. Bez pamięci. Po prostu. Kocham go. Kocham go najbardziej na świecie. Kocham go jak – mogę to teraz przyznać z czystym sumieniem – jak nikogo innego. Moja miłość była czysta, szczera i prawdziwa. Kochałem go z jego zaletami i wadami. Kochałem go wiedząc jak złym i okrutnym potrafi być człowiekiem. Nie miałem w głowie obrazu dobrego i kochanego Louisa- tak jak to było w przypadku Iana, którego kochałem część, bo nie wiedziałem jaki jest naprawdę. Ja wiedziałem jaki Louis jest naprawdę i w pełni to akceptowałem. Wiedziałem, że na tym polega miłość. Że kochasz kogoś pomimo tego jak kapryśnym, humorzastym, niekiedy okropnym jest człowiekiem. Kochasz kogoś pomimo tych rzeczy, a nie dla tych wszystkich czułych słówek i zapewnień, które ci daje. Bo to tylko słowa. I gdy uświadomiłem to sobie poczułem jak ogromny ciężar spada mi z serca. Kocham cię Louisie Tomlinsownie – powiedziałem do siebie w myślach i mimowolnie uśmiechnąłem się. I chce ci to powiedzieć. Tu i teraz. Chce z tobą być. Postanowiłem i biorąc głęboki oddech odpiąłem pas i chciałem otworzyć drzwi od samochodu, gdy zobaczyłem drugi cień. Zmarszczyłem brwi. Wiedziałem, że Louis ma rodzeństwo i mamę, więc może należał do któregoś z nich? Jednak, gdy zdałem sobie sprawę, że cień nie należy do nikogo z jego rodziny poczułem jakby ktoś kopnął mnie w brzuch z całej siły. Moim oczom bowiem ukazała się dziewczyna. Bardzo ładna dziewczyna. Blondynka z długimi włosami w skąpej bieliźnie. Gdy Louis ją zobaczył rozpromienił się na jej widok. Odgarnął jej włosy z czoła i pocałował w usta. Ich pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, aż w końcu dziewczyna rzuciła ręcznik, który miał na sobie pod ścianę i moim oczom ukazał się zupełnie nagi Louis. On również zaczął ją rozbierać. Gdy odpiął jej stanik, odwróciłem wzrok. Nie chciałem na to patrzeć. Parsknąłem. Więc w momencie gdy ja uświadamiałem sobie jak bardzo go kocham on zabawiał się z jakąś laską? Nie sądziłem, że jeszcze ktoś jest w stanie złamać mi serce. Jak widać jest.
Zdruzgotany i bez życia odpaliłem samochód i zawróciłem.
*
Następnego dnia, Bethany i Ed zauważyli, że jestem dziwnie przygaszony. Najwyraźniej nie zauważyli, że w nocy wymknąłem się z domu na chwilę. Normalnie zapewne próbowałbym wyciągnąć od Bethany jakieś informacje
Nie mogłem uwierzyć, ze Louis w ciągu trzech miesięcy sobie kogoś znalazł. Owszem miał do tego pełne prawo, ale ja chyba po prostu sądziłem że... to potrwa dłużej. Najwyraźniej on szybciej pozbierał się po naszym zerwaniu. I nie powinienem mieć do niego pretensji skoro sam zerwałem. Jednak nie mogę przestać obwiniać się, ze nie dałem mu sygnału wcześniej ze wciąż o nim myślę, zanim znalazł sobie kogoś nowego. Nie zliczę ile razy miałem ochotę napisać i zadzwonić i za każdym razem tchórzyłem. To była tylko i wyłącznie moja wina to ja nie dałem mu sygnału ze wciąż o nim myślę. On poszedł najwyraźniej na przód. Nie mogłem się oszukiwać że było inaczej sam to widziałem dzisiejszej nocy na własne oczy.
- Wszystko w porządku, Harry? - zapytała Bethany zmartwionym wzrokiem, podczas gdy ja siedziałem z tostem z dżemem w ręce i bez słowa gapiłem się w ścianę.
- Tak, jest super - odpowiedziałem. - zajebiście powiedziałbym wręcz. - dodałem ale tak że oboje mnie usłyszeli.
- Coś się wczoraj stało? Chodzi o nas? - wskazała na siebie i Eda - Nie martw się, nie ma nic pomiędzy nami.
- Nie o to chodzi. - mruknąłem i ugryzłem kawałek tostu.
- Pewnie się nie wyspał - wtrącił Ed za co byłem mu bardzo wdzięczny. Kochałem Bethany jak siostrę ale miała ten nieznośny zwyczaj zbytniego wtrącania się.
- Dobrze, odpuszczam - uniosła obie ręce ku górze na znak "poddaje się".
- Zawsze w kryminałach zbyt ciekawi ludzie źle kończą - powiedział Ed w zamyśleniu
- A rudzi giną - odburknęła dziewczyna.
- To nie jest prawda. - bronił się Ed. - Mam rację? - spojrzał na mnie z ukosa ponieważ jedyną książkę którą przeczytał to była wojna i pokój w dodatku fragmentami w liceum.
- Prawda- przytaknąłem mu na co wystawił Bethany język. Przewróciłem oczami, ale jednocześnie poczułem ucisk zazdrości w sercu. Zazdrościłem im ponieważ przypominali mnie i Louisa na początku znajomości. Och, jakbym chętnie do tego wrócił. I nie tylko do tego.
*
Z czasem mieszkanie samemu zaczęło mi doskwierać. Brakowało mi towarzystwa drugiej osoby. I choć od zawsze miałem introwertyczną duszę, musiałem przyznać – oddałbym wszystko dla współlokatora.
Pewnego wrześniowego poranka postanowiłem odwiedzić mamę. Miałem dość siedzenia w czterech ścianach samemu i zastanawiającego się czy dać Louisowi, że wciąż o nim myślę.
- Harry! Właśnie miałam do ciebie dzwonić! – powiedziała uradowana na mój widok i mocno mnie uściskała.
- Musiałem się stamtąd wyrwać. – odpowiedziałem ze śmiechem.
- I tak uważam, że radzisz sobie świetnie. – pochwaliła mnie. – Miałam do ciebie dzwonić z powodu tego. – w tym momencie podała mi czerwony zeszyt, a inaczej mówiąc... pamiętnik Iana.
- Skąd to masz? – zapytałem, a moje serce omal nie wyskoczyło z piersi.
- Louis kazał ci to przekazać. – powiedziała, a na dźwięk jego imienia moje tętno niebezpiecznie przyspieszyło. Zacząłem też ciężej oddychać.
- Kiedy? – wykrztusiłem, po czym odchrząknąłem ponieważ od tego wszystkiego zaschło mi w gardle.
- Dzisiaj. Wczesnym porankiem. Nie wiedział, że już tu nie mieszkasz. – odpowiedziała. Cholera, musieliśmy się minąć o jakieś dwie godziny. D w i e g o d z i n y. Choleracholeracholera. Po trzech miesiącach minęliśmy się o dwie godziny.
- Nie chce tego. – odburknąłem i wyminąłem ją idąc do kuchni po szklankę wody.
- Louis powiedział, że chciał żebyś go zatrzymał.
- Nie chce go. – wycedziłem coraz bardziej zirytowany nalewając sobie wodę do szklanki.
- Co jest tu takiego, że nie chcesz nawet na to zerknąć? – spytała.
- Uwierz mi, że już na to „zerknąłem". – powiedziałem upijając łyk.
- W porządku. – westchnęła. – Odłożę to na komodę. – dodała i w tym momencie coś wypadło z zeszytu. Kartka. – co to jest? – schyliła się po to, a ja niewiele myśląc podszedłem do niej i wyrwałem jej kawałek papieru z ręki. Moja mama zmarszczyła brwi. – Przed chwilą tego nie chciałeś. – spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Możesz dać mi chwilkę? – zapytałem patrząc na nią wymownie, a ona uniosła obie ręce do góry w geście „poddaje się" i wyszła z pomieszczenia. Zostałem sam na sam z kawałkiem papieru i pismem Lou.
Drogi Harry,
Tym razem nie dostaniesz tajemniczego listu od nieznajomego. Wiesz, że to ja. Twój... sam nie wiem kto? Myślę, że od początku łączyła nas dziwna relacja. Od początku było między nami dziwne napięcie, które w końcu musiało wybuchnąć. Wiesz, czasem po prostu myślałem, że Ian był „przeszkodą" w naszej relacji. Kimś, kto w końcu musiał i tak zniknąć abyśmy w końcu mogli być razem. Szkoda, że zniknął w tak tragiczny sposób.
Dlaczego piszę ten list? Otóż widziałem cię, Harry. Widziałem cię parę dni temu przed moim domem. Cóż, a właściwie twój samochód. Chyba, że przewidziało mi się, a mój umysł zaczął płatać mi figle. Sporo o tobie myślałem przez te trzy miesiące. Naprawdę. Doszedłem do wniosku, że jestem, cóż jestem w tobie beznadziejnie zakochany. I taka jest prawda. Jednocześnie wiem, że potrzebujesz czasu, aby pogodzić się z odejściem Iana i nie jestem w stanie na razie odwzajemnić moich uczuć, więc... staram się żyć dalej. Jakkolwiek potrafię. Nie mówię, że mi to wychodzi, ale staram się. I uważam, że ty też powinieneś postarać się żyć dalej. Cokolwiek lub ktokolwiek da ci szczęście.
Louis
Przeczytałem ten list jeszcze trzy razy zanim usiadłem na krzesełku i ciężko westchnąłem. Ty mi dajesz szczęście Lou. Ty mi je dajesz.
Ale... miał rację. Starał się żyć jakkolwiek potrafił. I najwyraźniej starał się ułożyć sobie życie z tą blondynką, a ja powinienem mu na to pozwolić. Nie mogę być egoistą.
Kiedyś uważałem, ze każdy człowiek jest na swój sposób egoistą. I nadal tak uważam, ale wiem też, że kiedy mamy okazję zachować się jak przyzwoity człowiek, powinniśmy z tej okazji skorzystać. Ponieważ nie ma nic bardziej bezinteresownego niż pozwolić komuś na bycie szczęśliwym bez nas.
*
Po bardzo długiej nieobecności znowu was witam! Tym razem z ostatnim rozdziałem. Oczywiście czeka nas jeszcze epilog i żegnam się z tym opowiadaniem :) Dziękuje z góry za każdą gwiazdkę i komentarz!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top